[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak musi być.Jeśli ci wszyscy ludzie, którzy tu się krzątali, widzieli każdy co innego, botkwili w różnych światach, to zapewne nie wolno im na siebie spojrzeć, bo wte-dy mogliby zobaczyć coś innego, i iluzja, którą odtwarzali, straciłby swój sens.Po obu stronach wąskiej żwirowej dróżki prowadzącej do jego domu rosłykonwalie.Ukucnął, zerwał pęk, i włożył nos w kwiaty.Nic.Włożył do ust jedną ztrujących jagód i zaczął gryzć.I też nic.Czuł jagodę na języku, co znaczyło, że369 posiada zmysł czucia, najwyrazniej jednak pozbawiony był zmysłu smaku.Wyszedł na skały i zobaczył dom, taki sam jak w tym drugim świecie.Nie.Zmrużył jedno oko i spojrzał na prostą sosnę przed domem.Dom nie był takkrzywy jak zwykle.Zawsze twierdził, że dom jest brzydki, i zastanawiał się cozrobić, żeby go poprawić.Teraz jego marzenie się spełniło.Dom stał w pionie ito chyba przestraszyło go najbardziej.Jego dom nie był już jego domem.Prze-obraził się w pięknie położone letnisko.Ostrożnie podszedł do drzwi wejściowych, otworzył je, i w tym momencie wjego piersi wylęgła się nagle cała kolonia maleńkich muszek.Maleńkie owadymiotały się, szukając wyjścia, poczuł drżenie w piersi.To nie był już dzień, wktórym Cecilia podwiozła go na swoim rowerze: wnętrze domu było z okresu,kiedy mieszkał w nim razem z Cecilia, kiedy byli najszczęśliwsi.Jest tak, bo ja tego pragnę.Drżąc, szedł po szmacianym dywaniku, który Cecilia kupiła na aukcji zadziesięć koron, a może szedł po jego odbiciu.Wszystko, co widział, pochodziłobowiem z wnętrza jego głowy.Ruszył do dużego pokoju, zobaczył, że drzwi dosypialni są otwarte, i wtedy znów zaczął słyszeć dzwięki: przerywane tykaniezdawało się pochodzić gdzieś z głębi jego ucha.Zakrył usta dłonią i poczuł, że szczękają mu zęby.Przejmująca cisza nie byław stanie stłumić dzwięków, które pochodziły z jego wnętrza.Zaczął się skradać,jakby to miało jakikolwiek sens.Podszedł do drzwi i zajrzał do środka i wtedy tykanie przeszło w podnieconestukanie.Siedziała tam.Na podłodze, obok swojego łóżka siedziała Maja i grzebała w wiaderku z ko-ralikami.Przed nią leżały niewielkie kopczyki, ułożone z koralików w różnychkolorach.Była zajęta sortowaniem koralików.Anders słyszał, jak coś sobie nuci,chociaż nie dochodził go żaden dzwięk.Wiedział jednak, że kiedy jest pochło-nięta jakąś czynnością, zawsze coś sobie nuci.Loki rzadkich brązowych włosów wiły się na jej karku, kilka utknęło za lekkoodstającymi uszami.Była na bosaka; miała na sobie miękki, jasnoniebieskidres, który zawsze nosiła pod kombinezonem.Nogi ugięły się pod Andersem, bezszelestnie i niemal bezwładnie osunął sięna podłogę.Uderzył głową o grube deski podłogi, w oczach pojawiły mu siębiałe błyskawice.Szybko jednak podniósł głowę, nie chcąc, żeby ból go obez-władnił.Pragnął dalej jej się przyglądać.Bał się, że za moment wszystko znik-nie, że jeśli się zdekoncentruje, obrazek zostanie mu zabrany.Nadal czuł pulsowanie pod czaszką, ale Maja się nie rozpłynęła.Odwróciłobolałą głowę i zobaczył siebie, leżącego na podłodze z twarzą zaledwie dwa370 metry od jej pleców.Widział, jak Maja bierze koraliki drobnymi paluszkami istarannie odkłada je na kupki.Jestem tutaj.Ona jest tutaj.Jestem w domu.Długą chwilę po prostu leżał i przyglądał się córeczce.Ból głowy powoli mi-jał.Już nie szczękał zębami.Pokonał tak długą drogę, żeby dotrzeć do tegomiejsca.Teraz widział ją, siedziała zaledwie dwa metry od niego.I nie mógł jej dosięgnąć.- Maja?Cisza.%7ładnej reakcji.Zaczął się czołgać po podłodze, pokonał próg, już prawie był przy niej, wi-dział nawet plamkę zaschniętego mleka na nogawce jej dresu.Usiadł i położyłdłoń na jej ramieniu.Delikatna krągłość pod materiałem dresu.Przeciągnąłręką po jej ramionach, napawając się dotykiem.Chwycił ją mocniej, dotknął imilczące łzy zaczęły spływać mu po policzkach.Czuł ich słony smak.To byłyjego łzy.Maja się nie odwróciła.Nie wiedziała, że on tu jest.Był po prostu parą nie-mych, płaczących oczu, które na nią patrzyły.- Maja, kochanie, maleńka moja, najdroższa, jestem tu.Tatuś jest przy to-bie.Nie jesteś już sama.Objął ją, przytulił policzek do jej pleców i płakał.W tym momencie powinnasię odwrócić i jęknąć z wyrzutem:  Tata, twoja broda kłuje.Będę cała mokra.Ale nic się nie wydarzyło.Nie istniał dla niej.Siedział; łzy zaczęły mu wysychać, ale nie był już w stanie więcej płakać.Pu-ścił ją, cofnął się pół metra, powiódł wzrokiem po jej pochylonych plecach, powyraznie widocznych pod materiałem kręgach pleców.Zawsze będę tak siedział Kiedy ona wstanie, podążę za nią.Jak duch.Zaw-sze z nią będę, tak jak ona była ze mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl