[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zorientował się, że sam także jest kompletnie nagi.Leżał nalśniącej podłodze z tekowego drewna.Wspomnienia niedawnych wydarzeńpowracały powolnymi falami do jego umysłu.Chciał się podnieść, lecz nie był wstanie.Kobieta starannie, ze skupionym wyrazem twarzy nacierała piersi, jakby wpobliżu nie było nikogo, niczym matka przygotowująca się do karmienianiemowlęcia.Jej oczy powoli napełniły się krystalicznymi łzami, które spłynęły wdół w postaci dwóch małych strumyczków i zaczęły kapać dokładnie na koniuszki jejpurpurowych sutków.Rozkoszne, boskie uczucia wezbrały w sercu śledczego.Chciałcoś powiedzieć, lecz ona rzuciła się na niego i zakryła jego usta swoimi.Po chwilizauważył, że stada rybek znów zbierają się wokół niego; powietrze wypełniło sięrybią wonią.Nagle poczuł, jak opar alkoholu, który opanował jego ciało, gwałtownieprzenika do organizmu kobiety.Oprzytomniał.Wydał nieartykułowany okrzyk ipozbawiony czucia padł na ziemię.Zledczy wstał chwiejnie.Miał zawroty głowy, musiał się oprzeć ręką o ścianę, by nieupaść.Nigdy w życiu nie czuł się taki słaby.W miejscu wszystkich ważnychorganów swojego ciała czuł pustkę, tak jakby pozostała z niego tylko skóra.Nadciałem kobiety unosił się białawy opar, niczym nad rybą ugotowaną na parze, którąprzed chwilą wyjęto z garnka.Po chwili para się ulotniła pozostał zimny pot, którywystępował kroplami na jej skórę, po czym skapywał na podłogę.Leżała tak,nieprzytomna, przedstawiając żałosny, budzący współczucie widok.Litość rozpleniłasię w sercu śledczego niczym trujące ziele, lecz mimo to nie mógł zapomnieć ozbrodniczej, złej naturze kobiety.Ding Gou er poczuł wielką ochotę, by obsikać jejciało, niczym dzikie zwierzę, lecz odegnał tę paskudną myśl.Przypomniał sobie o JinGangzuanie i o swojej świętej misji.Zacisnął zęby.Czas na mnie! Spałem z twojążoną to nie było w dobrym stylu, przyznaję, ale wasze gotowanie i pożeranieniemowląt to prawdziwa, potworna zbrodnia! Spojrzał na kobietę.Wyobraził sobie,że jest cielesną tarczą, należącą do Jin Gangzuana.Trafiłem już w sam środek tarczy,a pocisk sprawiedliwości wciąż jeszcze mknie w powietrzu! Otworzył szafę, wybrałciemnoniebieski wełniany garnitur i włożył go.Garnitur paso-sował jak ulał, jakby był uszyty dla niego.Spałem z twoją kobietą, pomyślał, teraznoszę twoje ubrania.W końcu odbiorę ci twoje życie.Wygrzebał pistolet ze stosuswojej brudnej odzieży i włożył do kieszeni.Otworzył lodówkę, zjadł ogórka.Wypiłspory łyk wina zhongyu.Miało smak łagodny i gładki, niby skóra kobiety.Już miałwychodzić, gdy kobieta-kierowca zaczęła się powoli podnosić z podłogi.Uklękła,podpierając się rękami, jak żaba albo raczkujące niemowlę.Jej bezradne spojrzeniewzruszyło Dinga przypomniał sobie nagle o swoim synku, fala ojcowskich uczućwezbrała w jego sercu.Podszedł, pochylił się i pogłaskał ją po głowie, ze słowami: Mój skarbie, mój ty biedny skarbie.Wyciągnęła ramiona i objęła go za nogi, spoglądając na niego z czułością. Muszę już iść powiedział. Nie mogę pozwolić uciec twojemu mężowi. Wez