[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewien słynny magik zginął w trakcie wykonywania tego numeru wLondynie, w tysiąc dziewięćset trzydziestym czy coś koło tego.DeLand mówi dalej, lecz słucham go jednym uchem.Siostry Gabler posłużyły Boudreaux donumeru z przecinaniem kobiety na pół, a blizniaki Ramirezów do sztuczki z koszem.Ale to, coopowiadały mi dzieci Sandling, nie wyglądało na przygotowania do któregoś z tych trików.- Penn i Tell er wykonują numer z równoczesnym łapaniem kul - ciągnie DeLand.- Ale już na przykład Houdini, chociaż ryzykował życie na wszelkie możliwe sposoby, nigdy tego nie robił.Nawet mimo że człowiek, na którym się wzorował, słynny francuski magik z połowy osiemnastegowieku, Robert-Houdin, zasłynął z łapania kul, chcąc pomóc zdusić powstanie w Algierii.- Poważnie?- Jak najbardziej.Marabuci szykowali powstanie, więc rząd Francji wysłał go tam, żeby zapomocą sztuczek magicznych wywołał ferment wśród miejscowej ludności.Robert-Houdin wystąpiłz przedstawieniem na wolnym powietrzu, dając popis swojej mocy, a w domyśle mocy Francuzów,żeby pokazać miejscowym, kto jest potężniejszy.Piece de resistance jego występu nastąpił, gdyktóryś z marabutów wyzwał go na pojedynek.Robert-Houdin złapał wystrzeloną w niego kulęzębami, a potem wypalił z pistoletu w bieloną wapnem ścianę budynku po drugiej stronie ulicy, naktórej rozgrywał się pojedynek.I kiedy kula trafiła w cel, na ścianie rozbryzła się olbrzymiaczerwona plama krwi.Dla Algierczyków tego już było za wiele.Francuska magia Roberta-Houdinaokazała się silniejsza od magii marabutów.Algierczycy przestali wierzyć podżegaczom i dopowstania nie doszło.- Czyli że rząd Francji go wynajął?!- Ba, istnieje wiele zarówno starszych, jak nowszych przykładów angażowania magików przezrządy.Przykładowo, nasza CIA zatrudniła magika Johna Mulhollanda, żeby szkolił szpiegów, jakunikać wpadki.Mulholland prowadził pokazy, zajęcia praktyczne, a nawet napisał dla agencji kilkapodręczników.- Podręczników?- Na temat sztuki odwracania uwagi, trików zręcznościowych, technik zaskakiwania.- Wierzyć się nie chce!- Niech pan pomyśli.Czym zajmują się szpiedzy? Ich praca polega na stwarzaniu iluzji iwprowadzaniu w błąd.Szpieg ma udawać kogoś, kim nie jest.Musi wykonywać zadania w takisposób, żeby nie dać się przyłapać.Wobec tego cóż może mu się przydać bardziej niż zręcznośćpalców i techniki odwracania uwagi? Jeżeli potrafi sprawić, żeby ktoś spojrzał w inną stronę albo gonie zauważył.- Wzrusza ramionami.Wszystko to jest niezmiernie ciekawe, ale chcę, żeby znów skupił się na Carrefourze.- A zatem ta sztuczka z koszem była niebezpieczna?- Tak.Gdyby asystent choćby o włos pomylił kolejność ruchów, gdyby magik pogubił się wsekwencji pchnięć albo miał chwilę zaćmienia.wówczas asystent mógłby zginąć.- Urywa i bierzegłęboki oddech.- Boże jedyny, pan się martwi o swoich chłopców?- Przypuszczam, że Boudreaux chce ich wykorzystać do jakiegoś pokazu.- Przepraszam, że opowiadałem panu o tym z takim.zapałem.Nie chciałbym, żeby mój wnukbrał udział w sztuczce z koszem.Kiwam głową.- Na czym to ja skończyłem? - pyta DeLand.- Zrozpaczony magik błaga publiczność, żeby pomogła mu przywrócić asystenta do życia.- O właśnie.Potem zaczyna śpiewać, żeby przywołać całą swojąmoc.I kiedy w końcu jestgotowy, zrywa wieko i voild!.chłopiec wychodzi z kosza jak nowo narodzony.- Hm.