[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz więc zatrzymywałsię co chwila przy poważniejszych matronach, przy zacniejszej szlach-cie i pułkownikach, mając dla każdego z gości jakieś łaskawe słowo,dziwiąc obecnych swą pamięcią i jednając w mgnieniu oka wszystkieserca.Oczy obecnych biegały za nim, gdzie się tylko poruszył, on zaś zwolna zbliżył się do pana miecznika rosieńskiego Billewicza i rzekł: Dziękuję ci, stary przyjacielu, żeś przybył, chociaż miałbym sięprawo i gniewać.Nie o sto mil Billewicze od Kiejdan, a z ciebie raraavispod moim dachem. Wasza książęca mość odpowiedział pan miecznik kłaniając sięnisko krzywdę ojczyznie czyni, kto waszej książęcej mości czas za-biera. A ja już myślałem się zemścić i najechać cię w Billewiczach, aprzecie myślę, że przyjąłbyś wdzięcznie starego kompana obozowego?Słysząc to pan miecznik aż zarumienił się ze szczęścia, a książęmówił dalej: Jeno czasu, czasu zawsze nie staje!.Ale jak krewniaczkę,wnuczkę nieboszczyka pana Herakliusza, będziesz za mąż wydawał, tojuż na weselisko koniecznie zjadę, bom wam to obydwom powinien. Dajże Boże dziewce jak najprędzej! zawołał pan miecznik. Tymczasem przedstawiam ci pana Kmicica, chorążego orszań-skiego, z tych Kmiciców, co to Kiszkom, a przez Kiszków i Radziwił-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG176łom krewni.Musiałeś to nazwisko od Herakliusza słyszeć, bo on Kmi-ciców jak braci kochał. Czołem, czołem! powtórzył pan miecznik, któremu zaimpono-wała nieco wielkość rodu młodego kawalera głoszona przez samegoRadziwiłła. Witam pana miecznika dobrodzieja i służbie się jego polecam rzekł śmiało i nie bez pewnej dumy pan Andrzej. Pan pułkownik He-rakliusz był mi ojcem i dobrodziejem, a choć się pózniej popsowałajego robota, to jednak nie przestałem miłować wszystkich Billewiczów,jakoby własna moja krew w nich płynęła. Szczególnie rzekł książę kładąc poufale rękę na ramieniu mło-dzieńca nie przestał miłować jednej Billewiczówny, z czym mi siędawno zwierzył. I każdemu do oczu to powtórzę! rzekł zapalczywie Kmicic. Powoli, powoli! odpowiedział książę. To, widzisz, mościmieczniku, z siarki i ognia jest kawaler, przez co i nabroił trochę; ale żemłody i pod moją szczególniejszą jest protekcją, przeto tuszę, że jak wedwóch zaczniem błagać, tak i otrzymamy zdjęcie kondemnaty przedonym wdzięcznym trybunałem. Wasza książęca mość uczyni, co zechce! odrzekł pan miecznik. Nieszczęsna dziewka musi zakrzyknąć jak ona kapłanka pogań-ska Aleksandrowi: Któż ci się oprze! A my jako ów Macedończyk, poprzestaniem na tej wróżbie mówił śmiejąc się książę. Ale dość tego! Prowadzże nas teraz doswej krewniaczki, bo i ja rad ją obaczę.Niechże się naprawi ta robotapana Herakliusza, która się popsowała. Służę waszej książęcej mości!.Tam oto dziewczyna siedzi podopieką pani Wojniłłowiczowej, naszej krewnej.Jeno błagam o przeba-czenie, jeśli się skonfunduje, bom też jeszcze nie miał czasu jej ostrzec.Przewidywania pana miecznika były słuszne.Na szczęście Oleńkanie w tej dopiero chwili ujrzała pana Andrzeja przy boku hetmańskim,więc mogła nieco przyjść do siebie, ale na razie o mało nie opuściła jejprzytomność.Pobladła jak płótno, nogi zadrżały pod nią i patrzyła takna młodego rycerza, jakby patrzyła na ducha zjawiającego się z tamte-go świata.I długo oczom nie chciała wierzyć.Toż ona sobie wyobraża-ła, że ów nieszczęśnik albo tuła się gdzieś po lasach, bez dachu nadgłową, opuszczony od wszystkich, ścigany jak dziki zwierz przezsprawiedliwość; albo zamknięty w wieży, spogląda rozpaczliwymwzrokiem przez żelazną kratę na wesoły świat boży.Bóg jeden wie-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG177dział, jak straszny nieraz żal gryzł jej serce i oczy za tym straceńcem;Bóg jeden mógł policzyć łzy, które w samotności nad jego losem, takokrutnym, choć tak zasłużonym, wylała a tymczasem on znalazł sięw Kiejdanach, wolny, przy boku hetmańskim, dumny i strojny w lamy iaksamity, z pułkownikowskim buzdyganem za pasem, ze wzniesionymczołem, z rozkazującą hardą twarzą junacką i sam hetman wielki, samRadziwiłł, kładł mu rękę poufale na ramieniu.Dziwne a sprzeczneuczucia splotły się naraz w sercu dziewczyny; więc jakaś wielka ulga,jakby jej kto brzemię zdjął z ramion; więc jakiś żal, że tyle litości izmartwienia poszło na próżno; więc i ten zawód, jakiego doznaje każdauczciwa dusza na widok bezkarności zupełnej za ciężkie grzechy i wy-stępki; więc i radość, i poczucie własnej niemocy, i graniczący z prze-strachem podziw dla tego junaka, który potrafił z takiej toni wypłynąć.Tymczasem książę, miecznik i Kmicic skończyli rozmowę i poczęlisię zbliżać.Dziewczyna nakryła oczy powiekami i podniosła tak ra-miona jak ptak skrzydła, kiedy chce głowę między nimi ukryć.Byłazupełnie pewna, że idą ku niej.Nie patrząc widziała ich, czuła, że sąbliżej i bliżej, że już nadchodzą, że zatrzymali się.Tak była tego pew-ną, że nie podnosząc powiek wstała nagle i złożyła głęboki ukłon księ-ciu.On zaś istotnie stał już przed nią i przemówił: Na mękę Pańską!.Teraz się młodemu nie dziwię, bo cudnie tokwiecie rozkwitło.Witam cię, moja panienko, witam z całego serca iduszy kochaną wnuczkę mojego Billewicza.Poznajeszże mnie? Po-znaję, wasza książęca mość! odrzekła dziewczyna. A ja bym cię nie poznał, bom cię jeszcze młódką nierozkwitłąostatni raz widział, nie w tej ozdobie, w jakiej teraz chodzisz.Podnieśno jeno one firanki z oczu.Dla Boga! szczęśliwy nurek, który takąperłę wyłowi; nieszczęsny, który ją miał i stracił.Owóż stoi tu przedtobą taki desperat w osobie tego kawalera.Poznajeszże i jego? Poznaję szepnęła Oleńka nie podnosząc oczu. Wielki to grzesznik i do spowiedzi ci go przyprowadzam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Teraz więc zatrzymywałsię co chwila przy poważniejszych matronach, przy zacniejszej szlach-cie i pułkownikach, mając dla każdego z gości jakieś łaskawe słowo,dziwiąc obecnych swą pamięcią i jednając w mgnieniu oka wszystkieserca.Oczy obecnych biegały za nim, gdzie się tylko poruszył, on zaś zwolna zbliżył się do pana miecznika rosieńskiego Billewicza i rzekł: Dziękuję ci, stary przyjacielu, żeś przybył, chociaż miałbym sięprawo i gniewać.Nie o sto mil Billewicze od Kiejdan, a z ciebie raraavispod moim dachem. Wasza książęca mość odpowiedział pan miecznik kłaniając sięnisko krzywdę ojczyznie czyni, kto waszej książęcej mości czas za-biera. A ja już myślałem się zemścić i najechać cię w Billewiczach, aprzecie myślę, że przyjąłbyś wdzięcznie starego kompana obozowego?Słysząc to pan miecznik aż zarumienił się ze szczęścia, a książęmówił dalej: Jeno czasu, czasu zawsze nie staje!.Ale jak krewniaczkę,wnuczkę nieboszczyka pana Herakliusza, będziesz za mąż wydawał, tojuż na weselisko koniecznie zjadę, bom wam to obydwom powinien. Dajże Boże dziewce jak najprędzej! zawołał pan miecznik. Tymczasem przedstawiam ci pana Kmicica, chorążego orszań-skiego, z tych Kmiciców, co to Kiszkom, a przez Kiszków i Radziwił-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG176łom krewni.Musiałeś to nazwisko od Herakliusza słyszeć, bo on Kmi-ciców jak braci kochał. Czołem, czołem! powtórzył pan miecznik, któremu zaimpono-wała nieco wielkość rodu młodego kawalera głoszona przez samegoRadziwiłła. Witam pana miecznika dobrodzieja i służbie się jego polecam rzekł śmiało i nie bez pewnej dumy pan Andrzej. Pan pułkownik He-rakliusz był mi ojcem i dobrodziejem, a choć się pózniej popsowałajego robota, to jednak nie przestałem miłować wszystkich Billewiczów,jakoby własna moja krew w nich płynęła. Szczególnie rzekł książę kładąc poufale rękę na ramieniu mło-dzieńca nie przestał miłować jednej Billewiczówny, z czym mi siędawno zwierzył. I każdemu do oczu to powtórzę! rzekł zapalczywie Kmicic. Powoli, powoli! odpowiedział książę. To, widzisz, mościmieczniku, z siarki i ognia jest kawaler, przez co i nabroił trochę; ale żemłody i pod moją szczególniejszą jest protekcją, przeto tuszę, że jak wedwóch zaczniem błagać, tak i otrzymamy zdjęcie kondemnaty przedonym wdzięcznym trybunałem. Wasza książęca mość uczyni, co zechce! odrzekł pan miecznik. Nieszczęsna dziewka musi zakrzyknąć jak ona kapłanka pogań-ska Aleksandrowi: Któż ci się oprze! A my jako ów Macedończyk, poprzestaniem na tej wróżbie mówił śmiejąc się książę. Ale dość tego! Prowadzże nas teraz doswej krewniaczki, bo i ja rad ją obaczę.Niechże się naprawi ta robotapana Herakliusza, która się popsowała. Służę waszej książęcej mości!.Tam oto dziewczyna siedzi podopieką pani Wojniłłowiczowej, naszej krewnej.Jeno błagam o przeba-czenie, jeśli się skonfunduje, bom też jeszcze nie miał czasu jej ostrzec.Przewidywania pana miecznika były słuszne.Na szczęście Oleńkanie w tej dopiero chwili ujrzała pana Andrzeja przy boku hetmańskim,więc mogła nieco przyjść do siebie, ale na razie o mało nie opuściła jejprzytomność.Pobladła jak płótno, nogi zadrżały pod nią i patrzyła takna młodego rycerza, jakby patrzyła na ducha zjawiającego się z tamte-go świata.I długo oczom nie chciała wierzyć.Toż ona sobie wyobraża-ła, że ów nieszczęśnik albo tuła się gdzieś po lasach, bez dachu nadgłową, opuszczony od wszystkich, ścigany jak dziki zwierz przezsprawiedliwość; albo zamknięty w wieży, spogląda rozpaczliwymwzrokiem przez żelazną kratę na wesoły świat boży.Bóg jeden wie-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG177dział, jak straszny nieraz żal gryzł jej serce i oczy za tym straceńcem;Bóg jeden mógł policzyć łzy, które w samotności nad jego losem, takokrutnym, choć tak zasłużonym, wylała a tymczasem on znalazł sięw Kiejdanach, wolny, przy boku hetmańskim, dumny i strojny w lamy iaksamity, z pułkownikowskim buzdyganem za pasem, ze wzniesionymczołem, z rozkazującą hardą twarzą junacką i sam hetman wielki, samRadziwiłł, kładł mu rękę poufale na ramieniu.Dziwne a sprzeczneuczucia splotły się naraz w sercu dziewczyny; więc jakaś wielka ulga,jakby jej kto brzemię zdjął z ramion; więc jakiś żal, że tyle litości izmartwienia poszło na próżno; więc i ten zawód, jakiego doznaje każdauczciwa dusza na widok bezkarności zupełnej za ciężkie grzechy i wy-stępki; więc i radość, i poczucie własnej niemocy, i graniczący z prze-strachem podziw dla tego junaka, który potrafił z takiej toni wypłynąć.Tymczasem książę, miecznik i Kmicic skończyli rozmowę i poczęlisię zbliżać.Dziewczyna nakryła oczy powiekami i podniosła tak ra-miona jak ptak skrzydła, kiedy chce głowę między nimi ukryć.Byłazupełnie pewna, że idą ku niej.Nie patrząc widziała ich, czuła, że sąbliżej i bliżej, że już nadchodzą, że zatrzymali się.Tak była tego pew-ną, że nie podnosząc powiek wstała nagle i złożyła głęboki ukłon księ-ciu.On zaś istotnie stał już przed nią i przemówił: Na mękę Pańską!.Teraz się młodemu nie dziwię, bo cudnie tokwiecie rozkwitło.Witam cię, moja panienko, witam z całego serca iduszy kochaną wnuczkę mojego Billewicza.Poznajeszże mnie? Po-znaję, wasza książęca mość! odrzekła dziewczyna. A ja bym cię nie poznał, bom cię jeszcze młódką nierozkwitłąostatni raz widział, nie w tej ozdobie, w jakiej teraz chodzisz.Podnieśno jeno one firanki z oczu.Dla Boga! szczęśliwy nurek, który takąperłę wyłowi; nieszczęsny, który ją miał i stracił.Owóż stoi tu przedtobą taki desperat w osobie tego kawalera.Poznajeszże i jego? Poznaję szepnęła Oleńka nie podnosząc oczu. Wielki to grzesznik i do spowiedzi ci go przyprowadzam [ Pobierz całość w formacie PDF ]