[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powietrze zdawało siętopnieć, a niebo otwierać.Pojawił się przed nimi postrzępiony otwór, czarny i pusty, w któryw chwilę pózniej wlecieli.Pochłonęła ich ciemność.Niebawem błysnęło światło i uderzyła ich fala gorąca.Benzamknął oczy, potem powoli znowu je otworzył.Kilka kolorowych księżyców i poważnych, mrugających gwiazd rozjaśniało noc wziętą jakbyz dziecięcego obrazka.Wokół nich wznosiły się ściany gór, a pomiędzy urwistymi szczytami i wielkimi, milczącymidrzewami zwiastuny mgły bawiły się w chowanego.Ben z westchnieniem ulgi wypuścił powoli powietrze.Byli w domu.KOREKMała grupa spędziła pozostałą część nocy na zachodnim stoku doliny, trochę na północ odSerca.Ulokowali się w gaju z drzewami owocowymi, gdzie rosła również garstka klonówo czerwonych liściach.Woń jagód i jabłek mieszała się w chłodzie nocnego powietrzaz zapachem kory i soku drzew liściastych.Zewsząd dochodziło brzęczenie cykad i odgłosyświerszczy, a nocne ptaki nawoływały się z różnych stron i cała dolina szeptaław najdelikatniejszej tonacji, że wszystko jest już w porządku.W taką noc sen był starymi dobrym przyjacielem.Przyszedł bez trudu do wszystkich znękanych i utrudzonych członkówgrupy, z wyjątkiem jednego.Jedynie Ben Holiday czuwał.Nawet Strabo zasnął, zwinięty w pewnej odległości odpozostałych, ukryty w płytkim rowie.Ale nie Ben.Sen i tak by do niego nie przyszedł.Oparł sięplecami o Willow i czekał świtu, umęczony i niespokojny.Sylfida była teraz drzewem.Rozpoczęła transformatę zaraz po zniesieniu jej z grzbietusmoka, z trudem zachowując świadomość.Spróbowała uspokoić Bena krótkim ściśnięciem jegodłoni i trwającym tylko chwilę uśmiechem i zaraz potem zaczęła się przeistaczać.Ben nie zaznałjednak spokoju.Pozostał przy niej i pragnął, aby to, co słyszał, nie okazało się tylko grą jegowyobrazni.Jej oddech stawał się coraz wyrazniejszy, głębszy i miarowy.Wiedział, że wierzyław moc swej przemiany.Bez względu na rodzaj choroby, która wyniszczyła ją w jego starymświecie, bez względu na charakter trucizny, która ją zaatakowała, ziemia jej własnego światamusi ją wyleczyć.Może tak, może nie, pomyślał Ben.Widział już wcześniej efekty takiejtransformacji, ale to było kiedyś.Wciąż trwał na straży pełnej niepokoju.Mimo to próbował się zdrzemnąć na parę chwil, zamknął oczy i pozwolił, aby go ogarnąłbłogi wypoczynek.Jego myśli były jednak ponure i zapowiadały przerażające sny.Nie mógłwyrzucić z pamięci wspomnienia tego, jak niewiele brakowało, a mogliby tutaj nie wrócić.Niemógł zapomnieć poczucia bezradności, którego doświadczył w pustej sali sądowej, kiedypozbawiono go wszelkich możliwości wyboru, gdy czuł się jak adwokat, któremu wyczerpały sięwszelkie argumenty.Nie potrafił sobie wybaczyć, że tak całkowicie utracił kontrolę.Noc szeptała mu do ucha pytania.Jak daleko odszedł od siebie, rezygnując ze starego życiaw zamian za nowe? Ile musiał poświęcić, aby na nowo znalezć cel w życiu? Pewnie tak dużo, żezaczął tracić tożsamość.Zatopiony w jakimś półśnie, poddawał się przepływowi zmiennych ataków samoobwinianiai rozważania możliwych wariantów zdarzeń, trapiony przez demony, które sam powołał do życia.Wiedział, że powinien odsunąć je od siebie, nie potrafił jednak znalezć na to sposobu.Mocowałsię z nimi bezradnie, a każde nowe spotkanie rodziło nowy ból i wątpliwości.Zbyt łatwo było gozranić.Nie potrafił się bronić.Był zupełnie bezwolny.Kiedy wreszcie światło zaczęło zakradać się do ciemnych zakątków jego