[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.już było po wszystkim.Nie zginęliśmy.Zobaczyłamdym i kurz unoszący się z południowo-wschodniej części miasta.Danru klaskał wrączki.Kiedy syreny zamilkły, wszyscy ruszyli z powrotem.Ludzie dookoładyskutowali w podnieceniu, gratulując sobie nawzajem.- Co za szczęście, co za szczęście! Niebawem znów znalazłyśmy się na rynku, który kipiał życiem jeszcze bardziejniż zwykle.Wszyscy, którzy uniknęli śmierci, zdecydowali się nagle na kupnododatkowego kawałka mięsa albo pary butów; nagle nie traktowali już tego jakluksusu, bo przecież wraz z następnym wyciem syren mogli postradać życie.Wróciłyśmy do tego samego handlarza grzybów, które tak nam zapachniały.Powiedział nam, że niczego nie stracił, wszystkie towary leżą na miejscu, nie tknięte,nie rozkradzione.Pogratulowałyśmy mu, a on zaoferował nam specjalną cenę.Wszyscy poczuli się hojni.- Jej synek jest taki bystry - powiedziała Hulan, pokazując na Danru.- Nie manawet roku, a wcale nie płakał, kiedy wyły syreny.Kiedy spadły bomby, myślał, że totylko piorun.Kręcił główką, czekał na błyskawicę, a jak wszyscy podnieśli krzyk,zaczął klaskać.Byłam bardzo dumna, słysząc jej słowa.Uniosłam Danru w powietrze, żeby gorozśmieszyć.^- Jaki z ciebie dobry mały pilot.- Jakie dobre dziecko! - zawtórowała Hulan.- Taki bystry!- Taki bystry!Szłyśmy do domu, całą drogę chwaląc Danru, ciesząc się, że udało nam sięuciec i że ubiłyśmy potem takie świetne interesy na targu.Wieczorem uczciłyśmy pierwsze bombardowanie wielką kolacją i całymmorzem pięknie pachnącej herbaty.Ciocia Du i służące śmiały się serdecznie,opowiadając po raz dziesiąty, gdzie stały albo siedziały, kiedy rozległo się wycie syren.Za dziesiątym razem historie zrobiły się bardzo śmieszne i wszystkie popłakałyśmy sięze śmiechu.- Znosiłam po schodach pełny nocnik - mówiła służąca.- Dang! Dang! Dang!, apotem bum! bum! bum! Cała podłoga zbombardowana śmierdzącym nieszczęściem!- Myślisz, żeśmy się bały? - zawołała ciocia Du.- Z tasakiem w ręku goniłamwłaśnie kurczaka, a za chwilę kurczak gonił mnie!Na to Hulan:- Stałyśmy tam, Weiwei i ja, kłócąc się, w którą stronę biec.Uwierz mi, że kiedybomby świszczą ci nad głową, nogi wcale nie chcą się kłócić. Dwa dni pózniej bombowce wróciły.Znowu biegłyśmy do bramy i znowuwróciłyśmy do domu bez jednego draśnięcia.Czułyśmy, że mamy szczęście, ale tymrazem trochę inne.Wieczorem świętowałyśmy, choć już nie tak głośno, opowieści zaśpozostały zabawne, ale nikt nie śmiał się już do łez.Kilka dni potem ponownie spadły bomby.Nie było już żadnych żartów iśmiechów.Rozmawiałyśmy ściszonymi głosami.Ciocia Du słyszała, że żona naszegoznajomego została ciężko ranna.Hulan zastanawiała się, czemu nasze lotnictwo nieodpowiada atakiem.Miała nadzieję, że nasi mężowie wkrótce powrócą z Czungcingu.Zauważyłam, że japońskie samoloty zawsze nadlatują ze wschodu.- Zawsze ze wschodu - przytaknęła ciocia Du.Tak właśnie było.Samoloty zjawiały się mniej więcej trzy razy w tygodniu,zawsze rano.Nie wiem, czemu Japończycy wybierali ranki, może bez powodu.Dlanich to tylko kolejne zadanie na liście: zbombardować rano Kunming, Czungcing popołudniu.Również dla nas bomby stały się częścią życia.Oczywiście na dzwięk syren wciąż ogarniał nas strach.Teraz jednak ostrożnieodkładałyśmy zakupy, pamiętając, gdzie je kładziemy, żeby potem długo nie szukać.Ciocia Du upewniała się, że nie zostawia garnków na kuchni.- Nie ma sensu ratować życia tylko po to, żeby wrócić do spalonego domu -mawiała.Hulan łapała ustawioną przy drzwiach torbę z jedzeniem.Danru, gotowy dodrogi, wyciągał do mnie ramiona.Potem szliśmy szybko, lecz z powagą, jakbyśmyspieszyli się na pogrzeb, mając nadzieję, że nie chodzi o nasz własny.Czasami szliśmy w stronę bramy północnej, czasem wschodniej.Niekiedymijaliśmy domy zniszczone podczas nalotów w zeszłym tygodniu: kilka budynkówzrównanych z ziemią i inne dookoła, stojące wciąż prosto, ale bez słomianych dachów,które zwiały jak kapelusze podczas silnego wiatru.Za bramą wskakiwaliśmy do rowu albo stawaliśmy za drzewem.Rozmawialiśmy z tymi samymi ludzmi, których spotykaliśmy tu co kilka dni,wymieniając porady, gdzie dostać najlepsze kluski, najlepszą przędzę i najlepszelekarstwo na kaszel.Zawsze wybierałam właściwą bramę.Naprawdę.Mogłyśmy zginąć trzy razy natydzień, a jednak ani razu nie spadły na nas bomby, nawet nie w pobliżu.Zaczęłam sądzić, że mam jakieś wrodzone szczęście, dzięki któremu unikam bomb.Zawszewybierałam właściwe ulice, właściwe bramy, właściwe kryjówki.Z tej beztroski przestałam się bać.Pewnego dnia po poobiedniej drzemce Hulan uznała, że powinnyśmy sięwybrać na rynek.Danru wciąż drzemał, więc zostawiłyśmy go z ciocią Du.Poszłyśmy najpierw do straganu z warzywami, szukając świeżych, słodkich,trudnych do znalezienia maodo.Kosztowały majątek, ale i tak kupiłyśmy trochę.Miałam oczywiście szczęście, że stać mnie było na takie rzeczy.Tylu ludzibiedowało i nie mogło pozwolić sobie nawet na najzwyklejsze jedzenie.Jednak wczasie wojny nie myśli się o oszczędzaniu.Szansa na spróbowanie czegoś rzadkiegolub nowego przypominała powiedzenie  Jedz, pij i żeń się!" Wciąż było czegowyglądać, nawet gdyby nazajutrz przyszło nam umrzeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl