[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz wpatrywał się w zdjęcie krótko ostrzyżonego dwudziestolatka owydatnym podbródku, bokserskim nosie i przenikliwych błękitnych oczach.Sherwood zakrył dłonią wszystko z wyjątkiem oczu oraz linii włosów i, wmagiczny sposób, wyczarował Jake'a Brightona.- Jasny gwint, niech to wszyscy diabli - wymamrotał.- Szlag by trafił! - wybuchnęła ze złością Irene.- Ukrzyżują nas, dokurwy nędzy!Sherwood spojrzał na nią z wyrazem twarzy zawiedzionego ojca.Nie-bywale pewna siebie strażniczka sprawiedliwości wyglądała teraz, jakby miałasię rozpłakać.Gdyby nie była taką głupią pindą, mógłby nawet czuć dla niejwspółczucie.Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.- Co ma znaczyć to "nas", Irene? Donovan nie był moim więzniem.Wstał i otworzył drzwi, które ukazały jakiegoś podenerwowanego poli-cjanta.Młodzieniec, jeszcze niedawno będący nastolatkiem, zdawał sobiesprawę, że przeszkadza.- Przepraszam, szefie, ale jest telefon do agentki Rivers.- Powiedz, że mam ważne spotkanie - warknęła Irene, nie zaszczycającchłopaka spojrzeniem.- Oddzwonię, jak znajdę chwilę czasu.Zdawało się, że dzieciak skurczył się w sobie.- Hmm, już próbowałem, proszę pani, ale kazał mi powtórzyć, że nazywa~ 33 ~się Peter Frankel.Powiedział, że na pewno będzie pani chciała z nimrozmawiać.Wszelkie barwy odpłynęły z twarzy kobiety.- O cholera! - jęknęła.Sherwood skulił się zamiast niej, zastanawiając się, czy powinien pomócjej podejść do krzesła.Zaoferował swoje.- Możesz odebrać u mnie, jeśli chcesz - bąknął.- Wyślę kogoś, żebysprawdził, czy Donovan jest jeszcze z moim patrolowym.Przez sekundę patrzyła zdezorientowana, po czym skinęła głową.- Dziękuję.Sherwood uśmiechnął się.Reputacji Petera Frankela w świecie stróżówprawa nie można było pod żadnym pozorem określić jako dobrej.Zamykającdrzwi, usłyszał ponownie świergotanie telefonu.W tym momencie niezamieniłby się z Irene nawet za milion dolarów.Jake pomyślał, że historyjka jest całkiem wiarygodna.Oszczędzająckłopotu gliniarzowi, który miał go wiezć na koniec świata, zaproponował, żebywysadził go przy szpitalu.- Chodzi o moją matkę.Robią jej jakiś zabieg ambulatoryjny - wyjaśnił.-Cholernie by się ucieszyła, a niewątpliwie potrzebuje towarzystwa.Policjant kupił to bez zastanowienia, nie zwracając uwagi na drżącedłonie i lekko łamiący się głos swego pasażera.A dlaczego miałby nie kupić?Przynajmniej zwalniało go to z długiej jazdy donikąd.A poza tym, kto by niechciał gdzieś podskoczyć po spędzeniu paru godzin w areszcie? Każdego by towyprowadziło z równowagi.Do ambulatorium wchodziło się tym samym wejściem co na pogotowie.Slavka zatrzymał się tuż przed automatycznymi drzwiami; pojazdy cywilneparkowały kilka metrów dalej.- Proszę bardzo, panie Brighton - powiedział grzecznie.- Dostawa podsame drzwi.Jake uścisnął mu rękę i wysiadł.- Dzięki za podwiezienie - rzucił.- Mam nadzieję, że pańska matka czuje się dobrze.Jake uśmiechnął się nerwowo, doszukując się sarkazmu w tonie poli-cjanta.- Dziękuję - powtórzył.- Mam nadzieję, że tak.Wszedł drzwiami z napisem "Sala przyjęć" tak naturalnie, jakby robił tojuż wielokrotnie, i podążył dalej do rejestracji.Zatrzymał się przy minia-turowej fontannie, żeby sprawdzić, czy ktoś za nim idzie.Pociągnął tęgiegołyka - na tyle długiego, aby przekonać się, że jest sam - a następnie ruszyłnonszalancko ku wyjściu.Na zewnątrz z trudem zwalczył przemożną chęć puszczenia się biegiem.~ 34 ~Znów znalazł się na otwartej przestrzeni i, o ile się nie mylił, tego dnia na ulicewyjechało o wiele więcej wozów patrolowych niż zazwyczaj.Trzymaj się - powiedział sobie w duchu.- Jeszcze trzy przecznice i bę-dziesz w domu, wolny.Skręcił w lewo na rogu ulicy Jeffersona i Alei Williama i Mary.Naresz-cie magazyn.Jeżeli Carolyn jeszcze nie wyjechała - a przeczuwał, że tego niezrobiła - za pięć minut spotkają się i chwilowy kryzys minie.Kiedy już siępołączą, będą mobilni, a mobilność oznaczała wolność.Znak "Przechowalnie" wyrastał dobre półtora metra ponad chodnikiem.%7łarówka wewnątrz plastikowego znaku nie działała od czasu, gdy Jake po razostatni korzystał z tego miejsca, podobnie jak automatyczny drewnianyszlaban, który miał powstrzymywać nieuprawnionych przed wejściem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Teraz wpatrywał się w zdjęcie krótko ostrzyżonego dwudziestolatka owydatnym podbródku, bokserskim nosie i przenikliwych błękitnych oczach.Sherwood zakrył dłonią wszystko z wyjątkiem oczu oraz linii włosów i, wmagiczny sposób, wyczarował Jake'a Brightona.- Jasny gwint, niech to wszyscy diabli - wymamrotał.- Szlag by trafił! - wybuchnęła ze złością Irene.- Ukrzyżują nas, dokurwy nędzy!Sherwood spojrzał na nią z wyrazem twarzy zawiedzionego ojca.Nie-bywale pewna siebie strażniczka sprawiedliwości wyglądała teraz, jakby miałasię rozpłakać.Gdyby nie była taką głupią pindą, mógłby nawet czuć dla niejwspółczucie.Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.- Co ma znaczyć to "nas", Irene? Donovan nie był moim więzniem.Wstał i otworzył drzwi, które ukazały jakiegoś podenerwowanego poli-cjanta.Młodzieniec, jeszcze niedawno będący nastolatkiem, zdawał sobiesprawę, że przeszkadza.- Przepraszam, szefie, ale jest telefon do agentki Rivers.- Powiedz, że mam ważne spotkanie - warknęła Irene, nie zaszczycającchłopaka spojrzeniem.- Oddzwonię, jak znajdę chwilę czasu.Zdawało się, że dzieciak skurczył się w sobie.- Hmm, już próbowałem, proszę pani, ale kazał mi powtórzyć, że nazywa~ 33 ~się Peter Frankel.Powiedział, że na pewno będzie pani chciała z nimrozmawiać.Wszelkie barwy odpłynęły z twarzy kobiety.- O cholera! - jęknęła.Sherwood skulił się zamiast niej, zastanawiając się, czy powinien pomócjej podejść do krzesła.Zaoferował swoje.- Możesz odebrać u mnie, jeśli chcesz - bąknął.- Wyślę kogoś, żebysprawdził, czy Donovan jest jeszcze z moim patrolowym.Przez sekundę patrzyła zdezorientowana, po czym skinęła głową.- Dziękuję.Sherwood uśmiechnął się.Reputacji Petera Frankela w świecie stróżówprawa nie można było pod żadnym pozorem określić jako dobrej.Zamykającdrzwi, usłyszał ponownie świergotanie telefonu.W tym momencie niezamieniłby się z Irene nawet za milion dolarów.Jake pomyślał, że historyjka jest całkiem wiarygodna.Oszczędzająckłopotu gliniarzowi, który miał go wiezć na koniec świata, zaproponował, żebywysadził go przy szpitalu.- Chodzi o moją matkę.Robią jej jakiś zabieg ambulatoryjny - wyjaśnił.-Cholernie by się ucieszyła, a niewątpliwie potrzebuje towarzystwa.Policjant kupił to bez zastanowienia, nie zwracając uwagi na drżącedłonie i lekko łamiący się głos swego pasażera.A dlaczego miałby nie kupić?Przynajmniej zwalniało go to z długiej jazdy donikąd.A poza tym, kto by niechciał gdzieś podskoczyć po spędzeniu paru godzin w areszcie? Każdego by towyprowadziło z równowagi.Do ambulatorium wchodziło się tym samym wejściem co na pogotowie.Slavka zatrzymał się tuż przed automatycznymi drzwiami; pojazdy cywilneparkowały kilka metrów dalej.- Proszę bardzo, panie Brighton - powiedział grzecznie.- Dostawa podsame drzwi.Jake uścisnął mu rękę i wysiadł.- Dzięki za podwiezienie - rzucił.- Mam nadzieję, że pańska matka czuje się dobrze.Jake uśmiechnął się nerwowo, doszukując się sarkazmu w tonie poli-cjanta.- Dziękuję - powtórzył.- Mam nadzieję, że tak.Wszedł drzwiami z napisem "Sala przyjęć" tak naturalnie, jakby robił tojuż wielokrotnie, i podążył dalej do rejestracji.Zatrzymał się przy minia-turowej fontannie, żeby sprawdzić, czy ktoś za nim idzie.Pociągnął tęgiegołyka - na tyle długiego, aby przekonać się, że jest sam - a następnie ruszyłnonszalancko ku wyjściu.Na zewnątrz z trudem zwalczył przemożną chęć puszczenia się biegiem.~ 34 ~Znów znalazł się na otwartej przestrzeni i, o ile się nie mylił, tego dnia na ulicewyjechało o wiele więcej wozów patrolowych niż zazwyczaj.Trzymaj się - powiedział sobie w duchu.- Jeszcze trzy przecznice i bę-dziesz w domu, wolny.Skręcił w lewo na rogu ulicy Jeffersona i Alei Williama i Mary.Naresz-cie magazyn.Jeżeli Carolyn jeszcze nie wyjechała - a przeczuwał, że tego niezrobiła - za pięć minut spotkają się i chwilowy kryzys minie.Kiedy już siępołączą, będą mobilni, a mobilność oznaczała wolność.Znak "Przechowalnie" wyrastał dobre półtora metra ponad chodnikiem.%7łarówka wewnątrz plastikowego znaku nie działała od czasu, gdy Jake po razostatni korzystał z tego miejsca, podobnie jak automatyczny drewnianyszlaban, który miał powstrzymywać nieuprawnionych przed wejściem [ Pobierz całość w formacie PDF ]