[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drugi, na ten widok, odskoczył kugórze i przestając strzelać, odchodził w kierunku zboczy krateru. Kilku mniej  mruknął mściwie. To ich ostudzi!W przesmyku tymczasem strzały nagle umilkły i tylko lekki przeciąg rozwiewał dym.Trzaskały stygnące skały. Kapitanie Rauber!Drgnął.Jacobson? A ten czego znów chce? Kapitanie Rauber! Słucham, Jacobson.Dla pana zawsze. Bez żartów, Rauber.Nie strzelać.Jest tu ze inną ktoś, kto pragnie pana widzieć. Ciekawe.A któż to taki? Niech się pokaże. Chwileczkę.U dolnego wylotu ścieżki zamajaczyła rosła sylwetka w plamistym mundurze komando-skim. Jestem major Reil z Trzeciej Desantowej.Zna mnie pan.Złóżcie broń, kapitanie.Citutaj już to zrobili.Znał dobrze ten władczy głos.Znał dobrze majora Reila.Wyprostował się i wskoczyłna głaz, za którym się dotychczas ukrywał. Rozkaz, majorze! Z przyjemnością.Chłopcy  zwrócił się w stronę swoich ludzi wychodzić.Przyszła pomoc.Do diabła.Nie wiem skąd i w jaki sposób, ale przyszła.Jesteśmyuratowani.Wstawali, wychodzili z ukryć wahający się, niepewni.Przed chwilą jeszcze w ogniuwalki, otoczeni, z ledwie tlejącą iskierką nadziei w sercach.Jeszcze nie wierzyli.Pomoc?Skąd? Jakim cudem? Ten i ów ukradkiem pomacał ciężkie, twarde grudki złota w kieszeni.Więc będą mogli je zatrzymać? Więc będą żyli?Wąską ścieżką szli ku Rauberowi dwaj oficerowie.Smukły porucznik Jacobson i rosły,zwalisty major Reil.Zręcznie wspięli się niezbyt stromym żlebem i stanęli naprzeciw kapita-na.Przez chwilę patrzyli na niego w milczeniu.Wreszcie major postąpił krok do przodu iwyciągnął rękę. Witam, kapitanie Rauber.Niezle pan swoim zwyczajem narozrabiał.Aż na Konty-nencie było słychać. Ba! Nie ba.Gdybym nie zdążył w ostatniej chwili, byłby znajomy pogrzeb.I to zbio-rowy.Nie wytrzymalibyście do rana. Czyżby? Kapitanie Rauber, nie poznaję pana! Jest pan doświadczonym oficerem.Jak mógłpan tak dać się wpędzić w pułapkę? Na co pan liczył? Nieważne  Dick uśmiechnął się szeroko. Zdążył pan, i to się tylko liczy.Jednotylko mnie intryguje, majorze.Skąd pan się tu wziął?Teraz z kolei roześmiał się major Reil: Zanim odpowiem, a może, zamiast odpowiedzi, przedstawię panu mojego towarzy-sza.Pan pozwoli, kapitanie.Porucznik Jacobson z kontrwywiadu. Co?! A tak.To jemu właśnie zawdzięczacie, że zdążyłem na czas.Od miesięcy miał naoku pułkownika Burtona.Zaalarmował centralę.Przybyłem z kompanią komandosów wymie-nić załogę i aresztować pana Pułkownika. Chwileczkę  Dick przerwał bezceremonialnie majorowi. Właśnie.Burton,Gdzie jest ta kanalia?Major Reil spoważniał. Niestety.Umknął panu, kapitanie.Mnie zresztą też.  Jak to umknął? Gdzie umknął? Ja. Spokojnie, kapitanie.Nie dogoni go już pan.Umknął tam  major wskazał wkierunku tarasów i oceanu. Był w tej maszynie, którą zestrzeliliście. Taaak!Dick odwrócił się i jak lunatyk zaczął iść wolnym krokiem ku tarasom.Doszedł i stanąłtuż nad krawędzią.Spojrzał.Za drugim uskokiem, daleko w dole, dopalały się szczątki śmigłowca.Już na pierwszyrzut oka widać było, że nikt tam nie mógł się ocalić.Nie czuł radości.Nie czuł niczego.Niema już Luizy, nie ma Jacka.Zginął ich zabójca! Dick Rauber spłacił swój dług.SPIS RZECZYRozdział I.Katastrofa 02Rozdział II.Zwiątynia Majów 15Rozdział III.Nominacja 25Rozdział IV.Tajemnica studni 35Rozdział V.Szczęśliwy traf 44Rozdział VI.Kosmiczna antena 53Rozdział VII.Akcja 62Rozdział VIII.Wizyta z kosmosu 71Rozdział IX.Ucieczka z krateru 79Rozdział X.Spłacony dług 88 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl