[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ktoś był winny.i udało mu się ujść.Inni byli niewinni i im się nie powiodło.- To się nie może zdarzyć w tym wypadku - powiedział Calgary.- Nic może!ROZDZIAŁ ÓSMYIHester Argyle przeglądała się w lustrze.W jej spojrzeniu było niewiele próżności, raczej było to badawcze spojrzenie kogoś, kto nigdy naprawdę nie był pewny siebie.Odgarnęła włosy z czoła, przesunęła je na jeden bok i zmarszczyła brwi, widząc rezultat.Gdy w lustrze za nią pojawiła się twarz, zaskoczona drgnęła i odwróciła się lękliwie.- Ach - rzekła Kirsten Lindstrom.- Boisz się!- Co chcesz powiedzieć, Kirsty?- Boisz się mnie.Pomyślałaś, że podejdę cicho z tyłu i być może uderzę cię.- Och, Kirsty, nie bądź niemądra.Nie mogłabym pomyśleć o czymś takim.- A jednak pomyślałaś - odparła tamta.- I masz rację, myśląc o tym.Rozglądać się za cieniem, wzdrygać się, kiedy zobaczysz coś, czego nie rozumiesz.Ponieważ w domu jest coś, czego się obawiamy.Teraz już wiemy.- W każdym razie, kochana Kirsty, nie potrzebuję się bać ciebie.- Skąd wiesz? Czy nie czytałam niedawno w gazecie o kobiecie, która przez całe lata mieszkała z drugą, a potem pewnego dnia nagle ją zabiła? Udusiła ją.Próbowała wydrapać jej oczy.Dlaczego? Ponieważ - jak powiedziała grzecznie policji - od pewnego czasu wiedziała, że w tamtej mieszka diabeł.Zobaczyła diabła wyglądającego z jej oczu i zrozumiała, że musi być silna i odważna i zabić diabła.- Och, pamiętam tę historię.Ta kobieta była szalona.- Tak, ale nie okazywała tego.I dla otoczenia nie wyglądała na szaloną, ponieważ nikt nie wiedział, co się dzieje w jej biednym, pomylonym umyśle.I dlatego powiadam ci, że nie wiesz, co się dzieje w moim.Może to ja jestem szalona.Może spojrzałam któregoś dnia na twoją matkę i wydało mi się, że jest antychrystem i że muszę ją zabić.- Ależ Kirsty, to bzdura! Kompletna bzdura.Kirsten westchnęła i usiadła.- Tak - przyznała.- To nonsens.Lubiłam bardzo twoją matkę.Była zawsze dobra dla mnie.Próbuję jednak ci powiedzieć i chcę, żebyś to zrozumiała, że nie możesz mówić „bzdura” o nikim i niczym.Nie możesz wierzyć mnie ani nikomu innemu.Hester odwróciła się i spojrzała na Kirsten.- Widzę, że naprawdę bierzesz to poważnie.- Bardzo poważnie.Wszyscy musimy być poważni i musimy doprowadzić do wyjaśnienia sprawy.Nie jest dobrą rzeczą udawać, że nic się nie stało.Ten mężczyzna, który przyszedł tu - chciałabym, żeby to się nie stało, ale to się już zdarzyło - był zupełnie pewny, że Jacko nie zamordował i że musiał to zrobić ktoś z nas.- Nie, Kirsty.To mógłby być ktoś, kto.- Kto co?- No, chciał coś ukraść albo miał urazę do mamy z powodu jakiejś dawnej sprawy.- I sądzisz, że twoja matka by go wpuściła?- Mogła to zrobić - odparła Hester.- Wiesz, jaka była.Jeśli ktoś przyszedł z jakąś historyjką o nieszczęściu, opowiedział jej o zaniedbanym czy maltretowanym dziecku.Nie wierzysz, że matka pozwoliłaby takiej osobie wejść, że zabrałaby ją do pokoju i wysłuchała, co ma do powiedzenia?- Wydaje mi się to bardzo nieprawdopodobne.Przynajmniej aby twoja matka siedziała przy stole i pozwoliła, by ten ktoś podniósł pogrzebacz i uderzył ją w tył głowy.Nie, ona była spokojna, ufna i znała tego kogoś, kto był w pokoju.- Nie chcę, Kirsty - krzyknęła Hester.- Och, nie chcę.Przedstawiasz to tak dokładnie, tak prawdziwie.- Bo to jest prawdziwe.Nie, nie powiem teraz nic więcej, ale ostrzegłam cię, że nawet jak myślisz, że znasz kogoś dobrze, że możesz mu ufać, nie wolno ci być pewną.Więc miej się na baczności.Miej się na baczności przede mną i przed Mary, przed ojcem i przed Gwendą.- Jak mogę żyć i podejrzewać każdego?- Jeżeli chcesz mojej rady, lepiej będzie dla ciebie opuścić ten dom.- Teraz nie mogę.- Dlaczego? Z powodu tego młodego doktora?- Nie wiem, o czym mówisz, Kirsty - policzki Hester zarumieniły się.- Mam na myśli doktora Craiga.To bardzo miły młody człowiek.Zupełnie dobry lekarz, sympatyczny, sumienny.Mogłaś wybrać gorzej.Ale mimo to sądzę, że byłoby lepiej, gdybyś wyjechała.- Cała sprawa jest idiotyzmem - krzyknęła Hester ze złością.- Bzdura, bzdura, bzdura.Och, jakbym chciała, żeby doktor Calgary nigdy tu nie przyszedł.- Tak samo ja - powiedziała Kirsten.- Z całegp serca.IILeo Argyle podpisał ostatni z listów, które Gwenda Vaughan położyła przed nim.- To jest ostatni? - spytał.- Tak.- Nieźle popracowaliśmy dzisiaj.Gwenda nakleiła znaczki i ułożyła listy w stos.- Czy nie przyszła już pora na twoją podróż za granicę? - zapytała.- Podróż?Głos pana Argyle zabrzmiał niepewnie.- Tak.Nie pamiętasz, że miałeś pojechać do Rzymu i Sieny?- A tak, tak, rzeczywiście.- Miałeś zobaczyć w archiwum te dokumenty, o których pisał kardynał Massilini.- Tak, pamiętam.- Mam zrobić rezerwację na samolot czy wolisz jechać pociągiem?Leo popatrzył na nią uśmiechając się lekko, jakby się obudził.- Bardzo starasz się mnie pozbyć, Gwendo.- Och nie, kochanie, nie.Podeszła szybko do niego i uklękła obok.- Nigdy nie chcę, żebyś mnie opuszczał.Ale.ale myślę, że.że byłoby lepiej, gdybyś wyjechał stąd po.po.- Po ostatnim tygodniu? Po wizycie doktora Calgary?- Chciałabym, żeby nigdy nie przyszedł tutaj.Chciałabym, żeby wszystko zostało jak dawniej.- Z Jacko niesłusznie skazanym za coś, czego nie popełnił?- Mógł to zrobić - powiedziała Gwenda.- Mógł to zrobić w każdej chwili i myślę, że to czysty przypadek, że tego nie zrobił.- To dziwne - rzekł Leo w zamyśleniu.- Nigdy naprawdę nie wierzyłem, że to zrobił.Oczywiście musiałbym to udowodnić, ale wydawało mi się to nieprawdopodobne.- Dlaczego? Zawsze miał okropne usposobienie.- Tak.O tak.Atakował inne dzieci.Zwykle słabsze niż on sam.Nigdy naprawdę nie uważałem, że mógł napaść na Rachel.- Dlaczego nie?- Ponieważ bał się jej - odparł Leo.- Miała wielki autorytet.Jacko czuł to, podobnie jak inni.- Chyba nie myślisz, że to wła.- nie dlatego.to znaczy.Leo popatrzył na nią pytająco.Coś w jego spojrzeniu wywołało rumieniec na jej policzkach.Odwróciła się, podeszła do ognia i uklękła przed nim, z rękami w blasku płomieni.Tak - pomyślała - Rachel miała wielki autorytet [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Ktoś był winny.i udało mu się ujść.Inni byli niewinni i im się nie powiodło.- To się nie może zdarzyć w tym wypadku - powiedział Calgary.- Nic może!ROZDZIAŁ ÓSMYIHester Argyle przeglądała się w lustrze.W jej spojrzeniu było niewiele próżności, raczej było to badawcze spojrzenie kogoś, kto nigdy naprawdę nie był pewny siebie.Odgarnęła włosy z czoła, przesunęła je na jeden bok i zmarszczyła brwi, widząc rezultat.Gdy w lustrze za nią pojawiła się twarz, zaskoczona drgnęła i odwróciła się lękliwie.- Ach - rzekła Kirsten Lindstrom.- Boisz się!- Co chcesz powiedzieć, Kirsty?- Boisz się mnie.Pomyślałaś, że podejdę cicho z tyłu i być może uderzę cię.- Och, Kirsty, nie bądź niemądra.Nie mogłabym pomyśleć o czymś takim.- A jednak pomyślałaś - odparła tamta.- I masz rację, myśląc o tym.Rozglądać się za cieniem, wzdrygać się, kiedy zobaczysz coś, czego nie rozumiesz.Ponieważ w domu jest coś, czego się obawiamy.Teraz już wiemy.- W każdym razie, kochana Kirsty, nie potrzebuję się bać ciebie.- Skąd wiesz? Czy nie czytałam niedawno w gazecie o kobiecie, która przez całe lata mieszkała z drugą, a potem pewnego dnia nagle ją zabiła? Udusiła ją.Próbowała wydrapać jej oczy.Dlaczego? Ponieważ - jak powiedziała grzecznie policji - od pewnego czasu wiedziała, że w tamtej mieszka diabeł.Zobaczyła diabła wyglądającego z jej oczu i zrozumiała, że musi być silna i odważna i zabić diabła.- Och, pamiętam tę historię.Ta kobieta była szalona.- Tak, ale nie okazywała tego.I dla otoczenia nie wyglądała na szaloną, ponieważ nikt nie wiedział, co się dzieje w jej biednym, pomylonym umyśle.I dlatego powiadam ci, że nie wiesz, co się dzieje w moim.Może to ja jestem szalona.Może spojrzałam któregoś dnia na twoją matkę i wydało mi się, że jest antychrystem i że muszę ją zabić.- Ależ Kirsty, to bzdura! Kompletna bzdura.Kirsten westchnęła i usiadła.- Tak - przyznała.- To nonsens.Lubiłam bardzo twoją matkę.Była zawsze dobra dla mnie.Próbuję jednak ci powiedzieć i chcę, żebyś to zrozumiała, że nie możesz mówić „bzdura” o nikim i niczym.Nie możesz wierzyć mnie ani nikomu innemu.Hester odwróciła się i spojrzała na Kirsten.- Widzę, że naprawdę bierzesz to poważnie.- Bardzo poważnie.Wszyscy musimy być poważni i musimy doprowadzić do wyjaśnienia sprawy.Nie jest dobrą rzeczą udawać, że nic się nie stało.Ten mężczyzna, który przyszedł tu - chciałabym, żeby to się nie stało, ale to się już zdarzyło - był zupełnie pewny, że Jacko nie zamordował i że musiał to zrobić ktoś z nas.- Nie, Kirsty.To mógłby być ktoś, kto.- Kto co?- No, chciał coś ukraść albo miał urazę do mamy z powodu jakiejś dawnej sprawy.- I sądzisz, że twoja matka by go wpuściła?- Mogła to zrobić - odparła Hester.- Wiesz, jaka była.Jeśli ktoś przyszedł z jakąś historyjką o nieszczęściu, opowiedział jej o zaniedbanym czy maltretowanym dziecku.Nie wierzysz, że matka pozwoliłaby takiej osobie wejść, że zabrałaby ją do pokoju i wysłuchała, co ma do powiedzenia?- Wydaje mi się to bardzo nieprawdopodobne.Przynajmniej aby twoja matka siedziała przy stole i pozwoliła, by ten ktoś podniósł pogrzebacz i uderzył ją w tył głowy.Nie, ona była spokojna, ufna i znała tego kogoś, kto był w pokoju.- Nie chcę, Kirsty - krzyknęła Hester.- Och, nie chcę.Przedstawiasz to tak dokładnie, tak prawdziwie.- Bo to jest prawdziwe.Nie, nie powiem teraz nic więcej, ale ostrzegłam cię, że nawet jak myślisz, że znasz kogoś dobrze, że możesz mu ufać, nie wolno ci być pewną.Więc miej się na baczności.Miej się na baczności przede mną i przed Mary, przed ojcem i przed Gwendą.- Jak mogę żyć i podejrzewać każdego?- Jeżeli chcesz mojej rady, lepiej będzie dla ciebie opuścić ten dom.- Teraz nie mogę.- Dlaczego? Z powodu tego młodego doktora?- Nie wiem, o czym mówisz, Kirsty - policzki Hester zarumieniły się.- Mam na myśli doktora Craiga.To bardzo miły młody człowiek.Zupełnie dobry lekarz, sympatyczny, sumienny.Mogłaś wybrać gorzej.Ale mimo to sądzę, że byłoby lepiej, gdybyś wyjechała.- Cała sprawa jest idiotyzmem - krzyknęła Hester ze złością.- Bzdura, bzdura, bzdura.Och, jakbym chciała, żeby doktor Calgary nigdy tu nie przyszedł.- Tak samo ja - powiedziała Kirsten.- Z całegp serca.IILeo Argyle podpisał ostatni z listów, które Gwenda Vaughan położyła przed nim.- To jest ostatni? - spytał.- Tak.- Nieźle popracowaliśmy dzisiaj.Gwenda nakleiła znaczki i ułożyła listy w stos.- Czy nie przyszła już pora na twoją podróż za granicę? - zapytała.- Podróż?Głos pana Argyle zabrzmiał niepewnie.- Tak.Nie pamiętasz, że miałeś pojechać do Rzymu i Sieny?- A tak, tak, rzeczywiście.- Miałeś zobaczyć w archiwum te dokumenty, o których pisał kardynał Massilini.- Tak, pamiętam.- Mam zrobić rezerwację na samolot czy wolisz jechać pociągiem?Leo popatrzył na nią uśmiechając się lekko, jakby się obudził.- Bardzo starasz się mnie pozbyć, Gwendo.- Och nie, kochanie, nie.Podeszła szybko do niego i uklękła obok.- Nigdy nie chcę, żebyś mnie opuszczał.Ale.ale myślę, że.że byłoby lepiej, gdybyś wyjechał stąd po.po.- Po ostatnim tygodniu? Po wizycie doktora Calgary?- Chciałabym, żeby nigdy nie przyszedł tutaj.Chciałabym, żeby wszystko zostało jak dawniej.- Z Jacko niesłusznie skazanym za coś, czego nie popełnił?- Mógł to zrobić - powiedziała Gwenda.- Mógł to zrobić w każdej chwili i myślę, że to czysty przypadek, że tego nie zrobił.- To dziwne - rzekł Leo w zamyśleniu.- Nigdy naprawdę nie wierzyłem, że to zrobił.Oczywiście musiałbym to udowodnić, ale wydawało mi się to nieprawdopodobne.- Dlaczego? Zawsze miał okropne usposobienie.- Tak.O tak.Atakował inne dzieci.Zwykle słabsze niż on sam.Nigdy naprawdę nie uważałem, że mógł napaść na Rachel.- Dlaczego nie?- Ponieważ bał się jej - odparł Leo.- Miała wielki autorytet.Jacko czuł to, podobnie jak inni.- Chyba nie myślisz, że to wła.- nie dlatego.to znaczy.Leo popatrzył na nią pytająco.Coś w jego spojrzeniu wywołało rumieniec na jej policzkach.Odwróciła się, podeszła do ognia i uklękła przed nim, z rękami w blasku płomieni.Tak - pomyślała - Rachel miała wielki autorytet [ Pobierz całość w formacie PDF ]