[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzamian za te atrakcje Witkowiak, dowiedziawszy się o przyjezdzie Drwęckiego,zaproponował mu stancję u siebie i nie chciał słuchać nieporadnych wymówek.Poznaniakoznajmił, że w przestronnym pięciopokojowym mieszkaniu odziedziczonym po rodzicachmieszka tylko z siostrą i starszą służącą, która na dodatek sypia w kuchni, więc miejscastarczy aż nadto.I poczuje się osobiście dotknięty, jeśli szanowny kolega z Warszawy nieskorzysta z zaproszenia.Do diabła z tym wszystkim!Jerzy postawił kołnierz i zszedł na poznański peron, wspominając rozmowę z Marysią,w której podsumował swoje dotychczasowe kontakty z Wielkopolanami.- Wychodzi na to, że mamy w Polsce dwa odrębne gatunki Polaków - mówił żonie zwisielczym humorem.- Krzyżowanie ich z sobą musi dawać bezpłodne potomstwo, całkiemjak konia z osłem.W końcu wszyscy staniemy się narodem mułów.Może lepiej, żebyMazowsze ogłosiło secesję i znów stało się udzielnym księstwem?- Wyjaśnij mi jeszcze - parsknęła rozbawiona Marysia - kto tu jest koniem, a ktoosłem? Wielkopolanin czy Mazowszanin?- A jak sądzisz? Do jakiego gatunku może należeć ciężki kretyn, który dał się wysłaćdo Poznania?- Trudna zagadka.- Marysia zmarszczyła nos.- Ale zgadłabym bez trudu, gdybychodziło o Pacanów!Wspomnienie odpłynęło, a w śnieżnej zamieci zamajaczyła męska sylwetka.- Pan nadkomisarz Drwęcki? - rozległ się stłumiony przez wiatr głos Witkowiaka. Nie, osioł z Warszawy , chciał powiedzieć Jerzy, ale w porę ugryzł się w język.,- Witam, panie kolego! - wyciągnął rękę do poznaniaka.- Już myślałem, że pana przeoczyłem.Zasnął pan w przedziale?- Trochę.- odparł wymijająco Drwęcki.- Pan pierwszy raz w Poznaniu?- Tak.- To proszę za mną.W domu czekają już z parzybrodą.- Nie ma to jak kapuśniak na tę pogodę - dyplomatycznie zgodził się Jerzy.- Diabli nadali te sakramenckie mrozy! - niespodziewanie zezlił się Witkowiak.-Prace przy Pewuce ledwie idą, wszystkie harmonogramy się walą! Trzy dni temu wzywali nasdo popękanych rur wodociągowych przy Hali Przemysłu Ciężkiego, bo wyglądało tak, jakbyw nocy jacyś dranie podłożyli dynamit! A jakby tego mało, właśnie wymarzły nam topole walejach Marcinkowskiego.Niby kanadyjskie były, na zimno odporne, a ogrodnicy mówią, żewszystkie do jednej szlag trafił! Teraz, kiedy tylko mrozy odpuszczą, trzeba będzie jeszczeuschłe kikuty wycinać.Więcej szkód jak postępów!Weszli z dworca i minęli pętlę tramwajową, na której czekał wóz linii 1.Drwęcki,choć słyszał już o tym, z wrażenia zamrugał oczami.Widok zielonego tramwaju zrobił na nimmniej więcej takie samo wrażenie jak widok zielonej kiełbasy.Wyglądało to nieświeżo iabsolutnie nienaturalnie.- Wejdziemy na most Dworcowy - Witkowiak pokazał na wznoszące się przed nimischody.- Tam, na górze, mamy przystanek na Wildę, dziesiątka i siódemka nam pasują.Na moście, prócz wycia wiatru, doleciały ich zaciekłe odgłosy siekier i młotków,dochodzące z lewej, od zachodniego wylotu, z terenu Targów Poznańskich, przekształcanychobecnie w Powszechną Wystawę Krajową.Z tumanów śniegu wyłaniały się chwilami konturywieży Górnośląskiej, która co rusz całkowicie niknęła w zamieci.- Jednak się nie poddajecie - zauważył z uznaniem Drwęcki.- Niby nie - zgodził się Witkowiak.- Ale to już bez mała trzecie powstaniewielkopolskie jest! Magistrat pracuje jak w oblężonej twierdzy, wojsko z mrozem wojuje, apo farach modlą się o odwilż.Sam pan Bóg raczy wiedzieć, czy tym razem damy radę.Tylko tej nocy mieliśmy w mieście osiem śmiertelnych zamarznięć.Dołączyli do grupki oczekujących na przystanku.Drwęcki odstawił walizkę.Wyglądało na to, że tramwaju nie było już dawno, bo większość obecnych zdążyła solidniezmarznąć; intensywnie tupali i zacierali ręce.Po dziesięciu minutach czekania Witkowiak iDrwęcki niczym się od nich nie różnili.Ten pierwszy zaczął kląć, że takie mrozy z Syberiirodem to nic innego, jak skutek tajnego spisku Niemców z bolszewikami, którzy zmówili się,żeby Poznań ośmieszyć doszczętnie przed resztą kraju i całym światem.Jeżeli poznańskiebimby zaczynają chodzić w kratkę, to jest już naprawdę zle!Naraz tramwajami sypnęło jak z rogu obfitości.Siódemka i dziesiątka, wjeżdżające nazachodni przyczółek mostu Dworcowego z przeciwnych stron, omal nie zderzyły się podwieżą Górnośląską, po czym rozpoczęły zaciekły pojedynek na dzwonki, usiłując ustalićpierwszeństwo przejazdu.W końcu bardziej zdecydowany okazał się motorniczy siódemki.Na tym jednak nie koniec.Tuż za pierwszą siódemką, najwyrazniej mocno opóznioną, ześnieżnej kurzawy wyłoniła się następna i też bezczelnie wcisnęła się przed dziesiątkę, którejmotorniczy, zdaje się, próbował teraz z całych sił urwać sznur od dzwonka.- Szpycnij! Dwie bimby jadom do kupy! - wrzasnął piskliwie jakiś młodzik tuż naduchem Drwęckiego.- Tej, na rozgrzywke dali se w tyte! - krzyknął jego towarzysz.Wymiana uwag była w tej sytuacji niby normalna, ale wyartykułowana została takostrym tonem, że Drwęcki w pierwszej chwili omal nie wyrżnął na odlew w zęby tego, któryodezwał się pierwszy.Kiedy zorientował się, że przeciwników jest dwóch, odruchowo sięgnąłdo kieszeni płaszcza, w której nosił colta.- Spokojnie, panie nadkomisarzu - szepnął Witkowiak, którego uwagi nie uszedł żadenszczegół.- To tylko niegrozne szczuny.- Przepraszam, colt mi się w kieszeni odbezpieczył.- wytłumaczył się Drwęcki,dyskretnie pokazując mu pistolet.- Wolałem sprawdzić, zanim wejdziemy w tłok.- Bardzo słusznie.Wsiadajmy w drugą siódemkę.Będzie luzniej.Jerzy schował broń i podniósł walizkę.- Bilet kosztuje dwadzieścia groszy - poinformował go Witkowiak.- Ja mamabonament.A właściwie, to do mnie jest całkiem niedaleko - dodał, kiedy Drwęcki kupił bileti stanęli z przodu wagonu.- Tylko cztery przestanki.Gdyby nie ta pogoda, zaproponowałbymprzechadzkę.Drwęcki skinął głową i zerknął na swój bilet.Połowę miejsca zajmował napis naniebieskim tle, który pytał: Chcesz być zdrów? Proszę odwrócić.Odwrócił więc i przeczytał: Zdrowotne piwo słodowe wyrabiane jest z najlepszychsurowców i jest napojem pokrzepiającym dla chorych, niewiast i dzieci, specjalnie polecanymdla anemicznych położnic i rekonwalescentów.Dzięki pasteryzowaniu trwałośćzagwarantowana.Browary Huggera SP.AKC [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Wzamian za te atrakcje Witkowiak, dowiedziawszy się o przyjezdzie Drwęckiego,zaproponował mu stancję u siebie i nie chciał słuchać nieporadnych wymówek.Poznaniakoznajmił, że w przestronnym pięciopokojowym mieszkaniu odziedziczonym po rodzicachmieszka tylko z siostrą i starszą służącą, która na dodatek sypia w kuchni, więc miejscastarczy aż nadto.I poczuje się osobiście dotknięty, jeśli szanowny kolega z Warszawy nieskorzysta z zaproszenia.Do diabła z tym wszystkim!Jerzy postawił kołnierz i zszedł na poznański peron, wspominając rozmowę z Marysią,w której podsumował swoje dotychczasowe kontakty z Wielkopolanami.- Wychodzi na to, że mamy w Polsce dwa odrębne gatunki Polaków - mówił żonie zwisielczym humorem.- Krzyżowanie ich z sobą musi dawać bezpłodne potomstwo, całkiemjak konia z osłem.W końcu wszyscy staniemy się narodem mułów.Może lepiej, żebyMazowsze ogłosiło secesję i znów stało się udzielnym księstwem?- Wyjaśnij mi jeszcze - parsknęła rozbawiona Marysia - kto tu jest koniem, a ktoosłem? Wielkopolanin czy Mazowszanin?- A jak sądzisz? Do jakiego gatunku może należeć ciężki kretyn, który dał się wysłaćdo Poznania?- Trudna zagadka.- Marysia zmarszczyła nos.- Ale zgadłabym bez trudu, gdybychodziło o Pacanów!Wspomnienie odpłynęło, a w śnieżnej zamieci zamajaczyła męska sylwetka.- Pan nadkomisarz Drwęcki? - rozległ się stłumiony przez wiatr głos Witkowiaka. Nie, osioł z Warszawy , chciał powiedzieć Jerzy, ale w porę ugryzł się w język.,- Witam, panie kolego! - wyciągnął rękę do poznaniaka.- Już myślałem, że pana przeoczyłem.Zasnął pan w przedziale?- Trochę.- odparł wymijająco Drwęcki.- Pan pierwszy raz w Poznaniu?- Tak.- To proszę za mną.W domu czekają już z parzybrodą.- Nie ma to jak kapuśniak na tę pogodę - dyplomatycznie zgodził się Jerzy.- Diabli nadali te sakramenckie mrozy! - niespodziewanie zezlił się Witkowiak.-Prace przy Pewuce ledwie idą, wszystkie harmonogramy się walą! Trzy dni temu wzywali nasdo popękanych rur wodociągowych przy Hali Przemysłu Ciężkiego, bo wyglądało tak, jakbyw nocy jacyś dranie podłożyli dynamit! A jakby tego mało, właśnie wymarzły nam topole walejach Marcinkowskiego.Niby kanadyjskie były, na zimno odporne, a ogrodnicy mówią, żewszystkie do jednej szlag trafił! Teraz, kiedy tylko mrozy odpuszczą, trzeba będzie jeszczeuschłe kikuty wycinać.Więcej szkód jak postępów!Weszli z dworca i minęli pętlę tramwajową, na której czekał wóz linii 1.Drwęcki,choć słyszał już o tym, z wrażenia zamrugał oczami.Widok zielonego tramwaju zrobił na nimmniej więcej takie samo wrażenie jak widok zielonej kiełbasy.Wyglądało to nieświeżo iabsolutnie nienaturalnie.- Wejdziemy na most Dworcowy - Witkowiak pokazał na wznoszące się przed nimischody.- Tam, na górze, mamy przystanek na Wildę, dziesiątka i siódemka nam pasują.Na moście, prócz wycia wiatru, doleciały ich zaciekłe odgłosy siekier i młotków,dochodzące z lewej, od zachodniego wylotu, z terenu Targów Poznańskich, przekształcanychobecnie w Powszechną Wystawę Krajową.Z tumanów śniegu wyłaniały się chwilami konturywieży Górnośląskiej, która co rusz całkowicie niknęła w zamieci.