[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie  jeden po drugim wyszli przezokno i opuścili się po linie.Koboldom i gnomom zejście nie sprawiło kłopotów, tylko Questormusiał włożyć w to trochę wysiłku.Kiedy byli już bezpieczni na dole, ruszyli za Bunionem wzdłuż muru zamkowego kuschodom, potem w dół do przejścia prowadzącego do żelaznych drzwi, które wychodziły nazewnątrz.Przemykając w ciemnościach, trzymając się zacienionych miejsc, doszli aż na koniecmiasta, do szopy, gdzie już czekały na nich konie i juczne zwierzęta, które Bunion zdołał jakimścudem wyprowadzić z zamku. Zegnaj i zostań z Bogiem, Kallendborze!  krzyknął za siebie Questor, kiedy jużbezpiecznie znalezli się na równinach Greensward.Czuł się teraz znacznie lepiej.Wydostał siebie i swoich przyjaciół z trudnej sytuacji, zanimzdołano wyrządzić im jakąkolwiek krzywdę.Sprytnie uporał się z faktem, że to właściwieBunion ich uratował, wmawiając sobie, iż stało się to możliwe dzięki jego przywództwu.Mógłteraz na nowo podjąć obowiązki, które na niego nałożono.Jeszcze udowodni królowi, ile jestwart!Istniał tylko jeden problem.Okazało się, że Bunion nie ma zaginionej butelki.Ktoś inny jąukradł  ktoś, kto tak jak Bunion mógł się przemieszczać nie zauważony w dobrze strzeżonymmiejscu.Brwi na dostojniej, poważnej twarzy Questora uniosły się.Czarodziej się zamyślił.Któż mógłby to być? CZAS NA PRZEDSTAWIENIEKiedy w końcu zadzwonił telefon, Ben Holiday rzucił się natychmiast w stronę aparatui niewiele brakowało, a złamałby sobie nogę, przewracając się o krzesło. Cholera! Słucham? Doktorku? W końcu tutaj dotarłem  powiedział Miles Bennett przez słuchawkę. Jestemw holu, na dole.Po drugiej stronie było słychać westchnienie ulgi. Dzięki Bogu! Chcesz, żebym wszedł na górę? Oczywiście.Natychmiast.Odłożył słuchawkę, opadł na pobliską kanapę i z ponurą miną rozcierał obolałą nogę.Nareszcie nadeszło zbawienie! Przez cztery dni czekał na przyjazd Milesa i na informacjeo Michelu Ard Rhi oraz Abernathym, cztery długie, niekończące się dni, zamkniętyw luksusowych wnętrzach  Shangri-La.Miles przesłał telegraficznie obiecane pieniądze, więcprzynajmniej udało mu się uniknąć głodu i eksmisji.Nie mógł jednak opuszczać pokoju na dłużejniż jedną lub dwie godziny dziennie, a robił to zawsze póznym wieczorem lub wcześnie rano.Willow po prostu przyciągała zbyt wiele uwagi.Poza tym sylfida ogólnie nie czuła się zbyt dobrze od czasu ich przybycia z Landover.Spojrzał w stronę balkonu, gdzie siedziała naga w kałuży słońca, tuż za rozsuwanymi,szklanymi drzwiami pokoju dziennego ich apartamentu.Siadywała tam każdego dnia, czasem nakilka dobrych godzin, wpatrując się w pustynię, z twarzą uniesioną ku słońcu, zupełnienieruchoma.Wydawało się, że to naświetlanie jej służy, więc zostawiał ją samą.Przypuszczał, że to ma coś wspólnego z jej amorficzną fizjologią, że słońce korzystniewpływało zarówno na jej część ludzką jak i roślinną.Niemniej jednak wydawała się apatycznai mizerna, jej kolor skóry nie był taki jak zawsze, a jej energia w jakiś tajemniczy sposób sięwyczerpała.Były chwile, kiedy traciła orientację.Bardzo się o nią martwił.Zaczynał wierzyć, żew środowisku tego świata znajdowało się coś, albo czegoś brakowało, co powodowało jej złystan.Chciał jak najszybciej zakończyć sprawę Abernathy ego oraz zaginionego medalionui zabrać bezpiecznie Willow z powrotem do Landover.Wstał, przeszedł do łazienki i spryskał twarz zimną wodą.Niezbyt dobrze spał przez te ostatnie kilka dni.Był niespokojny i pragnął wreszcie zrobićcoś, co zakończy to oczekiwanie.Wytarł twarz ręcznikiem i spojrzał na własne odbicie w lustrze.Wyglądał na zdrowego, pomyślał, może z wyjątkiem oczu.Ich przekrwione białka przypominałymaleńkie mapy drogowe.To z powodu braku snu i czytania dwóch, trzech powieści dziennie,tylko żeby nie oszaleć. Rozległo się pukanie do drzwi.Odrzucił ręcznik, przemierzył pokój i spojrzał przez wizjer.To był Miles.Przekręcił zamek i otworzył drzwi. Cześć, doktorku  zawołał Miles, wyciągając dłoń.Ben chwycił ją i energicznie potrząsnął.Miles się nie zmienił ani trochę.Wciąż ten sam,wielki misiu o dziecięcych rysach twarzy, w wymiętym garniturze i z ujmującym uśmiechem naustach.Pod ręką trzymał skórzaną aktówkę. Zwietnie wyglądasz, Miles  powiedział szczerze. A ty wyglądasz jak cholerny japiszon  odpowiedział Miles. W dresach i adidasach,nocujący w  Shangri-La i czekający tylko na zmierzch i światła nocy.Tylko że jesteś trochę zastary.Mogę wejść? Pewnie, wchodz. Odsunął się na bok, aby stary przyjaciel mógł wejść do pokoju,sprawdził oba końce korytarza, po czym zamknął drzwi. Znajdz sobie coś wygodnego dosiedzenia.Miles przeszedł przez pokój, podziwiając umeblowanie, cicho gwiżdżąc na widok dobrzezaopatrzonego barku i nagle stanął jak wryty. Jezu Chryste, doktorku!Wpatrywał się przez oszklone drzwi w Willow. Co ze mnie za idiota!  zawołał skonsternowany Ben.Zupełnie zapomniał o sylfidzie.Wszedł do łazienki, wziął płaszcz kąpielowy i wyszedł na balkon.Położył go delikatnie naszczupłych ramionach Willow.Spojrzała na niego pytająco.Jej wzrok był nieobecny.Widaćbyło, że myślami jest gdzie indziej. Miles jest tutaj  powiedział do niej cicho.Skinęła głową i wstała się przywitać.Weszli do głównego pokoju, gdzie Miles stał jak wryty,ściskając swój neseser niczym tarczę. Miles, to jest Willow  powiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl