[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale lekarz ten jest na emeryturze i wyjechał za granicę.Obecny doktor nigdy nie zajmował się panem Venablesem, który jeździ raz w miesiącu na Harley Street.Popatrzyłem na niego z ciekawością.- Wciąż nie widzę możliwości znalezienia luki na ee.ee.- Nie zna pan rzeczy, o których ja wiem - oznajmił pan Osborne.- Wystarczy skromny przykład.Pani H.pobierała zasiłek przez ponad rok.Pobierała go w trzech różnych miejscach, tylko w jednym nazywała się pani C., a w drugim pani T.Pani C.i pani T.pożyczały jej swoje karty świadomie i tak zbierała pieniądze trzykrotnie większe.- Nie rozumiem.- Załóżmy, tylko załóżmy.- palec wskazujący znowu ruszał się w podnieceniu.- Nasz pan V.wchodzi w kontakt z prawdziwym kaleką po polio, żyjącym w biedzie.Robi mu propozycję.Mężczyzna przypomina go, powiedzmy, w ogólnych zarysach.Prawdziwy poszkodowany jako pan V.odwiedza specjalistę, jest badany, tak że wszystko się zgadza.Wtedy pan V.wynajmuje dom na wsi.Miejscowy lekarz wybiera się wkrótce na emeryturę.Znowu prawdziwy kaleka wzywa doktora, by go zbadał.I wszystko gra! Pan Venables ma dobrą dokumentację jako ofiara choroby Heine-Medina, z zanikami mięśni kończyn dolnych.Na miejscu jest widywany (kiedy się pokazuje) w fotelu na kółkach.- Jego służba musiałaby wiedzieć - sprzeciwiłem się.- A jeśli to gang i lokaj jest jego członkiem? Co mogłoby być łatwiejsze? Część pozostałej służby również.- Ale po co?- Ach - odparł pan Osborne - to inne zagadnienie.Nie opowiem panu swojej teorii, bo pewnie by się pan uśmiał.Ale ma pan bardzo dobre alibi dla człowieka, który go potrzebuje.Mógłby być tu i tam, i jeszcze gdzieś i nikt by o tym nie wiedział.Widziano go idącego w Paddington? Niemożliwe! Jest bezradnym kaleką, mieszkającym na wsi itd.- Przerwał i spojrzał na zegarek.- Mój autobus przyjeżdża.Muszę się śpieszyć.Trzeba to rozważyć.Byłem ciekaw, czy potrafiłbym coś udowodnić.Wykombinowałem więc, że mógłbym tu przyjechać (mam teraz wiele czasu, odłożyłem na bok interesy), pójść do jego ogrodu i - cóż, nie brzmi to ładnie - trochę poszpiegować.Powie pan, że to nic miłego, i ja się zgadzam.Ale jeżeli się nie mylę, doprowadzi to zbrodniarza na ławę oskarżonych.Jeżeli na przykład zobaczę naszego pana Venablesa na spokojnej przechadzce po swojej posiadłości - no to mamy go! A potem przyszło mi na myśl, że gdyby nie zasuwali zasłon tak wcześnie (musiał pan zauważyć, że ludzie nie robią tego, gdy kończy się czas letni, bo spodziewają się, że będzie ciemno dopiero za godzinę), mógłbym się zakraść i zerknąć.Chodząc po swojej bibliotece nie wyobraża sobie chyba, że ktoś mógłby go szpiegować? Dlaczego miałby tego oczekiwać? O ile mu wiadomo, nikt go nie podejrzewa.- Czemu jest pan tak pewny, że człowiek, którego widział pan tego wieczoru, to był Venables?- Wiem, że to był on! - Zerwał się na nogi.- Jedzie mój autobus.Miło mi było poznać pana, panie Easterbrook, i ulżyło mi, że wyjaśniłem, co robiłem tam, w Priors Court.Nie wątpię, że wydało się to panu stekiem bzdur.- Nie, w żadnym wypadku - odparłem.- Ale nie powiedział mi pan, o co chodzi Venablesowi.Pan Osborne wydał się zakłopotany i trochę ogłupiały.- Przypuszczam, że będzie się pan śmiał.Wszyscy mówią, że jest bogaty, ale nikt nie wie, jak zdobył pieniądze.Powiem panu, co myślę.Uważam go za jednego z tych mistrzów zbrodni, o których się czyta.Wie pan - planują przestępstwa i mają gang, który je wykonuje.Może wydawać się to panu głupie, ale.Autobus zatrzymał się.Pan Osborne pobiegł do niego.Szedłem do domu ścieżką, głęboko zamyślony.To była fantastyczna teoria, jak podkreślał pan Osborne, ale musiałem przyznać, że coś w niej może być.XX.RELACJA MARKA EASTERBROOKA1Kiedy telefonowałem następnego dnia do Ginger, powiedziałem jej, że nazajutrz przenoszę się do Bournemouth.- Znalazłem przyjemny hotelik, nazywający się (nie wiadomo dlaczego) Deer Park.Posiada kilka miłych, nie rzucających się w oczy zalet.Mógłbym wymknąć się do Londynu i zobaczyć się z tobą.- Uważam, że naprawdę nie powinieneś tego robić.Muszę jednak powiedzieć, że byłoby cudownie, gdybyś to zrobił.Ta nuda! Nie masz pojęcia! Gdybyś nie mógł, ja mogłabym się wyśliznąć i spotkać się gdzieś z tobą.Nagle coś mnie uderzyło.- Ginger! Twój głos.Jest jakiś zmieniony.- Ach, to! Wszystko w porządku.Nie denerwuj się.- Ale ten twój głos?- To tylko ból gardła.- Ginger!- Słuchaj, Mark, każdego może boleć gardło.Przypuszczam, że się przeziębiłam.Albo złapałam grypę.- Grypę? Słuchaj, nie wymiguj się.Jesteś zdrowa czy nie?- Nie zawracaj głowy.Wszystko w porządku.- Powiedz mi dokładnie, jak się czujesz.Wydaje ci się, że dostajesz grypy?- No.może.Wszystko mnie boli, wiesz, jak to jest.- Temperatura?- Cóż, troszkę gorączki.Siedziałem tam, ogarnięty okropnym uczuciem zimna.Byłem przerażony.Wiedziałem też, że jakkolwiek Ginger nie przyznaje się do tego, jest również przerażona.Odezwała się znowu.- Mark, nie wpadaj w panikę.Panikujesz, a naprawdę nie ma żadnego powodu.- Może nie.Musimy jednak przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności.Zadzwoń do lekarza i poproś, by przyszedł.Natychmiast.- Dobrze.Ale uważam, że jesteś tchórzem.- Mniejsza z tym.Zrób to! A kiedy przyjdzie, zadzwoń do mnie.Po odłożeniu słuchawki siedziałem długą chwilę, gapiąc się na czarny, obojętny telefon.Panika - nie mogę poddać się panice.O tej porze roku zawsze panuje grypa.Doktor mnie uspokoi.może to tylko lekkie przeziębienie.Oczyma duszy zobaczyłem Sybil w jej zielonej sukni z nagryzmolonymi symbolami zła.Usłyszałem głos Thyrzy, energiczny, komenderujący.Na pomazanej kredą podłodze Bella, zawodząca swoje złowrogie pieśni, trzymająca wyrywającego się białego koguta.Bzdury, wszystko bzdury.Rzecz jasna, to wszystko były idiotyczne przesądy.Pudło.nie tak łatwo można porzucić myśl o pudle.Przedstawiało nie ludzkie przesądy, tylko rozwój możliwości nauki.Ale to niemożliwe.niemożliwe, żeby.Pani Dane Calthrop znalazła mnie siedzącego i wpatrzonego w telefon.- Co się stało? - spytała natychmiast.- Ginger nie czuje się dobrze.- odparłem.Chciałem, żeby mi powiedziała, że to wszystko nonsens.Chciałem, żeby mnie uspokoiła.Ale nie uspokoiła mnie.- To źle - orzekła.- Tak, sądzę, że to źle.- To niemożliwe - przekonywałem.- To niemożliwe, żeby potrafiły zrobić to, co mówią.- Naprawdę?- Nie wierzy pani, nie może wierzyć.- Mój drogi Marku - powiedziała pani Dane Calthrop.- Oboje wraz z Ginger przyznaliście już, że taka możliwość istnieje, w przeciwnym razie nie robilibyście tego, co robicie.- I nasza wiara zwiększa to prawdopodobieństwo!- Nie posuwacie się tak daleko, by wierzyć.Przyznajecie tylko poprzez dowód, że moglibyście wierzyć.- Dowód? Jaki dowód?- Zachorowanie Ginger stanowi dowód [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Ale lekarz ten jest na emeryturze i wyjechał za granicę.Obecny doktor nigdy nie zajmował się panem Venablesem, który jeździ raz w miesiącu na Harley Street.Popatrzyłem na niego z ciekawością.- Wciąż nie widzę możliwości znalezienia luki na ee.ee.- Nie zna pan rzeczy, o których ja wiem - oznajmił pan Osborne.- Wystarczy skromny przykład.Pani H.pobierała zasiłek przez ponad rok.Pobierała go w trzech różnych miejscach, tylko w jednym nazywała się pani C., a w drugim pani T.Pani C.i pani T.pożyczały jej swoje karty świadomie i tak zbierała pieniądze trzykrotnie większe.- Nie rozumiem.- Załóżmy, tylko załóżmy.- palec wskazujący znowu ruszał się w podnieceniu.- Nasz pan V.wchodzi w kontakt z prawdziwym kaleką po polio, żyjącym w biedzie.Robi mu propozycję.Mężczyzna przypomina go, powiedzmy, w ogólnych zarysach.Prawdziwy poszkodowany jako pan V.odwiedza specjalistę, jest badany, tak że wszystko się zgadza.Wtedy pan V.wynajmuje dom na wsi.Miejscowy lekarz wybiera się wkrótce na emeryturę.Znowu prawdziwy kaleka wzywa doktora, by go zbadał.I wszystko gra! Pan Venables ma dobrą dokumentację jako ofiara choroby Heine-Medina, z zanikami mięśni kończyn dolnych.Na miejscu jest widywany (kiedy się pokazuje) w fotelu na kółkach.- Jego służba musiałaby wiedzieć - sprzeciwiłem się.- A jeśli to gang i lokaj jest jego członkiem? Co mogłoby być łatwiejsze? Część pozostałej służby również.- Ale po co?- Ach - odparł pan Osborne - to inne zagadnienie.Nie opowiem panu swojej teorii, bo pewnie by się pan uśmiał.Ale ma pan bardzo dobre alibi dla człowieka, który go potrzebuje.Mógłby być tu i tam, i jeszcze gdzieś i nikt by o tym nie wiedział.Widziano go idącego w Paddington? Niemożliwe! Jest bezradnym kaleką, mieszkającym na wsi itd.- Przerwał i spojrzał na zegarek.- Mój autobus przyjeżdża.Muszę się śpieszyć.Trzeba to rozważyć.Byłem ciekaw, czy potrafiłbym coś udowodnić.Wykombinowałem więc, że mógłbym tu przyjechać (mam teraz wiele czasu, odłożyłem na bok interesy), pójść do jego ogrodu i - cóż, nie brzmi to ładnie - trochę poszpiegować.Powie pan, że to nic miłego, i ja się zgadzam.Ale jeżeli się nie mylę, doprowadzi to zbrodniarza na ławę oskarżonych.Jeżeli na przykład zobaczę naszego pana Venablesa na spokojnej przechadzce po swojej posiadłości - no to mamy go! A potem przyszło mi na myśl, że gdyby nie zasuwali zasłon tak wcześnie (musiał pan zauważyć, że ludzie nie robią tego, gdy kończy się czas letni, bo spodziewają się, że będzie ciemno dopiero za godzinę), mógłbym się zakraść i zerknąć.Chodząc po swojej bibliotece nie wyobraża sobie chyba, że ktoś mógłby go szpiegować? Dlaczego miałby tego oczekiwać? O ile mu wiadomo, nikt go nie podejrzewa.- Czemu jest pan tak pewny, że człowiek, którego widział pan tego wieczoru, to był Venables?- Wiem, że to był on! - Zerwał się na nogi.- Jedzie mój autobus.Miło mi było poznać pana, panie Easterbrook, i ulżyło mi, że wyjaśniłem, co robiłem tam, w Priors Court.Nie wątpię, że wydało się to panu stekiem bzdur.- Nie, w żadnym wypadku - odparłem.- Ale nie powiedział mi pan, o co chodzi Venablesowi.Pan Osborne wydał się zakłopotany i trochę ogłupiały.- Przypuszczam, że będzie się pan śmiał.Wszyscy mówią, że jest bogaty, ale nikt nie wie, jak zdobył pieniądze.Powiem panu, co myślę.Uważam go za jednego z tych mistrzów zbrodni, o których się czyta.Wie pan - planują przestępstwa i mają gang, który je wykonuje.Może wydawać się to panu głupie, ale.Autobus zatrzymał się.Pan Osborne pobiegł do niego.Szedłem do domu ścieżką, głęboko zamyślony.To była fantastyczna teoria, jak podkreślał pan Osborne, ale musiałem przyznać, że coś w niej może być.XX.RELACJA MARKA EASTERBROOKA1Kiedy telefonowałem następnego dnia do Ginger, powiedziałem jej, że nazajutrz przenoszę się do Bournemouth.- Znalazłem przyjemny hotelik, nazywający się (nie wiadomo dlaczego) Deer Park.Posiada kilka miłych, nie rzucających się w oczy zalet.Mógłbym wymknąć się do Londynu i zobaczyć się z tobą.- Uważam, że naprawdę nie powinieneś tego robić.Muszę jednak powiedzieć, że byłoby cudownie, gdybyś to zrobił.Ta nuda! Nie masz pojęcia! Gdybyś nie mógł, ja mogłabym się wyśliznąć i spotkać się gdzieś z tobą.Nagle coś mnie uderzyło.- Ginger! Twój głos.Jest jakiś zmieniony.- Ach, to! Wszystko w porządku.Nie denerwuj się.- Ale ten twój głos?- To tylko ból gardła.- Ginger!- Słuchaj, Mark, każdego może boleć gardło.Przypuszczam, że się przeziębiłam.Albo złapałam grypę.- Grypę? Słuchaj, nie wymiguj się.Jesteś zdrowa czy nie?- Nie zawracaj głowy.Wszystko w porządku.- Powiedz mi dokładnie, jak się czujesz.Wydaje ci się, że dostajesz grypy?- No.może.Wszystko mnie boli, wiesz, jak to jest.- Temperatura?- Cóż, troszkę gorączki.Siedziałem tam, ogarnięty okropnym uczuciem zimna.Byłem przerażony.Wiedziałem też, że jakkolwiek Ginger nie przyznaje się do tego, jest również przerażona.Odezwała się znowu.- Mark, nie wpadaj w panikę.Panikujesz, a naprawdę nie ma żadnego powodu.- Może nie.Musimy jednak przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności.Zadzwoń do lekarza i poproś, by przyszedł.Natychmiast.- Dobrze.Ale uważam, że jesteś tchórzem.- Mniejsza z tym.Zrób to! A kiedy przyjdzie, zadzwoń do mnie.Po odłożeniu słuchawki siedziałem długą chwilę, gapiąc się na czarny, obojętny telefon.Panika - nie mogę poddać się panice.O tej porze roku zawsze panuje grypa.Doktor mnie uspokoi.może to tylko lekkie przeziębienie.Oczyma duszy zobaczyłem Sybil w jej zielonej sukni z nagryzmolonymi symbolami zła.Usłyszałem głos Thyrzy, energiczny, komenderujący.Na pomazanej kredą podłodze Bella, zawodząca swoje złowrogie pieśni, trzymająca wyrywającego się białego koguta.Bzdury, wszystko bzdury.Rzecz jasna, to wszystko były idiotyczne przesądy.Pudło.nie tak łatwo można porzucić myśl o pudle.Przedstawiało nie ludzkie przesądy, tylko rozwój możliwości nauki.Ale to niemożliwe.niemożliwe, żeby.Pani Dane Calthrop znalazła mnie siedzącego i wpatrzonego w telefon.- Co się stało? - spytała natychmiast.- Ginger nie czuje się dobrze.- odparłem.Chciałem, żeby mi powiedziała, że to wszystko nonsens.Chciałem, żeby mnie uspokoiła.Ale nie uspokoiła mnie.- To źle - orzekła.- Tak, sądzę, że to źle.- To niemożliwe - przekonywałem.- To niemożliwe, żeby potrafiły zrobić to, co mówią.- Naprawdę?- Nie wierzy pani, nie może wierzyć.- Mój drogi Marku - powiedziała pani Dane Calthrop.- Oboje wraz z Ginger przyznaliście już, że taka możliwość istnieje, w przeciwnym razie nie robilibyście tego, co robicie.- I nasza wiara zwiększa to prawdopodobieństwo!- Nie posuwacie się tak daleko, by wierzyć.Przyznajecie tylko poprzez dowód, że moglibyście wierzyć.- Dowód? Jaki dowód?- Zachorowanie Ginger stanowi dowód [ Pobierz całość w formacie PDF ]