[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy zatelefonuje ktoś z was, czy wolicie, abym to był ja?— Myślę… — odezwał się Colin.— Myślę… Chyba musimy… Co ty na to, Michael?— Tak, masz rację.Koniec spektaklu.— Zrobił krok do przodu.Po raz pierwszy wydał się trochę zmieszany.— Bardzo przepraszani — powiedział.—Mam nadzieję, że się pan na nas za bardzo nie gniewa… To… To miał być taki świąteczny żart, no i… Chcieliśmy zainscenizować dla pana morderstwo…— To miało być przedstawienie? Dla mnie? A więc to…— Tak, po prostu odegraliśmy taką scenę — wyjaśnił Colin.— Zrobiliśmy kawał… Aby się pan swojsko poczuł.— Aha — odparł Herkules Poirot.— Rozumiem.Chcieliście mi zrobić Prima Aprilis… Ale przecież mamy grudzień, nie kwiecień.— Myślę, że nie powinniśmy byli tego robić — powiedział Colin.— Ale… Ale pan się za bardzo nie przejął, prawda, panie Poirot? No, Bridget — krzyknął do dziewczyny.— Wstawaj.Musiałaś nieźle zmarznąć…Jednak leżące na śniegu ciało nawet nie drgnęło.— To dziwne — odezwał się Herkules Poirot.— Wygląda na to, że ona cię nie słyszy.— Spojrzał z namysłem na chłopców.— Twierdzicie, że to żart, tak? Jesteście tego całkiem pewni?— Oczywiście, że tak — odparł Colin, wyraźnie zaniepokojony.— Nie chcieliśmy zrobić nic złego…— Ale w takim razie dlaczego panna Bridget nie wstaje?— Nie mam pojęcia — odrzekł Colin.— Dalej, Bridget, wstawaj — odezwała się Sara, zniecierpliwiona.— Dość już tych wygłupów.— Naprawdę bardzo przepraszamy, panie Poirot —powiedział Colin z pewnym lękiem.— Naprawdę nam przykro.— Nie musicie przepraszać — odparł Poirot jakimś dziwnym tonem.— Co pan ma na myśli? — Colin wytrzeszczył oczy.— Bridget! Bridget! Co się stało? Dlaczego ona nie wstaje? Dlaczego się nie rusza?Poirot skinął na Desmonda.— Panie Lee–Wortley! Proszę tutaj.Desmond wykonał polecenie.— Proszę zbadać jej puls — rozkazał Poirot.Desmond Lee–Wortley pochylił się.Dotknął ramienia, nadgarstka…— Nie ma żadnego pulsu…! Ręka jest zupełnie sztywna! O Boże! Ona naprawdę nie żyje!Poirot skinął głową.— Tak, ona nie żyje — potwierdził.— Ktoś zmienił komedię w tragedię…— Ktoś? Ale kto?— Na śniegu widać ślady butów… Dochodzą do ciała, a później wracają… I są bardzo podobne do śladów pańskich butów, panie Lee–Wortley… Tych, które zostawił pan teraz, podchodząc tu.Desmond Lee–Wortley odwrócił się.— Na Boga! Czy pan… mnie oskarża?! MNIE?! Pan chyba zwariował! Po co, do diabła, miałbym ją zabijać?— Właśnie, po co? Zobaczymy…Schylił się i delikatnie rozchylił zaciśnięte i sztywne palce Bridget.Desmond wziął głęboki oddech.Patrzył w dół z niedowierzaniem.W dłoni zamordowanej leżało coś, co wyglądało na duży rubin.— To ten przeklęty kamień z puddingu! — krzyknął Desmond.— Tak? — spytał Poirot.— Jest pan pewien?— Oczywiście, że tak.Desmond Lee–Wortley pochylił się szybko i wyjął czerwony kamień z zaciśniętej dłoni Bridget.— Nie powinien pan tego robić… Nie wolno nam niczego dotykać.— Przecież nie ruszyłem ciała, prawda? Ten kamień mógłby zginąć.A jest przecież dowodem.Należy oddać go w ręce policji tak szybko, jak to tylko możliwe.Pójdę zatelefonować.Odwrócił się i popędził w stronę domu.Sara podeszła do Poirota.— Nic nie rozumiem — szepnęła.Jej twarz była trupioblada.— Nic nie rozumiem.— Chwyciła Poirota zaramię.— Co pan miał na myśli, mówiąc o tych śladach? — spytała.— Niech pani sama zobaczy, mademoiselle.Ślady, które prowadziły do ciała i z powrotem, były identyczne jak te, które zostawił Desmond, podchodząc do Poirota.— Myśli pan, że to Desmond? To nonsens! Nagle przejrzyste powietrze rozdarł warkot silnika samochodu.Wszyscy się odwrócili.Zobaczyli auto pędzące na złamanie karku w stronę bramy.Sara natychmiast je rozpoznała.— To Desmond — rzekła.— To jego samochód.Wi… widocznie zdecydował się pojechać po policję, zamiast telefonować.Z domu wybiegła Diana Middleton., — Co się stało? — spytała, z trudem łapiąc oddech.— Dopiero co Desmond wbiegł do domu, krzycząc, że zamordowano Bridget.Próbował dodzwonić się na policję, ale telefon jest głuchy.Desmond stwierdził, że ktoś musiał przeciąć kabel i że w takim razie musi wziąć auto i pojechać po policję… Ale dlaczego po policję.,.?Poirot bez słowa wskazał na ciało.— Bridget? — Diana wytrzeszczyła oczy.— Ale… czy to przypadkiem nie jest kawał? Coś słyszałam… Wczoraj wieczorem.Myślałam, że chcą wypłatać panu figla.— Owszem — odrzekł Poirot.— Tak miało być.To miał być tylko kawał… Ale teraz chodźmy wszyscy do domu.Bo inaczej na śmierć pozamarzamy… Do czasu, aż wróci pan Lee–Wortley i tak nie mamy tu nic do roboty.— Ale przecież — sprzeciwił się Colin — nie możemy zostawić tu Bridget.— Zostając tu i tak jej nie pomożesz — odparł cicho Poirot.— Chodźmy… To straszna, przerażająca tragedia, ale naprawdę w niczym nie możemy już pomóc mademoiselle Bridget.Więc chodźmy do domu i napijmy się kawy albo herbaty.Ruszył w stronę domu, a pozostali posłusznie podążyli za nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Czy zatelefonuje ktoś z was, czy wolicie, abym to był ja?— Myślę… — odezwał się Colin.— Myślę… Chyba musimy… Co ty na to, Michael?— Tak, masz rację.Koniec spektaklu.— Zrobił krok do przodu.Po raz pierwszy wydał się trochę zmieszany.— Bardzo przepraszani — powiedział.—Mam nadzieję, że się pan na nas za bardzo nie gniewa… To… To miał być taki świąteczny żart, no i… Chcieliśmy zainscenizować dla pana morderstwo…— To miało być przedstawienie? Dla mnie? A więc to…— Tak, po prostu odegraliśmy taką scenę — wyjaśnił Colin.— Zrobiliśmy kawał… Aby się pan swojsko poczuł.— Aha — odparł Herkules Poirot.— Rozumiem.Chcieliście mi zrobić Prima Aprilis… Ale przecież mamy grudzień, nie kwiecień.— Myślę, że nie powinniśmy byli tego robić — powiedział Colin.— Ale… Ale pan się za bardzo nie przejął, prawda, panie Poirot? No, Bridget — krzyknął do dziewczyny.— Wstawaj.Musiałaś nieźle zmarznąć…Jednak leżące na śniegu ciało nawet nie drgnęło.— To dziwne — odezwał się Herkules Poirot.— Wygląda na to, że ona cię nie słyszy.— Spojrzał z namysłem na chłopców.— Twierdzicie, że to żart, tak? Jesteście tego całkiem pewni?— Oczywiście, że tak — odparł Colin, wyraźnie zaniepokojony.— Nie chcieliśmy zrobić nic złego…— Ale w takim razie dlaczego panna Bridget nie wstaje?— Nie mam pojęcia — odrzekł Colin.— Dalej, Bridget, wstawaj — odezwała się Sara, zniecierpliwiona.— Dość już tych wygłupów.— Naprawdę bardzo przepraszamy, panie Poirot —powiedział Colin z pewnym lękiem.— Naprawdę nam przykro.— Nie musicie przepraszać — odparł Poirot jakimś dziwnym tonem.— Co pan ma na myśli? — Colin wytrzeszczył oczy.— Bridget! Bridget! Co się stało? Dlaczego ona nie wstaje? Dlaczego się nie rusza?Poirot skinął na Desmonda.— Panie Lee–Wortley! Proszę tutaj.Desmond wykonał polecenie.— Proszę zbadać jej puls — rozkazał Poirot.Desmond Lee–Wortley pochylił się.Dotknął ramienia, nadgarstka…— Nie ma żadnego pulsu…! Ręka jest zupełnie sztywna! O Boże! Ona naprawdę nie żyje!Poirot skinął głową.— Tak, ona nie żyje — potwierdził.— Ktoś zmienił komedię w tragedię…— Ktoś? Ale kto?— Na śniegu widać ślady butów… Dochodzą do ciała, a później wracają… I są bardzo podobne do śladów pańskich butów, panie Lee–Wortley… Tych, które zostawił pan teraz, podchodząc tu.Desmond Lee–Wortley odwrócił się.— Na Boga! Czy pan… mnie oskarża?! MNIE?! Pan chyba zwariował! Po co, do diabła, miałbym ją zabijać?— Właśnie, po co? Zobaczymy…Schylił się i delikatnie rozchylił zaciśnięte i sztywne palce Bridget.Desmond wziął głęboki oddech.Patrzył w dół z niedowierzaniem.W dłoni zamordowanej leżało coś, co wyglądało na duży rubin.— To ten przeklęty kamień z puddingu! — krzyknął Desmond.— Tak? — spytał Poirot.— Jest pan pewien?— Oczywiście, że tak.Desmond Lee–Wortley pochylił się szybko i wyjął czerwony kamień z zaciśniętej dłoni Bridget.— Nie powinien pan tego robić… Nie wolno nam niczego dotykać.— Przecież nie ruszyłem ciała, prawda? Ten kamień mógłby zginąć.A jest przecież dowodem.Należy oddać go w ręce policji tak szybko, jak to tylko możliwe.Pójdę zatelefonować.Odwrócił się i popędził w stronę domu.Sara podeszła do Poirota.— Nic nie rozumiem — szepnęła.Jej twarz była trupioblada.— Nic nie rozumiem.— Chwyciła Poirota zaramię.— Co pan miał na myśli, mówiąc o tych śladach? — spytała.— Niech pani sama zobaczy, mademoiselle.Ślady, które prowadziły do ciała i z powrotem, były identyczne jak te, które zostawił Desmond, podchodząc do Poirota.— Myśli pan, że to Desmond? To nonsens! Nagle przejrzyste powietrze rozdarł warkot silnika samochodu.Wszyscy się odwrócili.Zobaczyli auto pędzące na złamanie karku w stronę bramy.Sara natychmiast je rozpoznała.— To Desmond — rzekła.— To jego samochód.Wi… widocznie zdecydował się pojechać po policję, zamiast telefonować.Z domu wybiegła Diana Middleton., — Co się stało? — spytała, z trudem łapiąc oddech.— Dopiero co Desmond wbiegł do domu, krzycząc, że zamordowano Bridget.Próbował dodzwonić się na policję, ale telefon jest głuchy.Desmond stwierdził, że ktoś musiał przeciąć kabel i że w takim razie musi wziąć auto i pojechać po policję… Ale dlaczego po policję.,.?Poirot bez słowa wskazał na ciało.— Bridget? — Diana wytrzeszczyła oczy.— Ale… czy to przypadkiem nie jest kawał? Coś słyszałam… Wczoraj wieczorem.Myślałam, że chcą wypłatać panu figla.— Owszem — odrzekł Poirot.— Tak miało być.To miał być tylko kawał… Ale teraz chodźmy wszyscy do domu.Bo inaczej na śmierć pozamarzamy… Do czasu, aż wróci pan Lee–Wortley i tak nie mamy tu nic do roboty.— Ale przecież — sprzeciwił się Colin — nie możemy zostawić tu Bridget.— Zostając tu i tak jej nie pomożesz — odparł cicho Poirot.— Chodźmy… To straszna, przerażająca tragedia, ale naprawdę w niczym nie możemy już pomóc mademoiselle Bridget.Więc chodźmy do domu i napijmy się kawy albo herbaty.Ruszył w stronę domu, a pozostali posłusznie podążyli za nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]