[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale ci, którzy raz doświadczyli rozkoszy w nienawiści, nigdy nie staną się dorośli i do końca swych dni pozostaną niewolnikami własnej niedoskonałości.Rozległ się dzwonek do drzwi.Lord Altamount skinął ręką.James Kleek odłożył notatnik i wyszedł do hallu.Po chwili wrócił.— Przyszedł pan Robinson — oznajmił.— Ach tak.Poproś go tutaj.Skończymy później.Wszedł Robinson.Kleek podsunął mu fotel wystarczająco szeroki, by pomieścić obfite kształty bankiera.Robinson podziękował uśmiechem.— No, co tam? — spytał lord Altamount.— Masz dla nas jakieś nowe kółka?— Nie — odrzekł niewzruszony Robinson.— To, nad czym obecnie pracuję, można by raczej nazwać wytyczaniem biegu rzeki.— Rzeki? Jakiej rzeki?— Rzeki pieniędzy — odparł Robinson z tym skromnym uśmiechem, jaki pojawiał się na jego twarzy, ilekroć mówił o swojej specjalności.— To jest rzeczywiście jak rzeka.Pieniądze płyną z różnych źródeł i gromadzą się w jeden wielki strumień.Dokonałem pewnych interesujących spostrzeżeń.Nietrudno wyciągnąć z tego pewne wnioski, jeśli oczywiście interesuje panów ten temat…James Kleek nie wyglądał na zainteresowanego, ale lord Altamount skinął głową.— Mów dalej — rzekł.— Zatem pieniądze płyną głównie ze Skandynawii, Bawarii, USA i Bliskiego Wschodu, zasilane ponadto z innych drobnych źródeł.— A ujście?— Przede wszystkim Ameryka Południowa.Zdołaliśmy ustalić, że właśnie tam znajduje się główna kwatera.— Czyli tam zazębiają się cztery z tych pięciu kół, które nam pokazałeś?— Tak.Wiemy już mniej więcej, kto kontroluje poszczególne grupy…— A piąte koło? J jak Juanita? — przerwał James Kleek.— Tego na razie nie jesteśmy pewni.— James ma pewne sugestie — rzekł lord Altamount.— Choć Bóg mi świadkiem, mam nadzieję, że się myli.— Moim zdaniem — wyjaśnił Kleek — Juanita jest czymś w rodzaju kata.— Historia notuje podobne przypadki — dodał lord Altamount — J jak Judyta, która zgładziła Holofernesa ku niepomiernej radości swego ludu.Sądzę, że coś w tym jest.— A więc James uważa, że wie, kim jest Juanita?— Robinson spojrzał na Kleeka.— To ciekawe.— Możliwe, że się mylę, ale pewne rzeczy dały mi wiele do myślenia…— Mów, mów—rzucił Robinson.—Słuchamy cię, James.— No więc… wydaje mi się, że to hrabina Renata Zerkowski.— Skąd taki wniosek?— Bywa w tych różnych miejscach, kontaktuje się z różnymi ludźmi.Zbyt wiele w tym wszystkim przypadku.Była w Bawarii.Odwiedzała Wielką Charlotte.Co więcej, zabrała z sobą Stafforda Nye.Sądzę, że to podejrzane…— Myślisz, że oboje są w to zamieszani?— Nie chciałbym ferować wyroków.Nie znam go zbyt dobrze, ale… — urwał.— Zgadza się — potwierdził lord Altamount.— Od początku były co do niego wątpliwości.Niektórzy go podejrzewali.— Horsham?— Prawdopodobnie.Pikeaway też mu chyba nie ufa.Kazał go stale pilnować.Nye pewnie doskonale wie, że jest śledzony.To szczwany lis.— Jeszcze jeden zdrajca — prychnął Kleek z pogardą.— Co za ohyda! Człowiek ufa im, zdradza tajemnice, informuje o wszystkich planach, a oni? Philby, Mclean, Burgess, a teraz Stafford Nye.— Stafford Nye, indoktrynowany przez Renatę, alias Juanitę — dorzucił Robinson.— Najpierw ta cała historia na lotnisku — ciągnął Kleek — potem wizyta u Charlotte… Podobno nawet byli razem w Ameryce Południowej.A czy wiadomo, co się teraz dzieje z Mary Ann?— Jest w Stanach.Z tego, co wiem, najpierw odwiedziła znajomych w Waszyngtonie, potem była w Chicago, w Kalifornii, a ostatnio pojechała do Austin zobaczyć się z pewnym znanym naukowcem.— W jakim celu?— Należy przypuszczać — stwierdził Robinson z niewzruszonym spokojem — że stara się zdobyć pewne informacje.— Jakie informacje? Robinson westchnął.— Ba, też chciałbym to wiedzieć.Mam nadzieję, że te same, o które nam również chodzi, i że robi to dla nas.Ale nigdy nie można być pewnym.Może robi to dla kogoś innego?Spojrzał na lorda Altamount.— Dziś wieczorem wybierasz się do Szkocji, tak?— Zgadza się.— Nie sądzę, by to był dobry pomysł, sir — Kleek rzucił swemu panu spojrzenie pełne troski.— Ostatnio nie czuje się pan dobrze.To długa i męcząca podróż, nawet jeżeli zdecyduje się pan lecieć samolotem.Może zostawić to innym? Horsham i Munro dadzą sobie radę.— W moim wieku ostrożność to strata czasu — odparł lord Altamount.— Póki jeszcze na coś mogę się przydać, wolałbym wziąć sprawy w swoje ręce.Wolę umrzeć w kieracie niż w swoim własnym łóżku.Uśmiechnął się do Robinsona.— Jedziesz z nami? — spytał.— Wygląda na to, że muszę.Rozdział dwudziesty trzeciPodróż do SzkocjiIMajor lotnictwa zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi.Przywykł już do tego, że nie jest informowany.Zapewne jakaś akcja Security.Wiele razy wykonywał podobne zadania.Lot w dziwne miejsce z dziwnymi ludźmi na pokładzie.Żadnych pytań, rozkaz to rozkaz.Niektórych pasażerów zdołał rozpoznać.Jeden z nich to niewątpliwie lord Altamount.Stary, schorowany człowiek, który utrzymywał się przy życiu jedynie dzięki swej niespożytej energii i silnej woli.Młody mężczyzna o jastrzębim nosie i służalczej minie to zapewne jego osobista ochrona.Wierny pies, który nie opuszcza swego pana na krok.W podróżnej torbie ma na pewno cały zestaw medykamentów.Zdaniem majora lekarz byłby tu bardziej na miejscu.Tak na wszelki wypadek.Lord Altamount wyglądał jak żywy trup.Albo raczej jak marmurowy posąg wprost z muzeum sztuki starożytnej.Horshama major znał bardzo dobrze.Znał również kilku ludzi z Security i oczywiście pułkownika Munro, który wyglądał teraz mniej groźnie niż zazwyczaj; był wyraźnie zmartwiony — z pewnością niepokoił się o starego.Grubasa o żółtej twarzy widział po raz pierwszy.Nie potrafił go zaszufladkować, ale jego zdaniem wyglądał na obcokrajowca.Azjata? Ciekawe, jaki interes ma Azjata na północy Szkocji? Major podszedł do pułkownika Munro.— Czy wszystko gotowe, sir? — zapytał.— Samochód już czeka.— Czy to daleko stąd?— Siedemnaście mil, sir.Polna droga, ale nie taka zła.Kazałem wziąć parę koców.Są w samochodzie.— Dostał pan rozkazy, majorze Andrews? Proszę powtórzyć.Major wyrecytował posłusznie swoje rozkazy, Munro potwierdził ruchem głowy.Kiedy samochód odjechał, major zastanawiał się dłuższą chwilę, czego ci ludzie szukają w tym ponurym, zapomnianym przez Boga miejscu.Fatygowali się taki szmat drogi, by zobaczyć się ze starym, sparaliżowanym człowiekiem, który żył jak wyrzutek społeczeństwa w zaniedbanej, zapuszczonej ruinie na końcu świata.Horsham z pewnością wiedział.Horsham wie o wszystkim, ale trudno przypuszczać, by zechciał podzielić się z nim informacjami.Po długiej i męczącej jeździe przez wertepy dotarli wreszcie na miejsce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Ale ci, którzy raz doświadczyli rozkoszy w nienawiści, nigdy nie staną się dorośli i do końca swych dni pozostaną niewolnikami własnej niedoskonałości.Rozległ się dzwonek do drzwi.Lord Altamount skinął ręką.James Kleek odłożył notatnik i wyszedł do hallu.Po chwili wrócił.— Przyszedł pan Robinson — oznajmił.— Ach tak.Poproś go tutaj.Skończymy później.Wszedł Robinson.Kleek podsunął mu fotel wystarczająco szeroki, by pomieścić obfite kształty bankiera.Robinson podziękował uśmiechem.— No, co tam? — spytał lord Altamount.— Masz dla nas jakieś nowe kółka?— Nie — odrzekł niewzruszony Robinson.— To, nad czym obecnie pracuję, można by raczej nazwać wytyczaniem biegu rzeki.— Rzeki? Jakiej rzeki?— Rzeki pieniędzy — odparł Robinson z tym skromnym uśmiechem, jaki pojawiał się na jego twarzy, ilekroć mówił o swojej specjalności.— To jest rzeczywiście jak rzeka.Pieniądze płyną z różnych źródeł i gromadzą się w jeden wielki strumień.Dokonałem pewnych interesujących spostrzeżeń.Nietrudno wyciągnąć z tego pewne wnioski, jeśli oczywiście interesuje panów ten temat…James Kleek nie wyglądał na zainteresowanego, ale lord Altamount skinął głową.— Mów dalej — rzekł.— Zatem pieniądze płyną głównie ze Skandynawii, Bawarii, USA i Bliskiego Wschodu, zasilane ponadto z innych drobnych źródeł.— A ujście?— Przede wszystkim Ameryka Południowa.Zdołaliśmy ustalić, że właśnie tam znajduje się główna kwatera.— Czyli tam zazębiają się cztery z tych pięciu kół, które nam pokazałeś?— Tak.Wiemy już mniej więcej, kto kontroluje poszczególne grupy…— A piąte koło? J jak Juanita? — przerwał James Kleek.— Tego na razie nie jesteśmy pewni.— James ma pewne sugestie — rzekł lord Altamount.— Choć Bóg mi świadkiem, mam nadzieję, że się myli.— Moim zdaniem — wyjaśnił Kleek — Juanita jest czymś w rodzaju kata.— Historia notuje podobne przypadki — dodał lord Altamount — J jak Judyta, która zgładziła Holofernesa ku niepomiernej radości swego ludu.Sądzę, że coś w tym jest.— A więc James uważa, że wie, kim jest Juanita?— Robinson spojrzał na Kleeka.— To ciekawe.— Możliwe, że się mylę, ale pewne rzeczy dały mi wiele do myślenia…— Mów, mów—rzucił Robinson.—Słuchamy cię, James.— No więc… wydaje mi się, że to hrabina Renata Zerkowski.— Skąd taki wniosek?— Bywa w tych różnych miejscach, kontaktuje się z różnymi ludźmi.Zbyt wiele w tym wszystkim przypadku.Była w Bawarii.Odwiedzała Wielką Charlotte.Co więcej, zabrała z sobą Stafforda Nye.Sądzę, że to podejrzane…— Myślisz, że oboje są w to zamieszani?— Nie chciałbym ferować wyroków.Nie znam go zbyt dobrze, ale… — urwał.— Zgadza się — potwierdził lord Altamount.— Od początku były co do niego wątpliwości.Niektórzy go podejrzewali.— Horsham?— Prawdopodobnie.Pikeaway też mu chyba nie ufa.Kazał go stale pilnować.Nye pewnie doskonale wie, że jest śledzony.To szczwany lis.— Jeszcze jeden zdrajca — prychnął Kleek z pogardą.— Co za ohyda! Człowiek ufa im, zdradza tajemnice, informuje o wszystkich planach, a oni? Philby, Mclean, Burgess, a teraz Stafford Nye.— Stafford Nye, indoktrynowany przez Renatę, alias Juanitę — dorzucił Robinson.— Najpierw ta cała historia na lotnisku — ciągnął Kleek — potem wizyta u Charlotte… Podobno nawet byli razem w Ameryce Południowej.A czy wiadomo, co się teraz dzieje z Mary Ann?— Jest w Stanach.Z tego, co wiem, najpierw odwiedziła znajomych w Waszyngtonie, potem była w Chicago, w Kalifornii, a ostatnio pojechała do Austin zobaczyć się z pewnym znanym naukowcem.— W jakim celu?— Należy przypuszczać — stwierdził Robinson z niewzruszonym spokojem — że stara się zdobyć pewne informacje.— Jakie informacje? Robinson westchnął.— Ba, też chciałbym to wiedzieć.Mam nadzieję, że te same, o które nam również chodzi, i że robi to dla nas.Ale nigdy nie można być pewnym.Może robi to dla kogoś innego?Spojrzał na lorda Altamount.— Dziś wieczorem wybierasz się do Szkocji, tak?— Zgadza się.— Nie sądzę, by to był dobry pomysł, sir — Kleek rzucił swemu panu spojrzenie pełne troski.— Ostatnio nie czuje się pan dobrze.To długa i męcząca podróż, nawet jeżeli zdecyduje się pan lecieć samolotem.Może zostawić to innym? Horsham i Munro dadzą sobie radę.— W moim wieku ostrożność to strata czasu — odparł lord Altamount.— Póki jeszcze na coś mogę się przydać, wolałbym wziąć sprawy w swoje ręce.Wolę umrzeć w kieracie niż w swoim własnym łóżku.Uśmiechnął się do Robinsona.— Jedziesz z nami? — spytał.— Wygląda na to, że muszę.Rozdział dwudziesty trzeciPodróż do SzkocjiIMajor lotnictwa zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi.Przywykł już do tego, że nie jest informowany.Zapewne jakaś akcja Security.Wiele razy wykonywał podobne zadania.Lot w dziwne miejsce z dziwnymi ludźmi na pokładzie.Żadnych pytań, rozkaz to rozkaz.Niektórych pasażerów zdołał rozpoznać.Jeden z nich to niewątpliwie lord Altamount.Stary, schorowany człowiek, który utrzymywał się przy życiu jedynie dzięki swej niespożytej energii i silnej woli.Młody mężczyzna o jastrzębim nosie i służalczej minie to zapewne jego osobista ochrona.Wierny pies, który nie opuszcza swego pana na krok.W podróżnej torbie ma na pewno cały zestaw medykamentów.Zdaniem majora lekarz byłby tu bardziej na miejscu.Tak na wszelki wypadek.Lord Altamount wyglądał jak żywy trup.Albo raczej jak marmurowy posąg wprost z muzeum sztuki starożytnej.Horshama major znał bardzo dobrze.Znał również kilku ludzi z Security i oczywiście pułkownika Munro, który wyglądał teraz mniej groźnie niż zazwyczaj; był wyraźnie zmartwiony — z pewnością niepokoił się o starego.Grubasa o żółtej twarzy widział po raz pierwszy.Nie potrafił go zaszufladkować, ale jego zdaniem wyglądał na obcokrajowca.Azjata? Ciekawe, jaki interes ma Azjata na północy Szkocji? Major podszedł do pułkownika Munro.— Czy wszystko gotowe, sir? — zapytał.— Samochód już czeka.— Czy to daleko stąd?— Siedemnaście mil, sir.Polna droga, ale nie taka zła.Kazałem wziąć parę koców.Są w samochodzie.— Dostał pan rozkazy, majorze Andrews? Proszę powtórzyć.Major wyrecytował posłusznie swoje rozkazy, Munro potwierdził ruchem głowy.Kiedy samochód odjechał, major zastanawiał się dłuższą chwilę, czego ci ludzie szukają w tym ponurym, zapomnianym przez Boga miejscu.Fatygowali się taki szmat drogi, by zobaczyć się ze starym, sparaliżowanym człowiekiem, który żył jak wyrzutek społeczeństwa w zaniedbanej, zapuszczonej ruinie na końcu świata.Horsham z pewnością wiedział.Horsham wie o wszystkim, ale trudno przypuszczać, by zechciał podzielić się z nim informacjami.Po długiej i męczącej jeździe przez wertepy dotarli wreszcie na miejsce [ Pobierz całość w formacie PDF ]