[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odpowiedziała po chwili:- Uważam pana za najmilszego człowieka pod słońcem, ale ja pana nie kocham.- Zmuszę panią, żeby mnie pani pokochała!- To się na nic nie przyda.Nie chcę być przymuszana do kochania!Przez chwilę panowało milczenie, a potem Megan dodała poważnie:- Nie jestem odpowiednią żoną dla pana.Ja lepiej potrafię nienawidzić niż kochać.Słowa te powiedziała dziwnie mocno.- Nienawiść przemija, a miłość trwa - powiedziałem.- Czy naprawdę?- Przynajmniej ja w to wierzę głęboko.Znowu zapanowało milczenie.Po chwili spytałem:- Więc odpowiedź brzmi: „nie”.- Nieodwołalnie „nie”.- I nie pozostawia mi pani żadnej nadziei?- Na co by się to przydało?- Na nic, oczywiście - zgodziłem się - po prostu szkoda słów.Bo cokolwiek mi pani powie i tak nie stracę nadziei.A więc nie.Wyszedłem od Symmingtonów trochę oszołomiony, zdając sobie jednocześnie z irytacją sprawę z tego, że ścigał mnie, gdy odchodziłem, ciekawski wzrok Rózi.Nim jednak zdołałem uciec, Rózia miała jeszcze dużo do powiedzenia.Że nie może przyjść do siebie od tamtego okropnego dnia! I nie zostałaby tu ani godziny, gdyby nie to, że żal jej dzieci i tego biedaka pana Symmingtona.Nie zostanie tu, jeżeli natychmiast nie przyjmą innej dziewczyny, chociaż to nie będzie łatwa sprawa, zważywszy na morderstwo w domu.To bardzo łatwo było mówić pannie Holland, że zajmie się tymczasem domem.Bardzo jest miła i uprzejma.O tak, ale marzy o tym, żeby zostać pewnego pięknego dnia panią tego domu! Pan Symmington, biedny człowiek, nigdy niczego nie widzi, ale wiadomo przecież, co to jest wdowiec, biedna, bezbronna istota, skazana z góry na łup jakiejś przedsiębiorczej kobiety.I jeżeli panna Holland w końcu jednak nie zajmie miejsca nieboszczki, to wcale nie dlatego, żeby nie robiła starań w tym kierunku.Potakiwałem machinalnie wszystkiemu, marząc, by się jak najprędzej stąd wyrwać, co jednak nie było możliwe, ponieważ Rózia, wylewając potok swych żalów, mocno trzymała w rękach mój kapelusz.Zastanawiałem się, czy w tym, co mówi, może być trochę prawdy.Czy istotnie Elsie Holland rozważała możliwość zostania drugą panią Symmington? Czy też była to tylko uczciwa dziewczyna o dobrym sercu, dokładająca wszelkich starań, aby się dobrze opiekować osieroconym domem?W obydwu wypadkach rezultat byłby ten sam.I dlaczegóż by nie! Małe dzieci Symmingtona potrzebują matki, Elsie to poczciwe stworzenie, pomijając to, że jest wprost nieprzyzwoicie piękna, zaleta nie do pogardzenia dla każdego mężczyzny, nawet dla takiego nudziarza jak Symmington.Rozmyślałem nad tym wszystkim dlatego, że chciałem odsunąć myśli o Megan.Mógłby ktoś powiedzieć, że poszedłem oświadczyć się w absurdalnie pewnym siebie nastroju i że zasłużyłem na nauczkę.Ale naprawdę, to niezupełnie tak było.Po prostu byłem tak przekonany, tak pewien, że Megan należy do mnie, że jest wyłącznie moja, że uważałem opiekowanie sienią i staranie się o jej szczęście, chronienie przed wszelką krzywdą - za moje jedyne ważne zadanie w życiu, spodziewając się zresztą podobnych uczuć u niej.Nie miałem jednak zamiaru ustępować.O nie! Megan jest moja i muszę ją zdobyć!Po chwilowym namyśle udałem się do kancelarii Symmingtona.Megan mogła sobie gwizdać na krytykę, ja jednak wolałem być w porządku.W biurze powiedziano mi, że pan Symmington jest wolny, i wprowadzono mnie od razu do gabinetu.Sądząc po zaciśniętych ustach i większej niż zwykle sztywności, domyśliłem się, że nie cieszę się u niego zbytnią popularnością.- Dzień dobry - powiedziałem.- Pragnę od razu zaznaczyć, że nie jest to wizyta urzędowa, lecz czysto osobista.Postaram się być zwięzły.Zauważył pan może, że kocham Megan.Oświadczyłem się jej dzisiaj, ale mi odmówiła.Decyzji tej jednak nie chcę uważać za ostateczną.Spostrzegłem, jak wyraz twarzy pana Symmingtona się zmienił, i śmiesznie łatwo odgadłem tok jego myśli.Megan była jedynym elementem zakłócającym harmonię jego domu.Byłem przekonany, że jako sprawiedliwy i uczciwy człowiek będzie starał się zapewnić córce swej zmarłej żony dom i opiekę, ale małżeństwo Megan ze mną byłoby dla niego wielką ulgą.Widziałem, jak ten sopel lodu taje.Nawet się do mnie blado, niepewnie uśmiechnął.- Szczerze mówiąc, drogi panie, nie miałem o niczym najlżejszego pojęcia.Wiedziałem, że pan poświęca jej dużo uwagi, ale zawsze uważałem ją za dziecko jeszcze.- Megan już nie jest dzieckiem - rzekłem krótko.- No, nie, oczywiście, że nie, jeżeli chodzi o wiek.- Zapewniam pana, że Megan potrafi postępować odpowiednio do swoich lat, ilekroć się jej na to pozwoli - powiedziałem, ciągle trochę poirytowany.- Wiem, że nie jest jeszcze pełnoletnia, ale będzie nią za miesiąc czy dwa.Poza tym, jeżeli idzie o mnie, to mogę służyć panu wszelkimi potrzebnymi informacjami.Jestem raczej zamożny i prowadziłem uczciwy tryb życia.Będę się opiekował Megan i zrobię wszystko, aby ją uczynić szczęśliwą.- Oczywiście, oczywiście.Jednak to wszystko zależy wyłącznie od niej samej.- Opamięta się w swoim czasie - rzekłem.- Chciałem tylko wyjaśnić sprawę uczciwie z panem.Odpowiedział, że ogromnie to sobie ceni, i z tym się rozstaliśmy.Po wyjściu od Symmingtonów natknąłem się na pannę Emilię Barton, która szła z koszyczkiem na sprawunki.- Dzień dobry panu.Słyszałam, że był pan wczoraj w Londynie?- Tak, pani informacje są ścisłe.Widziałem, że jej łagodne zazwyczaj oczy są pełne zaciekawienia.- Byłem u lekarza - dodałem po chwili.Panna Emilia uśmiechnęła się.W uśmiechu tym dojrzałem, jak mało sobie robi z Marcusa Kenta.Potem szepnęła cicho:- Słyszałam też, że Megan omal nie spóźniła się na pociąg.że wskoczyła, gdy już ruszał.- Przy mojej pomocy - dodałem.- Wciągnąłem ją wprost do wagonu.- Jak to szczęśliwie, że pan się tak znalazł pod ręką.W przeciwnym razie mogło dojść do wypadku.Zadziwiające, jak taka łagodna, ciekawa stara panna może z człowieka zrobić wariata! Od dalszych indagacji wybawił mnie atak pani Dane-Calthrop.Holowała inną łagodną starą pannę i, jak zwykle, pełna była bezpośredniości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Odpowiedziała po chwili:- Uważam pana za najmilszego człowieka pod słońcem, ale ja pana nie kocham.- Zmuszę panią, żeby mnie pani pokochała!- To się na nic nie przyda.Nie chcę być przymuszana do kochania!Przez chwilę panowało milczenie, a potem Megan dodała poważnie:- Nie jestem odpowiednią żoną dla pana.Ja lepiej potrafię nienawidzić niż kochać.Słowa te powiedziała dziwnie mocno.- Nienawiść przemija, a miłość trwa - powiedziałem.- Czy naprawdę?- Przynajmniej ja w to wierzę głęboko.Znowu zapanowało milczenie.Po chwili spytałem:- Więc odpowiedź brzmi: „nie”.- Nieodwołalnie „nie”.- I nie pozostawia mi pani żadnej nadziei?- Na co by się to przydało?- Na nic, oczywiście - zgodziłem się - po prostu szkoda słów.Bo cokolwiek mi pani powie i tak nie stracę nadziei.A więc nie.Wyszedłem od Symmingtonów trochę oszołomiony, zdając sobie jednocześnie z irytacją sprawę z tego, że ścigał mnie, gdy odchodziłem, ciekawski wzrok Rózi.Nim jednak zdołałem uciec, Rózia miała jeszcze dużo do powiedzenia.Że nie może przyjść do siebie od tamtego okropnego dnia! I nie zostałaby tu ani godziny, gdyby nie to, że żal jej dzieci i tego biedaka pana Symmingtona.Nie zostanie tu, jeżeli natychmiast nie przyjmą innej dziewczyny, chociaż to nie będzie łatwa sprawa, zważywszy na morderstwo w domu.To bardzo łatwo było mówić pannie Holland, że zajmie się tymczasem domem.Bardzo jest miła i uprzejma.O tak, ale marzy o tym, żeby zostać pewnego pięknego dnia panią tego domu! Pan Symmington, biedny człowiek, nigdy niczego nie widzi, ale wiadomo przecież, co to jest wdowiec, biedna, bezbronna istota, skazana z góry na łup jakiejś przedsiębiorczej kobiety.I jeżeli panna Holland w końcu jednak nie zajmie miejsca nieboszczki, to wcale nie dlatego, żeby nie robiła starań w tym kierunku.Potakiwałem machinalnie wszystkiemu, marząc, by się jak najprędzej stąd wyrwać, co jednak nie było możliwe, ponieważ Rózia, wylewając potok swych żalów, mocno trzymała w rękach mój kapelusz.Zastanawiałem się, czy w tym, co mówi, może być trochę prawdy.Czy istotnie Elsie Holland rozważała możliwość zostania drugą panią Symmington? Czy też była to tylko uczciwa dziewczyna o dobrym sercu, dokładająca wszelkich starań, aby się dobrze opiekować osieroconym domem?W obydwu wypadkach rezultat byłby ten sam.I dlaczegóż by nie! Małe dzieci Symmingtona potrzebują matki, Elsie to poczciwe stworzenie, pomijając to, że jest wprost nieprzyzwoicie piękna, zaleta nie do pogardzenia dla każdego mężczyzny, nawet dla takiego nudziarza jak Symmington.Rozmyślałem nad tym wszystkim dlatego, że chciałem odsunąć myśli o Megan.Mógłby ktoś powiedzieć, że poszedłem oświadczyć się w absurdalnie pewnym siebie nastroju i że zasłużyłem na nauczkę.Ale naprawdę, to niezupełnie tak było.Po prostu byłem tak przekonany, tak pewien, że Megan należy do mnie, że jest wyłącznie moja, że uważałem opiekowanie sienią i staranie się o jej szczęście, chronienie przed wszelką krzywdą - za moje jedyne ważne zadanie w życiu, spodziewając się zresztą podobnych uczuć u niej.Nie miałem jednak zamiaru ustępować.O nie! Megan jest moja i muszę ją zdobyć!Po chwilowym namyśle udałem się do kancelarii Symmingtona.Megan mogła sobie gwizdać na krytykę, ja jednak wolałem być w porządku.W biurze powiedziano mi, że pan Symmington jest wolny, i wprowadzono mnie od razu do gabinetu.Sądząc po zaciśniętych ustach i większej niż zwykle sztywności, domyśliłem się, że nie cieszę się u niego zbytnią popularnością.- Dzień dobry - powiedziałem.- Pragnę od razu zaznaczyć, że nie jest to wizyta urzędowa, lecz czysto osobista.Postaram się być zwięzły.Zauważył pan może, że kocham Megan.Oświadczyłem się jej dzisiaj, ale mi odmówiła.Decyzji tej jednak nie chcę uważać za ostateczną.Spostrzegłem, jak wyraz twarzy pana Symmingtona się zmienił, i śmiesznie łatwo odgadłem tok jego myśli.Megan była jedynym elementem zakłócającym harmonię jego domu.Byłem przekonany, że jako sprawiedliwy i uczciwy człowiek będzie starał się zapewnić córce swej zmarłej żony dom i opiekę, ale małżeństwo Megan ze mną byłoby dla niego wielką ulgą.Widziałem, jak ten sopel lodu taje.Nawet się do mnie blado, niepewnie uśmiechnął.- Szczerze mówiąc, drogi panie, nie miałem o niczym najlżejszego pojęcia.Wiedziałem, że pan poświęca jej dużo uwagi, ale zawsze uważałem ją za dziecko jeszcze.- Megan już nie jest dzieckiem - rzekłem krótko.- No, nie, oczywiście, że nie, jeżeli chodzi o wiek.- Zapewniam pana, że Megan potrafi postępować odpowiednio do swoich lat, ilekroć się jej na to pozwoli - powiedziałem, ciągle trochę poirytowany.- Wiem, że nie jest jeszcze pełnoletnia, ale będzie nią za miesiąc czy dwa.Poza tym, jeżeli idzie o mnie, to mogę służyć panu wszelkimi potrzebnymi informacjami.Jestem raczej zamożny i prowadziłem uczciwy tryb życia.Będę się opiekował Megan i zrobię wszystko, aby ją uczynić szczęśliwą.- Oczywiście, oczywiście.Jednak to wszystko zależy wyłącznie od niej samej.- Opamięta się w swoim czasie - rzekłem.- Chciałem tylko wyjaśnić sprawę uczciwie z panem.Odpowiedział, że ogromnie to sobie ceni, i z tym się rozstaliśmy.Po wyjściu od Symmingtonów natknąłem się na pannę Emilię Barton, która szła z koszyczkiem na sprawunki.- Dzień dobry panu.Słyszałam, że był pan wczoraj w Londynie?- Tak, pani informacje są ścisłe.Widziałem, że jej łagodne zazwyczaj oczy są pełne zaciekawienia.- Byłem u lekarza - dodałem po chwili.Panna Emilia uśmiechnęła się.W uśmiechu tym dojrzałem, jak mało sobie robi z Marcusa Kenta.Potem szepnęła cicho:- Słyszałam też, że Megan omal nie spóźniła się na pociąg.że wskoczyła, gdy już ruszał.- Przy mojej pomocy - dodałem.- Wciągnąłem ją wprost do wagonu.- Jak to szczęśliwie, że pan się tak znalazł pod ręką.W przeciwnym razie mogło dojść do wypadku.Zadziwiające, jak taka łagodna, ciekawa stara panna może z człowieka zrobić wariata! Od dalszych indagacji wybawił mnie atak pani Dane-Calthrop.Holowała inną łagodną starą pannę i, jak zwykle, pełna była bezpośredniości [ Pobierz całość w formacie PDF ]