[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł się ośmieszony i wydostawszy się spod spodu, przyglądał się przez parę minutrumowisku, po czym wpadł na pomysł, \eby zastosować druty odciągające.Zamiast drutuu\ył sznura i przed zachodem słońca znów siedział w cieniu z zamkniętymi oczami i pociągałnastępnego skręta, wsłuchując się w przyjemny dzwięk łagodnie łopoczącego nad głowąbrezentu.Za pomocą bagnetu wypiłował w darniowej chacie szerokie okno i udrapował nad nimpłat brezentu.Długo i cię\ko pracował nad magazynem, ale poza usunięciem du\ego kawałkaosiadającej ściany nie zrobił du\ych postępów.Końcowym rezultatem była pusta wyrwa.Stara darń kruszyła się za ka\dym razem, kiedy próbował ją odbudowywać, więc porucznikDunbar zakrył dziurę jeszcze jedną brezentową płachtą, a od reszty umył ręce.Od samegopoczątku magazyn był czystą stratą czasu.Le\ąc póznymi popołudniami na pryczy, Dunbar wcią\ wracał myślą do magazynu,ale w miarę upływu dni poświęcał mu coraz mniej uwagi.Pogoda była piękna i nie miała nicz wiosennej gwałtowności.Temperatura była wprost doskonała, powietrze jak puch, a wiatr,który pod wieczór trzepotał nad jego głową brezentową zasłoną w oknie, wiał łagodnie.W miarę upływu czasu codzienne kłopoty wydawały się łatwiejsze do rozwiązania, apo skończonej pracy porucznik kładł się na pryczy z papierosem, zdumiony spokojem, jakiodczuwał.Powieki nieodmiennie zaczynały mu cią\yć i przywykł ucinać sobiepółtoragodzinną drzemkę przed kolacją.Dwie Skarpety równie\ stał się nawykiem.Zjawiał się w zwykłym miejscu na skarpieka\dego popołudnia i po dwóch czy trzech dniach porucznik Dunbar zaczął traktowaćnadejścia i odejścia milczącego gościa jako coś oczywistego.Niekiedy zauwa\ał, jak wilkzjawia się truchtem, ale najczęściej porucznik podnosił wzrok znad jakiejś drobnej roboty, aon tam był - siedział na tylnych łapach, patrząc na drugi brzeg rzeki tym dziwnym, alejedynym w swoim rodzaju tęsknym spojrzeniem.Pewnego wieczoru, gdy Dwie Skarpety siedział na czatach, porucznik poło\ył naswoim brzegu rzeki kęs skóry z bekonu wielkości ludzkiej pięści.Następnego ranka nie byłośladu po bekonie i Dunbar, choć nie miał na to dowodu, był pewien, \e wziął go DwieSkarpety.2Porucznikowi Dunbarowi brakowało kilku rzeczy.Brakowało mu ludzkiegotowarzystwa.Brakowało mu przyjemności, jaką daje mocny alkohol.Najbardziej zewszystkiego brakowało mu kobiet, a raczej kobiety.Myśli o seksie raczej go nie nachodziły.Ale pojawiały się myśli o dzieleniu się z kimś.Im bardziej oswajał się ze swobodnym iłatwym modelem \ycia w Fort Sedgewick, tym bardziej chciał je z kimś dzielić, a kiedypomyślał o tym brakującym elemencie, jego twarz smutniała i posępnie wpatrywał się wpustkę.Na szczęście te chwile upadku ducha szybko mijały.To, czego mu było brak, bladłowobec tego, co miał.Umysł jego był wolny.Nie było pracy ani zabawy.Wszystko byłojednym i drugim.Nie miało znaczenia, czy czerpie wodę ze strumyka, czy przykłada się dopysznego obiadu.Było to bowiem to samo i nie uznawał tego za nudne.Myślał o sobie jak opojedynczym prądzie w głębokiej rzece.Był oddzielony i był połączony, wszystko torównocześnie.Było to cudowne uczucie.Uwielbiał codzienne wyprawy na zwiad na nagim grzbiecie Cisca.Ka\dego dniawyje\d\ali w innym kierunku, czasami nawet pięć lub sześć mil od fortu.Nie widział\adnych bizonów ani Indian.Ale nie był tym bardzo rozczarowany.Preria była wspaniała, wpłomieniach dzikich kwiatów, pełna zwierzyny.Najlepsza była bizonia trawa, \ywa jakocean, jak okiem sięgnąć falująca na wietrze.Wiedział, \e jest to widok, którego nigdy niebędzie miał dosyć.Po południu w wigilię dnia, w którym porucznik Dunbar urządzał pranie, on i Ciscowyjechali na niecałą milę od placówki, a kiedy przypadkiem obejrzał się przez ramię, był tamDwie Skarpety, biegnący za nimi lekkim truchtem o paręset jardów z tylu.Porucznik Dunbar ściągnął konia i wilk zwolnił.Ale nie zatrzymał się.Zatoczył szeroki łuk, ruszając ponownie truchtem.Kiedy stary wilk zrównał się znimi, przystanął w wysokiej trawie, po lewej ręce porucznika w odległości pięćdziesięciujardów, i przysiadł na tylnych łapach, jakby czekał na sygnał, by znów ruszyć.Pojechali głębiej w prerię i Dwie Skarpety poszedł razem z nimi.Dunbar z ciekawościparokrotnie po drodze zatrzymywał się i znów ruszał.Dwie Skarpety z nie słabnącączujnością w \ółtych oczach za ka\dym razem dotrzymywał im towarzystwa.Nawet gdy Dunbar zmieniał trasę i gdzieniegdzie jechał zygzakami, nie odstępowałich, stale utrzymując dystans pięćdziesięciu jardów.Kiedy porucznik puścił Cisca w lekki cwał, zdumiał się, widząc, \e Dwie Skarpetytak\e sadzi susami.Gdy się zatrzymali, rozejrzał się za swym nieodstępnym towarzyszem i spróbowałznalezć jakieś wytłumaczenie.Z pewnością to zwierzę spotkało ju\ gdzieś na drodze swojego\ycia człowieka.Mo\e było półpsem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Czuł się ośmieszony i wydostawszy się spod spodu, przyglądał się przez parę minutrumowisku, po czym wpadł na pomysł, \eby zastosować druty odciągające.Zamiast drutuu\ył sznura i przed zachodem słońca znów siedział w cieniu z zamkniętymi oczami i pociągałnastępnego skręta, wsłuchując się w przyjemny dzwięk łagodnie łopoczącego nad głowąbrezentu.Za pomocą bagnetu wypiłował w darniowej chacie szerokie okno i udrapował nad nimpłat brezentu.Długo i cię\ko pracował nad magazynem, ale poza usunięciem du\ego kawałkaosiadającej ściany nie zrobił du\ych postępów.Końcowym rezultatem była pusta wyrwa.Stara darń kruszyła się za ka\dym razem, kiedy próbował ją odbudowywać, więc porucznikDunbar zakrył dziurę jeszcze jedną brezentową płachtą, a od reszty umył ręce.Od samegopoczątku magazyn był czystą stratą czasu.Le\ąc póznymi popołudniami na pryczy, Dunbar wcią\ wracał myślą do magazynu,ale w miarę upływu dni poświęcał mu coraz mniej uwagi.Pogoda była piękna i nie miała nicz wiosennej gwałtowności.Temperatura była wprost doskonała, powietrze jak puch, a wiatr,który pod wieczór trzepotał nad jego głową brezentową zasłoną w oknie, wiał łagodnie.W miarę upływu czasu codzienne kłopoty wydawały się łatwiejsze do rozwiązania, apo skończonej pracy porucznik kładł się na pryczy z papierosem, zdumiony spokojem, jakiodczuwał.Powieki nieodmiennie zaczynały mu cią\yć i przywykł ucinać sobiepółtoragodzinną drzemkę przed kolacją.Dwie Skarpety równie\ stał się nawykiem.Zjawiał się w zwykłym miejscu na skarpieka\dego popołudnia i po dwóch czy trzech dniach porucznik Dunbar zaczął traktowaćnadejścia i odejścia milczącego gościa jako coś oczywistego.Niekiedy zauwa\ał, jak wilkzjawia się truchtem, ale najczęściej porucznik podnosił wzrok znad jakiejś drobnej roboty, aon tam był - siedział na tylnych łapach, patrząc na drugi brzeg rzeki tym dziwnym, alejedynym w swoim rodzaju tęsknym spojrzeniem.Pewnego wieczoru, gdy Dwie Skarpety siedział na czatach, porucznik poło\ył naswoim brzegu rzeki kęs skóry z bekonu wielkości ludzkiej pięści.Następnego ranka nie byłośladu po bekonie i Dunbar, choć nie miał na to dowodu, był pewien, \e wziął go DwieSkarpety.2Porucznikowi Dunbarowi brakowało kilku rzeczy.Brakowało mu ludzkiegotowarzystwa.Brakowało mu przyjemności, jaką daje mocny alkohol.Najbardziej zewszystkiego brakowało mu kobiet, a raczej kobiety.Myśli o seksie raczej go nie nachodziły.Ale pojawiały się myśli o dzieleniu się z kimś.Im bardziej oswajał się ze swobodnym iłatwym modelem \ycia w Fort Sedgewick, tym bardziej chciał je z kimś dzielić, a kiedypomyślał o tym brakującym elemencie, jego twarz smutniała i posępnie wpatrywał się wpustkę.Na szczęście te chwile upadku ducha szybko mijały.To, czego mu było brak, bladłowobec tego, co miał.Umysł jego był wolny.Nie było pracy ani zabawy.Wszystko byłojednym i drugim.Nie miało znaczenia, czy czerpie wodę ze strumyka, czy przykłada się dopysznego obiadu.Było to bowiem to samo i nie uznawał tego za nudne.Myślał o sobie jak opojedynczym prądzie w głębokiej rzece.Był oddzielony i był połączony, wszystko torównocześnie.Było to cudowne uczucie.Uwielbiał codzienne wyprawy na zwiad na nagim grzbiecie Cisca.Ka\dego dniawyje\d\ali w innym kierunku, czasami nawet pięć lub sześć mil od fortu.Nie widział\adnych bizonów ani Indian.Ale nie był tym bardzo rozczarowany.Preria była wspaniała, wpłomieniach dzikich kwiatów, pełna zwierzyny.Najlepsza była bizonia trawa, \ywa jakocean, jak okiem sięgnąć falująca na wietrze.Wiedział, \e jest to widok, którego nigdy niebędzie miał dosyć.Po południu w wigilię dnia, w którym porucznik Dunbar urządzał pranie, on i Ciscowyjechali na niecałą milę od placówki, a kiedy przypadkiem obejrzał się przez ramię, był tamDwie Skarpety, biegnący za nimi lekkim truchtem o paręset jardów z tylu.Porucznik Dunbar ściągnął konia i wilk zwolnił.Ale nie zatrzymał się.Zatoczył szeroki łuk, ruszając ponownie truchtem.Kiedy stary wilk zrównał się znimi, przystanął w wysokiej trawie, po lewej ręce porucznika w odległości pięćdziesięciujardów, i przysiadł na tylnych łapach, jakby czekał na sygnał, by znów ruszyć.Pojechali głębiej w prerię i Dwie Skarpety poszedł razem z nimi.Dunbar z ciekawościparokrotnie po drodze zatrzymywał się i znów ruszał.Dwie Skarpety z nie słabnącączujnością w \ółtych oczach za ka\dym razem dotrzymywał im towarzystwa.Nawet gdy Dunbar zmieniał trasę i gdzieniegdzie jechał zygzakami, nie odstępowałich, stale utrzymując dystans pięćdziesięciu jardów.Kiedy porucznik puścił Cisca w lekki cwał, zdumiał się, widząc, \e Dwie Skarpetytak\e sadzi susami.Gdy się zatrzymali, rozejrzał się za swym nieodstępnym towarzyszem i spróbowałznalezć jakieś wytłumaczenie.Z pewnością to zwierzę spotkało ju\ gdzieś na drodze swojego\ycia człowieka.Mo\e było półpsem [ Pobierz całość w formacie PDF ]