[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Za cholerę nie mam pojęcia.to były najdziwniejsze słowa w ute, jakiekiedykolwiek słyszałem.- Ale domyśla się pan, o co mu chodziło.Keats zastanawiał się, ile może powiedzieć tamtym.Indianin nie groził imbezpośrednio, właściwie w jego słowach zawierało się raczej ostrzeżenie niż grozba.Choć,jak przypuszczał Keats, teraz gdy Hearst zabił jednego z nich, to mogło się zmienić.- O ile dobrze zrozumiałem, chodzi o to, że nie jesteśmy tu mile widziani - odparłKeats.Nie była to do końca prawda, ale na więcej nie potrafił się zdobyć.Rozdział 2817 pazdziernika 1856Rany Prestona wydają się goić niezle, z lekkimi tylko oznakami Infekcji.Jedna z ranjest zaogniona i sączy się z niej ropa, ale po brudnych pazurach dzikiego zwierzęcia, możnabyło spodziewać się czegoś gorszego.Pojawiła się niewysoka gorączka - skóra mężczyzny jestgorąca w dotyku, ale wydaje się, że największy dyskomfort sprawia mu ból z ran.Ciało podrozdarciami musi być niezle poobijane.Dałem mu więcej laudanum, na które reagujewłaściwie.To silny roztwór i wolę używać go oszczędnie.Nadmiar może wywołać uzależnienie.Dorothy Dreyton jest teraz ze mną.Właściwie leży na ziemi i śpi.Czuwała niemal bezprzerwy.Musiała być blisko wyczerpania, że pozwoliła sobie na luksus jednej czy dwóchgodzin snu.Zastanawiam się, czy zdaje sobie sprawę, że w ostatnich dniach jej dziecispędzają więcej czasu w naszym obozie, niż w ich własnym.*Preston poruszył się niespokojnie przez sen i zaczął mamrotać bełkotliwym, głębokimgłosem, zniekształconym przez zalegającą w jego gardle flegmę.Ben się domyślał, żeostatnio podane opiaty zaczęły działać i przynajmniej na razie odegnały ból.Było to jednakjak posługiwanie się mroczniejszą odmianą magii.W umyśle nieprzytomnego człowieka lekwywoływał najbardziej wymyślne koszmary.Na własne oczy widywał nieszczęśników,którzy trafili do Zakładu Psychiatrycznego Banner House, po tym jak nadużyli laudanum iinnych środków uśmierzających ból, a potem byli nękani przez rozmaite wizje i omamy, któreprześladowały ich w snach - a w wypadku niektórych - także na jawie.Ben nachylił się i pogładził go po czole, czując ciepło i wilgoć bladej skóry.Mimo iżleżał na pryczy, w ciężkim stanie, William Preston wciąż wyglądał imponująco, stwierdziłBen - nawet śpiący, duszpasterz emanował wewnętrzną mocą.Taki człowiek, we właściwymmiejscu i z właściwym przesłaniem, mógł nakłonić wiernych do wszystkiego.Preston wciążmamrotał pod nosem.Pod cienkim pergaminem skóry zamkniętych powiek oczy gwałtownieprzesuwały się z boku na bok.I nagle, przy wtórze głośnego westchnienia rannego, te oczyotworzyły się.- Panie Preston?Oblizał spierzchnięte wargi - był spragniony.Ben odłożył kałamarz, pióro i dziennik i sięgnął po kubek z wodą.Podłożył jedną rękępod głowę Prestona, jego długie szaroblond włosy były wilgotne od potu i pozlepiane wstrąki, i podniósł ją lekko, aby tamten mógł się napić.- Wypij trochę wody - rzekł półgłosem.Preston przeniósł spojrzenie szklistych oczu z niskiego płóciennego sklepienia,uginającego się pod ciężarem śniegu, na twarz Bena.W migocącym świetle lampy naftowejwydawało się, że jego zrenice są całkiem rozszerzone.Laudanum.- M-m-mój Boże.oni.oni.wiedzą! - wychrypiał Preston.- Cii - rzekł Ben.- Napij się wody.Preston odmówił.- O-oni wiedzą! - powtórzył chrapliwie, chwytając Bena za rękę i mocno ściskając.Ben nachylił się do niego.- Panie Preston.Williamie.już dobrze.- A co.jeśli.jeśli wiedzą! Gdyby się dowiedzieli! Gdyby przejrzeli.zobaczyli,czym jestem! - Głos miał szorstki i cichy jak cichy szept, przywodzący na myśl ochrypłerzężenie starego człowieka.Preston patrzył na niego z przejęciem, ale Ben zastanawiał się, conaprawdę widzą oczy tamtego - i do kogo, jak sądził, się zwracał.- Ja.już go nie słyszę! Nie słyszę go! Zupełnie! - Preston odwrócił głowę, byspojrzeć w ciemny kąt za łóżkiem, gdzie wśród worków z mąką stała metalowa skrzynia.-Nic nie słyszę! - zawołał żałosnym, łamiącym się głosem.Odwrócił się do Bena.- Ericu! Aco, jeśli oni wiedzą? Co, jeśli wiedzą, że to zabraliśmy.że to ukradliśmy?Ben mógł odpowiedzieć, że nie jest Erikiem.Ale nie zrobił tego.- Ericu, a jeśli dowiedzą się, że anioł mnie opuścił? Co wtedy?Preston opadł bezwładnie na łóżko, jego głowa ponownie spoczęła na poduszce.- Tylko słowa.- wychrypiał cicho, kompletnie wyczerpany.- To tylko słowa.mojesłowa.- Znów zamknął oczy.- Moje słowa - wymamrotał, na powrót zapadając wniespokojny sen - a nie słowa Boga.Ben usiadł i obserwował przez chwilę tamtego, jak wiercił się i przewracał na łóżku,mamrocząc pod nosem, ale Lambert nie potrafił zrozumieć jego słów.Wiedział, że silniejsze leki mogą wywołać taki efekt - zmienić ciche szeptyrozlegające się w czyjejś głowie w ogłuszający krzyk.Zastanawiał się, co dręczyło Prestonawe śnie, i domyślał się, że odpowiedz mogła kryć się w metalowej skrzyni stojącej opodal,gdy usłyszał, że leżąca na podłodze Dorothy Dreyton zaczyna poruszać się i podnosić.- Obudził panią, pani Dreyton?Nie odpowiedziała, usiadła i spojrzała rozszerzonymi oczami na Prestona.W jejzachowaniu było coś, co zaniepokoiło Bena.- Pani Dreyton?Wzrok miała nieobecny.Wstała bez słowa i pochylając się, odgarnęła na bok płachtęprzy wejściu, wpuszczając do szałasu podmuch lodowatego wiatru, który zatrzepotałpłomykiem lampy naftowej, po czym wyszła na zewnątrz.Poprzez szum wiatru Ben wychwycił, jak mu się zdawało, gwar odległych,podniesionych głosów, hałasy dochodzące z drugiego końca polany i dziesiątki gorączkowychpytań stojących w pobliżu mormonów.Coś się działo.Ben wstał, podniósł płachtę i wyjrzałna zewnątrz na polanę rozjaśnioną oślepiającym światłem dnia.- O co chodzi?Mężczyzna stojący karnie przy wejściu, pan Hollander, z czarną brodą sięgającą dopasa, wskazał ręką na drugi koniec polany.Ben zobaczył Keatsa i paru innych schodzącychrazno po stoku i wyłaniających się spomiędzy drzew na skraju polany.W rękach trzymaligotowe do strzału strzelby i trwożliwie oglądali się za siebie.- Chyba ktoś krzyczał coś o Indianach - rzekł pan Hollander.Rozdział 29PoniedziałekCentrum LondynuJulian odnalazł w katalogu bibliotecznym wiele książek na interesujący go temat.Bibliotekarz pomógł mu odnalezć kilka z nich na dalszych regałach.Podziękował młodemumężczyznie i usiadł przy stole, by zająć się lekturą.Zdał sobie sprawę, że nie wiedział właściwie nic na temat wiary mormonów.Niewiedział nawet, że ich Kościół jest nazywany Kościołem Jezusa Chrystusa Zwiętych wDniach Ostatnich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Za cholerę nie mam pojęcia.to były najdziwniejsze słowa w ute, jakiekiedykolwiek słyszałem.- Ale domyśla się pan, o co mu chodziło.Keats zastanawiał się, ile może powiedzieć tamtym.Indianin nie groził imbezpośrednio, właściwie w jego słowach zawierało się raczej ostrzeżenie niż grozba.Choć,jak przypuszczał Keats, teraz gdy Hearst zabił jednego z nich, to mogło się zmienić.- O ile dobrze zrozumiałem, chodzi o to, że nie jesteśmy tu mile widziani - odparłKeats.Nie była to do końca prawda, ale na więcej nie potrafił się zdobyć.Rozdział 2817 pazdziernika 1856Rany Prestona wydają się goić niezle, z lekkimi tylko oznakami Infekcji.Jedna z ranjest zaogniona i sączy się z niej ropa, ale po brudnych pazurach dzikiego zwierzęcia, możnabyło spodziewać się czegoś gorszego.Pojawiła się niewysoka gorączka - skóra mężczyzny jestgorąca w dotyku, ale wydaje się, że największy dyskomfort sprawia mu ból z ran.Ciało podrozdarciami musi być niezle poobijane.Dałem mu więcej laudanum, na które reagujewłaściwie.To silny roztwór i wolę używać go oszczędnie.Nadmiar może wywołać uzależnienie.Dorothy Dreyton jest teraz ze mną.Właściwie leży na ziemi i śpi.Czuwała niemal bezprzerwy.Musiała być blisko wyczerpania, że pozwoliła sobie na luksus jednej czy dwóchgodzin snu.Zastanawiam się, czy zdaje sobie sprawę, że w ostatnich dniach jej dziecispędzają więcej czasu w naszym obozie, niż w ich własnym.*Preston poruszył się niespokojnie przez sen i zaczął mamrotać bełkotliwym, głębokimgłosem, zniekształconym przez zalegającą w jego gardle flegmę.Ben się domyślał, żeostatnio podane opiaty zaczęły działać i przynajmniej na razie odegnały ból.Było to jednakjak posługiwanie się mroczniejszą odmianą magii.W umyśle nieprzytomnego człowieka lekwywoływał najbardziej wymyślne koszmary.Na własne oczy widywał nieszczęśników,którzy trafili do Zakładu Psychiatrycznego Banner House, po tym jak nadużyli laudanum iinnych środków uśmierzających ból, a potem byli nękani przez rozmaite wizje i omamy, któreprześladowały ich w snach - a w wypadku niektórych - także na jawie.Ben nachylił się i pogładził go po czole, czując ciepło i wilgoć bladej skóry.Mimo iżleżał na pryczy, w ciężkim stanie, William Preston wciąż wyglądał imponująco, stwierdziłBen - nawet śpiący, duszpasterz emanował wewnętrzną mocą.Taki człowiek, we właściwymmiejscu i z właściwym przesłaniem, mógł nakłonić wiernych do wszystkiego.Preston wciążmamrotał pod nosem.Pod cienkim pergaminem skóry zamkniętych powiek oczy gwałtownieprzesuwały się z boku na bok.I nagle, przy wtórze głośnego westchnienia rannego, te oczyotworzyły się.- Panie Preston?Oblizał spierzchnięte wargi - był spragniony.Ben odłożył kałamarz, pióro i dziennik i sięgnął po kubek z wodą.Podłożył jedną rękępod głowę Prestona, jego długie szaroblond włosy były wilgotne od potu i pozlepiane wstrąki, i podniósł ją lekko, aby tamten mógł się napić.- Wypij trochę wody - rzekł półgłosem.Preston przeniósł spojrzenie szklistych oczu z niskiego płóciennego sklepienia,uginającego się pod ciężarem śniegu, na twarz Bena.W migocącym świetle lampy naftowejwydawało się, że jego zrenice są całkiem rozszerzone.Laudanum.- M-m-mój Boże.oni.oni.wiedzą! - wychrypiał Preston.- Cii - rzekł Ben.- Napij się wody.Preston odmówił.- O-oni wiedzą! - powtórzył chrapliwie, chwytając Bena za rękę i mocno ściskając.Ben nachylił się do niego.- Panie Preston.Williamie.już dobrze.- A co.jeśli.jeśli wiedzą! Gdyby się dowiedzieli! Gdyby przejrzeli.zobaczyli,czym jestem! - Głos miał szorstki i cichy jak cichy szept, przywodzący na myśl ochrypłerzężenie starego człowieka.Preston patrzył na niego z przejęciem, ale Ben zastanawiał się, conaprawdę widzą oczy tamtego - i do kogo, jak sądził, się zwracał.- Ja.już go nie słyszę! Nie słyszę go! Zupełnie! - Preston odwrócił głowę, byspojrzeć w ciemny kąt za łóżkiem, gdzie wśród worków z mąką stała metalowa skrzynia.-Nic nie słyszę! - zawołał żałosnym, łamiącym się głosem.Odwrócił się do Bena.- Ericu! Aco, jeśli oni wiedzą? Co, jeśli wiedzą, że to zabraliśmy.że to ukradliśmy?Ben mógł odpowiedzieć, że nie jest Erikiem.Ale nie zrobił tego.- Ericu, a jeśli dowiedzą się, że anioł mnie opuścił? Co wtedy?Preston opadł bezwładnie na łóżko, jego głowa ponownie spoczęła na poduszce.- Tylko słowa.- wychrypiał cicho, kompletnie wyczerpany.- To tylko słowa.mojesłowa.- Znów zamknął oczy.- Moje słowa - wymamrotał, na powrót zapadając wniespokojny sen - a nie słowa Boga.Ben usiadł i obserwował przez chwilę tamtego, jak wiercił się i przewracał na łóżku,mamrocząc pod nosem, ale Lambert nie potrafił zrozumieć jego słów.Wiedział, że silniejsze leki mogą wywołać taki efekt - zmienić ciche szeptyrozlegające się w czyjejś głowie w ogłuszający krzyk.Zastanawiał się, co dręczyło Prestonawe śnie, i domyślał się, że odpowiedz mogła kryć się w metalowej skrzyni stojącej opodal,gdy usłyszał, że leżąca na podłodze Dorothy Dreyton zaczyna poruszać się i podnosić.- Obudził panią, pani Dreyton?Nie odpowiedziała, usiadła i spojrzała rozszerzonymi oczami na Prestona.W jejzachowaniu było coś, co zaniepokoiło Bena.- Pani Dreyton?Wzrok miała nieobecny.Wstała bez słowa i pochylając się, odgarnęła na bok płachtęprzy wejściu, wpuszczając do szałasu podmuch lodowatego wiatru, który zatrzepotałpłomykiem lampy naftowej, po czym wyszła na zewnątrz.Poprzez szum wiatru Ben wychwycił, jak mu się zdawało, gwar odległych,podniesionych głosów, hałasy dochodzące z drugiego końca polany i dziesiątki gorączkowychpytań stojących w pobliżu mormonów.Coś się działo.Ben wstał, podniósł płachtę i wyjrzałna zewnątrz na polanę rozjaśnioną oślepiającym światłem dnia.- O co chodzi?Mężczyzna stojący karnie przy wejściu, pan Hollander, z czarną brodą sięgającą dopasa, wskazał ręką na drugi koniec polany.Ben zobaczył Keatsa i paru innych schodzącychrazno po stoku i wyłaniających się spomiędzy drzew na skraju polany.W rękach trzymaligotowe do strzału strzelby i trwożliwie oglądali się za siebie.- Chyba ktoś krzyczał coś o Indianach - rzekł pan Hollander.Rozdział 29PoniedziałekCentrum LondynuJulian odnalazł w katalogu bibliotecznym wiele książek na interesujący go temat.Bibliotekarz pomógł mu odnalezć kilka z nich na dalszych regałach.Podziękował młodemumężczyznie i usiadł przy stole, by zająć się lekturą.Zdał sobie sprawę, że nie wiedział właściwie nic na temat wiary mormonów.Niewiedział nawet, że ich Kościół jest nazywany Kościołem Jezusa Chrystusa Zwiętych wDniach Ostatnich [ Pobierz całość w formacie PDF ]