- Jednak się nie poddajecie - zauważył z uznaniem Drwęcki.- Niby nie - zgodził się Witkowiak.- Ale to już bez mała trzecie powstaniewielkopolskie jest! Magistrat pracuje jak w oblężonej twierdzy, wojsko z mrozem wojuje, apo farach modlą się o odwilż.Sam pan Bóg raczy wiedzieć, czy tym razem damy radę.Tylko tej nocy mieliśmy w mieście osiem śmiertelnych zamarznięć.Dołączyli do grupki oczekujących na przystanku.Drwęcki odstawił walizkę.Wyglądało na to, że tramwaju nie było już dawno, bo większość obecnych zdążyła solidniezmarznąć; intensywnie tupali i zacierali ręce.Po dziesięciu minutach czekania Witkowiak iDrwęcki niczym się od nich nie różnili.Ten pierwszy zaczął kląć, że takie mrozy z Syberiirodem to nic innego, jak skutek tajnego spisku Niemców z bolszewikami, którzy zmówili się,żeby Poznań ośmieszyć doszczętnie przed resztą kraju i całym światem.Jeżeli poznańskiebimby zaczynają chodzić w kratkę, to jest już naprawdę zle!Naraz tramwajami sypnęło jak z rogu obfitości.Siódemka i dziesiątka, wjeżdżające nazachodni przyczółek mostu Dworcowego z przeciwnych stron, omal nie zderzyły się podwieżą Górnośląską, po czym rozpoczęły zaciekły pojedynek na dzwonki, usiłując ustalićpierwszeństwo przejazdu.W końcu bardziej zdecydowany okazał się motorniczy siódemki.Na tym jednak nie koniec.Tuż za pierwszą siódemką, najwyrazniej mocno opóznioną, ześnieżnej kurzawy wyłoniła się następna i też bezczelnie wcisnęła się przed dziesiątkę, którejmotorniczy, zdaje się, próbował teraz z całych sił urwać sznur od dzwonka.- Szpycnij! Dwie bimby jadom do kupy! - wrzasnął piskliwie jakiś młodzik tuż naduchem Drwęckiego.- Tej, na rozgrzywke dali se w tyte! - krzyknął jego towarzysz.Wymiana uwag była w tej sytuacji niby normalna, ale wyartykułowana została takostrym tonem, że Drwęcki w pierwszej chwili omal nie wyrżnął na odlew w zęby tego, któryodezwał się pierwszy.Kiedy zorientował się, że przeciwników jest dwóch, odruchowo sięgnąłdo kieszeni płaszcza, w której nosił colta.- Spokojnie, panie nadkomisarzu - szepnął Witkowiak, którego uwagi nie uszedł żadenszczegół.- To tylko niegrozne szczuny.- Przepraszam, colt mi się w kieszeni odbezpieczył.- wytłumaczył się Drwęcki,dyskretnie pokazując mu pistolet.- Wolałem sprawdzić, zanim wejdziemy w tłok.- Bardzo słusznie.Wsiadajmy w drugą siódemkę.Będzie luzniej.Jerzy schował broń i podniósł walizkę.- Bilet kosztuje dwadzieścia groszy - poinformował go Witkowiak.- Ja mamabonament.A właściwie, to do mnie jest całkiem niedaleko - dodał, kiedy Drwęcki kupił bileti stanęli z przodu wagonu.- Tylko cztery przestanki.Gdyby nie ta pogoda, zaproponowałbymprzechadzkę.Drwęcki skinął głową i zerknął na swój bilet.Połowę miejsca zajmował napis naniebieskim tle, który pytał: Chcesz być zdrów? Proszę odwrócić.Odwrócił więc i przeczytał: Zdrowotne piwo słodowe wyrabiane jest z najlepszychsurowców i jest napojem pokrzepiającym dla chorych, niewiast i dzieci, specjalnie polecanymdla anemicznych położnic i rekonwalescentów.Dzięki pasteryzowaniu trwałośćzagwarantowana.Browary Huggera SP.AKC [ Pobierz całość w formacie PDF ]