[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minęli ją wkrótcei znalezli się na gościńcu wiodącym do Zawady.Znieg leżał dużyna polach i na drodze, ponieważ jednak była odwilż, więc zmiękłi płozy sań sunęły się bez szelestu.Dzień uczynił się już zupełny, alemglisty.Z bliska można było widzieć dobrze drzewa przydrożne,natomiast dal majaczyła jakby przesłonięta muślinem.Miejscamigęstsze tumany wstawały na rozległych, białych polach i wlokły sięku drodze, długie, leniwe, popychane nie wiedzieć jaką siłą, gdyżnie było żadnego wiatru.Chwilami zakrywały całkiem okolicę,to znów rzedły odsłaniając bliższe zadmy śnieżne, zasnute krzakii polne grusze, śpiące na dalekich miedzach pod okiścią.Kiedyniekiedy rozlegało się w górze stłumione, smutne krakanie wronlecących stadami od lasu ku miasteczku.Smutek był jednak nie tylko w tych głosach, ale wszędy w po-sępnym świetle dnia, w śnieżnych, milczących rozłogach, we mglei w duszach chłopców.Wydało im się, że z wrzącego życiem, walkąi upojonego nadzieją zwycięstwa otoczenia wysłano ich w jakąśbezkresną krainę odrętwienia i śmierci, która zniemrawi ich, ubez-władni, zmorzy i uśpi.Ale właśnie dlatego ów przenikliwy smutekzmienił się w taki sam gorzki wewnętrzny protest, z jakim wyjeż-dżali z Warszawy, a następnie w taki sam ostry bunt przeciw tymwarunkom, w jakich musieli żyć i przeciw tej konieczności, któraciągnęła ich jak na powrozie tam, dokąd nie chcieli iść.Opanowałaich silniej niż kiedykolwiek myśl, która stale tkwiła w ich głowach,144Baśnie i Legendyże jeśli to wszystko, co się nazywa dzisiejszym życiem ludzkościi jego światłem przewodnim, nie da się przewrócić i zdeptać, to le-piej niech przepadnie samo życie.Poza tym zadaniem istniały w ichpojęciu tylko rzeczy marne lub zmurszałe, równoznaczne z pleśniąi zgnilizną.Po bezsennie spędzonej nocy wpadli ze zmęczenia jakbyw gorączkę, która potęgowała tę wewnętrzną rozterkę.Próbowalio tym rozmawiać, ale im nie szło.Felicjan bowiem powoził z kozłai musiał uważać na drogę.Nie przeszkadzało mu to jednak szarpaćsię wewnętrznie i protestować przeciw wszelkim wiązadłom, któretak unieruchamiają duszę ludzką u pewnych brzegów, jak łańcuchkotwicy unieruchomia lotną łódz w przystani.Było zaś to targaniesię tym cięższe, że od tych pól zimowych, od tej mglistej przestrzeni,od tej białej pustki, od grusz śpiących na miedzach i od tego okolne-go smutku coś szło i wołało na obu chłopców jakby po imieniu, cośogarniało ich jak swoich, coś wchłaniało ich w siebie.Gabriel, którybył wrażliwszy od Felicjana, odczuwał to mistyczne jakieś prawoprzynależności silniej, a nie zdając sobie z niego jasno sprawy wal-czył z nim jednak uparcie i męczył się tym więcej oporem.Wreszciewyczerpał się.Myśli i wrażenia poczęły mu bezładnie napływaćdo głowy, drgać, zbiegać i rozbiegać się, mieszać i przeskakiwaćsię nawzajem.W uszach huczał mu turkot kół wagonu, oddechlokomotywy, szwargot podróżnych %7łydów, a w te głosy wplatałasię rozmowa ze starym suchotnikiem.Słyszał teraz wyraznie jegokaszel i jego opowiadanie.Oto wjeżdżają właśnie w ów zawadzkiborek, niegdyś zadymiony od wystrzałów, pełen nawoływań się,krzyków i jęku.A teraz jak tu cicho i mglisto! Zdawałoby się, że tunikt nigdy nie krzyczał, prócz wron i pastuchów i nikt by się niedomyślił, że tu leżą powstańcy.A jednak ten dziwny suchotnik mówił, że to były szlachetniejszeczasy, że ludzie wiedzieli, za co giną.A dziś co? czy to niby niewiedzą, czy dusza ludzka nie rozokoliła się dziesięć razy szerzej?Tamto była przecie wojna o jakąś jedną dość ciasną sprawę, a teraz145Henryk Sienkiewiczchodzi o cały świat i o wolność tak rozlewną i bezbrzeżną jak mo-rze.Ej! stare dzieje niech śpią, a stare idee niech się nie włóczą jakzmory po świecie. Trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgaćnowe. Dziwny wszelako ten zakaszlany pan ze swymi pytaniami: Czy wy się nie boicie tych, co tam leżą pod chojarami? Jakie głupstwo!Są czasem wrażenia niewytłumaczone i męczące.Od niczego sięłatwo nie odchodzi, a gdy się coś przyrośniętego odcina, to zawszeboli, zwłaszcza gdy i ktoś drugi na tym cierpi.Każdy miewa teżchwili jakiegoś niepokoju i.dobrze, że się ten borek już kończy,bo takie wspomnienia, jakie się z nim łączą, to także swego rodzajuzmora.Tu nagle ocknął się, albowiem sanki stanęły. Feliś, czemuś stanął? zapytał.Ale głos jego zabrzmiał we mgle jakoś dziwnie, jakby mówił ktośobcy i z daleka.A brat zwrócił ku niemu twarz i odrzekł równie nieswoim, zają-kliwym głosem: Nie wiem.konie sta.nęły.Nastała chwila ciszy, tylko konie zaczęły przysiadać na zadachi chrapać głośno.Byli już u samego wylotu zawadzkiego borku i w pierwszej chwilinie ujrzeli nic, co by dać mogło powód do niepokoju, a tym bardziejdo strachu, jednak w mgnieniu oka włosy zjeżyły się im pod czap-kami, zęby poczęły szczękać, a zrenice rozszerzyły się z trwogi.Jakieś niepojęte przerażenie napełniło las, powietrze i mgłę,której białawy, wydłużony obłok przesuwał się w poprzek drogi,wzdłuż sosen.Nastała chwila zakrzepłej, trupiej ciszy.A wtem z owej mglistej otoczy wychylił się oddział kosynierów.Szli chłopi w sukmanach, z drągami osadzonych sztorcem kosna ramionach.Przechodzili polem, tuż na skraju lasu i niedalekood sanek.Ale kroki ich, lubo strudzone i ciężkie, nie wydawały146Baśnie i Legendynajmniejszego szelestu.Nie było słychać ni brzęku kos, ni gwarurozmowy.W pierwszym szeregu szedł ksiądz w kapturze na głowiei z krzyżem w ręku.I on, i ci, których wiódł, mieli głowy pochylonena piersi i przeciągali nie jak żołnierze w pochodzie, ale raczej tak,jak ludzie idą na procesji lub za pogrzebem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Minęli ją wkrótcei znalezli się na gościńcu wiodącym do Zawady.Znieg leżał dużyna polach i na drodze, ponieważ jednak była odwilż, więc zmiękłi płozy sań sunęły się bez szelestu.Dzień uczynił się już zupełny, alemglisty.Z bliska można było widzieć dobrze drzewa przydrożne,natomiast dal majaczyła jakby przesłonięta muślinem.Miejscamigęstsze tumany wstawały na rozległych, białych polach i wlokły sięku drodze, długie, leniwe, popychane nie wiedzieć jaką siłą, gdyżnie było żadnego wiatru.Chwilami zakrywały całkiem okolicę,to znów rzedły odsłaniając bliższe zadmy śnieżne, zasnute krzakii polne grusze, śpiące na dalekich miedzach pod okiścią.Kiedyniekiedy rozlegało się w górze stłumione, smutne krakanie wronlecących stadami od lasu ku miasteczku.Smutek był jednak nie tylko w tych głosach, ale wszędy w po-sępnym świetle dnia, w śnieżnych, milczących rozłogach, we mglei w duszach chłopców.Wydało im się, że z wrzącego życiem, walkąi upojonego nadzieją zwycięstwa otoczenia wysłano ich w jakąśbezkresną krainę odrętwienia i śmierci, która zniemrawi ich, ubez-władni, zmorzy i uśpi.Ale właśnie dlatego ów przenikliwy smutekzmienił się w taki sam gorzki wewnętrzny protest, z jakim wyjeż-dżali z Warszawy, a następnie w taki sam ostry bunt przeciw tymwarunkom, w jakich musieli żyć i przeciw tej konieczności, któraciągnęła ich jak na powrozie tam, dokąd nie chcieli iść.Opanowałaich silniej niż kiedykolwiek myśl, która stale tkwiła w ich głowach,144Baśnie i Legendyże jeśli to wszystko, co się nazywa dzisiejszym życiem ludzkościi jego światłem przewodnim, nie da się przewrócić i zdeptać, to le-piej niech przepadnie samo życie.Poza tym zadaniem istniały w ichpojęciu tylko rzeczy marne lub zmurszałe, równoznaczne z pleśniąi zgnilizną.Po bezsennie spędzonej nocy wpadli ze zmęczenia jakbyw gorączkę, która potęgowała tę wewnętrzną rozterkę.Próbowalio tym rozmawiać, ale im nie szło.Felicjan bowiem powoził z kozłai musiał uważać na drogę.Nie przeszkadzało mu to jednak szarpaćsię wewnętrznie i protestować przeciw wszelkim wiązadłom, któretak unieruchamiają duszę ludzką u pewnych brzegów, jak łańcuchkotwicy unieruchomia lotną łódz w przystani.Było zaś to targaniesię tym cięższe, że od tych pól zimowych, od tej mglistej przestrzeni,od tej białej pustki, od grusz śpiących na miedzach i od tego okolne-go smutku coś szło i wołało na obu chłopców jakby po imieniu, cośogarniało ich jak swoich, coś wchłaniało ich w siebie.Gabriel, którybył wrażliwszy od Felicjana, odczuwał to mistyczne jakieś prawoprzynależności silniej, a nie zdając sobie z niego jasno sprawy wal-czył z nim jednak uparcie i męczył się tym więcej oporem.Wreszciewyczerpał się.Myśli i wrażenia poczęły mu bezładnie napływaćdo głowy, drgać, zbiegać i rozbiegać się, mieszać i przeskakiwaćsię nawzajem.W uszach huczał mu turkot kół wagonu, oddechlokomotywy, szwargot podróżnych %7łydów, a w te głosy wplatałasię rozmowa ze starym suchotnikiem.Słyszał teraz wyraznie jegokaszel i jego opowiadanie.Oto wjeżdżają właśnie w ów zawadzkiborek, niegdyś zadymiony od wystrzałów, pełen nawoływań się,krzyków i jęku.A teraz jak tu cicho i mglisto! Zdawałoby się, że tunikt nigdy nie krzyczał, prócz wron i pastuchów i nikt by się niedomyślił, że tu leżą powstańcy.A jednak ten dziwny suchotnik mówił, że to były szlachetniejszeczasy, że ludzie wiedzieli, za co giną.A dziś co? czy to niby niewiedzą, czy dusza ludzka nie rozokoliła się dziesięć razy szerzej?Tamto była przecie wojna o jakąś jedną dość ciasną sprawę, a teraz145Henryk Sienkiewiczchodzi o cały świat i o wolność tak rozlewną i bezbrzeżną jak mo-rze.Ej! stare dzieje niech śpią, a stare idee niech się nie włóczą jakzmory po świecie. Trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgaćnowe. Dziwny wszelako ten zakaszlany pan ze swymi pytaniami: Czy wy się nie boicie tych, co tam leżą pod chojarami? Jakie głupstwo!Są czasem wrażenia niewytłumaczone i męczące.Od niczego sięłatwo nie odchodzi, a gdy się coś przyrośniętego odcina, to zawszeboli, zwłaszcza gdy i ktoś drugi na tym cierpi.Każdy miewa teżchwili jakiegoś niepokoju i.dobrze, że się ten borek już kończy,bo takie wspomnienia, jakie się z nim łączą, to także swego rodzajuzmora.Tu nagle ocknął się, albowiem sanki stanęły. Feliś, czemuś stanął? zapytał.Ale głos jego zabrzmiał we mgle jakoś dziwnie, jakby mówił ktośobcy i z daleka.A brat zwrócił ku niemu twarz i odrzekł równie nieswoim, zają-kliwym głosem: Nie wiem.konie sta.nęły.Nastała chwila ciszy, tylko konie zaczęły przysiadać na zadachi chrapać głośno.Byli już u samego wylotu zawadzkiego borku i w pierwszej chwilinie ujrzeli nic, co by dać mogło powód do niepokoju, a tym bardziejdo strachu, jednak w mgnieniu oka włosy zjeżyły się im pod czap-kami, zęby poczęły szczękać, a zrenice rozszerzyły się z trwogi.Jakieś niepojęte przerażenie napełniło las, powietrze i mgłę,której białawy, wydłużony obłok przesuwał się w poprzek drogi,wzdłuż sosen.Nastała chwila zakrzepłej, trupiej ciszy.A wtem z owej mglistej otoczy wychylił się oddział kosynierów.Szli chłopi w sukmanach, z drągami osadzonych sztorcem kosna ramionach.Przechodzili polem, tuż na skraju lasu i niedalekood sanek.Ale kroki ich, lubo strudzone i ciężkie, nie wydawały146Baśnie i Legendynajmniejszego szelestu.Nie było słychać ni brzęku kos, ni gwarurozmowy.W pierwszym szeregu szedł ksiądz w kapturze na głowiei z krzyżem w ręku.I on, i ci, których wiódł, mieli głowy pochylonena piersi i przeciągali nie jak żołnierze w pochodzie, ale raczej tak,jak ludzie idą na procesji lub za pogrzebem [ Pobierz całość w formacie PDF ]