- Rozumie pan, mamy tu zmartwychwstanie.przywrócenie zmarłego do życia.Prawdę mówiąc,ten motyw leży u podstaw wielu sztuczek, sięgających samych początków magii.Przypuszczam, że wywodzą się one z czasów, gdy magikami byli kapłani.Nawet wyczyny Houdiniego, kiedyopuszczano go do morza związanego łańcuchami, można zaklasyfikować do tego typu efektów.Ja wkażdym razie obstawałbym przy tym poglądzie.- Naprawdę?- Zmierć symboliczna, nawet jeśli nie prawdziwa.Samotna postać rzuca wyzwanie śmierci.Tłumwstrzymuje oddech tak samo jak zanurzony magik, czekając kilka niewiarygodnie długich minut, ażten się wynurzy.Czyżby tym razem posunął się za daleko? Czy tym razem śmierć się o niego upomni?Jednak w ostatniej chwili nasz bohater wypływa na powierzchnię.Takie pokazy odbierano jakoprawdziwy cud, jako zmartwychwstanie.- Zostawmy zmartwychwstanie na boku, grunt, że publiczności nie podobał się ten numer wwydaniu Carrefoura?- Zdecydowanie nie.Jak mówiłem, Carrefour to bardzo zdolny aktor i obawiam się, że posunąłsię za daleko.Jego furia, krzyki, krew.wszystko to było aż nazbyt realne.Na tym polegał problem.Ludzie się go bali.Oczywiście, miał także wielbicieli.- Kogo?DeLand marszczy brwi.- Hmmm.Niech no pomyślę.Przypominam sobie takiego małego Tają i jakąś Rosjankę.Olgajakaśtam.Był także szejk.No i kilku gotów.oni są całkiem niegrozni, ale lubują się w krwi.-Wzdycha.- Od tej pory minęło wiele lat i nie pamiętam już nazwisk.Może ktoś sobie przypomni.Zasięgnę języka.Zaraz, mam jedno nazwisko.Mertz.Prawie o nim zapomniałem, a to on byłnajwiększym zwolennikiem Car refoura.Prawdziwy wielbiciel.Zdaje się, że nie opuścił ani jednegowystępu swojego idola.Po przedstawieniu zwykle wychodzili razem.Zwróciłem na nich uwagę, botworzyli bardzo dziwną parę.- To znaczy?- Wie pan, Carrefour jest wysoki i niezwykle przystojny.Z kolei Mertz jest niski, potężniezbudowany, łysy jak kolano i niemal równie szeroki, jak wysoki.Piekielnie bogaty.Jezdził rollsem.Naturalnie, łączyło ich także to, że obaj są Europejczykami.- Słucham? Carrefour naprawdę nazywa się Byron Boudreaux i nie jest Europejczykiem.Pochodzi z Luizjany.- Nie - protestuje wstrząśnięty DeLand.- Jest Francuzem.Kręcę głową.- Nie wiedział pan, że Carrefour to jego pseudonim estradowy?- Ja znałem go tylko pod nazwiskiem Alain Carrefour.A niech mnie! Obijałem się trochę poświecie, we Francji spędziłem nawet dwa lata.W życiu bym nie podejrzewał.No, ale jakmówiłem, Carrefour był znakomitym aktorem.- Kręci głową.- Więc może Mertz też jest gringo.-dodaje z uśmieszkiem.- Czy Mertz był członkiem Zamku? Kustosz znowu kręci głową.- Nie wiem.Mogę to sprawdzić.Nie występował na scenie, ale może był członkiemstowarzyszonym.Niewątpliwie jednak bywał u nas regularnie.Bardzo poważnie podchodził domagii.Nawiasem mówiąc, nie sądzę, żeby był Amerykaninem, chyba że także był znakomitymaktorem.To raczej Francuz, ewentualnie Belg.- Co to znaczy, że poważnie podchodził do magii?- Zbierał rzadkie książki na ten temat.Zwłaszcza na temat starej hinduskiej sztuczki ze sznurem. Rozmawialiśmy o tym kilka razy.Miał w swoich zbiorach zupełnie wyjątkowe księgi.Niezwykletrudne do zdobycia.I szalenie drogie.- Co to za sztuczka ze sznurem?- A, to.Legendarny hinduski trik.Marco Polo wspominał o nim w swoich dziennikach już wtrzynastym wieku, ale uważa się, że ta sztuczka jest znacznie starsza.Prawdopodobnie powstała wChinach, skąd dotarła do Indii Jedwabnym Szlakiem.Zegarek na jego ręku emituje serię ostrych sygnałów, na co DeLand spogląda przez okulary doczytania, szukając właściwego guzika, żeby wyłączyć budzik, i wzdycha.- Czas na mnie.Ortodonta wzywa.- Wstaje.- A może zajrzy pan jeszcze wieczorem? Będzie panmógł obejrzeć występy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl