[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pętaliśmy się chwilę po starej ulicy Kościelnej.Znieg padał cały czas, noc byłamrozna.W pewnym oddaleniu, na działce, której właścicielem był McVicer, frontemdo zaplecza starego tartaku McVicera, stał dom Porierów mały, drewniany, zespadzistym daszkiem nad wejściem i zawiniętymi okapami, na których odkładał sięśnieg.Czapa śniegu przykryła zbiornik olejowy, a na dachu siedział w swych saniachwielki święty Mikołaj, majestatycznym gestem pozdrawiając świat.W okniedostrzegłem światełka choinki, rozjaśniające okap i leniwe płatki śniegu.Z wnętrzadomu Porierów sączyła się nadzwyczaj podniosła muzyka.Ale ja przez całą drogępowrotną dygotałem z zimna.Leciało mi z nosa i kaszlałem jak najęty.Gdy mijaliśmydom Porierów, zobaczyłem Penny Porier: przemknęła na tle okna w białej nocnejkoszuli.Pomyślałem, że gdybym mógł jej chociaż raz dotknąć byłbym zbawiony.7Przed północą wyszliśmy na Pasterkę.Gwiazdy lśniły nadzwyczajnie, a moja małasiostra Autumn pochwaliła się, że wie, gdzie jest Orion.Ponieważ ja tego niewiedziałem, na wszelki wypadek przyznałem jej rację.Po mszy, po kolędach, po komunii, przy której każdy oddawał cześć małemuJezusowi, po ceremonii ochrzczenia noworodka, wyruszyliśmy z powrotem do domuoblodzoną drogą.Z drzew zwisały kożuchy śniegu, droga była czarna jak smoła, zdaleka niósł się jakiś śpiew.Matka opowiadała nam, jak to kiedyś pojedziemy wszyscy autobusem do SaintJohn, najlepiej w moje wakacje.Mówiła to, naturalnie, w każde Boże Narodzenie, izawsze odkładało się wycieczkę na następny rok.Cisza, spokój; mama z tatą szli pod rękę, a ja i Autumn, której białą buzięzaróżowił rumieniec zdrowia, dreptaliśmy najpierw dzielnie z przodu, a potemwlekliśmy się za rodzicami.Po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że tuż za namiidzie paru mężczyzn, którzy wyszli z lasu.Jeden zaczepił moją matkę i powiedział, żeod dawna ma chęć zajrzeć jej pod sukienkę i sprawdzić, czy da się tam zmajstrowaćcoś lepszego niż ale-binos.Mój ojciec rzekł na to tylko: Idzcie do domu, chłopaki.Tamci spojrzeli na niego i zarechotali.Garnitur ojca miał piętnaście lat, kolanaspodni były wyświecone, a wszystkie kieszenie dziurawe.W butonierce tkwiłczerwony sztuczny gozdzik, który Autumn wygrała dwa dni wcześniej nagwiazdkowej loterii dla dzieci w magazynie rybnym.Za nami widniało tylko czarneniebo.Przez obłok oddechu patrzyłem w dół na swoje zniszczone buty i miałem tylkonadzieję, że ktoś nadejdzie drogą i powstrzyma tych mężczyzn.Przewrócili ojca naziemię.Gozdzik wypadł mu z klapy.Ojciec chciał go podnieść, ale jeden z napastnikówprzydeptał gozdzik butem, a dwaj pozostali zaczęli ojca kopać.Nie mogłem tegoznieść.Pokonując zadymkę i czarny wiatr, rzuciłem się ojcu na pomoc, ale on mniepowstrzymał na wyciągnięcie ramion.W ten sposób się odsłonił, co przypłacił seriąbestialskich ciosów i pokaleczeniem rąk o lód.Jestem pewien, że wiedział, kto go napadł, ale nie chciał, żebym ja wiedział bowiedza prowadzi do grzechu.Co z tego, że napastnicy nie pozakrywali twarzy nocbyła czarna jak smoła, ani światełka. Mówiłem ci, że jeszcze cię dorwę powtarzał co chwila jeden z nich.Do dziśpamiętam ten głos, chrypliwie śpiewny. No i dorwałem cię. Wez dzieci do domu, Elly powiedział ojciec.Z kieszeni powypadały mu cholerne cukrowe figurki, które nam kupił, żeby daćpo mszy.Autumn wpadła w histerię i czepiała się kurczowo mojej ręki, a mnie paraliżowałstrach, szczególnie gdy patrzyłem na twarz siostry.Wreszcie na oblodzonej drodze błysnęły światła samochodu.Napastnicy prysnęliw mgnieniu oka.To Jay Beard wracał po swoją gitarę, której zapomniał w kościele.Pomógł ojcu wstać z ziemi.A potem, nie żałując czasu, odwiózł nas do domu. Zapomniałem gozdzika powiedział tata. Leży na drodze. Wezmę go, jak będę jechał obiecał Jay. Ty się tam nie pokazuj, bo mogąwrócić, pijana banda i tyle.Siedz lepiej w domu z Elly, to ci już dadzą spokój dzisiajw nocy.Po raz pierwszy uświadomiłem sobie, na czym polega nasza izolacja.Na tym, żektoś mógł odezwać się w taki sposób do mojej matki.Chciałem, żeby ojciecpowiedział do Jaya: Jadę z tobą, pokażę im! ale on tylko kiwnął głową.Po razpierwszy w życiu, znacznie dosadniej niż przy szykowaniu gwiazdkowych paczek,pojąłem, że naszą rodzinę dotknęło ubóstwo, które nie ma nic wspólnego z brudem.Kiedy podrosłem, rozpoznawałem biedne dziecko z daleka, po zapachu, jak burzęi mleko.Czułem ten zapach w miastach, nie tylko tutaj, także w Europie; zawszemiałem wrażenie, że wszystkie biedne dzieciaki to w pewnym sensie moi krewni.Teraz ten zapach czaił się za naszymi plecami, w lodowatym mroku.Woń ubóstwazalatywała wodą święconą, którą matka spryskiwała sukienki Autumn, gdyżuwielbiała naszą małą albinoskę.Matka wysiadła z samochodu, podziękowała Jayowi i skromnie obciągnęłasukienkę, zakrywając zbyt odsłonięte łydki.Nagle dowiedziałem się, że jestemdzieckiem niedostatku i niełaski.Jak Voteurowie.Do mojego gatunku ludzi zaliczałasię Cheryl Voteur, a nie Penny Porier.A ja myślałem, że od Penny różni mnie tylko jejzadufana minka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Pętaliśmy się chwilę po starej ulicy Kościelnej.Znieg padał cały czas, noc byłamrozna.W pewnym oddaleniu, na działce, której właścicielem był McVicer, frontemdo zaplecza starego tartaku McVicera, stał dom Porierów mały, drewniany, zespadzistym daszkiem nad wejściem i zawiniętymi okapami, na których odkładał sięśnieg.Czapa śniegu przykryła zbiornik olejowy, a na dachu siedział w swych saniachwielki święty Mikołaj, majestatycznym gestem pozdrawiając świat.W okniedostrzegłem światełka choinki, rozjaśniające okap i leniwe płatki śniegu.Z wnętrzadomu Porierów sączyła się nadzwyczaj podniosła muzyka.Ale ja przez całą drogępowrotną dygotałem z zimna.Leciało mi z nosa i kaszlałem jak najęty.Gdy mijaliśmydom Porierów, zobaczyłem Penny Porier: przemknęła na tle okna w białej nocnejkoszuli.Pomyślałem, że gdybym mógł jej chociaż raz dotknąć byłbym zbawiony.7Przed północą wyszliśmy na Pasterkę.Gwiazdy lśniły nadzwyczajnie, a moja małasiostra Autumn pochwaliła się, że wie, gdzie jest Orion.Ponieważ ja tego niewiedziałem, na wszelki wypadek przyznałem jej rację.Po mszy, po kolędach, po komunii, przy której każdy oddawał cześć małemuJezusowi, po ceremonii ochrzczenia noworodka, wyruszyliśmy z powrotem do domuoblodzoną drogą.Z drzew zwisały kożuchy śniegu, droga była czarna jak smoła, zdaleka niósł się jakiś śpiew.Matka opowiadała nam, jak to kiedyś pojedziemy wszyscy autobusem do SaintJohn, najlepiej w moje wakacje.Mówiła to, naturalnie, w każde Boże Narodzenie, izawsze odkładało się wycieczkę na następny rok.Cisza, spokój; mama z tatą szli pod rękę, a ja i Autumn, której białą buzięzaróżowił rumieniec zdrowia, dreptaliśmy najpierw dzielnie z przodu, a potemwlekliśmy się za rodzicami.Po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że tuż za namiidzie paru mężczyzn, którzy wyszli z lasu.Jeden zaczepił moją matkę i powiedział, żeod dawna ma chęć zajrzeć jej pod sukienkę i sprawdzić, czy da się tam zmajstrowaćcoś lepszego niż ale-binos.Mój ojciec rzekł na to tylko: Idzcie do domu, chłopaki.Tamci spojrzeli na niego i zarechotali.Garnitur ojca miał piętnaście lat, kolanaspodni były wyświecone, a wszystkie kieszenie dziurawe.W butonierce tkwiłczerwony sztuczny gozdzik, który Autumn wygrała dwa dni wcześniej nagwiazdkowej loterii dla dzieci w magazynie rybnym.Za nami widniało tylko czarneniebo.Przez obłok oddechu patrzyłem w dół na swoje zniszczone buty i miałem tylkonadzieję, że ktoś nadejdzie drogą i powstrzyma tych mężczyzn.Przewrócili ojca naziemię.Gozdzik wypadł mu z klapy.Ojciec chciał go podnieść, ale jeden z napastnikówprzydeptał gozdzik butem, a dwaj pozostali zaczęli ojca kopać.Nie mogłem tegoznieść.Pokonując zadymkę i czarny wiatr, rzuciłem się ojcu na pomoc, ale on mniepowstrzymał na wyciągnięcie ramion.W ten sposób się odsłonił, co przypłacił seriąbestialskich ciosów i pokaleczeniem rąk o lód.Jestem pewien, że wiedział, kto go napadł, ale nie chciał, żebym ja wiedział bowiedza prowadzi do grzechu.Co z tego, że napastnicy nie pozakrywali twarzy nocbyła czarna jak smoła, ani światełka. Mówiłem ci, że jeszcze cię dorwę powtarzał co chwila jeden z nich.Do dziśpamiętam ten głos, chrypliwie śpiewny. No i dorwałem cię. Wez dzieci do domu, Elly powiedział ojciec.Z kieszeni powypadały mu cholerne cukrowe figurki, które nam kupił, żeby daćpo mszy.Autumn wpadła w histerię i czepiała się kurczowo mojej ręki, a mnie paraliżowałstrach, szczególnie gdy patrzyłem na twarz siostry.Wreszcie na oblodzonej drodze błysnęły światła samochodu.Napastnicy prysnęliw mgnieniu oka.To Jay Beard wracał po swoją gitarę, której zapomniał w kościele.Pomógł ojcu wstać z ziemi.A potem, nie żałując czasu, odwiózł nas do domu. Zapomniałem gozdzika powiedział tata. Leży na drodze. Wezmę go, jak będę jechał obiecał Jay. Ty się tam nie pokazuj, bo mogąwrócić, pijana banda i tyle.Siedz lepiej w domu z Elly, to ci już dadzą spokój dzisiajw nocy.Po raz pierwszy uświadomiłem sobie, na czym polega nasza izolacja.Na tym, żektoś mógł odezwać się w taki sposób do mojej matki.Chciałem, żeby ojciecpowiedział do Jaya: Jadę z tobą, pokażę im! ale on tylko kiwnął głową.Po razpierwszy w życiu, znacznie dosadniej niż przy szykowaniu gwiazdkowych paczek,pojąłem, że naszą rodzinę dotknęło ubóstwo, które nie ma nic wspólnego z brudem.Kiedy podrosłem, rozpoznawałem biedne dziecko z daleka, po zapachu, jak burzęi mleko.Czułem ten zapach w miastach, nie tylko tutaj, także w Europie; zawszemiałem wrażenie, że wszystkie biedne dzieciaki to w pewnym sensie moi krewni.Teraz ten zapach czaił się za naszymi plecami, w lodowatym mroku.Woń ubóstwazalatywała wodą święconą, którą matka spryskiwała sukienki Autumn, gdyżuwielbiała naszą małą albinoskę.Matka wysiadła z samochodu, podziękowała Jayowi i skromnie obciągnęłasukienkę, zakrywając zbyt odsłonięte łydki.Nagle dowiedziałem się, że jestemdzieckiem niedostatku i niełaski.Jak Voteurowie.Do mojego gatunku ludzi zaliczałasię Cheryl Voteur, a nie Penny Porier.A ja myślałem, że od Penny różni mnie tylko jejzadufana minka [ Pobierz całość w formacie PDF ]