[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.była złotoskórym, obdarzonym językiem jaszczurki dziwadłem, o gumiastych włosach i martwychoczach.Nie posiadała układu krwionośnego.Kiedy Sinder na nią patrzyła, ciarki chodziły jej po plecach.Lana musiała przyznać, że nawet jak na ETAP, miejsce, w którym widziano już dzieciaka o imieniuBiczoręki i dzieciaka, zrobionego z mokrego żwiru, Taylor stanowiła pewien ewenement.- Możesz wstać? - spytała ją.Nie wiedziały, czy Taylor je rozumie.I czy może kontrolować własne ciało.Nie miały pojęcia, codokładnie zrobił Mały Pete, ale rezultat był spektakularny.Taylor nie mogła wstać.Siedziała dalej na swoim miejscu, tylko wysunęła długi jęzor.- Nie wiem, co z nią zrobić - powiedziała Sinder.- Jak tam Taylor? - zapytał Sanjit, wchodząc do środka.Właśnie wrócił z wieczornego spaceru zPatrikiem.- Cóż, poskładałyśmy ją do kupy - odparła Sinder.Lana wpatrywała się uporczywie w Sanjita.Prawdęmówiąc, miała już trochę mniejszą ochotę na papierosy niż wcześniej.Ale miała.Nagle Taylor znikła.Aóżko było puste.Wszyscy troje zagapili się na miejsce, w którym przed chwilą siedziała Taylor.- Aha - powiedział Sanjit.- To było dość niespodziewane.A potem, równie niespodziewanie, Taylor wróciła.Wyciągnęła jęzor, powoli pokręciła głową.Po czym znów znikła.- Chyba odzyskała formę - zauważyła Lana.Taylor nie wracała i już mieli zabrać się za inne sprawy, gdy po pięciu minutach zjawiła się, tym razemstanęła w kącie pokoju.W lewej ręce trzymała jakiś jasnożółty przedmiot o nieregularnym kształcie.Rzuciłago na łóżko.Sinder podniosła go prędko.Był wielkości połówki bochenka chleba.- To ser - oznajmiła.W drugim ręku zaś Taylor trzymała napoczętą paczkę Marlboro.Lana przyjęła ją z szerokim uśmiechem, ignorując rozpaczliwy okrzyk Sanjita.- Doczekałam się - powiedziała.- Cała ta robota wreszcie zaczęła przynosić jakieś korzyści.Taylor znikła.I już nie wróciła.Minutę pózniej Dekka otworzyła kopniakiem drzwi.W ramionach trzymała nieprzytomną Briannę.Alex pamiętał, że tamtego ranka obudził się w swoim łóżku, w swoim pokoju, w domu babci wAtascadero.Włączył Cartoon Network, zaczął dzień od piwa i wysłuchania kilku bardzo nieświeżychprzebojów.Zadzwonił do pracy, że jest chory i napisał SMS do Charlie ego Randa z pytaniem, kiedy poniego wpadnie.Potem sprawdził, czy ma w iPhone ie dość pamięci, by zmieściły się nagrania, chwycił linę, drabinkę, hakii batonik z granoli.Powiedział babci, że idzie się powspinać, co zresztą tak bardzo nie odbiegało od prawdy.Poprosiła, żebyw sobotę zawiózł ją do supermarketu.W środku jęknął z rozpaczy, ale zgodził się.%7łycie być może nie było bardzo ekscytujące, ale całkiem w porządku.Normalne.I nagle wszystko sięzmieniło, tak gwałtownie i radykalnie; nigdy by nie przypuszczał, że coś takiego jest możliwe.W jednej chwilistał się wrakiem, fizycznie i psychicznie.Jeszcze niedawno był niepraktykującym metodystą, teraz czciłdziewczynkę-potwora, żywiącego się ludzkim mięsem.Zachował na tyle samoświadomości, że zdawał sobiesprawę z własnego szaleństwa.Bo inaczej nie dało się tego nazwać.Błąkał się wzdłuż jeziora.W promieniach wstającego słońca miejsce ukazało się w całej swej grozie.Powietrze wypełniał straszny smród, ale jemu ślinka napłynęła do ust.Tak samo cuchnęło jego spaloneramię.