[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponownie przed oczami pojawiła mu się scena sprzed lat.Wtedy całe wnętrze tonęło w dymie ipłomieniach, ale było jedno miejsce - dokładnie naprzeciwko niego - gdzie stał ten człowiek zkarabinem ubrany w panterkę i wypuszczał magazynek za magazynkiem w jego przyjaciół.Odwrócił wzrok.Wspomnienia napawały go większym lękiem ni\ bie\ąca sytuacja.Promienie latarek wyłowiły z mroku setki metrów kwadratowych pustki.Powykręcaneszczątki stopionych metalowych półek wyrastały z betonowej podłogi, stojąc na stra\yniezliczonej ilości zwęglonych łusek po zu\ytej amunicji.Ciekawe, \e pośród tych zgliszczdostrzegli szkielety starych, drewnianych skrzyń, które jakimś cudem przetrwały nawałnicęognia.W miarę jak troje ludzi zmierzało ku centralnej części magazynu, ich ruchy wzniecałykłęby trującego pyłu, który leniwie unosił się w powietrzu czarną, brudną mgłą.Skręcili w prawo, podą\ając za Jakiem.Wtedy, w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątymtrzecim roku, poszli w tym samym kierunku.Pamiętał, \e dostrzegł, jak członkowie grupyBravo - Bo\e, czy to mo\liwe, \eby zapomniał, jak się nazywali? - machali latarkami ponadgłowami.Znajdowali się wtedy po jego lewej stronie, ale czy byli za drzwiami? Usiłowałprzypomnieć sobie, czy Bravo stali poza stru\ką światła, kiedy dali znak, \e znalezli tenszkielet, ale pamięć okazała się zawodna.Im bardziej Jake starał się przeniknąć wzrokiem chmurę pyłu, tym trudniej mu toprzychodziło.Snop światła z latarki przebijał się zaledwie na jakieś pół metra.A jednak to byłotutaj.Musiało być: dowody, które miały przywrócić im \ycie.Kiedy ogarnęły go ciemności,stłumił panikę i opanował się z trudem, licząc własne oddechy.Wdech i wydech, Jake, stary wapniaku.Jeden oddech co pięć sekund.Dwanaście naminutę.Siedemset dwadzieścia na godzinę.O mało co nie popuścił, kiedy poczuł szarpnięcie za rękaw.Carolyn! Ocenił powzroście.Wskazywała promieniem latarki coś le\ącego na podłodze.Musiał się bardzo niskopochylić, \eby zobaczyć, co to jest.Jęknął.Na ziemi le\ał wysoki but, taki jakie nosiliczłonkowie grupy wejściowej "Czystej Planety".O dziwo, nie zmienił się nawet odrobinę.Pobli\szym sprawdzeniu okazało się, \e but wcią\ jest przywiązany do nogawki księ\ycowegostroju.Jake przesunął promieniem latarki po podłodze za zgięcie, które niewątpliwie byłokolanem, dalej za talię a\ do kaptura.Zamknął oczy, kiedy poświecił na poczerniałą osłonę zpleksiglasu.Po kilku sekundach uniósł powieki i poczuł ulgę na widok zmatowionej szybki.Mimo to oczami wyobrazni ujrzał w czaszce puste oczodoły wpatrujące się w niego uparcie.Odwrócił wzrok.To mógłby być on albo Carolyn, gdyby morderca wycelowałdokładniej.Mieli cholerne szczęście.Przełknął głośno ślinę, aby zdusić falę nudności, zanimpodeszła mu do gardła.- To jedno - powiedział do siebie, mimo \e i tak nikt go nie słyszał.Dzwięk własnegogłosu uspokoił go znacznie.- A gdzie to, którego szukamy? - Pokusa odzyskania szczątkówkolegów była przemo\na, ale przypomniał sobie, \e nie na tym polegała ich dzisiejsza misja.Ciała kolejnych dwóch pracowników "Czystej Planety" - reszty grupy Bravo - le\ałykilka metrów dalej.Jake poczuł lekką ulgę na widok niemal\e nie uszkodzonychkombinezonów, które tylko gdzieniegdzie zostały nadtopione przez płomienie.Przynajmniej ciludzie nie spłonęli \ywcem (najstraszliwszy z jego koszmarów).Ciała le\ały rozpostarte, nieskurczone, co świadczyło, \e nie cierpieli długo.Dochodząc do tego wniosku, wiedziałrównocześnie, \e rzeczywistość mogła być zupełnie inna.Wolał się pocieszać.To, po co tu przyszli, znalazł Nick.Dwa metry od najdalej le\ącego ciała widniałarozrzucona kupka mniejszych kości - najwyrazniej kości dziecka.Z trudem mo\na było jerozpoznać.Nick dostrzegł jednak kręgi i łukowaty kształt kilku \eber.Gwałtownie zamachał latarką do Jake'a.Kiedy ten ujrzał kości, zrozumiał, \e wyprawadobiegła końca.Zanim zdą\yli dać znać Carolyn, ju\ stała przy nich, trzymając w ręku worekna zwłoki.Jake nie był człowiekiem z natury religijnym.Pomimo to zmówił krótką modlitwę,prosząc o wybaczenie profanacji, jakiej miał dokonać.