[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Adres w St.Johns Wood!Pani Price Ridley odsapnęła z triumfem.Pastor nie rozumiał.- Mam wrażenie, że to chyba wystarczy jako dowód - oświadczyła pani Ridley.IVW bawialni w Gossington siedziały pani Bantry z panną Marple.- Wiesz - odezwała się pani Bantry - przyznam się, że jestem zadowolona, iż za brali zwłoki.Nie bardzo przyjemnie mieć zwłoki w domu.Panna Marple przyznała jej rację.- Tak, tak, kochanie.Rozumiem cię.- Nie, nie potrafisz mnie zrozumieć, boś nigdy sama nie miała zwłok w domu.Wiem, miałaś kiedyś trupa obok, ale to nie to samo.Mam nadzieję - dodała - że Ar tur nie nabierze wstrętu do biblioteki.Tak chętnie przebywaliśmy w niej.Co ty robisz, Jane?Panna Marple wstała, spojrzawszy uprzednio na zegarek.- Cóż, chyba pójdę do domu.Już ci w niczym nie mogę pomóc.- Zostań jeszcze! Wiem, że fachowcy od odcisków palców i fotograf, i prawie wszyscy policjanci już poszli, ale mimo to mam wrażenie, że się jeszcze coś wydarzy.Chyba nie chcesz stracić żadnego szczegółu tej sprawy?Telefon zadzwonił i pani Bantry podeszła do niego.Wróciła rozpromieniona.- Mówiłam ci, że się jeszcze coś wydarzy! Telefonował pułkownik Melchett.Przy wozi kuzynkę tej biedaczki.- Po co? - zapytała panna Marple.- Ach, pewno, żeby zobaczyła, gdzie się to stało.- Przypuszczam, że ma jeszcze inne powody.- Co chcesz przez to powiedzieć, Jane?- No, myślę, że może chce ją poznać z twoim mężem.Pani Bantry powiedziała ostrym tonem:- Aby się przekonać, czy ona go pozna? Przypuszczam, że tak.O tak, pewno muszą podejrzewać Artura.- Obawiam się, że tak.- Tak jakby Artur mógł mieć z tym coś wspólnego!Panna Marple milczała.Pani Bantry zwróciła się do niej z wyrzutem:- Tylko nie wspominaj starego generała Hendersona - ani żadnego innego rozpustnika, który zadawał się z pokojówką! Artur nie jest taki.- Nie, nie.Naturalnie, że nie.- Nie, on naprawdę nie jest taki! On się tylko czasem troszkę wygłupia z młodymi pannami przyjeżdżającymi na tenisa.Wiesz, robi z siebie takiego ważnego wujaszka.Ale w tym nie ma nic złego.I zresztą czemu nie miałby tak postępować - dodała trochę zagadkowo - ja mam ogród.Panna Marple uśmiechnęła się.- Nie trap się o to, Dolly.- Nie, wiem, ale mimo to martwię się trochę.I Artur też.Jest zdenerwowany.Ci policjanci wszędzie wsadzą swój nos.Artur poszedł na folwark.Gdy jest zdenerwowany, uspokaja go zaglądanie do świń i tym podobne zajęcia.O, przyjechali!Zajechał samochód szefa policji.Wszedł pułkownik Melchett w towarzystwie eleganckiej młodej kobiety.- Panna Turner, pani Bantry.Kuzynka ofiary.Pani domu podała Josie rękę.- Dzień dobry.To straszne dla pani!Józefina Turner oznajmiła szczerze:- Tak, straszne.Wszystko wydaje mi się takie nierzeczywiste jak koszmarny sen.Pani Bantry przedstawiła pannę Marple.Melchett zapytał mimochodem:- Czy małżonka nie ma gdzieś w pobliżu?- Musiał pójść na folwark.Wróci wkrótce.- O.- Melchett wydawał się bezradny.Pani Bantry zwróciła się do Josie:- Czy chciałaby pani zobaczyć miejsce zbrodni? Czy też woli pani nie?Po chwili wahania Josie oświadczyła:- Chciałabym je zobaczyć.Pani Bantry zaprowadziła ją do biblioteki.Panna Marple i Melchett szli za nimi.- Tu leżała - objaśniła pani Bantry uroczystym tonem - na dywanie przed kominkiem.- Och! - Josie wzdrygnęła się.Ale wydawała się również bardzo zdziwiona.Marszcząc brwi, mówiła do siebie: - Nie rozumiem tego! Nie mogę po prostu zrozumieć!- My jeszcze mniej - zauważyła pani Bantry.Josie powiedziała wolno:- W tym miejscu.- urwała.Panna Marple kiwała poważnie głową, jak gdyby przytakując niedokończonemu zdaniu Josie.Szepnęła:- To właśnie najciekawsze w tym wszystkim.- No, panno Marple - zawołał Melchett kordialnie - niechże nam pani opowie, czy pani już znalazła jakieś wytłumaczenie?- O tak, znalazłam wytłumaczenie, i to całkiem przekonujące.Ale to oczywiście tylko pomysł.Tommy Bond i panna Martin, nasza nowa nauczycielka.Chciała nakręcić zegarek i wyskoczyła z niego żaba.Józefina Turner wydawała się bardzo poruszona.Gdy wszyscy opuścili pokój, zapytała panią Bantry szeptem:- Czy ta starsza pani ma dobrze w głowie?- Zupełnie dobrze - odparła pani Bantry zgorszona.- Przepraszam.Myślałam tylko, że może wmawia w siebie, że sama jest żabą lub coś takiego.W tej chwili bocznym wejściem wszedł pułkownik Bantry.Melchett przywitał się z nim i przedstawiając ich sobie obserwował Józefinę Turner.Ale na twarzy Józefiny nie odbiło się ani zainteresowanie, ani błysk poznania.Melchett odetchnął z ulgą.- Do diabła ze Slackiem i jego podejrzeniami!Zapytywana przez panią Bantry, Josie opowiedziała jeszcze raz o zniknięciu Ruby Keene.- Pani musiała się strasznie martwić, moja kochana - powiedziała pani Bantry.- Byłam raczej zła niż zmartwiona.Widzi pani, przecież ja nie wiedziałam, że jej się coś stało.- A mimo to poszła pani na policję - wtrąciła panna Marple.- Czy to nie było - pani wybaczy - za pochopnie?Josie odparła żywo:- Och, to nie ja [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Adres w St.Johns Wood!Pani Price Ridley odsapnęła z triumfem.Pastor nie rozumiał.- Mam wrażenie, że to chyba wystarczy jako dowód - oświadczyła pani Ridley.IVW bawialni w Gossington siedziały pani Bantry z panną Marple.- Wiesz - odezwała się pani Bantry - przyznam się, że jestem zadowolona, iż za brali zwłoki.Nie bardzo przyjemnie mieć zwłoki w domu.Panna Marple przyznała jej rację.- Tak, tak, kochanie.Rozumiem cię.- Nie, nie potrafisz mnie zrozumieć, boś nigdy sama nie miała zwłok w domu.Wiem, miałaś kiedyś trupa obok, ale to nie to samo.Mam nadzieję - dodała - że Ar tur nie nabierze wstrętu do biblioteki.Tak chętnie przebywaliśmy w niej.Co ty robisz, Jane?Panna Marple wstała, spojrzawszy uprzednio na zegarek.- Cóż, chyba pójdę do domu.Już ci w niczym nie mogę pomóc.- Zostań jeszcze! Wiem, że fachowcy od odcisków palców i fotograf, i prawie wszyscy policjanci już poszli, ale mimo to mam wrażenie, że się jeszcze coś wydarzy.Chyba nie chcesz stracić żadnego szczegółu tej sprawy?Telefon zadzwonił i pani Bantry podeszła do niego.Wróciła rozpromieniona.- Mówiłam ci, że się jeszcze coś wydarzy! Telefonował pułkownik Melchett.Przy wozi kuzynkę tej biedaczki.- Po co? - zapytała panna Marple.- Ach, pewno, żeby zobaczyła, gdzie się to stało.- Przypuszczam, że ma jeszcze inne powody.- Co chcesz przez to powiedzieć, Jane?- No, myślę, że może chce ją poznać z twoim mężem.Pani Bantry powiedziała ostrym tonem:- Aby się przekonać, czy ona go pozna? Przypuszczam, że tak.O tak, pewno muszą podejrzewać Artura.- Obawiam się, że tak.- Tak jakby Artur mógł mieć z tym coś wspólnego!Panna Marple milczała.Pani Bantry zwróciła się do niej z wyrzutem:- Tylko nie wspominaj starego generała Hendersona - ani żadnego innego rozpustnika, który zadawał się z pokojówką! Artur nie jest taki.- Nie, nie.Naturalnie, że nie.- Nie, on naprawdę nie jest taki! On się tylko czasem troszkę wygłupia z młodymi pannami przyjeżdżającymi na tenisa.Wiesz, robi z siebie takiego ważnego wujaszka.Ale w tym nie ma nic złego.I zresztą czemu nie miałby tak postępować - dodała trochę zagadkowo - ja mam ogród.Panna Marple uśmiechnęła się.- Nie trap się o to, Dolly.- Nie, wiem, ale mimo to martwię się trochę.I Artur też.Jest zdenerwowany.Ci policjanci wszędzie wsadzą swój nos.Artur poszedł na folwark.Gdy jest zdenerwowany, uspokaja go zaglądanie do świń i tym podobne zajęcia.O, przyjechali!Zajechał samochód szefa policji.Wszedł pułkownik Melchett w towarzystwie eleganckiej młodej kobiety.- Panna Turner, pani Bantry.Kuzynka ofiary.Pani domu podała Josie rękę.- Dzień dobry.To straszne dla pani!Józefina Turner oznajmiła szczerze:- Tak, straszne.Wszystko wydaje mi się takie nierzeczywiste jak koszmarny sen.Pani Bantry przedstawiła pannę Marple.Melchett zapytał mimochodem:- Czy małżonka nie ma gdzieś w pobliżu?- Musiał pójść na folwark.Wróci wkrótce.- O.- Melchett wydawał się bezradny.Pani Bantry zwróciła się do Josie:- Czy chciałaby pani zobaczyć miejsce zbrodni? Czy też woli pani nie?Po chwili wahania Josie oświadczyła:- Chciałabym je zobaczyć.Pani Bantry zaprowadziła ją do biblioteki.Panna Marple i Melchett szli za nimi.- Tu leżała - objaśniła pani Bantry uroczystym tonem - na dywanie przed kominkiem.- Och! - Josie wzdrygnęła się.Ale wydawała się również bardzo zdziwiona.Marszcząc brwi, mówiła do siebie: - Nie rozumiem tego! Nie mogę po prostu zrozumieć!- My jeszcze mniej - zauważyła pani Bantry.Josie powiedziała wolno:- W tym miejscu.- urwała.Panna Marple kiwała poważnie głową, jak gdyby przytakując niedokończonemu zdaniu Josie.Szepnęła:- To właśnie najciekawsze w tym wszystkim.- No, panno Marple - zawołał Melchett kordialnie - niechże nam pani opowie, czy pani już znalazła jakieś wytłumaczenie?- O tak, znalazłam wytłumaczenie, i to całkiem przekonujące.Ale to oczywiście tylko pomysł.Tommy Bond i panna Martin, nasza nowa nauczycielka.Chciała nakręcić zegarek i wyskoczyła z niego żaba.Józefina Turner wydawała się bardzo poruszona.Gdy wszyscy opuścili pokój, zapytała panią Bantry szeptem:- Czy ta starsza pani ma dobrze w głowie?- Zupełnie dobrze - odparła pani Bantry zgorszona.- Przepraszam.Myślałam tylko, że może wmawia w siebie, że sama jest żabą lub coś takiego.W tej chwili bocznym wejściem wszedł pułkownik Bantry.Melchett przywitał się z nim i przedstawiając ich sobie obserwował Józefinę Turner.Ale na twarzy Józefiny nie odbiło się ani zainteresowanie, ani błysk poznania.Melchett odetchnął z ulgą.- Do diabła ze Slackiem i jego podejrzeniami!Zapytywana przez panią Bantry, Josie opowiedziała jeszcze raz o zniknięciu Ruby Keene.- Pani musiała się strasznie martwić, moja kochana - powiedziała pani Bantry.- Byłam raczej zła niż zmartwiona.Widzi pani, przecież ja nie wiedziałam, że jej się coś stało.- A mimo to poszła pani na policję - wtrąciła panna Marple.- Czy to nie było - pani wybaczy - za pochopnie?Josie odparła żywo:- Och, to nie ja [ Pobierz całość w formacie PDF ]