świadomości, niebood wschodu zaczęło się rozjaśniać, a noc gasła już na zachodzie, zorientował się, że udało mu sięzasnąć, choć na krótko.Wyrwany z nierównego snu, zaczął błądzić oczami za Willow.Znalazł jąśpiącą obok.Jej ciało miało ponownie silny, szmaragdowy kolor.W cudowny sposób została przywróconado życia.W jego oczach pojawiły się łzy, ale otarł je z uśmiechem.Nareszcie demony zaczęłyumykać i znowu poczuł odrobinę nadziei, która pomogła mu zrozumieć, kim jest i z powrotemująć w dłonie linki kierujące jego życiem.Stanął zatem przed czymś, czego ostrożnie unikał przez całą tę noc perspektywąkonfrontacji z Nocnym Cieniem i z Mroczniakiem.Widmo takiego spotkania czaiło się nakrawędzi jego podświadomości od momentu, gdy Questor powiedział mu po wylądowaniu, co sięstało z butelką.Starannie unikał myśli o tym, lecz teraz nadszedł czas, aby się tym zająć.Niemógł tej sprawy już dłużej odkładać.Wszystko, co się wydarzyło wcześniej w czasie długiegoposzukiwania medalionu i Abernathy ego, okazałoby się zupełnie niepotrzebne, gdyby raz nazawsze nie znalazł sposobu na pozbycie się tej przeklętej butelki.Znaczyło to, że musi stawićczoło Nocnemu Cieniowi.A to może go kosztować utratę życia.Siedział na polanie.Robiło się coraz jaśniej.Czuł coraz szybsze pulsowanie poranka.Lenistwo nocnego snu zaczynało powoli ustępować.Jego ręka powędrowała do twarzy Willowi musnęła delikatnie palcami jej skórę.Poruszyła się, ale nie obudziła.Jak sobie poradzić z tym,co musi być zrobione? zastanawiał się.Jak ma odebrać Nocnemu Cieniowi butelkę, aby możnabyło demona z powrotem umieścić w naczyniu? Opuściły go nareszcie wątpliwości i obawy, ichżądła zostały usunięte.Był w stanie myśleć jasno i wyraznie, w pragmatycznych kategoriach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Powietrze zdawało siętopnieć, a niebo otwierać.Pojawił się przed nimi postrzępiony otwór, czarny i pusty, w któryw chwilę pózniej wlecieli.Pochłonęła ich ciemność.Niebawem błysnęło światło i uderzyła ich fala gorąca.Benzamknął oczy, potem powoli znowu je otworzył.Kilka kolorowych księżyców i poważnych, mrugających gwiazd rozjaśniało noc wziętą jakbyz dziecięcego obrazka.Wokół nich wznosiły się ściany gór, a pomiędzy urwistymi szczytami i wielkimi, milczącymidrzewami zwiastuny mgły bawiły się w chowanego.Ben z westchnieniem ulgi wypuścił powoli powietrze.Byli w domu.KOREKMała grupa spędziła pozostałą część nocy na zachodnim stoku doliny, trochę na północ odSerca.Ulokowali się w gaju z drzewami owocowymi, gdzie rosła również garstka klonówo czerwonych liściach.Woń jagód i jabłek mieszała się w chłodzie nocnego powietrzaz zapachem kory i soku drzew liściastych.Zewsząd dochodziło brzęczenie cykad i odgłosyświerszczy, a nocne ptaki nawoływały się z różnych stron i cała dolina szeptaław najdelikatniejszej tonacji, że wszystko jest już w porządku.W taką noc sen był starymi dobrym przyjacielem.Przyszedł bez trudu do wszystkich znękanych i utrudzonych członkówgrupy, z wyjątkiem jednego.Jedynie Ben Holiday czuwał.Nawet Strabo zasnął, zwinięty w pewnej odległości odpozostałych, ukryty w płytkim rowie.Ale nie Ben.Sen i tak by do niego nie przyszedł.Oparł sięplecami o Willow i czekał świtu, umęczony i niespokojny.Sylfida była teraz drzewem.Rozpoczęła transformatę zaraz po zniesieniu jej z grzbietusmoka, z trudem zachowując świadomość.Spróbowała uspokoić Bena krótkim ściśnięciem jegodłoni i trwającym tylko chwilę uśmiechem i zaraz potem zaczęła się przeistaczać.Ben nie zaznałjednak spokoju.Pozostał przy niej i pragnął, aby to, co słyszał, nie okazało się tylko grą jegowyobrazni.Jej oddech stawał się coraz wyrazniejszy, głębszy i miarowy.Wiedział, że wierzyław moc swej przemiany.Bez względu na rodzaj choroby, która wyniszczyła ją w jego starymświecie, bez względu na charakter trucizny, która ją zaatakowała, ziemia jej własnego światamusi ją wyleczyć.Może tak, może nie, pomyślał Ben.Widział już wcześniej efekty takiejtransformacji, ale to było kiedyś.Wciąż trwał na straży pełnej niepokoju.Mimo to próbował się zdrzemnąć na parę chwil, zamknął oczy i pozwolił, aby go ogarnąłbłogi wypoczynek.Jego myśli były jednak ponure i zapowiadały przerażające sny.Nie mógłwyrzucić z pamięci wspomnienia tego, jak niewiele brakowało, a mogliby tutaj nie wrócić.Niemógł zapomnieć poczucia bezradności, którego doświadczył w pustej sali sądowej, kiedypozbawiono go wszelkich możliwości wyboru, gdy czuł się jak adwokat, któremu wyczerpały sięwszelkie argumenty.Nie potrafił sobie wybaczyć, że tak całkowicie utracił kontrolę.Noc szeptała mu do ucha pytania.Jak daleko odszedł od siebie, rezygnując ze starego życiaw zamian za nowe? Ile musiał poświęcić, aby na nowo znalezć cel w życiu? Pewnie tak dużo, żezaczął tracić tożsamość.Zatopiony w jakimś półśnie, poddawał się przepływowi zmiennych ataków samoobwinianiai rozważania możliwych wariantów zdarzeń, trapiony przez demony, które sam powołał do życia.Wiedział, że powinien odsunąć je od siebie, nie potrafił jednak znalezć na to sposobu.Mocowałsię z nimi bezradnie, a każde nowe spotkanie rodziło nowy ból i wątpliwości.Zbyt łatwo było gozranić.Nie potrafił się bronić.Był zupełnie bezwolny.Kiedy wreszcie światło zaczęło zakradać się do ciemnych zakątków jego świadomości, niebood wschodu zaczęło się rozjaśniać, a noc gasła już na zachodzie, zorientował się, że udało mu sięzasnąć, choć na krótko.Wyrwany z nierównego snu, zaczął błądzić oczami za Willow.Znalazł jąśpiącą obok.Jej ciało miało ponownie silny, szmaragdowy kolor.W cudowny sposób została przywróconado życia.W jego oczach pojawiły się łzy, ale otarł je z uśmiechem.Nareszcie demony zaczęłyumykać i znowu poczuł odrobinę nadziei, która pomogła mu zrozumieć, kim jest i z powrotemująć w dłonie linki kierujące jego życiem.Stanął zatem przed czymś, czego ostrożnie unikał przez całą tę noc perspektywąkonfrontacji z Nocnym Cieniem i z Mroczniakiem.Widmo takiego spotkania czaiło się nakrawędzi jego podświadomości od momentu, gdy Questor powiedział mu po wylądowaniu, co sięstało z butelką.Starannie unikał myśli o tym, lecz teraz nadszedł czas, aby się tym zająć.Niemógł tej sprawy już dłużej odkładać.Wszystko, co się wydarzyło wcześniej w czasie długiegoposzukiwania medalionu i Abernathy ego, okazałoby się zupełnie niepotrzebne, gdyby raz nazawsze nie znalazł sposobu na pozbycie się tej przeklętej butelki.Znaczyło to, że musi stawićczoło Nocnemu Cieniowi.A to może go kosztować utratę życia.Siedział na polanie.Robiło się coraz jaśniej.Czuł coraz szybsze pulsowanie poranka.Lenistwo nocnego snu zaczynało powoli ustępować.Jego ręka powędrowała do twarzy Willowi musnęła delikatnie palcami jej skórę.Poruszyła się, ale nie obudziła.Jak sobie poradzić z tym,co musi być zrobione? zastanawiał się.Jak ma odebrać Nocnemu Cieniowi butelkę, aby możnabyło demona z powrotem umieścić w naczyniu? Opuściły go nareszcie wątpliwości i obawy, ichżądła zostały usunięte.Był w stanie myśleć jasno i wyraznie, w pragmatycznych kategoriach [ Pobierz całość w formacie PDF ]