[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kompletnie nie rozumiem Rogera - zniecierpliwiła się Sylvia.- Kwadrans temu na siłę mnie przekonywał, żeby zabrać Henry’ego do Grange.W jej tonie można było wyczuć wyraźną nutę gniewu.- Niemniej jednak - rzekła Frankie - ja się z nim zgadzam.Gdzieś czytałam, że na taką kurację powinno się zawsze wysyłać pacjenta z dala od domu.- Myślę, że to nonsens.Frankie znalazła się w trudnej sytuacji.Niespodziewany opór Sylvii skomplikował sprawę.Wyglądało na to, że stała się równie zajadłą zwolenniczką Nicholsona, jak przedtem przeciwniczką.Trudno było znaleźć argumenty, aby ją przekonać.Frankie zaczęła brać pod uwagę możliwość wtajemniczenia jej w całą historię, ale czy Sylvia uwierzyłaby? Nawet Roger nie do końca był przekonany o winie doktora Nicholsona.Sylvia jako świeżo upieczona wielbicielka doktora na pewno dałaby się przekonać.Mogłaby wręcz pójść do niego i wszystko mu wygadać.Trudna sprawa.Nad ich głowami, nisko, w zapadającym zmierzchu przeleciał samolot, wypełniając powietrze hukiem motorów.Sylvia i Frankie zadarły głowy zadowolone, że przypadek wybawił je z kłopotliwej sytuacji: żadna z nich nie wiedziała, co powiedzieć dalej,.Kiedy samolot chował się za drzewami na horyzoncie, a warkot zamierał w oddali, Sylvia zwróciła się gwałtownie do Frankie:- To takie straszne - głos jej się łamał.- Wszyscy chcecie wysłać Henry’ego daleko ode mnie.- Nie, nie, nie o to chodzi.- Frankie przez chwilę zastanawiała się, co powiedzieć.- Po prostu powinien mieć zapewnioną terapię na najwyższym poziomie.Ten doktor Nicholson to moim zdaniem, hm.konował.- Absolutnie się z tym nie zgadzam.Ja go uważam za człowieka wielkiej inteligencji i jestem pewna, że właśnie takiego lekarza potrzebuje Henry.Spojrzała na Frankie z niechęcią.Frankie była pełna podziwu dla tempa, w jakim doktor Nicholson omotał Sylvię.W jednej chwili znikły wszystkie zastrzeżenia, jakie do niego miała.Czując, że nic nie wskóra, Frankie zamilkła.Tymczasem z domu wyszedł Roger.Był trochę zasapany.- Nicholson jeszcze nie dojechał do domu.Zostawiłem mu wiadomość.- Nie wiem, po co chcesz tak nagle widzieć się z Nicholsonem - rzekła Sylvia.- To był przecież twój pomysł, wszystko idzie według planu, Henry się zgodził, o co ci chodzi?- Myślę jednak, że mam coś w tej sprawie do powiedzenia.To w końcu mój brat.- Przecież to był twój pomysł - upierała się Sylvia.- Tak, ale potem usłyszałem o Nicholsonie parę rzeczy.- Jakich? Zresztą i tak ci nie uwierzę.Przygryzła wargę, odwróciła się na pięcie i znikła w głębi domu.Roger spojrzał na Frankie.- To komplikuje sprawę.- Tak, niestety.- Jak Sylvia już się na coś zdecyduje, to nie sposób jej od tego odwieść.Wyciągnęli się na leżakach i rozmawiali poważnie, zastanawiając się, jakie znaleźć wyjście.Roger zgodził się, że nie należy Sylvii mówić wszystkiego.Najlepiej zająć się najpierw Nicholsonem.- Ale co właściwie mu powiemy?- Nie chcę mu wiele mówić, raczej rzucić parę aluzji.W każdym razie zgadzam się z tobą co do jednego: Henry w żadnym wypadku nie może znaleźć się w Grange.Nie możemy do tego dopuścić, nawet gdybyśmy mieli się zdemaskować.- Jeżeli się zdemaskujemy, cały nasz plan weźmie w łeb - ostrzegła go Frankie.- Wiem.Dlatego musimy najpierw spróbować innych sposobów.Ech, ta Sylvia, dlaczego właśnie teraz robi trudności?- Mamy przykład siły osobowości tego człowieka - rzekła.- Tak.Wiesz, są dowody czy nie, zaczynam wierzyć, że co do niego rację.Co to było?!Poderwali się oboje.- To brzmiało jak strzał - zawołała Frankie - ze środka.Spojrzeli po sobie i rzucili się biegiem w stronę domu.Przez oszklone drzwi ogrodowe wpadli do salonu i przebiegli do holu.Stała tam, pobladła jak ściana, Sylvia Bassington-ffrench.- Słyszeliście? - zawołała.- To był strzał.Z gabinetu Henry’ego.Zachwiała się, Roger przytrzymał ją, obejmując ramieniem.Frankie podeszła do drzwi gabinetu i nacisnęła klamkę.- Zamknięte - stwierdziła.- Okno! - zawołał Roger.Usadowił półprzytomną Sylvię na stojącej obok sofie i wybiegł znów przez salon do ogrodu.Frankie deptała mu po piętach.Obiegli dom, aż znaleźli się pod oknem gabinetu.B, zamknięte, przytknęli twarze do szyby i zajrzeli.Słońce właśnie zachodziło i w środku było ciemnawo, ale to, co udało im zobaczyć, wystarczyło.Henry Bassington-ffrench siedział przy biurku, z głową bezwładnie opartą o blat.Na jego skroni widać było wyraźnie ranę postrzałową.Rewolwer leżał na podłodze, tam, gdzie wypadł mu ze zwieszonej ręki.- Zastrzelił się - krzyknęła Frankie.- To straszne!- Cofnij się trochę, muszę wybić okno.Zawinął rękę w połę płaszcza i solidnym ciosem rozbił szybę na kawałki.Starannie usunął sterczące odłamki.Oboje z Frankie wsunęli się do środka.W tej właśnie chwili na tarasie pojawili się zdyszani pani Bassington-ffrench i doktor Nicholson.- Jest doktor.Właśnie przyszedł - powiedziała Sylvia, zaglądając do wnętrza.- Czy coś się stało Henry’emu?Nagle zobaczyła bezwładną postać i krzyk wydarł się z jej piersi.Roger szybko wydostał się przez okno z powrotem na zewnątrz.Doktor Nicholson popchnął Sylvię w jego ramiona.- Proszę ją zabrać - rzekł zwięźle - zaopiekować się nią.Daj jej pan brandy, jeżeli przełknie.Proszę ją trzymać z dala od tego.Sam przedostał się do środka, dołączając do Frankie.Z wolna pokręcił głową.- Beznadziejna sprawa - rzekł, pochylając się nad ciałem.- Biedak.Nie czuł się na siłach wypić tego piwa, którego sam nawarzył.Niestety, szkoda.Wyprostował się.- Nic tu po nas.Zgon nastąpił natychmiast.Ciekawe, czy zostawił jakiś list.Powinno coś tu być - rzekł.Frankie podeszła do biurka.Pod łokciem Bassington-ffrencha leżała kartka, kilka linijek, najwidoczniej przed chwilą nagryzmolonych.Ich znaczenie było jasne.Według mnie to najlepsze wyjście - napisał Bassington-ffrench.- Zgubny nałóg trzyma mnie w swojej mocy zbyt silnie, nie dam sobie z nim rady.Chcę jak najlepiej dla Sylvii.Dla Sylvii i Tommy’ego.Niech was Bóg błogosławi, najdrożsi.Wybaczcie.Frankie poczuła, że ściskają w gardle.- Niczego nie wolno dotykać - powiedział Nicholson.- Będzie musiało się odbyć dochodzenie.Trzeba szybko zadzwonić na policję.Frankie posłusznie podeszła do drzwi.Zatrzymała się.- W zamku nie ma klucza.- Nie ma? Może u niego w kieszeni.Uklęknął, zaczął ostrożnie szukać.W kieszeni zmarłego jakiś klucz.Pasował do zamka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Kompletnie nie rozumiem Rogera - zniecierpliwiła się Sylvia.- Kwadrans temu na siłę mnie przekonywał, żeby zabrać Henry’ego do Grange.W jej tonie można było wyczuć wyraźną nutę gniewu.- Niemniej jednak - rzekła Frankie - ja się z nim zgadzam.Gdzieś czytałam, że na taką kurację powinno się zawsze wysyłać pacjenta z dala od domu.- Myślę, że to nonsens.Frankie znalazła się w trudnej sytuacji.Niespodziewany opór Sylvii skomplikował sprawę.Wyglądało na to, że stała się równie zajadłą zwolenniczką Nicholsona, jak przedtem przeciwniczką.Trudno było znaleźć argumenty, aby ją przekonać.Frankie zaczęła brać pod uwagę możliwość wtajemniczenia jej w całą historię, ale czy Sylvia uwierzyłaby? Nawet Roger nie do końca był przekonany o winie doktora Nicholsona.Sylvia jako świeżo upieczona wielbicielka doktora na pewno dałaby się przekonać.Mogłaby wręcz pójść do niego i wszystko mu wygadać.Trudna sprawa.Nad ich głowami, nisko, w zapadającym zmierzchu przeleciał samolot, wypełniając powietrze hukiem motorów.Sylvia i Frankie zadarły głowy zadowolone, że przypadek wybawił je z kłopotliwej sytuacji: żadna z nich nie wiedziała, co powiedzieć dalej,.Kiedy samolot chował się za drzewami na horyzoncie, a warkot zamierał w oddali, Sylvia zwróciła się gwałtownie do Frankie:- To takie straszne - głos jej się łamał.- Wszyscy chcecie wysłać Henry’ego daleko ode mnie.- Nie, nie, nie o to chodzi.- Frankie przez chwilę zastanawiała się, co powiedzieć.- Po prostu powinien mieć zapewnioną terapię na najwyższym poziomie.Ten doktor Nicholson to moim zdaniem, hm.konował.- Absolutnie się z tym nie zgadzam.Ja go uważam za człowieka wielkiej inteligencji i jestem pewna, że właśnie takiego lekarza potrzebuje Henry.Spojrzała na Frankie z niechęcią.Frankie była pełna podziwu dla tempa, w jakim doktor Nicholson omotał Sylvię.W jednej chwili znikły wszystkie zastrzeżenia, jakie do niego miała.Czując, że nic nie wskóra, Frankie zamilkła.Tymczasem z domu wyszedł Roger.Był trochę zasapany.- Nicholson jeszcze nie dojechał do domu.Zostawiłem mu wiadomość.- Nie wiem, po co chcesz tak nagle widzieć się z Nicholsonem - rzekła Sylvia.- To był przecież twój pomysł, wszystko idzie według planu, Henry się zgodził, o co ci chodzi?- Myślę jednak, że mam coś w tej sprawie do powiedzenia.To w końcu mój brat.- Przecież to był twój pomysł - upierała się Sylvia.- Tak, ale potem usłyszałem o Nicholsonie parę rzeczy.- Jakich? Zresztą i tak ci nie uwierzę.Przygryzła wargę, odwróciła się na pięcie i znikła w głębi domu.Roger spojrzał na Frankie.- To komplikuje sprawę.- Tak, niestety.- Jak Sylvia już się na coś zdecyduje, to nie sposób jej od tego odwieść.Wyciągnęli się na leżakach i rozmawiali poważnie, zastanawiając się, jakie znaleźć wyjście.Roger zgodził się, że nie należy Sylvii mówić wszystkiego.Najlepiej zająć się najpierw Nicholsonem.- Ale co właściwie mu powiemy?- Nie chcę mu wiele mówić, raczej rzucić parę aluzji.W każdym razie zgadzam się z tobą co do jednego: Henry w żadnym wypadku nie może znaleźć się w Grange.Nie możemy do tego dopuścić, nawet gdybyśmy mieli się zdemaskować.- Jeżeli się zdemaskujemy, cały nasz plan weźmie w łeb - ostrzegła go Frankie.- Wiem.Dlatego musimy najpierw spróbować innych sposobów.Ech, ta Sylvia, dlaczego właśnie teraz robi trudności?- Mamy przykład siły osobowości tego człowieka - rzekła.- Tak.Wiesz, są dowody czy nie, zaczynam wierzyć, że co do niego rację.Co to było?!Poderwali się oboje.- To brzmiało jak strzał - zawołała Frankie - ze środka.Spojrzeli po sobie i rzucili się biegiem w stronę domu.Przez oszklone drzwi ogrodowe wpadli do salonu i przebiegli do holu.Stała tam, pobladła jak ściana, Sylvia Bassington-ffrench.- Słyszeliście? - zawołała.- To był strzał.Z gabinetu Henry’ego.Zachwiała się, Roger przytrzymał ją, obejmując ramieniem.Frankie podeszła do drzwi gabinetu i nacisnęła klamkę.- Zamknięte - stwierdziła.- Okno! - zawołał Roger.Usadowił półprzytomną Sylvię na stojącej obok sofie i wybiegł znów przez salon do ogrodu.Frankie deptała mu po piętach.Obiegli dom, aż znaleźli się pod oknem gabinetu.B, zamknięte, przytknęli twarze do szyby i zajrzeli.Słońce właśnie zachodziło i w środku było ciemnawo, ale to, co udało im zobaczyć, wystarczyło.Henry Bassington-ffrench siedział przy biurku, z głową bezwładnie opartą o blat.Na jego skroni widać było wyraźnie ranę postrzałową.Rewolwer leżał na podłodze, tam, gdzie wypadł mu ze zwieszonej ręki.- Zastrzelił się - krzyknęła Frankie.- To straszne!- Cofnij się trochę, muszę wybić okno.Zawinął rękę w połę płaszcza i solidnym ciosem rozbił szybę na kawałki.Starannie usunął sterczące odłamki.Oboje z Frankie wsunęli się do środka.W tej właśnie chwili na tarasie pojawili się zdyszani pani Bassington-ffrench i doktor Nicholson.- Jest doktor.Właśnie przyszedł - powiedziała Sylvia, zaglądając do wnętrza.- Czy coś się stało Henry’emu?Nagle zobaczyła bezwładną postać i krzyk wydarł się z jej piersi.Roger szybko wydostał się przez okno z powrotem na zewnątrz.Doktor Nicholson popchnął Sylvię w jego ramiona.- Proszę ją zabrać - rzekł zwięźle - zaopiekować się nią.Daj jej pan brandy, jeżeli przełknie.Proszę ją trzymać z dala od tego.Sam przedostał się do środka, dołączając do Frankie.Z wolna pokręcił głową.- Beznadziejna sprawa - rzekł, pochylając się nad ciałem.- Biedak.Nie czuł się na siłach wypić tego piwa, którego sam nawarzył.Niestety, szkoda.Wyprostował się.- Nic tu po nas.Zgon nastąpił natychmiast.Ciekawe, czy zostawił jakiś list.Powinno coś tu być - rzekł.Frankie podeszła do biurka.Pod łokciem Bassington-ffrencha leżała kartka, kilka linijek, najwidoczniej przed chwilą nagryzmolonych.Ich znaczenie było jasne.Według mnie to najlepsze wyjście - napisał Bassington-ffrench.- Zgubny nałóg trzyma mnie w swojej mocy zbyt silnie, nie dam sobie z nim rady.Chcę jak najlepiej dla Sylvii.Dla Sylvii i Tommy’ego.Niech was Bóg błogosławi, najdrożsi.Wybaczcie.Frankie poczuła, że ściskają w gardle.- Niczego nie wolno dotykać - powiedział Nicholson.- Będzie musiało się odbyć dochodzenie.Trzeba szybko zadzwonić na policję.Frankie posłusznie podeszła do drzwi.Zatrzymała się.- W zamku nie ma klucza.- Nie ma? Może u niego w kieszeni.Uklęknął, zaczął ostrożnie szukać.W kieszeni zmarłego jakiś klucz.Pasował do zamka [ Pobierz całość w formacie PDF ]