śegnając się znakiem krzy\a - nie robiłtego od niepamiętnych lat - zaczął wkładać szczątki dziecka do gumowego worka.32Policjant przyszedł po ich śladach.Travis dostrzegł czapkę i odznakę, kiedy mę\czyznaukazał się na polanie.Ze sposobu, w jaki się poruszał, chłopiec wywnioskował, \e ten gliniarzdokładnie wie, dokąd iść.Travis poczuł wzbierającą falę paniki i zerknął niespokojnie przez ramię, sprawdzając,czy dorośli ju\ wracają.Nie było ich o wiele dłu\ej ni\ pięć minut.Cholera! Co robić?W głowie brzmiały mu ostatnie słowa ojca: "Masz tu czekać i obserwować, czy niedzieje się coś niezwykłego".Teraz zdał sobie sprawę z bezsensowności tego polecenia, bowłaśnie tkwił po uszy w niezwykłym, nie mając jednocześnie \adnej mo\liwości, bypowiadomić o tym rodziców.Cholera!Glina zbli\ał się szybko, a Travis wiedział, \e siedzeniem i wyglądaniem zza drzewaniczego nie zdziała.Musiał jakoś ich ostrzec.Mo\e krzyknie?Doskonały pomysł, idioto - zbeształ się w duchu.- A mo\e wstaniesz i zacznieszwymachiwać flagą?No dobra, krzyki to głupi pomysł.Przynajmniej z tego miejsca.Mo\e jakby sięzbli\yć.i zorientować, co się dzieje.Przesuwał się ostro\nie, mo\liwie blisko ziemi, a następnie zjechał na pupie postromym zboczu.Znalazł się na drodze podobnej do tej, na której zaparkowali samochód.Nawprost widniało wejście do innego magazynu, identycznego jak ten, na którym znajdował sięprzed chwilą.Obiegł kolejny kopiec i nagle znalazł się pośrodku krajobrazu księ\ycowego.Niebyło tu \adnych roślin, nawet trawy.Ziemia zdawała się martwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Ponownie przed oczami pojawiła mu się scena sprzed lat.Wtedy całe wnętrze tonęło w dymie ipłomieniach, ale było jedno miejsce - dokładnie naprzeciwko niego - gdzie stał ten człowiek zkarabinem ubrany w panterkę i wypuszczał magazynek za magazynkiem w jego przyjaciół.Odwrócił wzrok.Wspomnienia napawały go większym lękiem ni\ bie\ąca sytuacja.Promienie latarek wyłowiły z mroku setki metrów kwadratowych pustki.Powykręcaneszczątki stopionych metalowych półek wyrastały z betonowej podłogi, stojąc na stra\yniezliczonej ilości zwęglonych łusek po zu\ytej amunicji.Ciekawe, \e pośród tych zgliszczdostrzegli szkielety starych, drewnianych skrzyń, które jakimś cudem przetrwały nawałnicęognia.W miarę jak troje ludzi zmierzało ku centralnej części magazynu, ich ruchy wzniecałykłęby trującego pyłu, który leniwie unosił się w powietrzu czarną, brudną mgłą.Skręcili w prawo, podą\ając za Jakiem.Wtedy, w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątymtrzecim roku, poszli w tym samym kierunku.Pamiętał, \e dostrzegł, jak członkowie grupyBravo - Bo\e, czy to mo\liwe, \eby zapomniał, jak się nazywali? - machali latarkami ponadgłowami.Znajdowali się wtedy po jego lewej stronie, ale czy byli za drzwiami? Usiłowałprzypomnieć sobie, czy Bravo stali poza stru\ką światła, kiedy dali znak, \e znalezli tenszkielet, ale pamięć okazała się zawodna.Im bardziej Jake starał się przeniknąć wzrokiem chmurę pyłu, tym trudniej mu toprzychodziło.Snop światła z latarki przebijał się zaledwie na jakieś pół metra.A jednak to byłotutaj.Musiało być: dowody, które miały przywrócić im \ycie.Kiedy ogarnęły go ciemności,stłumił panikę i opanował się z trudem, licząc własne oddechy.Wdech i wydech, Jake, stary wapniaku.Jeden oddech co pięć sekund.Dwanaście naminutę.Siedemset dwadzieścia na godzinę.O mało co nie popuścił, kiedy poczuł szarpnięcie za rękaw.Carolyn! Ocenił powzroście.Wskazywała promieniem latarki coś le\ącego na podłodze.Musiał się bardzo niskopochylić, \eby zobaczyć, co to jest.Jęknął.Na ziemi le\ał wysoki but, taki jakie nosiliczłonkowie grupy wejściowej "Czystej Planety".O dziwo, nie zmienił się nawet odrobinę.Pobli\szym sprawdzeniu okazało się, \e but wcią\ jest przywiązany do nogawki księ\ycowegostroju.Jake przesunął promieniem latarki po podłodze za zgięcie, które niewątpliwie byłokolanem, dalej za talię a\ do kaptura.Zamknął oczy, kiedy poświecił na poczerniałą osłonę zpleksiglasu.Po kilku sekundach uniósł powieki i poczuł ulgę na widok zmatowionej szybki.Mimo to oczami wyobrazni ujrzał w czaszce puste oczodoły wpatrujące się w niego uparcie.Odwrócił wzrok.To mógłby być on albo Carolyn, gdyby morderca wycelowałdokładniej.Mieli cholerne szczęście.Przełknął głośno ślinę, aby zdusić falę nudności, zanimpodeszła mu do gardła.- To jedno - powiedział do siebie, mimo \e i tak nikt go nie słyszał.Dzwięk własnegogłosu uspokoił go znacznie.- A gdzie to, którego szukamy? - Pokusa odzyskania szczątkówkolegów była przemo\na, ale przypomniał sobie, \e nie na tym polegała ich dzisiejsza misja.Ciała kolejnych dwóch pracowników "Czystej Planety" - reszty grupy Bravo - le\ałykilka metrów dalej.Jake poczuł lekką ulgę na widok niemal\e nie uszkodzonychkombinezonów, które tylko gdzieniegdzie zostały nadtopione przez płomienie.Przynajmniej ciludzie nie spłonęli \ywcem (najstraszliwszy z jego koszmarów).Ciała le\ały rozpostarte, nieskurczone, co świadczyło, \e nie cierpieli długo.Dochodząc do tego wniosku, wiedziałrównocześnie, \e rzeczywistość mogła być zupełnie inna.Wolał się pocieszać.To, po co tu przyszli, znalazł Nick.Dwa metry od najdalej le\ącego ciała widniałarozrzucona kupka mniejszych kości - najwyrazniej kości dziecka.Z trudem mo\na było jerozpoznać.Nick dostrzegł jednak kręgi i łukowaty kształt kilku \eber.Gwałtownie zamachał latarką do Jake'a.Kiedy ten ujrzał kości, zrozumiał, \e wyprawadobiegła końca.Zanim zdą\yli dać znać Carolyn, ju\ stała przy nich, trzymając w ręku worekna zwłoki.Jake nie był człowiekiem z natury religijnym.Pomimo to zmówił krótką modlitwę,prosząc o wybaczenie profanacji, jakiej miał dokonać.śegnając się znakiem krzy\a - nie robiłtego od niepamiętnych lat - zaczął wkładać szczątki dziecka do gumowego worka.32Policjant przyszedł po ich śladach.Travis dostrzegł czapkę i odznakę, kiedy mę\czyznaukazał się na polanie.Ze sposobu, w jaki się poruszał, chłopiec wywnioskował, \e ten gliniarzdokładnie wie, dokąd iść.Travis poczuł wzbierającą falę paniki i zerknął niespokojnie przez ramię, sprawdzając,czy dorośli ju\ wracają.Nie było ich o wiele dłu\ej ni\ pięć minut.Cholera! Co robić?W głowie brzmiały mu ostatnie słowa ojca: "Masz tu czekać i obserwować, czy niedzieje się coś niezwykłego".Teraz zdał sobie sprawę z bezsensowności tego polecenia, bowłaśnie tkwił po uszy w niezwykłym, nie mając jednocześnie \adnej mo\liwości, bypowiadomić o tym rodziców.Cholera!Glina zbli\ał się szybko, a Travis wiedział, \e siedzeniem i wyglądaniem zza drzewaniczego nie zdziała.Musiał jakoś ich ostrzec.Mo\e krzyknie?Doskonały pomysł, idioto - zbeształ się w duchu.- A mo\e wstaniesz i zacznieszwymachiwać flagą?No dobra, krzyki to głupi pomysł.Przynajmniej z tego miejsca.Mo\e jakby sięzbli\yć.i zorientować, co się dzieje.Przesuwał się ostro\nie, mo\liwie blisko ziemi, a następnie zjechał na pupie postromym zboczu.Znalazł się na drodze podobnej do tej, na której zaparkowali samochód.Nawprost widniało wejście do innego magazynu, identycznego jak ten, na którym znajdował sięprzed chwilą.Obiegł kolejny kopiec i nagle znalazł się pośrodku krajobrazu księ\ycowego.Niebyło tu \adnych roślin, nawet trawy.Ziemia zdawała się martwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]