[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle z dymu wypadła wprost na Marię jakaś postać i mocno pchnęła ją w pierś.Maria krzyknęła, zobaczyła przed sobą człowieka w panterce, z automatem w ręku.Człowiek podniósł na nią wzrok, otworzył już usta, w tej samej jednak chwiliSchwarzenegger zdjął dłoń z ramienia Marii, chwycił głowę intruza, lekko skręcił ją wbok i cisnął zwiotczałe ciało poza obręb widoczności.Jego dłoń wróciła na ramię Marii, aona przytuliła się do jego potężnego torsu.- Ach, mężczyzni, mężczyzni - zagruchała cicho.Dym zaczął stopniowo rzednąć.Maria znów widziała twarz Schwarzeneggera, awkrótce i jego potężne ciało, ukryte, jak pomnik przed odsłonięciem, pod szarympłaszczem.- Arnoldzie - spytała - dokąd zmierzamy?- Czyżbyś nie wiedziała? - odparł.Maria zaczerwieniła się i spuściła oczy.Co to jednak może być - małżeństwo alchemiczne? - pomyślała - czy to aby niebędzie bolało? To znaczy - potem? Ileż razy tak się zdarzało!Uniosła głowę, spojrzała na niego i zobaczyła na jego policzkach słynne dołeczki -uśmiechał się.Maria zamknęła oczy i nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście, poszła tam, dokądwiodła ją spoczywająca na jej ramieniu ręka.Gdy Schwarzenegger przystanął, otworzyła oczy i stwierdziła, że dym wokół prawiesię rozwiał.Stali na nieznanej ulicypełnej starych, obłożonych granitem domów.Pusto tu było, tylko w oddali, tam, gdzieza strefą dymu pozostał bulwar, biegały bez sensu pochylone figurki z automatami.Schwarzenegger jakoś dziwnie się ociągał - Marii wydało się, że dręczą go niepojętejnatury wątpliwości, i pomyślała z lękiem, czy nie dotyczą właśnie jej.Muszę niezwłocznie powiedzieć coś romantycznego - postanowiła.- Ale co właściwiepowiedzieć? Nieważne.- Wiesz, Arnoldzie - przemówiła, tuląc się do jego boku - mnie tak nagle.Nie wiem,może wyda ci się to głupie.Ale przecież mogę być z tobą szczera?- Oczywiście - odparł, zwracając ku niej czarne szkła.- Kiedy jestem z tobą, mam taką ochotę ulecieć wzwyż.Mam wrażenie, że niebo jestcałkiem blisko!Schwarzenegger podniósł głowę i spojrzał w górę.Między smugami dymu widniało jasnobłękitne niebo: choć trudno powiedzieć, bybyło szczególnie blisko, ani też nazwać je odległym.Co ja plotę - pomyślała Maria.Ale na odwrót było już za pózno.- A ty, Arnoldzie, chciałbyś ulecieć wzwyż?Schwarzenegger zastanowił się chwilę.- Chciałbym - powiedział.- I wezmiesz mnie z sobą? Ja przecież.- Maria uśmiechnęła się wstydliwie - jestemtaka przyziemna.Schwarzenegger znów chwilę pomyślał.- OK - zgodził się.- Zabiorę cię w górę.Rozejrzał się dokoła, jakby próbując znalezć tylko sobie wiadome punktyorientacyjne - i widać je znalazł, bo energicznie wziął Marię pod rękę i pociągnął za sobą.Tak szybkie przejście od poetycznej abstrakcji do czynu zdumiało Marię, od razu jednakzrozumiała, że tak właśnie postępować powinien prawdziwy mężczyzna.Wiódł ją wzdłuż długiego bloku ze stalinowskich czasów.Po kilku krokachdostosowała się do jego szybkiego tempai podreptała obok, trzymając się rękawa jego płaszcza.Czuła, że jeśli zwolni,ofiarowana jej z galanterią ręka zmieni się z punktu oparcia w stalowe kleszcze, którebezlitośnie powloką ją po jezdni, i ta myśl, nie wiadomo dlaczego, przepełniała jąbezgranicznym szczęściem, które rodząc się w dole brzucha, ciepłymi falami rozlewałosię po całym ciele.Minąwszy gmach, Schwarzenegger skręcił w podobną do łuku tryumfalnego bramę.Znalezli się na podwórzu, i Maria odniosła wrażenie, że trafili do jakiegoś innego miasta.Panowała tu niczym niezmącona poranna cisza; ani śladu dymu, aż trudno było uwierzyć,że gdzieś tuż obok biegają rozgorączkowani ludzie z automatami.Schwarzenegger najwyrazniej wiedział, dokąd prowadzi Marię.Minęli malutki placzabaw z huśtawkami i zanurzyli się w labirynt wąskich przejść wśród pordzewiałychgaraży.Maria z dreszczem rozkoszy i zgrozy pomyślała, że owo małżeństwo alchemicznedopełni się pospiesznie i odrobinę niezręcznie właśnie gdzieś tutaj - lecz nagle przejściewywiodło ich na pustą, ogrodzoną blaszanymi ścianami różnej wysokości i barwyprzestrzeń.Przestrzeń nie była zresztą całkiem pusta.Pod nogami walały się jak zazwyczajobowiązkowe butelki, para starych opon, pogięte drzwi od łady i masapseudomechanicznych gratów - śmieci, jakich zawsze pełno koło garaży.Prócz tego był jeszcze samolot.Zajmował niemal całe wolne miejsce, ale Maria dostrzegła go na samym końcu,zapewne dlatego, że jej mózg przez kilka chwil odsiewał dostarczane przez wzroksygnały jako oczywistą halucynację.Przeraziła się.Skąd się tu wziął samolot? - pomyślała.- Chociaż z drugiej strony, skąd się wziąłSchwarzenegger? Bardzo to jednak dziwne.- Co to? - spytała.- Myśliwiec pionowego startu i lądowania Harrier", model A- 4 - wyjaśnił.Maria dostrzegła na jego policzkach sławetne dołeczki - Schwarzenegger sięuśmiechał.Zciągnęła lekko sobolowe brwi i lęk w jej duszy ustąpił zazdrości o tego ogromnegoowada ze szkła i metalu, który najwyrazniej zajmował w sercu Schwarzeneggera niemniej miejsca niż ona.Schwarzenegger skierował się do samolotu.Pogrążona w myślach, nie od razuruszyła za nim: szarpnął ją niczym traktor doczepioną naprędce maszynę rolniczą.- Ale przecież jest tylko jedno miejsce - powiedziała, widząc pod szklaną owiewkąkabiny oparcie fotela.- Nie szkodzi - uspokoił Schwarzenegger, podniósł ją i jednym lekkim ruchemposadził na skrzydle.Maria podciągnęła nogi i stanęła na skośnej duralowej płaszczyznie.Powiał wiatr, jejsuknia zatrzepotała.Zawsze byłam dobra w romantycznych rolach - pomyślała.- A ty? - spytała.Lecz Schwarzenegger siedział już w kabinie, a znalazł się tam zadziwiająco szybko izręcznie.Maria doszła do wniosku, że to na pewno montaż lub zdjęcia trikowe.Wysunąłgłowę, uśmiechnął się i pokazał jej kółko z połączonego z palcem wskazującym kciuka.Maria pomyślała, że wolno uznać je za obrączkę.- Siadaj na kadłub - rozkazał Schwarzenegger - tam, gdzie kończą się skrzydła.Niebój się.Wyobraz sobie, że to karuzela.%7łe siedzisz na koniku.- To zamierzasz.Schwarzenegger skinął głową.Jego czarne szkła przenikały jej duszę: pojęła, że teraz, właśnie teraz, rozstrzyga sięjej los.Był to niewątpliwie egzamin.Kobieta godna, by znalezć się u bokuSchwarzeneggera, nie mogła okazać się bojazliwą, pospolitą istotą, zdatną tylko domarnych wieloseryjnych intryg na seksualno- obyczajowym tle [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nagle z dymu wypadła wprost na Marię jakaś postać i mocno pchnęła ją w pierś.Maria krzyknęła, zobaczyła przed sobą człowieka w panterce, z automatem w ręku.Człowiek podniósł na nią wzrok, otworzył już usta, w tej samej jednak chwiliSchwarzenegger zdjął dłoń z ramienia Marii, chwycił głowę intruza, lekko skręcił ją wbok i cisnął zwiotczałe ciało poza obręb widoczności.Jego dłoń wróciła na ramię Marii, aona przytuliła się do jego potężnego torsu.- Ach, mężczyzni, mężczyzni - zagruchała cicho.Dym zaczął stopniowo rzednąć.Maria znów widziała twarz Schwarzeneggera, awkrótce i jego potężne ciało, ukryte, jak pomnik przed odsłonięciem, pod szarympłaszczem.- Arnoldzie - spytała - dokąd zmierzamy?- Czyżbyś nie wiedziała? - odparł.Maria zaczerwieniła się i spuściła oczy.Co to jednak może być - małżeństwo alchemiczne? - pomyślała - czy to aby niebędzie bolało? To znaczy - potem? Ileż razy tak się zdarzało!Uniosła głowę, spojrzała na niego i zobaczyła na jego policzkach słynne dołeczki -uśmiechał się.Maria zamknęła oczy i nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście, poszła tam, dokądwiodła ją spoczywająca na jej ramieniu ręka.Gdy Schwarzenegger przystanął, otworzyła oczy i stwierdziła, że dym wokół prawiesię rozwiał.Stali na nieznanej ulicypełnej starych, obłożonych granitem domów.Pusto tu było, tylko w oddali, tam, gdzieza strefą dymu pozostał bulwar, biegały bez sensu pochylone figurki z automatami.Schwarzenegger jakoś dziwnie się ociągał - Marii wydało się, że dręczą go niepojętejnatury wątpliwości, i pomyślała z lękiem, czy nie dotyczą właśnie jej.Muszę niezwłocznie powiedzieć coś romantycznego - postanowiła.- Ale co właściwiepowiedzieć? Nieważne.- Wiesz, Arnoldzie - przemówiła, tuląc się do jego boku - mnie tak nagle.Nie wiem,może wyda ci się to głupie.Ale przecież mogę być z tobą szczera?- Oczywiście - odparł, zwracając ku niej czarne szkła.- Kiedy jestem z tobą, mam taką ochotę ulecieć wzwyż.Mam wrażenie, że niebo jestcałkiem blisko!Schwarzenegger podniósł głowę i spojrzał w górę.Między smugami dymu widniało jasnobłękitne niebo: choć trudno powiedzieć, bybyło szczególnie blisko, ani też nazwać je odległym.Co ja plotę - pomyślała Maria.Ale na odwrót było już za pózno.- A ty, Arnoldzie, chciałbyś ulecieć wzwyż?Schwarzenegger zastanowił się chwilę.- Chciałbym - powiedział.- I wezmiesz mnie z sobą? Ja przecież.- Maria uśmiechnęła się wstydliwie - jestemtaka przyziemna.Schwarzenegger znów chwilę pomyślał.- OK - zgodził się.- Zabiorę cię w górę.Rozejrzał się dokoła, jakby próbując znalezć tylko sobie wiadome punktyorientacyjne - i widać je znalazł, bo energicznie wziął Marię pod rękę i pociągnął za sobą.Tak szybkie przejście od poetycznej abstrakcji do czynu zdumiało Marię, od razu jednakzrozumiała, że tak właśnie postępować powinien prawdziwy mężczyzna.Wiódł ją wzdłuż długiego bloku ze stalinowskich czasów.Po kilku krokachdostosowała się do jego szybkiego tempai podreptała obok, trzymając się rękawa jego płaszcza.Czuła, że jeśli zwolni,ofiarowana jej z galanterią ręka zmieni się z punktu oparcia w stalowe kleszcze, którebezlitośnie powloką ją po jezdni, i ta myśl, nie wiadomo dlaczego, przepełniała jąbezgranicznym szczęściem, które rodząc się w dole brzucha, ciepłymi falami rozlewałosię po całym ciele.Minąwszy gmach, Schwarzenegger skręcił w podobną do łuku tryumfalnego bramę.Znalezli się na podwórzu, i Maria odniosła wrażenie, że trafili do jakiegoś innego miasta.Panowała tu niczym niezmącona poranna cisza; ani śladu dymu, aż trudno było uwierzyć,że gdzieś tuż obok biegają rozgorączkowani ludzie z automatami.Schwarzenegger najwyrazniej wiedział, dokąd prowadzi Marię.Minęli malutki placzabaw z huśtawkami i zanurzyli się w labirynt wąskich przejść wśród pordzewiałychgaraży.Maria z dreszczem rozkoszy i zgrozy pomyślała, że owo małżeństwo alchemicznedopełni się pospiesznie i odrobinę niezręcznie właśnie gdzieś tutaj - lecz nagle przejściewywiodło ich na pustą, ogrodzoną blaszanymi ścianami różnej wysokości i barwyprzestrzeń.Przestrzeń nie była zresztą całkiem pusta.Pod nogami walały się jak zazwyczajobowiązkowe butelki, para starych opon, pogięte drzwi od łady i masapseudomechanicznych gratów - śmieci, jakich zawsze pełno koło garaży.Prócz tego był jeszcze samolot.Zajmował niemal całe wolne miejsce, ale Maria dostrzegła go na samym końcu,zapewne dlatego, że jej mózg przez kilka chwil odsiewał dostarczane przez wzroksygnały jako oczywistą halucynację.Przeraziła się.Skąd się tu wziął samolot? - pomyślała.- Chociaż z drugiej strony, skąd się wziąłSchwarzenegger? Bardzo to jednak dziwne.- Co to? - spytała.- Myśliwiec pionowego startu i lądowania Harrier", model A- 4 - wyjaśnił.Maria dostrzegła na jego policzkach sławetne dołeczki - Schwarzenegger sięuśmiechał.Zciągnęła lekko sobolowe brwi i lęk w jej duszy ustąpił zazdrości o tego ogromnegoowada ze szkła i metalu, który najwyrazniej zajmował w sercu Schwarzeneggera niemniej miejsca niż ona.Schwarzenegger skierował się do samolotu.Pogrążona w myślach, nie od razuruszyła za nim: szarpnął ją niczym traktor doczepioną naprędce maszynę rolniczą.- Ale przecież jest tylko jedno miejsce - powiedziała, widząc pod szklaną owiewkąkabiny oparcie fotela.- Nie szkodzi - uspokoił Schwarzenegger, podniósł ją i jednym lekkim ruchemposadził na skrzydle.Maria podciągnęła nogi i stanęła na skośnej duralowej płaszczyznie.Powiał wiatr, jejsuknia zatrzepotała.Zawsze byłam dobra w romantycznych rolach - pomyślała.- A ty? - spytała.Lecz Schwarzenegger siedział już w kabinie, a znalazł się tam zadziwiająco szybko izręcznie.Maria doszła do wniosku, że to na pewno montaż lub zdjęcia trikowe.Wysunąłgłowę, uśmiechnął się i pokazał jej kółko z połączonego z palcem wskazującym kciuka.Maria pomyślała, że wolno uznać je za obrączkę.- Siadaj na kadłub - rozkazał Schwarzenegger - tam, gdzie kończą się skrzydła.Niebój się.Wyobraz sobie, że to karuzela.%7łe siedzisz na koniku.- To zamierzasz.Schwarzenegger skinął głową.Jego czarne szkła przenikały jej duszę: pojęła, że teraz, właśnie teraz, rozstrzyga sięjej los.Był to niewątpliwie egzamin.Kobieta godna, by znalezć się u bokuSchwarzeneggera, nie mogła okazać się bojazliwą, pospolitą istotą, zdatną tylko domarnych wieloseryjnych intryg na seksualno- obyczajowym tle [ Pobierz całość w formacie PDF ]