[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szczeniak ułożył się na jejkolanach i zasnął.Pociągnęła nosem.- Nazwę go Pelyss. - Ach - powiedział i uśmiechnął się.- To po bogu chroniącym przed demonami? -Przytaknęła, choć nie wiedziała tak do końca, czy to prawda.- Znakomity wybór - przyznał,sięgając po wino.- Zjedz coś teraz, Lauryn.Nie chcę, żebyś była głodna.- I tak to znalazła sięw tych dziwnych i niespodziewanych okolicznościach, jedząc i rozmawiając z Orlakiem.Zakrawało to na niedorzeczność.Wszyscy jej najbliżsi szykowali się na wielką bitwę, a onasiedziała ze szczeniakiem na kolanach, ze wspaniałymi klejnotami na szyi, popijającwspaniałe wino i jedząc, a jej wróg opowiadał o Cypryzji i o wszystkim, czego dowiedział sięo tym wspaniałym mieście i stolicy Wysp Egzotycznych.Lauryn ze wstydem przyznała, żebył znakomitym towarzyszem - o wiele bardziej przyjemnym i dowcipnym niż Sylc.Kilkakrotnie roześmiała się głośno, a on wyraznie się cieszył, że się mu to udało.Noc mijała,a świece wypalały się.Mimo to Orlac nie zrobił żadnego ruchu, który zaniepokoiłby ją czywzbudził odrazę.- Co powiesz na przechadzkę po ogrodach? W nocy wydobywają się z nichwyjątkowe aromaty.- Podniósł dwa czyste kielichy, by zabrać je ze sobą.Oznaczało to opuszczenie jego komnat, co było dość pocieszające.- Chętnie - odparła, spoglądając na śpiącego szczeniaka.- Pelyss będzie tu bezpieczny - zapewnił. A więc zamierzał tu z nią wrócić , pomyślała ze smutkiem.Nie czekało jejwybawienie przed tym losem.Skinęła głową i odważyła się nawet na chwycenie go pod rękę.Ruszyli po kamiennych schodach, prowadzących do ogrodów w dole.W ciszy przechadzalisię po różanych ogrodach i sadach.Lauryn czuła się dobrze, choć nie potrafiła rozluznić siętak, jak tego oczekiwał.Aby go zapewnić o swoim zadowoleniu, pozwoliła prowadzić się podrękę i nawet oparła się o niego i roześmiała cicho, kiedy pomógł jej przejść po kamieniachprowadzących w poprzek małego oczka wodnego.Poprowadził ją w stronę ławki wzamkniętym zielniku, gdzie krzewy pachnącego intensywnie kapryfolium dodawałyświetności rozmaitym aromatom, unoszącym się w nocnym powietrzu.- Tu podoba mi się najbardziej.- Były to jego pierwsze słowa od chwili opuszczeniabalkonu.- Mam nadzieję, że możemy tu na chwilę usiąść? - Podał jej jeden z kielichów.- Oczywiście - odparła.Napiła się wina, wiedząc, że każda chwila spędzona w tymmiejscu to jeden moment mniej pod jego ciałem.- Pięknie tutaj.Ten twój Ryk musi naprawdęcieszyć się, że ma tyle wspaniałych ziół pod ręką.Skinął głową i skrzywił się.- Pamiętaj, żeby Pelyss nie załatwiał tutaj swoich potrzeb.Roześmiała się.- Będę uważała. Po kolejnym długim milczeniu, którego Lauryn nie potrafiła zrozumieć, westchnął ipowiedział:- Opowiedz mi o moim bracie.Jak do tej pory, było to największe zaskoczenie.Lauryn wzięła głęboki oddech izastanowiła się, co ma powiedzieć.Musiała być bardzo ostrożna, gdyż mógł starać się celowowciągnąć ją w pułapkę, zachęcając do zdradzenia informacji, których mógł użyć przeciwkonim.Zaczęła od opisania Tora w najdrobniejszych szczegółach, począwszy od niesamowiciebłękitnych oczu, a na sposobie mówienia skończywszy.Nie przerywał jej.- Kiedy teraz z tobą rozmawiam, kojarzysz mi się z nim - powiedziała, nie chcącdodawać nic więcej na temat ojca, gdyż mogło to okazać się niebezpieczne.Było to jedynezdanie wypowiedziane w ciągu kilku minut, którego nie rozważyła z pełną świadomością.Obracał w zamyśleniu kielich z winem.Ciemnożółta ciecz migotała w świetleksiężyca.- Wkrótce się spotkamy, starając się nawzajem zniszczyć - powiedział głosempozbawionym emocji.Po prostu stwierdził fakt.Znów wypowiedziała to, co przyszło jej na myśl, choć balansowała na granicyniebezpieczeństwa.- Dlaczego tak musi się stać?- Po prostu musi.- Wzruszył ramionami, patrząc pod nogi.Lauryn postanowiła podążyć za ciosem.- Jesteście braćmi.Czy to się nie liczy?- Nie wycierpiałaś tyle, ile ja - odparł spokojnie.- Ale mój ojciec nie przyczynił się do twojego cierpienia.Podniósł kielich do ust i pociągnął łyk.- Jest tym, na czym mogę oprzeć swoją rozpacz.- I kiedy zabijesz jego i mnie.Czy to ci pomoże?Przeniósł na nią pełne smutku spojrzenie fioletowych oczu.- Nie zabiję cię, Lauryn.Wytrzymała jego intensywne spojrzenie i popatrzyła mu w oczy tak, by wiedział, żedokładnie wie, co chciała powiedzieć.- Ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zabić cię i powstrzymać od skrzywdzeniamojej rodziny.- Wiem - odparł głosem, który przypominał raczej pełen smutku szept.Nagle pochylił się i pocałował ją delikatnie.W tej ulotnej chwili wyczuła całe jego dzikie pożądanie.Było wtym coś jeszcze, przedłużyła więc pocałunek, by spróbować to rozpoznać.Zajrzała w niego ipodczas tej krótkiej chwili słabości ujrzała, że toczy wewnętrzną walkę.Nie wiedziała, cobyło tego przyczyną, czuła jednak, że Orlac pragnie pozostać taką osobą, jaką był przy niejprzez cały ten czas, a coś wewnątrz niego pragnie, by było zupełnie inaczej.Odpychał odsiebie coś złowrogiego.Uznała, że to mroczna część jego świadomości, pragnąca zemstywyczekiwanej przez tak wiele stuleci.Odsunął się.- Już pózno - powiedział.- Myślę, że Junoi Titus bardzo się niepokoją.Widzę, że są tobą tak samo oczarowani jak.- Nie dokończył jednak.Wstał.- Musisz wrócić do twojej komnaty.- Lauryn byłazbyt wstrząśnięta, by powiedzieć coś niewłaściwego, co mogłoby spowodować, że zmienizdanie.Czy naprawdę miała tyle szczęścia, że uda jej się uciec przed koszmarem? Pomógł jejwstać, po czym ukłonił się grzecznie i dotknął jej dłoni, tym razem ustami.- Dziękuję, żepozwoliłaś mi cię pocałować.- Na jego ustach zagościł przelotny uśmiech.- Natychmiast każę przynieść ci Pelyssa.Twoja komnata jest tam - powiedział,wskazując oświetlone skrzydło.Rzekłszy to, znikł, długimi krokami pokonując schody.Lauryn ponownie przysiadłana ławce.Myśli wirowały jej w głowie, a kolana drżały tak bardzo, że nie mogła postawićkroku.A więc uciekła.A Orlac jej na to pozwolił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl