[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przyjmijmy, że jest to noc, podczasktórej został zabity Vic.Najpierw pokaż mi dokładnie, w jaki sposóbpodniosłeś się i jak się wówczas poruszałeś.Potem spróbujemy sobiewyobrazić, dokąd Vic udał się, zanim jego trup wylądował w Aborcie.Scott skinął głową na znak, że się zgadza.-To brzmi sensownie - powiedział, ocierając z oczu resztki snu.- Któragodzina?-Niedługo po północy.Czarny lotnik przesunął dłonią po twarzy.-To się mniej więcej zgadza.Nie mam zegarka, więc nie mogę powiedziećdokładnie, o której wtedy wstałem.Było zupełnie ciemno, dookołapanowałakompletna cisza.Może działo się to trochę wcześniej lub o godzinę pózniej,alez pewnością różnica nie była większa.Na pewno jeszcze nie świtało.-Jego zwłoki odkryto tuż przed brzaskiem.-Ja wstałem z łóżka znacznie wcześniej.Tego jestem pewien.-W porządku - wtrącił Tommy.- A zatem wstałeś.-Moja prycza znajdowała się mniej więcej w tym miejscu-ciągnął Scott.- W pokoju stały cztery piętrowe łóżka, po dwa z każdej strony.Ja spałemnajbliżej drzwi, więc mogłem się obawiać tylko tego gościa nade mną.-A Bedford?- Miał miejsce po przeciwnej stronie.Spał na dolnej pryczy.-Czy widziałeś go wtedy?Scott pokręcił głową.-Nie przyglądałem się - odrzekł.Tommy miał zamiar zatrzymać się nad tym, ponieważ ostatnia odpowiedzwydała mu się pozbawiona sensu, lecz po chwili wahania pytał dalej:- Czy zapaliłeś świecę przy łóżku?-Tak, zapaliłem ją, a potem zasłoniłem płomień ręką.Jak już mówiłem,nie chciałem obudzić pozostałych.Nie wziąłem butów ani kurtki.-Gdzie znajdowało się ubranie?-Buty stały w nogach łóżka.Kurtka wisiała na ścianie.-Czy wówczas widziałeś te przedmioty?-Nie, nie patrzyłem na nie.Nie miałem powodu podejrzewać, że ktośmógłby je zabrać.Chciałem tylko zrobić swoje i jak najszybciej wrócićnawyro.Do toalety jest blisko, nie chciałem robić hałasu.Poszedłem tamnabosaka, chociaż było cholernie zimno.Tommy pokiwał głową; coś w dalszym ciągu nie dawało mu spokoju.Odpędził jednak te wątpliwości i mówił dalej:- No dobrze, idziemy.Pokaż mi dokładnie, co robiłeś tamtej nocy.-Tylko tym razem zabierz buty i kurtkę.Idz tą samą drogą, z taką samą prędkością.170Spojrzał na zegarek, żeby zmierzyć czas.Scott podniósł się bez słowa.Tak jak wcześniej Tommy, wziął do rękibuty i lekko pochylony odsunął się od pryczy.Gestem dłoni pokazał, gdziespali inni jeńcy, wskazał palcem, w którym miejscu wisiała jego kurtka.Ci-cho przeszedł przez pokój dwoma długimi krokami i otworzył drzwi.Tom-my szedł tuż za nim.Przy okazji zwrócił uwagę, że w przeciwieństwie doinnych drzwi w baraku te akurat miały naoliwione zawiasy.Przy poruszeniuskrzypnęły cichutko.Taki odgłos, nawet powtórzony przy zamykaniu, niemógł obudzić nąjczujniej śpiącego człowieka.Kiedy wyszli, drzwi lekko stuk-nęły.Znajdowali się już na korytarzu.Scott wyciągnął rękę w kierunku pojedynczej toalety.Mieściła się w spo-rządzonej domowym sposobem kabinie, niewiele większej niż szafa na ubra-nia w odległości jakichś siedmiu metrów od sypialni.Tommy podniósł świecz-kę, by lepiej oświetlić drogę.Stąpali bezszelestnie po drewnianej podłodze.Doszli do ubikacji.- Wszedłem do środka - informował go Scott - załatwiłem się, a następnie wróciłem do pokoju.To wszystko.Tommy spojrzał na zielonkawe światło na tarczy zegarka.Nie upłynęłowięcej niż trzy minuty od chwili, gdy Lincoln podniósł się z pryczy.Potemodwrócił się i popatrzył w głąb korytarza.Nagle poczuł ucisk w żołądku-musiał przełknąć ślinę; strach przed ciemnością.Pokonał to nieprzyjemneuczucie i skoncentrował się na sprawie.Jedyne drzwi prowadzące na zewnątrzmieściły się na końcu baraku - aby do nich dotrzeć, należało minąć wszyst-kie sypialnie.A zatem ktoś, kto chciałby wyjść z toalety na dwór, musiałbyprzejść obok stu mężczyzn, śpiących za zamkniętymi drzwiami swoich sy-pialni.Nie znał jednak sposobu, żeby stwierdzić, kto mógł słyszeć tamte kro-ki, kto się obudził i czuwał.-A zatem nikogo nie widziałeś? - zapytał ponownie Hart.Scott odwrócił się, patrząc w ciemny korytarz.-Nie, już ci mówiłem.Nikogo nie widziałem.Tommy nie zareagował na wahanie w głosie lotnika z Tuskegee.- W porządku - ciągnął dalej.- Już wiemy, co ty robiłeś.Teraz trzeba sięzastanowić, co mógł robić Trader Vic.Z butami w rękach szli cicho wzdłuż korytarza, oświetlając drogę świecz-ką.Przy drzwiach wyjściowych Tommy zatrzymał się i pomyślał.Zwiatłoreflektora prześliznęło się po ścianie, wydobywając na chwilę z mroku schodkiprzez wejściem, pózniej przeniosło się dalej, w stronę pokoi sypialnych.Re-flektor znajdował się po lewej ręce, a to oznaczało, że oświetlał wszystkiepokoje po tej stronie baraku, gdzie spali Lincoln Scott i Trader Vic.Istniałateż możliwość, że ktoś wyskoczył przez okno po prawej stronie baraku.Na-tomiast nie mógł się poruszać wśród śpiących jeńców w ciasnej sypialni, je-żeli się do tego z góry nie przygotował.Tommy nabrał pewności, że jeńcy171wychodzący nocą do tunelu, a zwłaszcza ci, którzy ostatnio zginęli pod zwała-mi ziemi, mieszkali po tej stronie baraku.Wszyscy inni - członkowie komisjiucieczkowej, fałszerze, szpiedzy i tak dalej - musieliby obudzić mieszkańcówpokoju, z którego okna zamierzali skakać.A to kolidowałoby z regułami ta-jemnicy wojskowej.Wprawdzie do jeńców można było mieć zaufanie, leczpodejmowanie nadmiernego ryzyka graniczyłoby z głupotą.Groziło równieżzdemaskowaniem tych, którzy pracują ciemną nocą, a więc znów naruszałobyzasady bezpieczeństwa.Tommy szybko liczył, mierzył odległość, uwzględniał wszystkie czynniki- czuł się tak, jak gdyby za chwilę jakiś siwowłosy profesor na wydzialeprawa miał zapisać kredą na tablicy temat rozprawy dla studentów.Doszedłdo przekonania, że każdy, kto musiał opuścić nocą barak sto jeden i nie chciałprzy tym zwracać uwagi współmieszkańców ani Niemców, przypuszczalniewybrałby drzwi prowadzące na dwór.Reflektor znowu przesunął się po ścianie.Zwiatło szybko wcisnęło siędo środka przez szpary w drzwiach i równie szybko zniknęło, ustępując miej-sca ciemności.Niemcy niechętnie używali reflektorów, szczególnie wtedy, gdy Brytyj-czycy bombardowali nocą pobliskie obiekty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Przyjmijmy, że jest to noc, podczasktórej został zabity Vic.Najpierw pokaż mi dokładnie, w jaki sposóbpodniosłeś się i jak się wówczas poruszałeś.Potem spróbujemy sobiewyobrazić, dokąd Vic udał się, zanim jego trup wylądował w Aborcie.Scott skinął głową na znak, że się zgadza.-To brzmi sensownie - powiedział, ocierając z oczu resztki snu.- Któragodzina?-Niedługo po północy.Czarny lotnik przesunął dłonią po twarzy.-To się mniej więcej zgadza.Nie mam zegarka, więc nie mogę powiedziećdokładnie, o której wtedy wstałem.Było zupełnie ciemno, dookołapanowałakompletna cisza.Może działo się to trochę wcześniej lub o godzinę pózniej,alez pewnością różnica nie była większa.Na pewno jeszcze nie świtało.-Jego zwłoki odkryto tuż przed brzaskiem.-Ja wstałem z łóżka znacznie wcześniej.Tego jestem pewien.-W porządku - wtrącił Tommy.- A zatem wstałeś.-Moja prycza znajdowała się mniej więcej w tym miejscu-ciągnął Scott.- W pokoju stały cztery piętrowe łóżka, po dwa z każdej strony.Ja spałemnajbliżej drzwi, więc mogłem się obawiać tylko tego gościa nade mną.-A Bedford?- Miał miejsce po przeciwnej stronie.Spał na dolnej pryczy.-Czy widziałeś go wtedy?Scott pokręcił głową.-Nie przyglądałem się - odrzekł.Tommy miał zamiar zatrzymać się nad tym, ponieważ ostatnia odpowiedzwydała mu się pozbawiona sensu, lecz po chwili wahania pytał dalej:- Czy zapaliłeś świecę przy łóżku?-Tak, zapaliłem ją, a potem zasłoniłem płomień ręką.Jak już mówiłem,nie chciałem obudzić pozostałych.Nie wziąłem butów ani kurtki.-Gdzie znajdowało się ubranie?-Buty stały w nogach łóżka.Kurtka wisiała na ścianie.-Czy wówczas widziałeś te przedmioty?-Nie, nie patrzyłem na nie.Nie miałem powodu podejrzewać, że ktośmógłby je zabrać.Chciałem tylko zrobić swoje i jak najszybciej wrócićnawyro.Do toalety jest blisko, nie chciałem robić hałasu.Poszedłem tamnabosaka, chociaż było cholernie zimno.Tommy pokiwał głową; coś w dalszym ciągu nie dawało mu spokoju.Odpędził jednak te wątpliwości i mówił dalej:- No dobrze, idziemy.Pokaż mi dokładnie, co robiłeś tamtej nocy.-Tylko tym razem zabierz buty i kurtkę.Idz tą samą drogą, z taką samą prędkością.170Spojrzał na zegarek, żeby zmierzyć czas.Scott podniósł się bez słowa.Tak jak wcześniej Tommy, wziął do rękibuty i lekko pochylony odsunął się od pryczy.Gestem dłoni pokazał, gdziespali inni jeńcy, wskazał palcem, w którym miejscu wisiała jego kurtka.Ci-cho przeszedł przez pokój dwoma długimi krokami i otworzył drzwi.Tom-my szedł tuż za nim.Przy okazji zwrócił uwagę, że w przeciwieństwie doinnych drzwi w baraku te akurat miały naoliwione zawiasy.Przy poruszeniuskrzypnęły cichutko.Taki odgłos, nawet powtórzony przy zamykaniu, niemógł obudzić nąjczujniej śpiącego człowieka.Kiedy wyszli, drzwi lekko stuk-nęły.Znajdowali się już na korytarzu.Scott wyciągnął rękę w kierunku pojedynczej toalety.Mieściła się w spo-rządzonej domowym sposobem kabinie, niewiele większej niż szafa na ubra-nia w odległości jakichś siedmiu metrów od sypialni.Tommy podniósł świecz-kę, by lepiej oświetlić drogę.Stąpali bezszelestnie po drewnianej podłodze.Doszli do ubikacji.- Wszedłem do środka - informował go Scott - załatwiłem się, a następnie wróciłem do pokoju.To wszystko.Tommy spojrzał na zielonkawe światło na tarczy zegarka.Nie upłynęłowięcej niż trzy minuty od chwili, gdy Lincoln podniósł się z pryczy.Potemodwrócił się i popatrzył w głąb korytarza.Nagle poczuł ucisk w żołądku-musiał przełknąć ślinę; strach przed ciemnością.Pokonał to nieprzyjemneuczucie i skoncentrował się na sprawie.Jedyne drzwi prowadzące na zewnątrzmieściły się na końcu baraku - aby do nich dotrzeć, należało minąć wszyst-kie sypialnie.A zatem ktoś, kto chciałby wyjść z toalety na dwór, musiałbyprzejść obok stu mężczyzn, śpiących za zamkniętymi drzwiami swoich sy-pialni.Nie znał jednak sposobu, żeby stwierdzić, kto mógł słyszeć tamte kro-ki, kto się obudził i czuwał.-A zatem nikogo nie widziałeś? - zapytał ponownie Hart.Scott odwrócił się, patrząc w ciemny korytarz.-Nie, już ci mówiłem.Nikogo nie widziałem.Tommy nie zareagował na wahanie w głosie lotnika z Tuskegee.- W porządku - ciągnął dalej.- Już wiemy, co ty robiłeś.Teraz trzeba sięzastanowić, co mógł robić Trader Vic.Z butami w rękach szli cicho wzdłuż korytarza, oświetlając drogę świecz-ką.Przy drzwiach wyjściowych Tommy zatrzymał się i pomyślał.Zwiatłoreflektora prześliznęło się po ścianie, wydobywając na chwilę z mroku schodkiprzez wejściem, pózniej przeniosło się dalej, w stronę pokoi sypialnych.Re-flektor znajdował się po lewej ręce, a to oznaczało, że oświetlał wszystkiepokoje po tej stronie baraku, gdzie spali Lincoln Scott i Trader Vic.Istniałateż możliwość, że ktoś wyskoczył przez okno po prawej stronie baraku.Na-tomiast nie mógł się poruszać wśród śpiących jeńców w ciasnej sypialni, je-żeli się do tego z góry nie przygotował.Tommy nabrał pewności, że jeńcy171wychodzący nocą do tunelu, a zwłaszcza ci, którzy ostatnio zginęli pod zwała-mi ziemi, mieszkali po tej stronie baraku.Wszyscy inni - członkowie komisjiucieczkowej, fałszerze, szpiedzy i tak dalej - musieliby obudzić mieszkańcówpokoju, z którego okna zamierzali skakać.A to kolidowałoby z regułami ta-jemnicy wojskowej.Wprawdzie do jeńców można było mieć zaufanie, leczpodejmowanie nadmiernego ryzyka graniczyłoby z głupotą.Groziło równieżzdemaskowaniem tych, którzy pracują ciemną nocą, a więc znów naruszałobyzasady bezpieczeństwa.Tommy szybko liczył, mierzył odległość, uwzględniał wszystkie czynniki- czuł się tak, jak gdyby za chwilę jakiś siwowłosy profesor na wydzialeprawa miał zapisać kredą na tablicy temat rozprawy dla studentów.Doszedłdo przekonania, że każdy, kto musiał opuścić nocą barak sto jeden i nie chciałprzy tym zwracać uwagi współmieszkańców ani Niemców, przypuszczalniewybrałby drzwi prowadzące na dwór.Reflektor znowu przesunął się po ścianie.Zwiatło szybko wcisnęło siędo środka przez szpary w drzwiach i równie szybko zniknęło, ustępując miej-sca ciemności.Niemcy niechętnie używali reflektorów, szczególnie wtedy, gdy Brytyj-czycy bombardowali nocą pobliskie obiekty [ Pobierz całość w formacie PDF ]