[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczy miała zaczerwienione, a tusz do rzęsspłynął szarym cieniem na policzki.Włosy, poprzedniegowieczoru upięte i ozdo bione kolorowymi wstążkami isznurówkami w hołdzie dla latosiemdziesiątych, teraz opadały na plecy - żałosneprzypomnienie nieco zbyt udanej imprezy.Czerwonykombinezon do połowy już ściągnęła z siebie, rękawamiprzewiązała się w pasie, a zza dekoltu wystawała jej półlitrowabutelka coli.- Dlaczego mi nie wierzysz? Nigdy nie wierzysz w to, co mó-wię!- Owszem, wierzę - odparła matka spokojnie i wsunęła po-dłużną blachę do piecyka.- Nie! Myślisz, że ja piję i się pie.- Uważaj, co mówisz! - Głos matki zabrzmiał ostrzej, zhukiem zatrzasnęła drzwiczki piekarnika.-Jesieniąwyprowadzasz się z domu, młoda damo.Wtedy będzieszmogła robić, co zechcesz.Ale do tego czasu.Kobieta odwróciła się do córki.Położyła rękę na biodrze iotworzyła usta, żeby coś powiedzieć.W końcu jednak jezamknęła i z rezygnacją przygładziła włosy.- Możesz spytać Caroline - jęknęła córka, sięgając po szklankę z mlekiem.- Byłyśmy przy tym obie.Nie wiem, skądprzyszli, ale wsiedli do samochodu.Do jakiegoś niebieskiegosamochodu.Mówię prawdę, mamo.Prawdę!- Nie wątpię w to, że mówisz prawdę - zapewniła matka zesztucznym spokojem.- Próbuję ci tylko wytłumaczyć, że to niemogła być amerykańska pani prezydent.Nie pojmujesz tego?Nie rozumiesz.- Z westchnieniem usiadła przy stole iusiłowała wziąć córkę za rękę.-Jeżeli ktoś porywa paniąprezydent Stanów Zjedno czonych, to nie prowadzi jejgrzecznie i bez żadnego oporu przez parking przy DworcuCentralnym w biały dzień Siedemnastego Maja na oczachwszystkich.Musisz skończyć z.Dziewczyna wyrwała rękę.- Na oczach wszystkich? Wszystkich? Przecież tam, docholery, nie było nikogo innego.Tylko Caroline i ja, i.- Skończże wreszcie z tym dramatycznymi opowieściami!Musisz wreszcie zrozumieć.- Dzwonię do glin.Ta babka była dokładnie tak samoubrana, jak pokazywali w telewizji.W identyczne rzeczy.Przysięgam.Dzwonię, mamo.- To sobie dzwoń, skoro chcesz się wygłupić.Tylko pamiętaj,że to się nazywa policja, a nie gliny.No, dzwoń! - Matkawstała.Rozchodził się zapach pieczeni.Uchyliła okno.- Kto, do cholery, urządza Siedemnastego Maja uroczystyobiad?- Uważaj, powiedziałam! I skończ z tym niepotrzebnymprzeklinaniem.- Siedemnastego Maja ludzie jedzą świąteczne śniadanie,mamo.Zniadanie, a od biedy elegancki lunch.Wżyciu niesłyszałam, żeby ktoś urządzał cholerny.Rondel z hukiem wylądował na kuchennym blacie.Kobietazerwała z siebie fartuch i zrobiła dwa szybkie kroki w stronęcórki.Uderzyła dłońmi o stół.- My urządzamy świąteczny obiad Siedemnastego Maja,Pemille.My, rodzina Schou.Tak jest już od wielu pokoleń, aty.- Uniosła lekko drżący palec wskazujący.- Ty masz się stawić w jadalni punktualnie o szóstej w o wielelepszym stanie, niż jesteś teraz.Zrozumiano?Mamrotanie uznała za zgodę.- Ale ja naprawdę widziałam panią prezydent - burknęła jeszcze dziewczyna pod nosem.- I wcale, do cholery, nie wyglądałana kogoś, kogo porwano.11Makietę hotelu Opera wykonano w skali jeden do pięćdzie-sięciu.Stała zamontowana na solidnych nogach i przypominałaplatformę mieszkalną w miniaturze.Imponowała szczegółami.Maleńkie wejściowe drzwi były ruchome, okna miały cieniutkiejak listki szyby i nawet zasłony zdobił właściwy wzór.KiedyWarren Scifford ugiął nogi w kolanach, by zajrzeć do foyer,zobaczył stojące naprzeciwko siebie żółte sofy, rozdzielonemaleńkimi stolikami.Lampki świeciły na żółto, a fotele wkolorze królewskiego błękitu wprost kusiły, by w nich zasiąść.- Ta makieta też nie przedstawia aktualnego stanu -mruknął, drapiąc się w brodę.- Nie - przyznał komendant Teije Bastesen.- Sporządzono jąprzy okazji przebudowy.Dyrekcja hotelu jest oczywiściebardzo.- szukał właściwego angielskiego słowa.-.życzliwienastawiona.Dach można zdjąć.Bastesen miał wielkie dłonie, które teraz lekko drżały.Wchwili gdy chciał delikatnie dotknąć palcami dachu, drgnęłygwałtowniej.Zgrzytnięcie przywołało młodegofunkcjonariusza, który do tej pory stał w głębi pokoju.Policjantostrożnie podniósł dach, odsłaniając dziesiąte piętro hotelu.- No proszę - powiedział Warren Scifford.- A więc to tutajmieszkała.Apartament prezydencki położony był od południowej stronyw zachodnim skrzydle hotelu.Nawet po zdjęciu dachu szyby woknach wychodzących na fiord utrzymały się na swoimmiejscu.Rozsuwane drzwi prowadziły na taras, obstawionyminiaturowymi doniczkami.Umeblowanie apartamentu byłopiękne i przemyślane aż po najdrobniejszy szczegół, niczym wdomku dla lalek, należącym do rozpieszczonej córki bogacza.- Wchodzi się tędy.- Bastesen użył laserowego wskaznika.Czerwony punkcik drgał i skakał.- Bezpośrednio do pokojudziennego.Dalej można przejść tutaj.- Kropka przeskoczyłana wschód.- Do gabinetu.To, zdaje się, coś w rodzaju biura.Mamy tutajzarówno.- będąc krótkowidzem, musiał nachylić się nadmakietą -.komputer i malutką drukarkę.I jak widzisz, tu, wgłębi pokoju dziennego, jest łóżko.Przypuszczamy, że prezy.Madam President spała, kiedy zjawili się porywacze.- Porywacze - powtórzył Warren Scifford, palcem delikatniedotykając pościeli.- Z tego, co zrozumiałem, nie ma żadnychin formacji o tym, ilu ich było.Komendant Bastesen kiwnął głową i schował wskaznik z po-wrotem do kieszeni na piersi.- Owszem, to prawda.Opieram się wyłącznie na tejinformacji.Napisano w niej: Skontaktujemy się". My", nie,ja".We'vegot her.We 'II be in touch [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Oczy miała zaczerwienione, a tusz do rzęsspłynął szarym cieniem na policzki.Włosy, poprzedniegowieczoru upięte i ozdo bione kolorowymi wstążkami isznurówkami w hołdzie dla latosiemdziesiątych, teraz opadały na plecy - żałosneprzypomnienie nieco zbyt udanej imprezy.Czerwonykombinezon do połowy już ściągnęła z siebie, rękawamiprzewiązała się w pasie, a zza dekoltu wystawała jej półlitrowabutelka coli.- Dlaczego mi nie wierzysz? Nigdy nie wierzysz w to, co mó-wię!- Owszem, wierzę - odparła matka spokojnie i wsunęła po-dłużną blachę do piecyka.- Nie! Myślisz, że ja piję i się pie.- Uważaj, co mówisz! - Głos matki zabrzmiał ostrzej, zhukiem zatrzasnęła drzwiczki piekarnika.-Jesieniąwyprowadzasz się z domu, młoda damo.Wtedy będzieszmogła robić, co zechcesz.Ale do tego czasu.Kobieta odwróciła się do córki.Położyła rękę na biodrze iotworzyła usta, żeby coś powiedzieć.W końcu jednak jezamknęła i z rezygnacją przygładziła włosy.- Możesz spytać Caroline - jęknęła córka, sięgając po szklankę z mlekiem.- Byłyśmy przy tym obie.Nie wiem, skądprzyszli, ale wsiedli do samochodu.Do jakiegoś niebieskiegosamochodu.Mówię prawdę, mamo.Prawdę!- Nie wątpię w to, że mówisz prawdę - zapewniła matka zesztucznym spokojem.- Próbuję ci tylko wytłumaczyć, że to niemogła być amerykańska pani prezydent.Nie pojmujesz tego?Nie rozumiesz.- Z westchnieniem usiadła przy stole iusiłowała wziąć córkę za rękę.-Jeżeli ktoś porywa paniąprezydent Stanów Zjedno czonych, to nie prowadzi jejgrzecznie i bez żadnego oporu przez parking przy DworcuCentralnym w biały dzień Siedemnastego Maja na oczachwszystkich.Musisz skończyć z.Dziewczyna wyrwała rękę.- Na oczach wszystkich? Wszystkich? Przecież tam, docholery, nie było nikogo innego.Tylko Caroline i ja, i.- Skończże wreszcie z tym dramatycznymi opowieściami!Musisz wreszcie zrozumieć.- Dzwonię do glin.Ta babka była dokładnie tak samoubrana, jak pokazywali w telewizji.W identyczne rzeczy.Przysięgam.Dzwonię, mamo.- To sobie dzwoń, skoro chcesz się wygłupić.Tylko pamiętaj,że to się nazywa policja, a nie gliny.No, dzwoń! - Matkawstała.Rozchodził się zapach pieczeni.Uchyliła okno.- Kto, do cholery, urządza Siedemnastego Maja uroczystyobiad?- Uważaj, powiedziałam! I skończ z tym niepotrzebnymprzeklinaniem.- Siedemnastego Maja ludzie jedzą świąteczne śniadanie,mamo.Zniadanie, a od biedy elegancki lunch.Wżyciu niesłyszałam, żeby ktoś urządzał cholerny.Rondel z hukiem wylądował na kuchennym blacie.Kobietazerwała z siebie fartuch i zrobiła dwa szybkie kroki w stronęcórki.Uderzyła dłońmi o stół.- My urządzamy świąteczny obiad Siedemnastego Maja,Pemille.My, rodzina Schou.Tak jest już od wielu pokoleń, aty.- Uniosła lekko drżący palec wskazujący.- Ty masz się stawić w jadalni punktualnie o szóstej w o wielelepszym stanie, niż jesteś teraz.Zrozumiano?Mamrotanie uznała za zgodę.- Ale ja naprawdę widziałam panią prezydent - burknęła jeszcze dziewczyna pod nosem.- I wcale, do cholery, nie wyglądałana kogoś, kogo porwano.11Makietę hotelu Opera wykonano w skali jeden do pięćdzie-sięciu.Stała zamontowana na solidnych nogach i przypominałaplatformę mieszkalną w miniaturze.Imponowała szczegółami.Maleńkie wejściowe drzwi były ruchome, okna miały cieniutkiejak listki szyby i nawet zasłony zdobił właściwy wzór.KiedyWarren Scifford ugiął nogi w kolanach, by zajrzeć do foyer,zobaczył stojące naprzeciwko siebie żółte sofy, rozdzielonemaleńkimi stolikami.Lampki świeciły na żółto, a fotele wkolorze królewskiego błękitu wprost kusiły, by w nich zasiąść.- Ta makieta też nie przedstawia aktualnego stanu -mruknął, drapiąc się w brodę.- Nie - przyznał komendant Teije Bastesen.- Sporządzono jąprzy okazji przebudowy.Dyrekcja hotelu jest oczywiściebardzo.- szukał właściwego angielskiego słowa.-.życzliwienastawiona.Dach można zdjąć.Bastesen miał wielkie dłonie, które teraz lekko drżały.Wchwili gdy chciał delikatnie dotknąć palcami dachu, drgnęłygwałtowniej.Zgrzytnięcie przywołało młodegofunkcjonariusza, który do tej pory stał w głębi pokoju.Policjantostrożnie podniósł dach, odsłaniając dziesiąte piętro hotelu.- No proszę - powiedział Warren Scifford.- A więc to tutajmieszkała.Apartament prezydencki położony był od południowej stronyw zachodnim skrzydle hotelu.Nawet po zdjęciu dachu szyby woknach wychodzących na fiord utrzymały się na swoimmiejscu.Rozsuwane drzwi prowadziły na taras, obstawionyminiaturowymi doniczkami.Umeblowanie apartamentu byłopiękne i przemyślane aż po najdrobniejszy szczegół, niczym wdomku dla lalek, należącym do rozpieszczonej córki bogacza.- Wchodzi się tędy.- Bastesen użył laserowego wskaznika.Czerwony punkcik drgał i skakał.- Bezpośrednio do pokojudziennego.Dalej można przejść tutaj.- Kropka przeskoczyłana wschód.- Do gabinetu.To, zdaje się, coś w rodzaju biura.Mamy tutajzarówno.- będąc krótkowidzem, musiał nachylić się nadmakietą -.komputer i malutką drukarkę.I jak widzisz, tu, wgłębi pokoju dziennego, jest łóżko.Przypuszczamy, że prezy.Madam President spała, kiedy zjawili się porywacze.- Porywacze - powtórzył Warren Scifford, palcem delikatniedotykając pościeli.- Z tego, co zrozumiałem, nie ma żadnychin formacji o tym, ilu ich było.Komendant Bastesen kiwnął głową i schował wskaznik z po-wrotem do kieszeni na piersi.- Owszem, to prawda.Opieram się wyłącznie na tejinformacji.Napisano w niej: Skontaktujemy się". My", nie,ja".We'vegot her.We 'II be in touch [ Pobierz całość w formacie PDF ]