[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. No jak, Treaty? Nie zamierzasz prosić mnie o łaskę? Bo może byłbym skłonny przystać na pewne ustępstwa.Szybki koniec,jeden cios mieczem i już nie musisz martwić się o to ognisko.Zamachał płonącą gałęzią tuż przed twarzą Willa, tak blisko, że ten poczuł uderzenie gorąca na powiekach.Płomień osmalił brwii brodę. Milczysz? Ale zaraz zrobisz się bardziej wymowny, kiedy rzucę tę gałąz na.oj!Wypuścił gałąz z ręki i chwycił ją, nim zdążyła spaść na stos.Will poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła.Nie dał jednaknic po sobie poznać. Było blisko, co, Treaty?  powiedział Ruhl, szczerząc się szeroko.Wywrócił oczami, a potem jeszcze raz pomachał gałęzią tużnad stosem, podśpiewując przy tym drwiąco. Dalej, Jory.Zabij go, skończ już z tym.Przestań się z nim drażnić.To był jeden z członków bandy, który odwrócił się i obserwował popisy swego przywódcy.Widział też dwie wcześniejsze próby.Nie zauważył najmniejszych oznak strachu u jeńca, co wzbudziło w nim wielki szacunek.Za to jego szacunek do Ruhlaodpowiednio zmalał.Zabić wroga to jedna rzecz, ale drażnić się z nim, zgrywać, udawać, że nadchodzi jego koniec, by zarazwycofać się po raz nie wiadomo który  to było dowodem okrucieństwa, jakiego nie potrafił znieść nawet najtwardszy zbir.Ale Ruhl zareagował na te słowa jednym ze swoich napadów furii. Nie będziesz mi mówił, co mam robić, Anders!  wrzasnął.Jego głos zabrzmiał jak przenikliwy pisk, na granicy histerii.Ruszyłw stronę ogniska, po drodze cisnął płonącą gałąz na ziemię.Podszedł bardzo blisko do człowieka, który śmiał mu się przeciwstawić,stanął nad nim i zaczął wyzywać go od najgorszych.Will odetchnął z ulgą i odprężył się trochę. To mój jeniec!  darł się Ruhl. Chcę słyszeć, jak skomli! Jak błaga o litość! I tak będzie.A wy macie trzymać ryje na kłódkę.Albo do niego dołączycie.Zrozumiano?Mężczyzna przesunął się do tyłu.Znajdował się w niezbyt korzystnym położeniu, ponieważ siedział, podczas gdy Ruhl nad nim stał.Wiedział, że jego przywódca jest zdolny do spełnienia tej grozby.Ale pracował dla niego już od kilku miesięcy i wiedziałrównież, że nie może okazać słabości.Bo Ruhl karmił się cudzą słabością.Poza tym Anders wątpił, by jego towarzysze posłuchalirozkazu i przywiązali go do słupa. Ale tak się nie stanie, Jory.Jak już powiedziałem, powinieneś wreszcie go zabić i skończyć tę zabawę. Zabiję go, kiedy mi się spodoba  odparł Ruhl dobitnie i wyraznie  a nie na rozkaz jakiegoś podrzędnego złodziejaszka.Zrozumiano?Anders przytaknął.Pomyślał, że już wystarczająco pokazał, jaki jest twardy. Jak sobie życzysz, Jory  mruknął.Ruhl sięgnął po dzban z brandy i usiadł ciężko na ziemi, plecami w stronę jeńca.Nie widział, jak Will odetchnął z ulgą z powoduodroczenia wyroku.I nie wiedział, że podczas kiedy on bluzgał na swego podwładnego, jeden z nieregularnych głazów, którymi usłana była plaża,poruszył się i przesunął o kilka metrów w stronę jeńca.Serce Maddie mocno waliło w piersi.Zastanawiała się, jakim cudem nie słychać jego bicia przy ognisku.Kiedy już obejrzała obóz ze szczytu klifu i zorientowała się w sytuacji, zeszła po cichu ścieżką, kończącą się u podnóża,niedaleko wejścia do groty, w której przetrzymywano dzieci.Przemykała od jednego potężnego głazu do następnego, za każdymrazem chowając się na chwilę.Co za szczęście, że tyle ich leżało na plaży! I że Ruhl kazał postawić słup tak daleko, międzyogniskiem i klifem, a nie po drugiej stronie obozowiska, gdzie rozciągała się pusta piaszczysta plaża.Maddie widziała, jak Ruhldrażnił się z Willem i pomyślała, że ten człowiek musi być obłąkany.I niebezpieczny.Wcześniej czy pózniej spełni swe grozby i naprawdę podpali stos.I coś jej mówiło, że nastąpi to jednak wcześniej.Następnymrazem, kiedy podejdzie do Willa.Wiedziała, że Will nigdy się nie podda i nie będzie błagał o litość.I czuła, że Ruhl też o tym wie.Następnym razem, kiedy wstanie od ogniska, to będzie oznaczało koniec Willa.Maddie siedziała skulona na plaży  niewyrazny kształt w pelerynie  w odległości zaledwie kilku metrów od Willa.Powoliodsunęła brzeg kaptura.Porywacze  w przetrzebionej liczbie  nadal siedzieli dokoła ogniska, znowu pili.Wpatrywali się prostow płomienie.Maddie wiedziała, że potem nie będą zdolni niczego dostrzec w ciemności.Zaczęła czołgać się dalej, za każdym razemzaledwie o kilka centymetrów, by nie robić hałasu, aż znalazła się tuż za plecami Willa.Przywarła do ziemi i, skryta za stosemdrewna, wyciągnęła saksę i prędko przecięła szur, krepujący mu nogi.Poczuła, jak cały się spina i podniosła się powoli, kryjąc się za jego plecami. To ja, Maddie  szepnęła. Zaraz cię uwolnię.Will mimo woli wydał stłumiony jęk.Przez wiele godzin więzy pętały jego ciało.Teraz, kiedy krążenie powróciło, przechodziłprawdziwe katusze.Po kilku sekundach Maddie przecięła liny krępujące jego nogi i szyję.Teraz nieznośny ból ogarnął również ręce i ramiona.Will, nie mogąc utrzymać się na nogach, osunął się całym ciężarem ciała nasłup.Z jego ust wyrwał się jęk.Tym razem usłyszeli go porywacze.Jeden z nich podniósł się i zapytał: Co to było?Zobaczył, jak Will robi krok w przód, a potem zaciska dłonie wokół słupa, próbując odzyskać równowagę. To zwiadowca! Uwolnił się!Wybuchło pandemonium.Mężczyzni chwycili za broń i zerwali się na równe nogi.Maddie rzuciła saksę na ziemię, prędkoodplątała procę, którą nosiła przywiązaną do pasa, włożyła pocisk w miseczkę.Początkowo mężczyzni, oślepieni blaskiem ogniska, nie zauważyli ciemnej postaci, stojącej za plecami Willa.Zobaczyli jądopiero, kiedy przesunęła się w bok, kołysząc procą. Kto to? Tam ktoś jest!Tylko Ruhl zareagował błyskawicznie.Wskazując na dwie postaci, krzyknął: Aapać ich! Zabić!Ale w chwili, gdy wypowiadał te słowa, pocisk z procy właśnie uderzył jednego z ludzi Ruhla.Stojąc na szczycie klifu, zwróciła uwagę, że dwóch nosi napierśniki z utwardzanej skóry.Przypuszczała, że jej strzały nie zdołająsię przez nie przebić.I dlatego właśnie wybrała procę, a łuk i kołczan zostawiła na górze, by nie zawadzały jej przy schodzeniu.Teraz okazało się, że uczyniła słuszny wybór.Ołowiany pocisk z wielką siłą walnął w skórzany napierśnik jednego z bandytów tuż pod sercem, zdeformował zbroję i zrobiłw niej spore wgniecenie.Wprawdzie nie przebił jej, ale wystarczyła sama siła uderzenia.Dwa żebra pękły, momentalnie utworzył sięrozległy siniec, serce wytraciło rytm, potem z kolei przyspieszyło.Mężczyzna wydał zduszony okrzyk i padł na ziemię, podciągnąłkolana pod brodę, z trudem próbował łapać oddech, ale za każdym razem czuł przeszywający ból, jakby ktoś dzgał go ostrzem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl