[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Annie westchnęła. Nie rozumiem. Owszem, rozumiesz.Boisz się uzupełniłam. Boisz się być inna.Myślisz,\e to cię wyró\nia.Zastanowiła się przez chwilę. Nie o to chodzi odrzekła wreszcie. A o co? zapytałam.Obrzuciła mnie bacznym spojrzeniem.Zza drzwi dochodziły piskliwe, szklanegłosy spiskujących nastolatek.Posłałam jej swój najbardziej współczującyuśmiech. One nigdy nie zostawią cię w spokoju.Teraz wiedzą, gdzie mieszkasz.Zawsze mogą tu wrócić.Dokuczały Nico.Drgnęła.Wiem, jak bardzo go lubi. Codziennie chcesz je tu oglądać? Patrzeć, jak siedzą i zrywają boki. Maman je wyprosi rzuciła bez przekonania. I co potem? zapytałam. Przerabiałyśmy to z matką setki razy.Zaczyna sięod drobnostek, z którymi łatwo sobie poradzić.Niewybredne \arty, kradzie\e wsklepie, ordynarne napisy na okiennicach.No có\, mo\na z tym \yć.Niezbyt miłe,ale da się prze\yć.Tylko \e na tym się nie kończy.Oni nigdy nie dają za wygraną.Psie kupy na wycieraczce, głuche telefony w środku nocy, wybite okna, a potem,któregoś dnia, benzyna wlana przez otwór na listy i wszystko idzie z dymem.Wiem coś o tym.Prawie tak było.Księgarnia okultystyczna przyciąga uwagę,zwłaszcza gdy le\y na przedmieściu.Listy do lokalnej gazety, broszury potępiająceHalloween, a nawet mała demonstracja przed sklepem: sześciu świątobliwychparafian postulujących o zamknięcie nas na cztery spusty. Czy nie to zdarzyło się w Lansquenet? W Lansquenet było inaczej.Zerknęła na drzwi.Czułam, \e analizuje to w myślach.Czułam to blisko, nawyciągnięcie ręki, jak wyładowania atmosferyczne. Zrób to powiedziałam.Podniosła na mnie wzrok. Zrób to.Nie ma się czego bać, daję słowo.Jej oczy zabłysły. Maman mówi. Rodzice nie są nieomylni.Prędzej czy pózniej będziesz musiała stanąć nawłasnych nogach.No dalej.Nie bądz ofiarą, Nanou.Nie pozwól, \eby zapędziłycię pod ścianę.Widziałam, \e się zastanawia, ale chyba jej nie przekonałam. Są gorsze rzeczy, ni\ dać się zapędzić pod ścianę odpowiedziała. Tak mówi twoja mama? Czy dlatego zmieniła nazwisko? Dlatego ka\e ci \yćw strachu? Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co się stało w Les Laveuses?Trafiłam celniej, ale do środka tarczy wcią\ było daleko.Twarz Annieprzybrała uparty, nieustępliwy wyraz, jak\e typowy dla dziewcząt w jej wieku. Mo\esz sobie gadać do woli.".Postanowiłam spróbować.Jeden, jedyny raz.Sprawiłam, \e moja aura zalśniłakolorami tęczy i wyciągnęłam rękę po sekret, czymkolwiek był.I ujrzałam w przelocie ciąg obrazów, jak dymy na wodzie.Woda.Tak jest.Rzeka.Srebrny kotek, mały amulet w kształcie kotka,rozświetlony blaskiem halloweenowych świec.Ponownie wyciągnęłam rękę, ju\prawie go miałam.A potem.BAM!To było niczym prąd elektryczny.Przeszył moje ciało i odrzucił mnie w tył.Dym rozpłynął się w powietrzu, obrazy znikły, czułam ka\dy swój nerw.Zrozumiałam, \e to było nieplanowane: nastąpiło wyładowanie skumulowanejenergii, jak wówczas, gdy rozzłoszczone dziecko tupie nogą.Gdybym w jej wiekumiała choćby połowę tej mocy.Patrzyła na mnie z zaciśniętymi pięściami. Dobra jesteś powiedziałam z uśmiechem.Potrząsnęła głową. Owszem, dobra.Bardzo dobra.Mo\e nawet lepsza ode mnie.Masz dar. Jasne. W cichym głosie pobrzmiewało napięcie. Te\ mi dar.Wolałabymumieć tańczyć albo malować akwarelami. Naraz coś przyszło jej do głowy idrgnęła. Nie powiesz maman? A po co miałabym to robić? spytałam. Hm? Myślisz, \e tylko ty umieszdochować tajemnicy?Długo spoglądała na moją twarz.Brzęknął dzwonek i trzasnęły zamykane drzwi. Poszły sobie powiedziała Annie.Rzeczywiście; dziewczęta znikły, pozostawiając odsunięte krzesła, niedopitącolę oraz lekki aromat gumy balonowej i lakieru do włosów oraz herbatnikowąwoń nastoletniego potu. Wrócą odparłam cicho. Mo\e nie. Có\, gdybyś potrzebowała pomocy. Poproszę.Poproszę, poproszę.Co ja jestem, wró\ka z bajki? Spróbowałam znalezć LesLaveuses, poczynając od Internetu.I nic, nawet w informacji turystycznej, \adnejwzmianki o festiwalu bądz sklepie z czekoladą.W czasopiśmie kulinarnymwygrzebałam coś o miejscowej naleśnikami.Właścicielką była wdowa, FrancoiseSimon.Czy\by Vianne pod przybranym nazwiskiem? Mo\liwe, choć w artykule nie mao niej ani słowa.Jeden telefon pózniej dochodzę po nitce do kłębka.Odbiera samaFrancoise.Głos w słuchawce jest oschły, podejrzliwy i nale\y dosiedemdziesięciolatki.Podaję się za dziennikarkę.Mówi, \e nigdy nie słyszała oVianne Rocher.Yanne Charbonneau? Te\ nie.Do widzenia.Les Laveuses to mała mieścina, ledwie wioska.Kościół, kilka sklepów,naleśnikarnia, kawiarnia, muzeum wojenne.Wokół głównie pola; słoneczniki,kukurydza i sady.Rzeka biegnie obok jak długi, brunatny pies [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Annie westchnęła. Nie rozumiem. Owszem, rozumiesz.Boisz się uzupełniłam. Boisz się być inna.Myślisz,\e to cię wyró\nia.Zastanowiła się przez chwilę. Nie o to chodzi odrzekła wreszcie. A o co? zapytałam.Obrzuciła mnie bacznym spojrzeniem.Zza drzwi dochodziły piskliwe, szklanegłosy spiskujących nastolatek.Posłałam jej swój najbardziej współczującyuśmiech. One nigdy nie zostawią cię w spokoju.Teraz wiedzą, gdzie mieszkasz.Zawsze mogą tu wrócić.Dokuczały Nico.Drgnęła.Wiem, jak bardzo go lubi. Codziennie chcesz je tu oglądać? Patrzeć, jak siedzą i zrywają boki. Maman je wyprosi rzuciła bez przekonania. I co potem? zapytałam. Przerabiałyśmy to z matką setki razy.Zaczyna sięod drobnostek, z którymi łatwo sobie poradzić.Niewybredne \arty, kradzie\e wsklepie, ordynarne napisy na okiennicach.No có\, mo\na z tym \yć.Niezbyt miłe,ale da się prze\yć.Tylko \e na tym się nie kończy.Oni nigdy nie dają za wygraną.Psie kupy na wycieraczce, głuche telefony w środku nocy, wybite okna, a potem,któregoś dnia, benzyna wlana przez otwór na listy i wszystko idzie z dymem.Wiem coś o tym.Prawie tak było.Księgarnia okultystyczna przyciąga uwagę,zwłaszcza gdy le\y na przedmieściu.Listy do lokalnej gazety, broszury potępiająceHalloween, a nawet mała demonstracja przed sklepem: sześciu świątobliwychparafian postulujących o zamknięcie nas na cztery spusty. Czy nie to zdarzyło się w Lansquenet? W Lansquenet było inaczej.Zerknęła na drzwi.Czułam, \e analizuje to w myślach.Czułam to blisko, nawyciągnięcie ręki, jak wyładowania atmosferyczne. Zrób to powiedziałam.Podniosła na mnie wzrok. Zrób to.Nie ma się czego bać, daję słowo.Jej oczy zabłysły. Maman mówi. Rodzice nie są nieomylni.Prędzej czy pózniej będziesz musiała stanąć nawłasnych nogach.No dalej.Nie bądz ofiarą, Nanou.Nie pozwól, \eby zapędziłycię pod ścianę.Widziałam, \e się zastanawia, ale chyba jej nie przekonałam. Są gorsze rzeczy, ni\ dać się zapędzić pod ścianę odpowiedziała. Tak mówi twoja mama? Czy dlatego zmieniła nazwisko? Dlatego ka\e ci \yćw strachu? Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co się stało w Les Laveuses?Trafiłam celniej, ale do środka tarczy wcią\ było daleko.Twarz Annieprzybrała uparty, nieustępliwy wyraz, jak\e typowy dla dziewcząt w jej wieku. Mo\esz sobie gadać do woli.".Postanowiłam spróbować.Jeden, jedyny raz.Sprawiłam, \e moja aura zalśniłakolorami tęczy i wyciągnęłam rękę po sekret, czymkolwiek był.I ujrzałam w przelocie ciąg obrazów, jak dymy na wodzie.Woda.Tak jest.Rzeka.Srebrny kotek, mały amulet w kształcie kotka,rozświetlony blaskiem halloweenowych świec.Ponownie wyciągnęłam rękę, ju\prawie go miałam.A potem.BAM!To było niczym prąd elektryczny.Przeszył moje ciało i odrzucił mnie w tył.Dym rozpłynął się w powietrzu, obrazy znikły, czułam ka\dy swój nerw.Zrozumiałam, \e to było nieplanowane: nastąpiło wyładowanie skumulowanejenergii, jak wówczas, gdy rozzłoszczone dziecko tupie nogą.Gdybym w jej wiekumiała choćby połowę tej mocy.Patrzyła na mnie z zaciśniętymi pięściami. Dobra jesteś powiedziałam z uśmiechem.Potrząsnęła głową. Owszem, dobra.Bardzo dobra.Mo\e nawet lepsza ode mnie.Masz dar. Jasne. W cichym głosie pobrzmiewało napięcie. Te\ mi dar.Wolałabymumieć tańczyć albo malować akwarelami. Naraz coś przyszło jej do głowy idrgnęła. Nie powiesz maman? A po co miałabym to robić? spytałam. Hm? Myślisz, \e tylko ty umieszdochować tajemnicy?Długo spoglądała na moją twarz.Brzęknął dzwonek i trzasnęły zamykane drzwi. Poszły sobie powiedziała Annie.Rzeczywiście; dziewczęta znikły, pozostawiając odsunięte krzesła, niedopitącolę oraz lekki aromat gumy balonowej i lakieru do włosów oraz herbatnikowąwoń nastoletniego potu. Wrócą odparłam cicho. Mo\e nie. Có\, gdybyś potrzebowała pomocy. Poproszę.Poproszę, poproszę.Co ja jestem, wró\ka z bajki? Spróbowałam znalezć LesLaveuses, poczynając od Internetu.I nic, nawet w informacji turystycznej, \adnejwzmianki o festiwalu bądz sklepie z czekoladą.W czasopiśmie kulinarnymwygrzebałam coś o miejscowej naleśnikami.Właścicielką była wdowa, FrancoiseSimon.Czy\by Vianne pod przybranym nazwiskiem? Mo\liwe, choć w artykule nie mao niej ani słowa.Jeden telefon pózniej dochodzę po nitce do kłębka.Odbiera samaFrancoise.Głos w słuchawce jest oschły, podejrzliwy i nale\y dosiedemdziesięciolatki.Podaję się za dziennikarkę.Mówi, \e nigdy nie słyszała oVianne Rocher.Yanne Charbonneau? Te\ nie.Do widzenia.Les Laveuses to mała mieścina, ledwie wioska.Kościół, kilka sklepów,naleśnikarnia, kawiarnia, muzeum wojenne.Wokół głównie pola; słoneczniki,kukurydza i sady.Rzeka biegnie obok jak długi, brunatny pies [ Pobierz całość w formacie PDF ]