mnie ze sobą poprosiła. Nienawidzę go.Pomogę ci.Oni zjadają dzieci.Wstała, ubrała się pośpiesznie, wyjęła z szafki butelkę zawierającą brudnożółtyproszek. Wiesz, co to jest? spytała.Zledczy pokręcił głową. To niemowlęcy proszek, na wzmocnienie.Oni wszyscy to jedzą. Jak to się produkuje? spytał śledczy. Produkuje to Dział %7ływności Specjalnej naszego miejskiego szpitala. Z żywych?. Z żywych.One płaczą! Chodz, idziemy do tego szpitala.Kobieta wzięła z kuchni nóż i podała Dingowi.Zaśmiał się i rzucił go na stół.Kobieta wydała z siebie kilka dzwięcznych, gdaczących chichotów, niczym kwoka,którawłaśnie zniosła jajo, albo drewniane koło toczące się po kamienistej drodze.Chichocząc jak nietoperz, po raz kolejny rzuciła się na Dinga.Jej czułe ramionaobjęły go ciasno za szyję, namiętne nogi owinęły mu się wokół kolan.Rozpaczliwymwysiłkiem zdarł ją z siebie, lecz ona ponowiła próbę była niby dręcząca zmora, odktórej nie sposób się uwolnić.Zledczy zaczął podskakiwać jak małpa, by zapobieckolejnym czułym atakom. Tylko spróbuj znów się na mnie rzucić zamorduję! wyjąkał, dysząc.Zdumiona, patrzyła na niego przez chwilę bez słowa, w końcu wybuchnęłahisterycznym krzykiem: To morduj mnie! Zabij mnie, ty niewdzięczniku, na co czekasz?Rozdarła ubranie na piersi, czerwony guzik z pleksiglasu wystrzelił i upadł zbrzękiem na podłogę.Toczył się tam i z powrotem, poruszany tajemniczą siłą, jakmałe zwierzątko ani grawitacja, ani tarcie podłoża nie wpływały w żaden widocznysposób na jego zachowanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Zorientował się, że sam także jest kompletnie nagi.Leżał nalśniącej podłodze z tekowego drewna.Wspomnienia niedawnych wydarzeńpowracały powolnymi falami do jego umysłu.Chciał się podnieść, lecz nie był wstanie.Kobieta starannie, ze skupionym wyrazem twarzy nacierała piersi, jakby wpobliżu nie było nikogo, niczym matka przygotowująca się do karmienianiemowlęcia.Jej oczy powoli napełniły się krystalicznymi łzami, które spłynęły wdół w postaci dwóch małych strumyczków i zaczęły kapać dokładnie na koniuszki jejpurpurowych sutków.Rozkoszne, boskie uczucia wezbrały w sercu śledczego.Chciałcoś powiedzieć, lecz ona rzuciła się na niego i zakryła jego usta swoimi.Po chwilizauważył, że stada rybek znów zbierają się wokół niego; powietrze wypełniło sięrybią wonią.Nagle poczuł, jak opar alkoholu, który opanował jego ciało, gwałtownieprzenika do organizmu kobiety.Oprzytomniał.Wydał nieartykułowany okrzyk ipozbawiony czucia padł na ziemię.Zledczy wstał chwiejnie.Miał zawroty głowy, musiał się oprzeć ręką o ścianę, by nieupaść.Nigdy w życiu nie czuł się taki słaby.W miejscu wszystkich ważnychorganów swojego ciała czuł pustkę, tak jakby pozostała z niego tylko skóra.Nadciałem kobiety unosił się białawy opar, niczym nad rybą ugotowaną na parze, którąprzed chwilą wyjęto z garnka.Po chwili para się ulotniła pozostał zimny pot, którywystępował kroplami na jej skórę, po czym skapywał na podłogę.Leżała tak,nieprzytomna, przedstawiając żałosny, budzący współczucie widok.Litość rozpleniłasię w sercu śledczego niczym trujące ziele, lecz mimo to nie mógł zapomnieć ozbrodniczej, złej naturze kobiety.Ding Gou er poczuł wielką ochotę, by obsikać jejciało, niczym dzikie zwierzę, lecz odegnał tę paskudną myśl.Przypomniał sobie o JinGangzuanie i o swojej świętej misji.Zacisnął zęby.Czas na mnie! Spałem z twojążoną to nie było w dobrym stylu, przyznaję, ale wasze gotowanie i pożeranieniemowląt to prawdziwa, potworna zbrodnia! Spojrzał na kobietę.Wyobraził sobie,że jest cielesną tarczą, należącą do Jin Gangzuana.Trafiłem już w sam środek tarczy,a pocisk sprawiedliwości wciąż jeszcze mknie w powietrzu! Otworzył szafę, wybrałciemnoniebieski wełniany garnitur i włożył go.Garnitur paso-sował jak ulał, jakby był uszyty dla niego.Spałem z twoją kobietą, pomyślał, teraznoszę twoje ubrania.W końcu odbiorę ci twoje życie.Wygrzebał pistolet ze stosuswojej brudnej odzieży i włożył do kieszeni.Otworzył lodówkę, zjadł ogórka.Wypiłspory łyk wina zhongyu.Miało smak łagodny i gładki, niby skóra kobiety.Już miałwychodzić, gdy kobieta-kierowca zaczęła się powoli podnosić z podłogi.Uklękła,podpierając się rękami, jak żaba albo raczkujące niemowlę.Jej bezradne spojrzeniewzruszyło Dinga przypomniał sobie nagle o swoim synku, fala ojcowskich uczućwezbrała w jego sercu.Podszedł, pochylił się i pogłaskał ją po głowie, ze słowami: Mój skarbie, mój ty biedny skarbie.Wyciągnęła ramiona i objęła go za nogi, spoglądając na niego z czułością. Muszę już iść powiedział. Nie mogę pozwolić uciec twojemu mężowi. Wez mnie ze sobą poprosiła. Nienawidzę go.Pomogę ci.Oni zjadają dzieci.Wstała, ubrała się pośpiesznie, wyjęła z szafki butelkę zawierającą brudnożółtyproszek. Wiesz, co to jest? spytała.Zledczy pokręcił głową. To niemowlęcy proszek, na wzmocnienie.Oni wszyscy to jedzą. Jak to się produkuje? spytał śledczy. Produkuje to Dział %7ływności Specjalnej naszego miejskiego szpitala. Z żywych?. Z żywych.One płaczą! Chodz, idziemy do tego szpitala.Kobieta wzięła z kuchni nóż i podała Dingowi.Zaśmiał się i rzucił go na stół.Kobieta wydała z siebie kilka dzwięcznych, gdaczących chichotów, niczym kwoka,którawłaśnie zniosła jajo, albo drewniane koło toczące się po kamienistej drodze.Chichocząc jak nietoperz, po raz kolejny rzuciła się na Dinga.Jej czułe ramionaobjęły go ciasno za szyję, namiętne nogi owinęły mu się wokół kolan.Rozpaczliwymwysiłkiem zdarł ją z siebie, lecz ona ponowiła próbę była niby dręcząca zmora, odktórej nie sposób się uwolnić.Zledczy zaczął podskakiwać jak małpa, by zapobieckolejnym czułym atakom. Tylko spróbuj znów się na mnie rzucić zamorduję! wyjąkał, dysząc.Zdumiona, patrzyła na niego przez chwilę bez słowa, w końcu wybuchnęłahisterycznym krzykiem: To morduj mnie! Zabij mnie, ty niewdzięczniku, na co czekasz?Rozdarła ubranie na piersi, czerwony guzik z pleksiglasu wystrzelił i upadł zbrzękiem na podłogę.Toczył się tam i z powrotem, poruszany tajemniczą siłą, jakmałe zwierzątko ani grawitacja, ani tarcie podłoża nie wpływały w żaden widocznysposób na jego zachowanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]