[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdopodobnie miałnad ranem umówione spotkanie z jakimś estońskim kutrem poza trzymilowągranicą morską, i uznał, że najbezpieczniej będzie przenocować na szkierach.W nocy obudziło go walenie do drzwi.Były to zwykłe drewniane drzwi doszopy, zamykane na haczyk, który pod wpływem uderzeń zaczął podskakiwać.Mężczyzna uznał, że najwyrazniej celnicy trafili na jego ślad, tylko że przyszli56za wcześnie.Nie miał niczego, co mogliby mu zabrać, potrafił też wytłumaczyćsię z noclegu na wyspie, specjalnie w tym celu zabrał ze sobą myśliwski sztucer.Otworzył więc drzwi całkowicie spokojny.Na zewnątrz nikogo nie było.Nawet cienia człowieka w pobliżu, widział tyl-ko swoją łódkę ukrytą pod pomostem.Na wszelki wypadek wziął ze sobą pie-niądze, przeznaczone na zakup alkoholu, i ze sztucerem w ręku ruszył na ob-chód wyspy.Udało mu się wystraszyć wysiadujące na gniezdzie kaczki, a pozatym nic.O świcie udał się na miejsce spotkania.Wypłynął i po kilku milach dostrzegłkuter zakotwiczony tuż przy granicy morskiej.Rozległ się huk.Najpierw był przekonany, że to jego silnik strzelił, po chwili jednak dotarłodo niego, że wtedy huk nie odbiłby się takim echem.Wziął lornetkę i zacząłwypatrywać kutra, z którym miał się spotkać.Coś się z nim stało.Najpierw nicnie widział, kiedy jednak podpłynął bliżej, zauważył, że łajba leży na boku i to-nie.Po chwili wszelki ślad po niej zaginął.Lustrował lornetką powierzchnięwody, ale niczego nie dostrzegł.- Czterech ludzi i co najmniej tysiąc litrów gorzałki poszło na dno - opowia-dał potem, dodając: - To właśnie chciał mi powiedzieć ten, który walił w drzwi.%7łe zbliża się nieszczęście.Babcia Andersa opowiadała mu tę historię słowo w słowo tak, jak ją zasły-szała; a on niekiedy nagle sobie o niej przypominał.Jak teraz, kiedy przyglądałsię drzwiom, szukając jakichś śladów.Nadchodzi nieszczęście.Podniósł głowę i spojrzał na chwiejące się na wietrze czubki świerków, nik-nące w mroku, poza zasięgiem promieni lampy.Jakaś obluzowana blacha ude-rzała o dach drewutni, jakby dla podkreślenia grozy sytuacji.Nadchodzi nieszczęście.Nie było mowy o dalszym spaniu.Anders rozpalił w kominku, usiadł przykuchennym stole i wpatrywał się w ścianę.Miał wrażenie, że ma w głowie siecz-kę, wtłoczoną - dość paradoksalnie - w błonkę trzezwości.Myślał jasno, chociażwolno.Wiatr zawodził w kominie, Anders się wzdrygnął.Nagle poczuł się opusz-czony.Jak niechciane dziecko pozostawione samo w lesie.Opuszczone.Jegokruchy mały domek stał osamotniony, opuszczony na cyplu.Fale morskie do-cierały coraz wyżej, wyciągając ku niemu swoje macki.Wiatr wdzierał się wszę-dzie, prężąc muskuły, szukając nowych dróg.Nadciąga niebezpieczeństwo.Chce mnie dosięgnąć.Co to było, tego nie wiedział.Tylko że było to coś dużego, silnego i chciałogo dopaść.A on nie bardzo mógł się bronić.57Stare wino zostawiło w ustach posmak zgniłych owoców; napił się wody pro-sto z kranu, jednak nie smakowała wiele lepiej.Prawdopodobnie sól dostała siędo studni, bo woda miała metaliczny smak.Anders opłukał twarz i wytarł jąkuchenną ścierką.Nie zastanawiając się, wszedł do sypialni, wziął wiaderko z koralikami i za-czął układać je na plastikowej podkładce.Najpierw ułożył czerwone serduszko.Potem drugie, niebieskie, tuż obok pierwszego.Potem żółte i tak dalej.Jak ro-syjska matrioszka.Kiedy doszedł do brzegu płytki, wstał i poszedł dołożyć drewdo kominka.Koraliki, których użył do ułożenia serc na płytce, nie przyczyniły się istotniedo obniżenia poziomu koralików w wiaderku.%7łałował, że nie ma większej pod-kładki.Wtedy zrobiłby prawdziwy obraz.Mógłby je złożyć.Wyciągnął piłkę do metalu ze skrzynki z narzędziami i zaczął pracować.Od-ciął brzegi dziewięciu kolejnych podkładek, wygładził je papierem ściernym,żeby otrzymać gładką powierzchnię, tak by można było je skleić.Praca zajmo-wała wszystkie jego myśli.Nawet nie zauważył, kiedy od morza nadszedł świt.Dopiero gdy wyrównał wszystkie brzegi i wstał, żeby poszukać nowej tubkikleju epoksydowego - wiedział, że musi tu gdzieś być - wyjrzał przez kuchenneokno i zobaczył, że poranne słońce zastąpiło już światło rzucane przez reflektorlatarni na północnym cyplu.Ranek.Kawa.Usunął wapienne złogi z wnętrza dzbanka i napełnił go wodą.W spiżarniznalazł paczkę kawy, nie była otwarta, ale i tak pewnie zwietrzała.Zrekompen-sował to sobie, sypiąc dwa razy więcej kawowego proszku niż zwykle, i włączyłdzbanek.Znalazł klej i kolejne pół godziny poświęcił na szlifowanie nierówności i do-pasowywanie płytek.Poranne słońce wpadało ukosem przez kuchenne okno,kiedy Anders w końcu stanął, wyprostował się i zaczął podziwiać swoje dzieło.Dziewięć płytek, każda mieszcząca sto koralików, zostało połączone w jedną.Miał przed sobą białą, nierówną powierzchnię, czekającą na trzy tysiące sześćsetkolorowych kropek.Pokiwał głową.Był z siebie zadowolony.Miał teraz zajęcie.Tylko co dalej?Palił papierosa, popijając kawę, która rzeczywiście była raczej wspomnie-niem prawdziwej filiżanki kawy.Przyglądał się białej powierzchni płytek, pró-bując wymyślić, co mógłbym na niej ułożyć.Może użyje koralików do ułożenie któregoś z szalonych morskich obrazówStrindberga? Tak.Chociaż pewnie nie miał dostatecznie dużo różnych odcieni.58Może coś bardziej naiwnego, jak rysunek dziecka.Jakieś krówki, koniki, domekz kominem.To jednak nie stanowiło żadnego wyzwania.Obraz dziecka.Szukając czegoś w pamięci, wpatrywał się w latarnię na północnym cyplu.Następnie odstawił filiżankę i zaczął przekładać rzeczy w szufladach.Nie mógłsobie przypomnieć, co zrobił z aparatem fotograficznym.W końcu znalazł go w szufladzie na różności , do której trafiało wszystko,co było pod ręką.Licznik wskazywał, że zrobił dwanaście zdjęć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Prawdopodobnie miałnad ranem umówione spotkanie z jakimś estońskim kutrem poza trzymilowągranicą morską, i uznał, że najbezpieczniej będzie przenocować na szkierach.W nocy obudziło go walenie do drzwi.Były to zwykłe drewniane drzwi doszopy, zamykane na haczyk, który pod wpływem uderzeń zaczął podskakiwać.Mężczyzna uznał, że najwyrazniej celnicy trafili na jego ślad, tylko że przyszli56za wcześnie.Nie miał niczego, co mogliby mu zabrać, potrafił też wytłumaczyćsię z noclegu na wyspie, specjalnie w tym celu zabrał ze sobą myśliwski sztucer.Otworzył więc drzwi całkowicie spokojny.Na zewnątrz nikogo nie było.Nawet cienia człowieka w pobliżu, widział tyl-ko swoją łódkę ukrytą pod pomostem.Na wszelki wypadek wziął ze sobą pie-niądze, przeznaczone na zakup alkoholu, i ze sztucerem w ręku ruszył na ob-chód wyspy.Udało mu się wystraszyć wysiadujące na gniezdzie kaczki, a pozatym nic.O świcie udał się na miejsce spotkania.Wypłynął i po kilku milach dostrzegłkuter zakotwiczony tuż przy granicy morskiej.Rozległ się huk.Najpierw był przekonany, że to jego silnik strzelił, po chwili jednak dotarłodo niego, że wtedy huk nie odbiłby się takim echem.Wziął lornetkę i zacząłwypatrywać kutra, z którym miał się spotkać.Coś się z nim stało.Najpierw nicnie widział, kiedy jednak podpłynął bliżej, zauważył, że łajba leży na boku i to-nie.Po chwili wszelki ślad po niej zaginął.Lustrował lornetką powierzchnięwody, ale niczego nie dostrzegł.- Czterech ludzi i co najmniej tysiąc litrów gorzałki poszło na dno - opowia-dał potem, dodając: - To właśnie chciał mi powiedzieć ten, który walił w drzwi.%7łe zbliża się nieszczęście.Babcia Andersa opowiadała mu tę historię słowo w słowo tak, jak ją zasły-szała; a on niekiedy nagle sobie o niej przypominał.Jak teraz, kiedy przyglądałsię drzwiom, szukając jakichś śladów.Nadchodzi nieszczęście.Podniósł głowę i spojrzał na chwiejące się na wietrze czubki świerków, nik-nące w mroku, poza zasięgiem promieni lampy.Jakaś obluzowana blacha ude-rzała o dach drewutni, jakby dla podkreślenia grozy sytuacji.Nadchodzi nieszczęście.Nie było mowy o dalszym spaniu.Anders rozpalił w kominku, usiadł przykuchennym stole i wpatrywał się w ścianę.Miał wrażenie, że ma w głowie siecz-kę, wtłoczoną - dość paradoksalnie - w błonkę trzezwości.Myślał jasno, chociażwolno.Wiatr zawodził w kominie, Anders się wzdrygnął.Nagle poczuł się opusz-czony.Jak niechciane dziecko pozostawione samo w lesie.Opuszczone.Jegokruchy mały domek stał osamotniony, opuszczony na cyplu.Fale morskie do-cierały coraz wyżej, wyciągając ku niemu swoje macki.Wiatr wdzierał się wszę-dzie, prężąc muskuły, szukając nowych dróg.Nadciąga niebezpieczeństwo.Chce mnie dosięgnąć.Co to było, tego nie wiedział.Tylko że było to coś dużego, silnego i chciałogo dopaść.A on nie bardzo mógł się bronić.57Stare wino zostawiło w ustach posmak zgniłych owoców; napił się wody pro-sto z kranu, jednak nie smakowała wiele lepiej.Prawdopodobnie sól dostała siędo studni, bo woda miała metaliczny smak.Anders opłukał twarz i wytarł jąkuchenną ścierką.Nie zastanawiając się, wszedł do sypialni, wziął wiaderko z koralikami i za-czął układać je na plastikowej podkładce.Najpierw ułożył czerwone serduszko.Potem drugie, niebieskie, tuż obok pierwszego.Potem żółte i tak dalej.Jak ro-syjska matrioszka.Kiedy doszedł do brzegu płytki, wstał i poszedł dołożyć drewdo kominka.Koraliki, których użył do ułożenia serc na płytce, nie przyczyniły się istotniedo obniżenia poziomu koralików w wiaderku.%7łałował, że nie ma większej pod-kładki.Wtedy zrobiłby prawdziwy obraz.Mógłby je złożyć.Wyciągnął piłkę do metalu ze skrzynki z narzędziami i zaczął pracować.Od-ciął brzegi dziewięciu kolejnych podkładek, wygładził je papierem ściernym,żeby otrzymać gładką powierzchnię, tak by można było je skleić.Praca zajmo-wała wszystkie jego myśli.Nawet nie zauważył, kiedy od morza nadszedł świt.Dopiero gdy wyrównał wszystkie brzegi i wstał, żeby poszukać nowej tubkikleju epoksydowego - wiedział, że musi tu gdzieś być - wyjrzał przez kuchenneokno i zobaczył, że poranne słońce zastąpiło już światło rzucane przez reflektorlatarni na północnym cyplu.Ranek.Kawa.Usunął wapienne złogi z wnętrza dzbanka i napełnił go wodą.W spiżarniznalazł paczkę kawy, nie była otwarta, ale i tak pewnie zwietrzała.Zrekompen-sował to sobie, sypiąc dwa razy więcej kawowego proszku niż zwykle, i włączyłdzbanek.Znalazł klej i kolejne pół godziny poświęcił na szlifowanie nierówności i do-pasowywanie płytek.Poranne słońce wpadało ukosem przez kuchenne okno,kiedy Anders w końcu stanął, wyprostował się i zaczął podziwiać swoje dzieło.Dziewięć płytek, każda mieszcząca sto koralików, zostało połączone w jedną.Miał przed sobą białą, nierówną powierzchnię, czekającą na trzy tysiące sześćsetkolorowych kropek.Pokiwał głową.Był z siebie zadowolony.Miał teraz zajęcie.Tylko co dalej?Palił papierosa, popijając kawę, która rzeczywiście była raczej wspomnie-niem prawdziwej filiżanki kawy.Przyglądał się białej powierzchni płytek, pró-bując wymyślić, co mógłbym na niej ułożyć.Może użyje koralików do ułożenie któregoś z szalonych morskich obrazówStrindberga? Tak.Chociaż pewnie nie miał dostatecznie dużo różnych odcieni.58Może coś bardziej naiwnego, jak rysunek dziecka.Jakieś krówki, koniki, domekz kominem.To jednak nie stanowiło żadnego wyzwania.Obraz dziecka.Szukając czegoś w pamięci, wpatrywał się w latarnię na północnym cyplu.Następnie odstawił filiżankę i zaczął przekładać rzeczy w szufladach.Nie mógłsobie przypomnieć, co zrobił z aparatem fotograficznym.W końcu znalazł go w szufladzie na różności , do której trafiało wszystko,co było pod ręką.Licznik wskazywał, że zrobił dwanaście zdjęć [ Pobierz całość w formacie PDF ]