[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Szczerze mówiąc, jestem przyjacielem pana Collinsa powiedział Smiley. Jeżeli panCollins jest teraz wolny, myślę zresztą, że może nawet mnie oczekuje.Ten drugi, przy telefonie, mruknął dziękuję i odłożył słuchawkę.Podprowadził Smileyado drugich drzwi i otworzył je przed nim.Rozchyliły się bezszelestnie, nawet nie szurając pojedwabnym dywanie. Pan Collins jest tam, proszę pana szepnął z szacunkiem. Proszę poczęstować siędrinkiem.Trzy salony były połączone w jeden i przedzielone optycznie jeden od drugiego tylkokolumnami i łukami.Sufit miały z mahoniu.W każdym stał jeden stół najdalszy o jakieśsześćdziesiąt stóp.Zwiatło kierowano tutaj przede wszystkim na bezsensowne malowidła owocóww olbrzymich złoconych ramach i na obrusy z zielonego sukna.Kotary były zaciągnięte, stołyzajęte mniej więcej w jednej trzeciej, czyli po czterech czy pięciu graczy na stół, samych mężczyzn,słychać było tylko stukanie kulki w kole, brzęk rozdawanych żetonów i bardzo ciche głosykrupierów. Adrian Hebden powiedział Sam Collins z iskierką w oczach. Kopę lat! Cześć, Sam powiedział Smiley.Uścisnęli sobie dłonie. Chodz do mojej jaskini zaprosił go Sam i skinął głową jedynej poza nimi osobie na całejsali, która stała bardzo dużemu mężczyznie z nadciśnieniem i bliznami na twarzy.Bardzo dużymężczyzna też skinął głową. Podoba ci się? zapytał Sam, gdy przeszli przez zdobny czerwonym jedwabiem korytarz. Robi wrażenie odparł uprzejmie Smiley. To właściwe słowo powiedział Sam. Wrażenie.1 o to chodzi. Był we fraku.Gabinet urządził sobie z edwardiańskim przepychem, biurkomiało marmurowy blat i złocone nóżki w kształcie pazurów, ale sam pokój był całkiem mały i z nienajlepszą wentylacją.Wygląda trochę jak teatralna garderoba, w której trzyma się stare rekwizyty,pomyślał Smiley. Może nawet pozwolą mi też trochę w siebie zainwestować, jeżeli jeszcze trochępoczekam, powiedzmy z rok.Twardzi z nich chłopcy, ale wiesz, bardzo przebojowi. Nie wątpię powiedział Smiley. Jak my w dawnych czasach. No właśnie.Sam mógł mieć jakieś pięćdziesiąt lat.Był schludny, zachowywał się swobodnie i miałczarny zadbany wąsik.Smiley nie umiał wyobrazić go sobie bez wąsów.Sporo czasu spędził naDalekim Wschodzie; raz uczestniczyli we wspólnej akcji przewerbowania chińskiegoradiooperatora.Od tego czasu poszarzał na twarzy i posiwiał, ale wciąż wyglądał na trzydzieścipięć lat.Uśmiech miał ciepły i w ogóle emanowała od niego ufna, żołnierska przyjacielskość.Trzymał obie dłonie tak, jakby grał w karty, i spoglądał na Smileya z zaborczą czułością ojcowską, synowską albo i taką, i taką. Jeżeli koleś będzie pięć do tyłu powiedział, wciąż się uśmiechając to daj mi znać,Harry, dobrze? A na razie siedz cicho, rozmawiam z królem nafty. Mówił do pudełka na biurku.Jak mu idzie? Jest trzy do przodu odpowiedział chrapliwy głos.Smiley domyślił się, że należał domężczyzny z nadciśnieniem. To musi przegrać osiem przykazał spokojnie Sam. Zatrzymaj go przy stole, i tyle.Niech poczuje, że jest bohaterem. Rozłączył się i znów się uśmiechnął.Smiley odwzajemniłuśmiech. Mówię ci, to jest życie zapewnił go Sam. W każdym razie lepsze to niż handlowaniepralkami.Pewnie, trochę głupio zakładać frak o dziesiątej rano.Zupełnie jakbym pracował podprzykryciem dyplomatycznym. Smiley roześmiał się. A w dodatku wszystko uczciwie, możeszmi wierzyć dodał Sam z tym samym wyrazem twarzy. Wystarczy nam czysta arytmetyka. Nie wątpię powiedział Smiley, znów z wyszukaną grzecznością. Może trochę muzyki?Muzyka była z taśmy, a dochodziła z sufitu.Sam podkręcił ją tak głośno, jak dało sięwytrzymać. To co mogę dla ciebie zrobić? zapytał i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Chciałbym pogadać z tobą o tej nocy, kiedy postrzelili Jima Prideaux.To ty miałeś dyżur.Sam palił brązowe papierosy, pachnące jak cygara.Teraz właśnie zapalił, odczekał, ażkoniec zapłonie i przygaśnie. A co, stary, piszesz pamiętniki? zapytał. Wznawiamy śledztwo. My? Co za my , stary? Nie my, tylko ja.Ale mam za sobą Lacona i ministra. Wszelka władza deprawuje, ale ktoś rządzić musi i dlatego nasz brat Lacon poświęci się iwlezie na wierzch kupy. To się nie zmieniło powiedział Smiley.Sam w zamyśleniu zaciągnął się dymem.Z głośnika płynęły teraz kawałki z musicali NoelaCowarda. Mam takie marzenie odezwał się do ich wtóru Sam. Pewnego dnia staje w drzwiachPercy Alleline ze starą, brązową teczką i mówi, że chce zagrać.Stawia wszystkie swoje tajne aktana czerwone i przegrywa. Akta ocenzurowano powiedział Smiley. Muszę chodzić od człowieka do człowieka ipytać, co pamiętają.W aktach nie ma prawie nic. Nie dziwię się odparł Sam.Zamówił kanapki przez mikrofon. Tym się żywię.Kanapkami, tartinkami.To dodatkowa zaleta tej pracy.Nalewał właśnie kawy, gdy na biurku zapaliła się czerwona lampka. Koleś jest na zero odezwał się znów chrapliwy głos. No, to teraz licz dobrze powiedział Sam i wyłączył mikrofon.Opowiedział prosto, ale dokładnie, jak dobry żołnierz, gdy wspomina bitwę, kiedy niechodzi już o to, kto wygrał, a kto przegrał, tylko żeby dobrze wszystko zapamiętać.Opowiadał, żewłaśnie wrócił z zagranicy, z trzyletniego pobytu w Wientianie.Zgłosił się w kadrach i złożył raportu Delfinicy; nikt jakoś nie miał dla niego żadnej roboty, więc zastanawiał się, czyby nie pojechać namiesięczny urlop na południe Francji, gdy MacFadean, stary portier, który był, praktycznie rzeczbiorąc, kamerdynerem Controla, złapał go na korytarzu i zaprowadził do gabinetu szefa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Szczerze mówiąc, jestem przyjacielem pana Collinsa powiedział Smiley. Jeżeli panCollins jest teraz wolny, myślę zresztą, że może nawet mnie oczekuje.Ten drugi, przy telefonie, mruknął dziękuję i odłożył słuchawkę.Podprowadził Smileyado drugich drzwi i otworzył je przed nim.Rozchyliły się bezszelestnie, nawet nie szurając pojedwabnym dywanie. Pan Collins jest tam, proszę pana szepnął z szacunkiem. Proszę poczęstować siędrinkiem.Trzy salony były połączone w jeden i przedzielone optycznie jeden od drugiego tylkokolumnami i łukami.Sufit miały z mahoniu.W każdym stał jeden stół najdalszy o jakieśsześćdziesiąt stóp.Zwiatło kierowano tutaj przede wszystkim na bezsensowne malowidła owocóww olbrzymich złoconych ramach i na obrusy z zielonego sukna.Kotary były zaciągnięte, stołyzajęte mniej więcej w jednej trzeciej, czyli po czterech czy pięciu graczy na stół, samych mężczyzn,słychać było tylko stukanie kulki w kole, brzęk rozdawanych żetonów i bardzo ciche głosykrupierów. Adrian Hebden powiedział Sam Collins z iskierką w oczach. Kopę lat! Cześć, Sam powiedział Smiley.Uścisnęli sobie dłonie. Chodz do mojej jaskini zaprosił go Sam i skinął głową jedynej poza nimi osobie na całejsali, która stała bardzo dużemu mężczyznie z nadciśnieniem i bliznami na twarzy.Bardzo dużymężczyzna też skinął głową. Podoba ci się? zapytał Sam, gdy przeszli przez zdobny czerwonym jedwabiem korytarz. Robi wrażenie odparł uprzejmie Smiley. To właściwe słowo powiedział Sam. Wrażenie.1 o to chodzi. Był we fraku.Gabinet urządził sobie z edwardiańskim przepychem, biurkomiało marmurowy blat i złocone nóżki w kształcie pazurów, ale sam pokój był całkiem mały i z nienajlepszą wentylacją.Wygląda trochę jak teatralna garderoba, w której trzyma się stare rekwizyty,pomyślał Smiley. Może nawet pozwolą mi też trochę w siebie zainwestować, jeżeli jeszcze trochępoczekam, powiedzmy z rok.Twardzi z nich chłopcy, ale wiesz, bardzo przebojowi. Nie wątpię powiedział Smiley. Jak my w dawnych czasach. No właśnie.Sam mógł mieć jakieś pięćdziesiąt lat.Był schludny, zachowywał się swobodnie i miałczarny zadbany wąsik.Smiley nie umiał wyobrazić go sobie bez wąsów.Sporo czasu spędził naDalekim Wschodzie; raz uczestniczyli we wspólnej akcji przewerbowania chińskiegoradiooperatora.Od tego czasu poszarzał na twarzy i posiwiał, ale wciąż wyglądał na trzydzieścipięć lat.Uśmiech miał ciepły i w ogóle emanowała od niego ufna, żołnierska przyjacielskość.Trzymał obie dłonie tak, jakby grał w karty, i spoglądał na Smileya z zaborczą czułością ojcowską, synowską albo i taką, i taką. Jeżeli koleś będzie pięć do tyłu powiedział, wciąż się uśmiechając to daj mi znać,Harry, dobrze? A na razie siedz cicho, rozmawiam z królem nafty. Mówił do pudełka na biurku.Jak mu idzie? Jest trzy do przodu odpowiedział chrapliwy głos.Smiley domyślił się, że należał domężczyzny z nadciśnieniem. To musi przegrać osiem przykazał spokojnie Sam. Zatrzymaj go przy stole, i tyle.Niech poczuje, że jest bohaterem. Rozłączył się i znów się uśmiechnął.Smiley odwzajemniłuśmiech. Mówię ci, to jest życie zapewnił go Sam. W każdym razie lepsze to niż handlowaniepralkami.Pewnie, trochę głupio zakładać frak o dziesiątej rano.Zupełnie jakbym pracował podprzykryciem dyplomatycznym. Smiley roześmiał się. A w dodatku wszystko uczciwie, możeszmi wierzyć dodał Sam z tym samym wyrazem twarzy. Wystarczy nam czysta arytmetyka. Nie wątpię powiedział Smiley, znów z wyszukaną grzecznością. Może trochę muzyki?Muzyka była z taśmy, a dochodziła z sufitu.Sam podkręcił ją tak głośno, jak dało sięwytrzymać. To co mogę dla ciebie zrobić? zapytał i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Chciałbym pogadać z tobą o tej nocy, kiedy postrzelili Jima Prideaux.To ty miałeś dyżur.Sam palił brązowe papierosy, pachnące jak cygara.Teraz właśnie zapalił, odczekał, ażkoniec zapłonie i przygaśnie. A co, stary, piszesz pamiętniki? zapytał. Wznawiamy śledztwo. My? Co za my , stary? Nie my, tylko ja.Ale mam za sobą Lacona i ministra. Wszelka władza deprawuje, ale ktoś rządzić musi i dlatego nasz brat Lacon poświęci się iwlezie na wierzch kupy. To się nie zmieniło powiedział Smiley.Sam w zamyśleniu zaciągnął się dymem.Z głośnika płynęły teraz kawałki z musicali NoelaCowarda. Mam takie marzenie odezwał się do ich wtóru Sam. Pewnego dnia staje w drzwiachPercy Alleline ze starą, brązową teczką i mówi, że chce zagrać.Stawia wszystkie swoje tajne aktana czerwone i przegrywa. Akta ocenzurowano powiedział Smiley. Muszę chodzić od człowieka do człowieka ipytać, co pamiętają.W aktach nie ma prawie nic. Nie dziwię się odparł Sam.Zamówił kanapki przez mikrofon. Tym się żywię.Kanapkami, tartinkami.To dodatkowa zaleta tej pracy.Nalewał właśnie kawy, gdy na biurku zapaliła się czerwona lampka. Koleś jest na zero odezwał się znów chrapliwy głos. No, to teraz licz dobrze powiedział Sam i wyłączył mikrofon.Opowiedział prosto, ale dokładnie, jak dobry żołnierz, gdy wspomina bitwę, kiedy niechodzi już o to, kto wygrał, a kto przegrał, tylko żeby dobrze wszystko zapamiętać.Opowiadał, żewłaśnie wrócił z zagranicy, z trzyletniego pobytu w Wientianie.Zgłosił się w kadrach i złożył raportu Delfinicy; nikt jakoś nie miał dla niego żadnej roboty, więc zastanawiał się, czyby nie pojechać namiesięczny urlop na południe Francji, gdy MacFadean, stary portier, który był, praktycznie rzeczbiorąc, kamerdynerem Controla, złapał go na korytarzu i zaprowadził do gabinetu szefa [ Pobierz całość w formacie PDF ]