[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie mogłabym spać.Przez cały czas śniłby mi się pan Brown.— I tak będziesz o nim myślała, drogie dziecko.A poza tym jesteś strasznie zmordowana.— Nie będę spała.Wolę czuwać.Naprawdę.Sir James dał za wygraną.Po kilku minutach wrócił Julius.Powiedział, że uspokoił chłopca i przy okazji wynagrodził go za pomoc.Kiedy i jemu nie udało się namówić Tuppence na nocny odpoczynek, zaproponował:— W każdym razie musi pani coś zjeść, prawda? Gdzie tu jest spiżarnia?Tuppence wskazała mu drogę.Wrócił po paru minutach z pasztetem i trzema talerzami.Po dość obfitym posiłku dziewczyna była skłonna śmiać się ze swoich niepokojów sprzed pół godziny.Wszystko będzie dobrze, siła pieniędzy Hersheimmera nie zawiedzie.— A teraz, panno Tuppence, niech nam pani wszystko opowie! — zaproponował sir James.— Właśnie! Słuchamy! — zawtórował mu Julius.Tuppence opowiadała nawet z pewną przyjemnością, gdyż była z siebie dumna.Julius od czasu do czasu przerywał jej okrzykiem „Ale dziewczyna!”, natomiast sir James nie odezwał się, póki nie skończyła, a wtedy pochwalił krótkim: „Dobra robota!”Zaczerwieniła się z zadowolenia.— Jednej rzeczy nie mogę zrozumieć — odezwał się Julius.— Co ją skłoniło do próby ucieczki?— Nie mam pojęcia — wyznała Tuppence.Sir James gładził w zamyśleniu podbródek.— W pokoju panował wielki nieporządek.Wygląda na to, że ucieczka nie była wcześniej planowana — powiedział.— Zupełnie jakby otrzymała od kogoś nagłe ostrzeżenie.— Pewnie od pana Browna — zakpił Julius.Sir James spojrzał na niego bacznie, długo zatrzymując wzrok na twarzy Amerykanina.— Dlaczego nie? — powiedział wreszcie.— Pan sam miał z nim niefortunne spotkanie.Julius poczerwieniał.— Jeszcze teraz diabli mnie biorą, jak sobie przypomnę, że mu dobrowolnie oddałem fotografię Jane.Niech no ja go dostanę w swoje ręce!— Taka możliwość jest mało prawdopodobna — odparł sir James oschle.— Pewnie ma pan rację.No i nie o fotografię mi chodzi, ale o Jane Finn z krwi i kości.Muszę ją znaleźć.Gdzie ona może być?— To trudno powiedzieć.Ale wydaje mi się, że wiem, gdzie niedawno była.— Pan wie, gdzie była? — spytał Julius zdumiony.Sir James się uśmiechnął.— W miejscu pańskiej nocnej przygody, w tym sanatorium w Bournemouth.— Tam? Niemożliwe, pytałem przecież.— Nie, mój drogi panie.Pan pytał, czy nie ma tam lub czy nie było osoby o nazwisku Jane Finn.Jeśli tę kobietę tam umieszczono, to z pewnością nie pod jej własnym nazwiskiem.— Święta racja! — wykrzyknął Julius.— Nie pomyślałem o tym!— A to było takie oczywiste.— Może doktor jest w to również wmieszany — wtrąciła Tuppence.Julius przecząco potrząsnął głową.— Nie wydaje mi się.Z miejsca poczułem do niego sympatię.Nie.Jestem pewien, że doktor Hall jest w zupełnym porządku.— Powiedział pan, Hall? — zdziwił się sir James.— To ciekawe… To jest bardzo ciekawe…— Dlaczego? — spytała Tuppence.— Ponieważ właśnie dziś rano natknąłem się na doktora Halla.Znamy się od wielu lat.Bardzo rzadko się widujemy, ale znamy.Dziś rano spotkałem go na ulicy.Powiedział mi, że zatrzymał się w hotelu Metropol.— Zwrócił się do Juliusa: — Nic panu nie mówił, że wybiera się do Londynu?Julius przecząco potrząsnął głową.— Ciekawe… — powtórzył sir James.— Dziś po południu nie wspomniał pan jego nazwiska.Gdyby pan to uczynił, poradziłbym panu raz jeszcze iść do niego, tym razem z moim biletem wizytowym.Może wtedy udzieliłby panu dodatkowych informacji.— Coś słabo myślę — przyznał Julius z niezwykłą jak na niego pokorą.— Przecież powinienem był od razu ruszyć głową.To niemal pewne, że użyto fałszywego nazwiska.— Niech się pan nie przejmuje! — zaprotestowała Tuppence.— I tak dobrze, że w ogóle udało się panu zebrać myśli po upadku z drzewa.Cud, że nie stało się nic poważniejszego.— Nie ma o czym mówić.Mamy panią Vandemeyer i nikt więcej nie jest nam potrzebny.— To prawda — potwierdziła Tuppence, ale w jej głosie czaiło się zwątpienie.Zamilkli.Powoli ogarniał ich przedziwny nastrój towarzyszący zawsze późnym godzinom nocnym.Skrzypiały meble, nieznacznie szeleściły zasłony na oknach, coś stuknęło.Nagle Tuppence zerwała się z cichym okrzykiem.— Nie mogę nic na to poradzić.Mam dziwne przeczucie.Więcej, pewność, że w mieszkaniu jest pan Brown.Czuję go!— Ależ Tuppence, co ty wygadujesz?! — powiedział Julius.— Mamy otwarte drzwi do holu.Przez drzwi wejściowe nikt nie mógł niepostrzeżenie wrejść…— Nic na to nie poradzę.Ja go czuję!Z niemym apelem w oczach spojrzała na sir Jamesa, który odpowiedział bardzo poważnie:— Z pełnym szacunkiem dla pani przeczuć, panno Tuppence, ośmielam się stwierdzić, że jest to po prostu niemożliwe, aby w mieszkaniu był ktokolwiek poza nami.Te słowa przywróciły jej nieco lepsze samopoczucie.— Cóż, nocą człowiek zawsze jest trochę spięty i wyobraźnia pracuje — stwierdziła.— To prawda — przytaknął sir James.— Przypominamy trochę ludzi, którzy zebrali się na seans spirytystyczny.Może i osiągnęlibyśmy wspaniałe rezultaty, gdyby było wśród nas dobre medium.— Pan wierzy w spirytualizm? — spytała Tuppence, szeroko otwierając oczy.Sławny prawnik wzruszył ramionami.— Z pewnością jest w tym źdźbło prawdy.Jednakże większość sensacyjnych zeznań uczestników takich seansów nie wytrzymałaby próby przesłuchania przed sądem.Godziny mijały.Wraz z pierwszym brzaskiem dnia sir James rozsunął kotary na oknach.Ujrzeli to, co tylko niewielu londyńczyków ogląda: słońce wschodzące nad śpiącym miastem.Światło dzienne przyniosło ulgę i wszystkie nocne obawy wydały się śmieszne.Tuppence poczuła, że powraca jej dobry humor.— Hurra! — wykrzyknęła.— Czeka nas wspaniały dzień.I znajdziemy Tommy’ego.A może i Jane Finn.I wszystko pięknie się ułoży.Poproszę pana Cartera, żeby mi przyznano order!O siódmej Tuppence oświadczyła, że idzie do kuchni zaparzyć herbatę.Wróciła z tacą, na której stał czajniczek i cztery filiżanki.— Dla kogo czwarta filiżanka? — spytał Julius.— Dla naszego więźnia.Dla pani Vandemeyer.Możemy ją chyba nazwać więźniem?— Po tym, co zaszło wczoraj wieczorem, noszenie jej herbaty wydaje się aż dziwne.— Racja.Ale jednak jej podam — odparła Tuppence.— Może panowie będą łaskawi iść ze mną.Nie wiem, w jakim nastroju pani Vandemeyer się obudzi i czy na przykład nie będzie się chciała rzucić na mnie…Sir James i Julius spełnili jej prośbę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.— Nie mogłabym spać.Przez cały czas śniłby mi się pan Brown.— I tak będziesz o nim myślała, drogie dziecko.A poza tym jesteś strasznie zmordowana.— Nie będę spała.Wolę czuwać.Naprawdę.Sir James dał za wygraną.Po kilku minutach wrócił Julius.Powiedział, że uspokoił chłopca i przy okazji wynagrodził go za pomoc.Kiedy i jemu nie udało się namówić Tuppence na nocny odpoczynek, zaproponował:— W każdym razie musi pani coś zjeść, prawda? Gdzie tu jest spiżarnia?Tuppence wskazała mu drogę.Wrócił po paru minutach z pasztetem i trzema talerzami.Po dość obfitym posiłku dziewczyna była skłonna śmiać się ze swoich niepokojów sprzed pół godziny.Wszystko będzie dobrze, siła pieniędzy Hersheimmera nie zawiedzie.— A teraz, panno Tuppence, niech nam pani wszystko opowie! — zaproponował sir James.— Właśnie! Słuchamy! — zawtórował mu Julius.Tuppence opowiadała nawet z pewną przyjemnością, gdyż była z siebie dumna.Julius od czasu do czasu przerywał jej okrzykiem „Ale dziewczyna!”, natomiast sir James nie odezwał się, póki nie skończyła, a wtedy pochwalił krótkim: „Dobra robota!”Zaczerwieniła się z zadowolenia.— Jednej rzeczy nie mogę zrozumieć — odezwał się Julius.— Co ją skłoniło do próby ucieczki?— Nie mam pojęcia — wyznała Tuppence.Sir James gładził w zamyśleniu podbródek.— W pokoju panował wielki nieporządek.Wygląda na to, że ucieczka nie była wcześniej planowana — powiedział.— Zupełnie jakby otrzymała od kogoś nagłe ostrzeżenie.— Pewnie od pana Browna — zakpił Julius.Sir James spojrzał na niego bacznie, długo zatrzymując wzrok na twarzy Amerykanina.— Dlaczego nie? — powiedział wreszcie.— Pan sam miał z nim niefortunne spotkanie.Julius poczerwieniał.— Jeszcze teraz diabli mnie biorą, jak sobie przypomnę, że mu dobrowolnie oddałem fotografię Jane.Niech no ja go dostanę w swoje ręce!— Taka możliwość jest mało prawdopodobna — odparł sir James oschle.— Pewnie ma pan rację.No i nie o fotografię mi chodzi, ale o Jane Finn z krwi i kości.Muszę ją znaleźć.Gdzie ona może być?— To trudno powiedzieć.Ale wydaje mi się, że wiem, gdzie niedawno była.— Pan wie, gdzie była? — spytał Julius zdumiony.Sir James się uśmiechnął.— W miejscu pańskiej nocnej przygody, w tym sanatorium w Bournemouth.— Tam? Niemożliwe, pytałem przecież.— Nie, mój drogi panie.Pan pytał, czy nie ma tam lub czy nie było osoby o nazwisku Jane Finn.Jeśli tę kobietę tam umieszczono, to z pewnością nie pod jej własnym nazwiskiem.— Święta racja! — wykrzyknął Julius.— Nie pomyślałem o tym!— A to było takie oczywiste.— Może doktor jest w to również wmieszany — wtrąciła Tuppence.Julius przecząco potrząsnął głową.— Nie wydaje mi się.Z miejsca poczułem do niego sympatię.Nie.Jestem pewien, że doktor Hall jest w zupełnym porządku.— Powiedział pan, Hall? — zdziwił się sir James.— To ciekawe… To jest bardzo ciekawe…— Dlaczego? — spytała Tuppence.— Ponieważ właśnie dziś rano natknąłem się na doktora Halla.Znamy się od wielu lat.Bardzo rzadko się widujemy, ale znamy.Dziś rano spotkałem go na ulicy.Powiedział mi, że zatrzymał się w hotelu Metropol.— Zwrócił się do Juliusa: — Nic panu nie mówił, że wybiera się do Londynu?Julius przecząco potrząsnął głową.— Ciekawe… — powtórzył sir James.— Dziś po południu nie wspomniał pan jego nazwiska.Gdyby pan to uczynił, poradziłbym panu raz jeszcze iść do niego, tym razem z moim biletem wizytowym.Może wtedy udzieliłby panu dodatkowych informacji.— Coś słabo myślę — przyznał Julius z niezwykłą jak na niego pokorą.— Przecież powinienem był od razu ruszyć głową.To niemal pewne, że użyto fałszywego nazwiska.— Niech się pan nie przejmuje! — zaprotestowała Tuppence.— I tak dobrze, że w ogóle udało się panu zebrać myśli po upadku z drzewa.Cud, że nie stało się nic poważniejszego.— Nie ma o czym mówić.Mamy panią Vandemeyer i nikt więcej nie jest nam potrzebny.— To prawda — potwierdziła Tuppence, ale w jej głosie czaiło się zwątpienie.Zamilkli.Powoli ogarniał ich przedziwny nastrój towarzyszący zawsze późnym godzinom nocnym.Skrzypiały meble, nieznacznie szeleściły zasłony na oknach, coś stuknęło.Nagle Tuppence zerwała się z cichym okrzykiem.— Nie mogę nic na to poradzić.Mam dziwne przeczucie.Więcej, pewność, że w mieszkaniu jest pan Brown.Czuję go!— Ależ Tuppence, co ty wygadujesz?! — powiedział Julius.— Mamy otwarte drzwi do holu.Przez drzwi wejściowe nikt nie mógł niepostrzeżenie wrejść…— Nic na to nie poradzę.Ja go czuję!Z niemym apelem w oczach spojrzała na sir Jamesa, który odpowiedział bardzo poważnie:— Z pełnym szacunkiem dla pani przeczuć, panno Tuppence, ośmielam się stwierdzić, że jest to po prostu niemożliwe, aby w mieszkaniu był ktokolwiek poza nami.Te słowa przywróciły jej nieco lepsze samopoczucie.— Cóż, nocą człowiek zawsze jest trochę spięty i wyobraźnia pracuje — stwierdziła.— To prawda — przytaknął sir James.— Przypominamy trochę ludzi, którzy zebrali się na seans spirytystyczny.Może i osiągnęlibyśmy wspaniałe rezultaty, gdyby było wśród nas dobre medium.— Pan wierzy w spirytualizm? — spytała Tuppence, szeroko otwierając oczy.Sławny prawnik wzruszył ramionami.— Z pewnością jest w tym źdźbło prawdy.Jednakże większość sensacyjnych zeznań uczestników takich seansów nie wytrzymałaby próby przesłuchania przed sądem.Godziny mijały.Wraz z pierwszym brzaskiem dnia sir James rozsunął kotary na oknach.Ujrzeli to, co tylko niewielu londyńczyków ogląda: słońce wschodzące nad śpiącym miastem.Światło dzienne przyniosło ulgę i wszystkie nocne obawy wydały się śmieszne.Tuppence poczuła, że powraca jej dobry humor.— Hurra! — wykrzyknęła.— Czeka nas wspaniały dzień.I znajdziemy Tommy’ego.A może i Jane Finn.I wszystko pięknie się ułoży.Poproszę pana Cartera, żeby mi przyznano order!O siódmej Tuppence oświadczyła, że idzie do kuchni zaparzyć herbatę.Wróciła z tacą, na której stał czajniczek i cztery filiżanki.— Dla kogo czwarta filiżanka? — spytał Julius.— Dla naszego więźnia.Dla pani Vandemeyer.Możemy ją chyba nazwać więźniem?— Po tym, co zaszło wczoraj wieczorem, noszenie jej herbaty wydaje się aż dziwne.— Racja.Ale jednak jej podam — odparła Tuppence.— Może panowie będą łaskawi iść ze mną.Nie wiem, w jakim nastroju pani Vandemeyer się obudzi i czy na przykład nie będzie się chciała rzucić na mnie…Sir James i Julius spełnili jej prośbę [ Pobierz całość w formacie PDF ]