- Pokarm bogów - powiedział i chciał się roześmiać, ale śmiech zmienił się w łkanie.Nie tego się spodziewał, kiedy wspinał się po kopule.Chciał tylko zdobyć kilka świetnych nagrań.- Cóż, takie życie, stary.To było całkiem nowe doświadczenie.Ramię pulsowało bólem.Tak.Ból przychodził i odchodził.Toznaczy, był tam właściwie ciągle, ale czasami przybierał na sile, zmieniał się w prawdziwego demona.Alexczuł wściekłość.Spojrzał na swoje okaleczone ramię.Było to przerażające i niesamowite jednocześnie.Zjadła jego tatuaż,ten, który zrobił sobie w San Diego, przedstawiający gościa zwisającego ze skały.Wraz z nim zjadła jego duszę, był o tym przekonany.Czuł, że dusza go opuściła.Zbierało mu się napłacz.I kto zawiezie babcię na zakupy? Miała też umówioną wizytę w.Ech, to już nic nie znaczyło.Byłpopsutą zabawką.I łatwo dał się popsuć.Smutne.Smuciłby się, gdyby nadal miał duszę.- Gaia! - krzyknął.- Gaia!Cisza.On też czuł teraz głód.Jego ciało przeszło wiele cierpień, znajdował się na granicy desperacji.Aleprzynajmniej miał wody pod dostatkiem.Wszedł do jeziora, pochylił się, zaczerpnął i napił się.Wodasmakowała popiołem i benzyną.A potem zobaczył linę.Unosiła się na powierzchni, zwinięta na kształt węża.Czasami pływał ze znajomymi po jeziorze Isabella.Jezdzili na nartach wodnych, pili piwo.Częstowkładali puszki z piwem do sieci i wystawiali za burtę, by je schłodzić.Może.Alex zaczął ciągnąć linę.Bez wątpienia coś znajdowało się na jej końcu, coś ciężkiego.Ale jakoś sobieradził.Ha! Lodówka turystyczna.Cała podziurkowana.Kiedy wyciągnął ją na powierzchnię, woda zaczęławypływać wszystkimi otworami.Lodówka sporo ważyła, więcej niż kilka puszek z piwem.Ciężko mu szło rozwiązywanie liny jedną ręką, ale pomógł sobie zębami.Przy łańcuchu o mało się niepoddał.Przeszukał jednak pogorzelisko, starając się nie patrzeć na martwe ciała i kawałki martwych ciał.Znalazł łom i rozwalił nim kłódkę.W końcu podniósł pokrywę.Ze zdumienia zaparło mu dech w piersiach.To była głowa.Tak mniej więcej, bo pośrodku sterczało coś jak gadzi jęzor, majtało się w tę i z powrotemmiędzy zimnymi niebieskimi oczami, podobnymi do oczu bogini.Ten zdumiewający koszmarny twór napewno był znakiem od niej.Alex pochylił się, odganiając od siebie strach i odrazę.Głos zagulgotał:- Coś ty za jeden?Następną osobą, która przybyła do hotelu Clifftop, był Komputerowy Jack.Wprowadzał pojedynczo dopokoju Lany potwornie poparzone, poturbowane dzieci w stanie szoku, o twarzach umazanych sadzą, wzakrwawionych ubraniach.Kamper popsuł się po drodze i Jack przyprowadził go na miejsce dzięki swej mocy, niezwykłej sile, którado tej pory nigdy nie wydawała mu się warta uwagi, to pchając, to ciągnąc go za sobą.Poruszali się jednak tak powoli, że wkrótce prawie dogonili ich ci, którzy szli na piechotę.Jedno z dzieci zmarło.Pozostałe płakały, wyły i krzyczały z bólu za każdym razem, kiedy kamper szarpałi podskakiwał.Jack był spięty i czujny, przez cały czas spodziewał się kolejnego ataku.Sanjit pobiegł po rodzeństwo i razem nosili wodę oraz pomagali, jak tylko potrafili.Sinder dokonałaprędkiej selekcji rannych, wyznaczając tych, którzy najpilniej potrzebowali pomocy.Pierwsza była Brianna,nikt nie śmiałby z tym dyskutować.Trwała wojna, a Brianna była żołnierzem.Lana położyła rękę na jej poparzonej twarzy.Brianna zaklęła cicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.była złotoskórym, obdarzonym językiem jaszczurki dziwadłem, o gumiastych włosach i martwychoczach.Nie posiadała układu krwionośnego.Kiedy Sinder na nią patrzyła, ciarki chodziły jej po plecach.Lana musiała przyznać, że nawet jak na ETAP, miejsce, w którym widziano już dzieciaka o imieniuBiczoręki i dzieciaka, zrobionego z mokrego żwiru, Taylor stanowiła pewien ewenement.- Możesz wstać? - spytała ją.Nie wiedziały, czy Taylor je rozumie.I czy może kontrolować własne ciało.Nie miały pojęcia, codokładnie zrobił Mały Pete, ale rezultat był spektakularny.Taylor nie mogła wstać.Siedziała dalej na swoim miejscu, tylko wysunęła długi jęzor.- Nie wiem, co z nią zrobić - powiedziała Sinder.- Jak tam Taylor? - zapytał Sanjit, wchodząc do środka.Właśnie wrócił z wieczornego spaceru zPatrikiem.- Cóż, poskładałyśmy ją do kupy - odparła Sinder.Lana wpatrywała się uporczywie w Sanjita.Prawdęmówiąc, miała już trochę mniejszą ochotę na papierosy niż wcześniej.Ale miała.Nagle Taylor znikła.Aóżko było puste.Wszyscy troje zagapili się na miejsce, w którym przed chwilą siedziała Taylor.- Aha - powiedział Sanjit.- To było dość niespodziewane.A potem, równie niespodziewanie, Taylor wróciła.Wyciągnęła jęzor, powoli pokręciła głową.Po czym znów znikła.- Chyba odzyskała formę - zauważyła Lana.Taylor nie wracała i już mieli zabrać się za inne sprawy, gdy po pięciu minutach zjawiła się, tym razemstanęła w kącie pokoju.W lewej ręce trzymała jakiś jasnożółty przedmiot o nieregularnym kształcie.Rzuciłago na łóżko.Sinder podniosła go prędko.Był wielkości połówki bochenka chleba.- To ser - oznajmiła.W drugim ręku zaś Taylor trzymała napoczętą paczkę Marlboro.Lana przyjęła ją z szerokim uśmiechem, ignorując rozpaczliwy okrzyk Sanjita.- Doczekałam się - powiedziała.- Cała ta robota wreszcie zaczęła przynosić jakieś korzyści.Taylor znikła.I już nie wróciła.Minutę pózniej Dekka otworzyła kopniakiem drzwi.W ramionach trzymała nieprzytomną Briannę.Alex pamiętał, że tamtego ranka obudził się w swoim łóżku, w swoim pokoju, w domu babci wAtascadero.Włączył Cartoon Network, zaczął dzień od piwa i wysłuchania kilku bardzo nieświeżychprzebojów.Zadzwonił do pracy, że jest chory i napisał SMS do Charlie ego Randa z pytaniem, kiedy poniego wpadnie.Potem sprawdził, czy ma w iPhone ie dość pamięci, by zmieściły się nagrania, chwycił linę, drabinkę, hakii batonik z granoli.Powiedział babci, że idzie się powspinać, co zresztą tak bardzo nie odbiegało od prawdy.Poprosiła, żebyw sobotę zawiózł ją do supermarketu.W środku jęknął z rozpaczy, ale zgodził się.%7łycie być może nie było bardzo ekscytujące, ale całkiem w porządku.Normalne.I nagle wszystko sięzmieniło, tak gwałtownie i radykalnie; nigdy by nie przypuszczał, że coś takiego jest możliwe.W jednej chwilistał się wrakiem, fizycznie i psychicznie.Jeszcze niedawno był niepraktykującym metodystą, teraz czciłdziewczynkę-potwora, żywiącego się ludzkim mięsem.Zachował na tyle samoświadomości, że zdawał sobiesprawę z własnego szaleństwa.Bo inaczej nie dało się tego nazwać.Błąkał się wzdłuż jeziora.W promieniach wstającego słońca miejsce ukazało się w całej swej grozie.Powietrze wypełniał straszny smród, ale jemu ślinka napłynęła do ust.Tak samo cuchnęło jego spaloneramię.- Pokarm bogów - powiedział i chciał się roześmiać, ale śmiech zmienił się w łkanie.Nie tego się spodziewał, kiedy wspinał się po kopule.Chciał tylko zdobyć kilka świetnych nagrań.- Cóż, takie życie, stary.To było całkiem nowe doświadczenie.Ramię pulsowało bólem.Tak.Ból przychodził i odchodził.Toznaczy, był tam właściwie ciągle, ale czasami przybierał na sile, zmieniał się w prawdziwego demona.Alexczuł wściekłość.Spojrzał na swoje okaleczone ramię.Było to przerażające i niesamowite jednocześnie.Zjadła jego tatuaż,ten, który zrobił sobie w San Diego, przedstawiający gościa zwisającego ze skały.Wraz z nim zjadła jego duszę, był o tym przekonany.Czuł, że dusza go opuściła.Zbierało mu się napłacz.I kto zawiezie babcię na zakupy? Miała też umówioną wizytę w.Ech, to już nic nie znaczyło.Byłpopsutą zabawką.I łatwo dał się popsuć.Smutne.Smuciłby się, gdyby nadal miał duszę.- Gaia! - krzyknął.- Gaia!Cisza.On też czuł teraz głód.Jego ciało przeszło wiele cierpień, znajdował się na granicy desperacji.Aleprzynajmniej miał wody pod dostatkiem.Wszedł do jeziora, pochylił się, zaczerpnął i napił się.Wodasmakowała popiołem i benzyną.A potem zobaczył linę.Unosiła się na powierzchni, zwinięta na kształt węża.Czasami pływał ze znajomymi po jeziorze Isabella.Jezdzili na nartach wodnych, pili piwo.Częstowkładali puszki z piwem do sieci i wystawiali za burtę, by je schłodzić.Może.Alex zaczął ciągnąć linę.Bez wątpienia coś znajdowało się na jej końcu, coś ciężkiego.Ale jakoś sobieradził.Ha! Lodówka turystyczna.Cała podziurkowana.Kiedy wyciągnął ją na powierzchnię, woda zaczęławypływać wszystkimi otworami.Lodówka sporo ważyła, więcej niż kilka puszek z piwem.Ciężko mu szło rozwiązywanie liny jedną ręką, ale pomógł sobie zębami.Przy łańcuchu o mało się niepoddał.Przeszukał jednak pogorzelisko, starając się nie patrzeć na martwe ciała i kawałki martwych ciał.Znalazł łom i rozwalił nim kłódkę.W końcu podniósł pokrywę.Ze zdumienia zaparło mu dech w piersiach.To była głowa.Tak mniej więcej, bo pośrodku sterczało coś jak gadzi jęzor, majtało się w tę i z powrotemmiędzy zimnymi niebieskimi oczami, podobnymi do oczu bogini.Ten zdumiewający koszmarny twór napewno był znakiem od niej.Alex pochylił się, odganiając od siebie strach i odrazę.Głos zagulgotał:- Coś ty za jeden?Następną osobą, która przybyła do hotelu Clifftop, był Komputerowy Jack.Wprowadzał pojedynczo dopokoju Lany potwornie poparzone, poturbowane dzieci w stanie szoku, o twarzach umazanych sadzą, wzakrwawionych ubraniach.Kamper popsuł się po drodze i Jack przyprowadził go na miejsce dzięki swej mocy, niezwykłej sile, którado tej pory nigdy nie wydawała mu się warta uwagi, to pchając, to ciągnąc go za sobą.Poruszali się jednak tak powoli, że wkrótce prawie dogonili ich ci, którzy szli na piechotę.Jedno z dzieci zmarło.Pozostałe płakały, wyły i krzyczały z bólu za każdym razem, kiedy kamper szarpałi podskakiwał.Jack był spięty i czujny, przez cały czas spodziewał się kolejnego ataku.Sanjit pobiegł po rodzeństwo i razem nosili wodę oraz pomagali, jak tylko potrafili.Sinder dokonałaprędkiej selekcji rannych, wyznaczając tych, którzy najpilniej potrzebowali pomocy.Pierwsza była Brianna,nikt nie śmiałby z tym dyskutować.Trwała wojna, a Brianna była żołnierzem.Lana położyła rękę na jej poparzonej twarzy.Brianna zaklęła cicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]