[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wiesz, ile cennego kruszcu kryje ziemia  tłumaczył  i nie mówię tu o złotodajnychpiaskach królestwa Mali, jeno o tym, co w obliczu wojen i katastrof ludzie powierzali matce ziemi, o tych wszystkich garnkach pełnych monet, zawiniątkach z rodzinnymi srebrami,diademami i kielichami w ściany piwnic wmurowanymi.A grobowce? Zawsze zastanawiamnie, czemu wielcy tego świata tak bardzo pragną zabierać bogactwa tego świata dokrólestwa duchów& Nie sądz jednak, Alfredo, że masz do czynienia z pospolitym rabusiem.Korzystam z tych zasobów tylko naonczas, kiedy jestem w prawdziwej potrzebie. Tupokazał mi metalowe urządzenie, które pozwalało mu, chociaż nie wiem na jakiej zasadzie,wykrywać wszelkie dobra pod ziemią ukryte, oczywiście jeśli nie leżały zbyt głęboko. Takudało mi się odkryć groby etruskie w Toskanii, a także sporo skarbów pochowanych w trakcienajazdów barbarzyńców w V wieku.A gdybym jeszcze odkrył legendarny grób Attyli,spełniłbym marzenie mego życia.Postawiłem uszy. Jakież to marzenie? Wykupiłbym od padyszacha piękną wyspę na ciepłym morzu i zgromadził tamnajtęższych uczonych z całego świata, iżby w nastroju spokoju i dostatku mogli prowadzićeksperymenty, analizować stare księgi i deliberować nad lepszym ułożeniem świata.Nie kwestionowałem tej wizji, chociaż nie wydawała mi się szczególnie rozsądna.Mimomłodego wieku pamiętałem opowieści kapitana Massimo, że wszelkie mądrale w większejkupie są swarliwe i zazdrosne, a całą energię zużywają, chętniej ze sobą walcząc, niżwspółpracując. Nie masz większych durniów niż zawodowi mędrcy  powtarzał mi także ojciecFilippo i nie sądzę, żeby był to wyłącznie zabawnie brzmiący paradoks.Tymczasem przekroczyliśmy przełęcz San Bernardino, słynną z psów wielkich, które,jak powiadają miejscowi, potrafią człeka przysypanego śniegiem odnalezć, i otwarły się przednami doliny przez Helwetów zamieszkałe, a my, lubo gnaliśmy i tak na łeb na szyję, jeszczeprzyśpieszyliśmy.Nad jeziorem Leman w Montreux Mistrz mój ostawił nasz zaprzęg jakozbyt powolny pod opieką swych niemotów i razem ze mną na rumakach puścił się w alpejskądolinę z zapamiętałością, jakby miał tam znalezć zródło wiecznej młodości albo jaki innyskarb.Co go tak gnało? Nie wspominał, ale jego lico pociemniało z frasunku, a bruzda na czolezapadała się jeszcze bardziej.Co jakiś czas zachodził do oberży, rozpytywał też o coś poplebaniach, a potem na koń siadał i pędził, wlokąc mnie za sobą.Gdyby chcieć szukać wad mego Mistrza, właśnie owa niechęć do odpowiadania napytania dotyczące jego zamiarów mogła irytować najbardziej.Pózniej pojąłem, że w tym szaleństwie kryła się metoda pozwalająca bezpiecznie dochodzić do celu, bez ryzykowania,że ktokolwiek ze złej woli, bądz jedynie z głupoty, temu zamierzeniu przeszkodzi.Tamtego dnia kole południa rumaki nasze przekroczyły kamieniste koryto rzeki, potem,idąc traktem, wspięły się na pagórek, zdobny figurą świętego Krzysztofa, patronapodróżnych, dowodzącą, iż jesteśmy na ziemiach, które oparły się herezji Kalwinaobracającej się przeciwko świętym i błogosławionym Kościoła.Zaraz otworzył się szerokiwidok na miasteczko w dolinie, rzekłbyś anielską ręką wzniesione.Nieduże, harmonijne, wprzejrzystym powietrzu wyglądające nad wyraz schludnie  zameczek na skale, spiczastewieże paru kościołów, pola równe, z mnogością ogrodów, chaty ochędożone, a obejściaczyste, jak to bywa u Helwetów, któren to lud na zewnątrz swych kantonów bitny, wewnątrzniezwykłą estymą porządek i skrzętność darzy.Należy dodać, iż dzień był słoneczny, mimo póznej wiosny chłodny owymorzezwiającym chłodem gór.W zaroślach tryliły ptaki, a szum wodospadu podkreślał jeszczeharmonię tego obrazka, wręcz proszącego się o pędzel, blejtram, płótno i wprawną rękę.Wspomnianą kompozycję łamał jedynie słup ciemnego dymu dobywający się z miejsca, wktórym, wedle wszelkich zasad urbanistycznych, winien się znajdować rynek. Przybyliśmy za pózno!  jęknął il dottore [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl