[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak we śnie, wktórym stoi się nago na zatłoczonej ulicy.- No tak - mówię bez związku.W moim zamierzeniu miał to byćsłowny ekwiwalent nałożenia szlafroka, próba nadania formalnych ramnazbyt intymnej sytuacji.Chip leży spokojnie.Deszcz dudni, na moment ustaje, a potem dudnijeszcze mocniej.- Myra? - odzywa się wreszcie.- Czy nie miałabyś nic przeciw temu,gdybym jeszcze trochę tu został?- Oczywiście, że nie, wszystko zostało ustalone, możesz tu mieszkać.- O Boże, myślę, on nie pamięta, miesza mu się w głowie.- Nie - mówi.- Tutaj.Klepie łóżko, a Frank przysuwa się do niego.- Och! - Kto wie, dlaczego ludzie proszą o niektóre rzeczy.Kto wie,dlaczego niektóre rzeczy nagle przynoszą ukojenie.Jasne.Pójdę na dółna sofę.- Chip nigdy nie zaznał przyjemności spania z psem; podzielęsię z nim tą przyjemnością.- Nie - odpowiada.- Miałem na myśli to, że chciałbym zostać turazem z tobą.Przełykam ślinę i milczę.- Tylko na chwilę.Kiwam głową.- Okay.- To jest twoja strona?- Tak.- Dobra, przesunę się.Przenosi się nad Frankiem na drugą stronę łóżka, ubija poduszkę ikładzie się.- Nie ma tu stolika - spostrzega, rozglądając się.- Nie ma lampy.- Nie jest potrzebna.- Zawsze śpisz z tej samej strony?- Tak, a ty nie?- Ja chyba też.- Patrzy na mnie, uśmiecha się.Ja też się uśmiecham, niezręcznie wchodzą do łóżka.Jestem bardzoświadoma każdej części ciała.Nogi i ręce mam sztywne jak w gipsie.Opieram się o wezgłowie, wygładzam pościel.Serce mi łomocze.Frank dyszy radośnie, aż trzęsie się łóżko, i to wprawia mnie wzakłopotanie.Długą chwilę milczenia przerywa Chip.- Dlaczego się nie kładziesz?- No cóż.myślałam, że chcesz porozmawiać.- Można rozmawiać na leżąco.Parskam śmiechem.- Wiesz, co mi przyszło na myśl? %7łe to nie byłoby profesjonalne.- Tak - odpowiada z uśmiechem.Błyska się i oboje wyglądamy przez okno.Po głośnym grzmocieFrank zeskakuje z łóżka i znów się pod nie wczołguje.Boże - wzdycha Chip.- Niezła burza!- Tak.- Zapowiadali ją?- Chyba nie.Patrzy na mnie.- Nikt niczego nie wie.- No cóż.- Myślę, że nie wiedzą.- Nieraz mają rację.- Ale często się mylą.- Tak.To prawda.- Wiesz mówi Chip - pierwszy raz poszedłem do lekarza kilkamiesięcy temu.Miałem okropne bóle głowy.Stwierdził, że to od zatok,i dał jakieś środki przeciwbólowe.Nie pomogły, więc poszedłemznowu.Dał mi silniejsze.Te też niepomogły, no to zmieniłem lekarza.Opowiedziałem mu, co się dzieje,a on na to: O, do diabła, to nie zatoki, to stres".Przepisał mi środkiprzeciwdepresyjne.Potem poszedłem do trzeciego lekarza, który możenaprawdę ukończył medycynę.- To jest czasem trudne - tłumaczę.- Co?- Nie zawsze łatwo od razu postawić diagnozę.Najczęściej.nie jestłatwo.- Ale czy oni nie powinni się upewniać?- Zwykle się upewniają.Koniec końców.- Tak, kiedy jest już za pózno.Milczę.Po chwili Chip mówi:- Wiem.- Co?- W tym wypadku to by było bez różnicy, zgadza się?- Prawdopodobnie.- Tak.Która godzina? Patrzę na budzik przy łóżku.- Trzecia czterdzieści trzy.Robi głęboki wdech, zamyka oczy.Potem je otwiera.- Przepraszam cię, Myra.Nie daję ci spać.- Nie szkodzi.I tak bym nie spała przy tych grzmotach.- Jesteś zmęczona?- Nie.- Ja też nie.Bierze mnie za rękę.Wstrzymuję oddech.- Chcę zrobić tylko to, nic więcej - zapewnia.- Okay.- Kiedy pada, człowiek jest jakiś.- Tak.Mija długa chwila, zanim odzywa się znowu:- To okropne wiedzieć, jak się umrze.- Wiem.- Zastanawiasz się czasem nad tym, jak umrzesz?- Pewnie.- I co sobie wtedy myślisz?- Jeśli mam dobry dzień, to myślę: ciężki zawał.Wylew.Katastrofalotnicza.Rozumiesz, natychmiastowa śmierć.- A w zły dzień?- To zależy.Jest z czego wybierać.- Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że możesz umrzeć od guzamózgu?- Szczerze? Nigdy.- Ja też nigdy o tym nie pomyślałem.Myra?- Tak?Milczy długo, podejrzewam, że zasnął.Ale nie.- Czy gdybyś chorowała na taką chorobę jak ja, brałabyś pod uwagęsamobójstwo?Teraz ja milczę.Prawdę mówiąc, zastanawiałam się nad sa-mobójstwem wiele razy, lecz z innych powodów.Siedząc samotnieprzy kuchennym stole, wyglądałam przez okno i myślałam chłodno,wręcz obojętnie: Niedługo będę miała dosyć.Dlatego że wiem, comnie czeka.Więcej piękna, tak, na świecie jest wiele piękna.Ale takżewięcej wszystkiego.Bezbrzeżnej samotności oczywiście.I także tego:czasami, kiedy czytam gazetę, muszę ją odłożyć.Czasami, kiedysłyszę jakąś wiadomość przez radio, muszę je wyłączyć.Niekończącasię parada tragedii.A nawet gdyby świat był dobrze urządzony, istniejemądrość przyrody.Stare musi ustąpić nowemu.Po co miałabymtrzymać się życia, osiągnąwszy pewien wiek? Zacząć się baćschodzenia po schodkach przed własnym domem? Martwić się cenąpuszki buraków?W szkole musieliśmy przepracować tydzień w domu opieki.Pewnego popołudnia siedziałam w pokoju, gdzie zgromadzili sięstarzy ludzie na wózkach inwalidzkich, żeby pośpiewać.Popatrzyłamna ich twarze i niektóre były radosne, ale większość nie.Pamiętam,pomyślałam wtedy: To nie dla mnie.Po pierwsze, nie odwiedzałabymnie rodzina, żeby umilić mi pobyt; byłabym jedną z tych, dla którychpersonel robi z kartonu urodzinowe karty z życzeniami.Poza tymzawsze uważałam, że są bardzo dobre powody odebrania sobie życiawłasną ręką.Bez goryczy.Przychodzimy, odchodzimy.Tak jakpowinno być.Ziemia obraca się na starej skrzypiącej osi, daje, co możedać, i odbiera, co musi odebrać.Dlaczego nie mielibyśmy się budzićcodziennie z myślą: dobrze byłoby dzisiaj umrzeć -a potem żyć dalej,jakbyśmy sami o tym decydowali.Albo los.Pragnę odpowiedzieć szczerze i otwarcie na pytanie Chipa,powiedzieć, że samobójstwo nie wydaje się strasznym wyborem wpewnych okolicznościach.Ale jestem jego pielęgniar-ką, nie tylko przyjaciółką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Jak we śnie, wktórym stoi się nago na zatłoczonej ulicy.- No tak - mówię bez związku.W moim zamierzeniu miał to byćsłowny ekwiwalent nałożenia szlafroka, próba nadania formalnych ramnazbyt intymnej sytuacji.Chip leży spokojnie.Deszcz dudni, na moment ustaje, a potem dudnijeszcze mocniej.- Myra? - odzywa się wreszcie.- Czy nie miałabyś nic przeciw temu,gdybym jeszcze trochę tu został?- Oczywiście, że nie, wszystko zostało ustalone, możesz tu mieszkać.- O Boże, myślę, on nie pamięta, miesza mu się w głowie.- Nie - mówi.- Tutaj.Klepie łóżko, a Frank przysuwa się do niego.- Och! - Kto wie, dlaczego ludzie proszą o niektóre rzeczy.Kto wie,dlaczego niektóre rzeczy nagle przynoszą ukojenie.Jasne.Pójdę na dółna sofę.- Chip nigdy nie zaznał przyjemności spania z psem; podzielęsię z nim tą przyjemnością.- Nie - odpowiada.- Miałem na myśli to, że chciałbym zostać turazem z tobą.Przełykam ślinę i milczę.- Tylko na chwilę.Kiwam głową.- Okay.- To jest twoja strona?- Tak.- Dobra, przesunę się.Przenosi się nad Frankiem na drugą stronę łóżka, ubija poduszkę ikładzie się.- Nie ma tu stolika - spostrzega, rozglądając się.- Nie ma lampy.- Nie jest potrzebna.- Zawsze śpisz z tej samej strony?- Tak, a ty nie?- Ja chyba też.- Patrzy na mnie, uśmiecha się.Ja też się uśmiecham, niezręcznie wchodzą do łóżka.Jestem bardzoświadoma każdej części ciała.Nogi i ręce mam sztywne jak w gipsie.Opieram się o wezgłowie, wygładzam pościel.Serce mi łomocze.Frank dyszy radośnie, aż trzęsie się łóżko, i to wprawia mnie wzakłopotanie.Długą chwilę milczenia przerywa Chip.- Dlaczego się nie kładziesz?- No cóż.myślałam, że chcesz porozmawiać.- Można rozmawiać na leżąco.Parskam śmiechem.- Wiesz, co mi przyszło na myśl? %7łe to nie byłoby profesjonalne.- Tak - odpowiada z uśmiechem.Błyska się i oboje wyglądamy przez okno.Po głośnym grzmocieFrank zeskakuje z łóżka i znów się pod nie wczołguje.Boże - wzdycha Chip.- Niezła burza!- Tak.- Zapowiadali ją?- Chyba nie.Patrzy na mnie.- Nikt niczego nie wie.- No cóż.- Myślę, że nie wiedzą.- Nieraz mają rację.- Ale często się mylą.- Tak.To prawda.- Wiesz mówi Chip - pierwszy raz poszedłem do lekarza kilkamiesięcy temu.Miałem okropne bóle głowy.Stwierdził, że to od zatok,i dał jakieś środki przeciwbólowe.Nie pomogły, więc poszedłemznowu.Dał mi silniejsze.Te też niepomogły, no to zmieniłem lekarza.Opowiedziałem mu, co się dzieje,a on na to: O, do diabła, to nie zatoki, to stres".Przepisał mi środkiprzeciwdepresyjne.Potem poszedłem do trzeciego lekarza, który możenaprawdę ukończył medycynę.- To jest czasem trudne - tłumaczę.- Co?- Nie zawsze łatwo od razu postawić diagnozę.Najczęściej.nie jestłatwo.- Ale czy oni nie powinni się upewniać?- Zwykle się upewniają.Koniec końców.- Tak, kiedy jest już za pózno.Milczę.Po chwili Chip mówi:- Wiem.- Co?- W tym wypadku to by było bez różnicy, zgadza się?- Prawdopodobnie.- Tak.Która godzina? Patrzę na budzik przy łóżku.- Trzecia czterdzieści trzy.Robi głęboki wdech, zamyka oczy.Potem je otwiera.- Przepraszam cię, Myra.Nie daję ci spać.- Nie szkodzi.I tak bym nie spała przy tych grzmotach.- Jesteś zmęczona?- Nie.- Ja też nie.Bierze mnie za rękę.Wstrzymuję oddech.- Chcę zrobić tylko to, nic więcej - zapewnia.- Okay.- Kiedy pada, człowiek jest jakiś.- Tak.Mija długa chwila, zanim odzywa się znowu:- To okropne wiedzieć, jak się umrze.- Wiem.- Zastanawiasz się czasem nad tym, jak umrzesz?- Pewnie.- I co sobie wtedy myślisz?- Jeśli mam dobry dzień, to myślę: ciężki zawał.Wylew.Katastrofalotnicza.Rozumiesz, natychmiastowa śmierć.- A w zły dzień?- To zależy.Jest z czego wybierać.- Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że możesz umrzeć od guzamózgu?- Szczerze? Nigdy.- Ja też nigdy o tym nie pomyślałem.Myra?- Tak?Milczy długo, podejrzewam, że zasnął.Ale nie.- Czy gdybyś chorowała na taką chorobę jak ja, brałabyś pod uwagęsamobójstwo?Teraz ja milczę.Prawdę mówiąc, zastanawiałam się nad sa-mobójstwem wiele razy, lecz z innych powodów.Siedząc samotnieprzy kuchennym stole, wyglądałam przez okno i myślałam chłodno,wręcz obojętnie: Niedługo będę miała dosyć.Dlatego że wiem, comnie czeka.Więcej piękna, tak, na świecie jest wiele piękna.Ale takżewięcej wszystkiego.Bezbrzeżnej samotności oczywiście.I także tego:czasami, kiedy czytam gazetę, muszę ją odłożyć.Czasami, kiedysłyszę jakąś wiadomość przez radio, muszę je wyłączyć.Niekończącasię parada tragedii.A nawet gdyby świat był dobrze urządzony, istniejemądrość przyrody.Stare musi ustąpić nowemu.Po co miałabymtrzymać się życia, osiągnąwszy pewien wiek? Zacząć się baćschodzenia po schodkach przed własnym domem? Martwić się cenąpuszki buraków?W szkole musieliśmy przepracować tydzień w domu opieki.Pewnego popołudnia siedziałam w pokoju, gdzie zgromadzili sięstarzy ludzie na wózkach inwalidzkich, żeby pośpiewać.Popatrzyłamna ich twarze i niektóre były radosne, ale większość nie.Pamiętam,pomyślałam wtedy: To nie dla mnie.Po pierwsze, nie odwiedzałabymnie rodzina, żeby umilić mi pobyt; byłabym jedną z tych, dla którychpersonel robi z kartonu urodzinowe karty z życzeniami.Poza tymzawsze uważałam, że są bardzo dobre powody odebrania sobie życiawłasną ręką.Bez goryczy.Przychodzimy, odchodzimy.Tak jakpowinno być.Ziemia obraca się na starej skrzypiącej osi, daje, co możedać, i odbiera, co musi odebrać.Dlaczego nie mielibyśmy się budzićcodziennie z myślą: dobrze byłoby dzisiaj umrzeć -a potem żyć dalej,jakbyśmy sami o tym decydowali.Albo los.Pragnę odpowiedzieć szczerze i otwarcie na pytanie Chipa,powiedzieć, że samobójstwo nie wydaje się strasznym wyborem wpewnych okolicznościach.Ale jestem jego pielęgniar-ką, nie tylko przyjaciółką [ Pobierz całość w formacie PDF ]