[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Anula & ponaousladansc Jane z westchnieniem podniosła się z ziemi, zanim zdążył podać jejdłoń.- Bzdurne zajęcie - oświadczyła, wycierając palce w wielki fartuch.- Tak sądzisz? - spytał.Ogłupiały nieco, patrzył, jak odwraca się ikieruje ku domowi, po krótkim wybuchu entuzjazmu sztywna jak zawsze.Odprowadził ją wzrokiem.- Nie mam doświadczeń w tej sprawie, ale myślę, że to cudowneuczucie być zakochanym - powiedział bardziej do siebie niż do oddalającejsię żony.- Naprawdę cudowne.Raleigh westchnął w ciemnościach.Zwykle spał jak kamień, ale tejnocy nie mógł odprężyć się w pełni, gdyż jego myśli zajmowała Jane.Wprzeszłości żadna kobieta nie pozbawiała go snu, chyba że była to jakaśnienasycona figlarka, jednak jego żona.była inna niż one.Jane w dalszym ciągu stanowiła dla niego zagadkę.Pozdumiewającym wybuchu uczuć do na wpół zeschłych chwastów powróciłado swej zwykłej powściągliwości, traktując go ze sztywną kurtuazją,odtrącając łakocie, które przywiózł z cukierni, i w ogóle zachowując sięnieprzyjaznie.Raleigh miał ochotę chwycić ją za ramiona i strząsnąć z niejtę upiorną powściągliwość, gdyż podejrzewał, że pod tą nie tak znowubezbarwną powierzchownością kryje się kobiecość, której Jane zniepojętych przyczyn nie dopuszcza do głosu.Choć obce mu były zachłanność i samolubstwo, nie pojmował sensuwyrzeczeń, gdy można było skosztować jakiejś przyjemności.Pieniądzebyły po to, by je wydawać, dobra kuchnia i wino po to, by się nimidelektować, a kobiety, by flirtować z nimi niewinnie lub kochać sięniespiesznie.Jęknął.Nie mógł zapomnieć Jane, jak zarumieniona iAnula & ponaousladansc podekscytowana nachyla się nad ziemią.Męczył się prawie tak samo jak wtedy, kiedy zaskoczył ją ścielącąłóżko.Chociaż nigdy nie romansował ze służącą, Jane w charakterzepokojówki miała w sobie coś podniecającego.Gdy widział ją rozgrzaną,spoconą i swobodną, nawiedzały go wizje dwóch dotykających się ciał,wilgotnych i gładkich.Odwracając się na wznak, usiłował zrozumieć pogardę żony dla siebiei jej dezaprobatę widoczną w każdym niemal słowie.Ale jego nieposłusznemyśli szybko powędrowały ku jej sypialni i łóżku.Czy spała dobrze? Niemógł tego sprawdzić.Kiedy minionej nocy mrożące krew w żyłach okrzykiJane przywołały go do jej sypialni, został odprawiony z powrotem.Słyszała jakieś podejrzane odgłosy.Gdyby miał do czynienia z innąkobietą, uspokoiłby ją pocałunkiem lub pieszczotą, jednak Jane nie należałado płochych istot.Skoro twierdziła, że słyszała niepokojące hałasy, coś wtym musiało być.Czy był to tylko wiatr, czy skrzypienie starego domu - nieumiał powiedzieć, ale przyłapał się na tym, że sam również nasłuchuje niewiedzieć czego.Pozamieniali się pokojami i Antoine ulokował się na kozetce wgarderobie, lecz Raleigh odkrył, że teraz jeszcze bardziej martwi się o żonę,śpiącą w pokoju, w którym unosił się duch jego wuja Holroyda, tym samym,z którego, jeśli wierzyć Jane, dochodziły zeszłej nocy niepokojące odgłosy.Nie podobały mu się również drzwi bez zasuwki.Mimo wstydliwychprotestów Jane uparł się, by domknąć je tylko przysuniętym krzesłem.W napięciu czekał, aż jakiś zagadkowy hałas obudzi jej niepokój.Wreszcie poddał się, zdegustowany.Nigdy nie miał zwyczaju martwić siębyle czym, jak reszta jego rodziny, i było już chyba za pózno, by się do nichupodobnił.Odwrócił się na bok i zamknął oczy.Anula & ponaousladansc I wtedy coś usłyszał.Niechętnie odkrył, że wszystkie jego zmysły zostały postawione wstan pogotowia.Myszy, usiłował przekonać samego siebie, albo jakieśrobactwo.Chyba jednak zakute w zbroję, gdyż wyraznie rozróżniał szczękmetalu.Brzęczenie łańcuchów? Myśl ta wydała mu się tak absurdalna, żeusiadł, patrząc w stronę lekko uchylonych drzwi.Choć próbowałzbagatelizować lęk o Jane, zdecydował się wstać z łóżka.Tym razem jednak pamiętał o tym, by włożyć adamaszkowy szlafrok,i choć myśl, że będzie przemykał się przez własny dom jak włamywacz, niewzbudzała w nim entuzjazmu, ruszył przed siebie na bosaka, starając sięstąpać bezgłośnie.Jego wysiłek był zapewne całkowicie zbyteczny, alemusiał sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.Nie był całkiem pewien, co spodziewał się zastać w sypialni Jane,jednak w ciemnościach, poza wciąż trwającym pobrzękiwaniem, nic się niedziało.Jane spała jak zabita.Naturalnie, wychowując się na plebanii,musiała nauczyć się nie reagować na dzwięki cichsze niż kula armatnia,pomyślał Raleigh.Spojrzał w górę, skąd wydawał się napływać niepokojący hałas.Pewnie jakaś uszkodzona balustrada postukiwała w piekielnym wietrzyskualbo może wiewiórka czy jakieś inne zwierzę uwiło sobie na dachu gniazdo.Stał patrząc, na sufit, gdy nagle coś trzasnęło przerazliwie nad jego głową.Dobry Boże, ta rudera wkrótce się zawali! Mrużąc oczy, starał sięprzebić wzrokiem ciemności, ale daremnie spodziewał się, że płat stiukurunie na niego, a zaraz potem posypie się cały dach.Uniósł rękę, by osłonićgłowę, kiedy Jane, przebudzona trzaskiem, krzyknęła przerazliwie.- Jane, to ja - pośpieszył ją uspokoić.- Raleigh! Co ty tutaj robisz? - Jej zgorszony głos zdradził, żeAnula & ponaousladansc podejrzewa go o jakieś niecne zamiary względem jej osoby.- Próbuję odkryć zródło jakichś dziwnych pobrzękiwań - wyjaśnił.-Czy słyszałaś wczoraj w nocy coś, co przypominało brzęczenie łańcuchów?- Wciąż jeszcze patrzył w górę, kiedy rozbłysło łagodne światło.Zamrugał.Zwiatło dosięgło stiukowego sufitu.Raleigh odwrócił się i zobaczyłzaspaną twarz Jane, która po omacku szukała binokli.Widok ten dziwnie gorozczulił, ogarnęło go nagłe, dojmujące pragnienie, by podejść do niej,wyjąć jej oprawki z rąk i ująć jej twarz w dłonie.Jedno spojrzenie na twarz żony urwało te miłe fantazje jak nożemuciął.- Wydaje mi się, że słyszałam coś, co można by uznać za szczękłańcuchów - odparła, ściągając brwi.- Podobnie jak ja dzisiaj - powiedział Raleigh.- Dzwięk płynął z góry- dodał, wskazując sufit.- Może powinienem wejść na górę zbadać tęsprawę.- Nie! - krzyknęła Jane.Zdumiony tym gwałtownym protestem, Raleigh przyjrzał się żonieuważnie.Czy się zarumieniła, czy tylko zamigotał refleks świecy na jejtwarzy? Jeśli zmieniła plany, chętnie odłoży przeszukiwanie mrocznychzakamarków Craven Hall na pózniej.- Nie chcesz, żebym cię zostawił? - spytał z uśmiechem.Obdarzyła go jednym z karcących spojrzeń, które skutecznie zgasiłypragnienia Raleigha.- Chciałam powiedzieć, że chodzenie w ciemnościach jestniebezpieczne.Pełno tu różnych rupieci.Raleigh spojrzał do góry [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl