[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie znamzresztą tutejszego handlu zbożem. Będą specjaliści, szanowny panie Wokulski przerwał mu adwo-kat. Oni nam dostarczą szczegółów, które pan raczysz tylko uporząd-kować i rozjaśnić z właściwą mu genialnością. Prosimy.bardzo prosimy!. wołali hrabiowie, a za nimi jesz-cze głośniej szlachta nienawidząca magnatów.Była blisko pląta po południu i zgromadzeni poczęli się rozchodzić.W tej chwili Wokulski spostrzegł, że z dalszych pokojów zbliża się doniego pan Aęcki w towarzystwie młodzieńca, którego już widział obokpanny Izabeli podczas kwesty i na święconym u hrabiny.Obaj panowiezatrzymali się przy nim. Pozwolisz, panie Wokulski odezwał się Aęcki że przedstawięci pana Juliana Ochockiego.Nasz kuzyn.trochę oryginał, ale. Dawno już chciałem poznać się z panem i porozmawiać rzekłOchocki ściskając go za rękę.Wokulski w milczeniu przypatrywał się.Młody człowiek nie do-sięgnął jeszcze lat trzydziestu i rzeczywiście odznaczał się niezwykłąfizjognomią.Zdawało się, że ma rysy Napoleona Pierwszego, przysło-nięte jakimś obłokiem marzycielstwa. W którą stronę pan idzie? spytał młody człowiek Wokulskiego. Mogę pana podprowadzić. Będzie się pan fatygował. O, ja mam dosyć czasu odpowiedział młody człowiek. Czego on chce ode mnie? pomyślał Wokulski, a głośno rzekł:Możemy pójść w stronę Aazienek. Owszem odparł Ochocki. Wpadnę jeszcze na chwilę poże-gnać się z księżną i dogonię pana.Ledwie odszedł, pochwycił Wokulskiego adwokat. Winszuję panu zupełnego triumfu rzekł półgłosem. Książęformalnie zakochany w panu, obaj hrabiowie i baron toż samo.Orygi-nały to są, jak pan widział, ale ludzie dobrych chęci.Chcieliby cośrobić, mają nawet rozum i ukształcenie, ale.energii brak!.Chorobawoli, panie: cała klasa jest nią dotknięta.Wszystko mają: pieniądze,tytuły, poważanie, nawet powodzenie u kobiet, więc niczego nie pra-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG185gną.Bez tej zaś sprężyny, panie Wokulski, muszą być narzędziem wręku ludzi nowych i ambitnych.My, panie, my jeszcze wielu rzeczypragniemy dodał ciszej. Ich szczęście, że trafili na nas.Ponieważ Wokulski nie odpowiedział nic, więc adwokat począłuważać go za bardzo przebiegłego dyplomatę i żałował w duszy, żesam był zanadto szczery. Zresztą myślał adwokat, patrząc na Wokulskiego spod oka choćby powtórzył księciu naszą rozmowę, cóż mi zrobi?.Powiem, żechciałem go wybadać. O jakie on mnie ambicje posądza?. zapytywał się w duchuWokulski.Pożegnał księcia, obiecał przychodzić odtąd na wszystkie sesje iwyszedłszy na ulicę odesłał powóz do domu. Czego chce ode mnie ten pan Ochocki? myślał podejrzliwie.Naturalnie, że idzie mu o pannę Izabelę.Może ma zamiar odstraszyćmnie od niej?.Głupi:.Jeżeli ona go kocha, nie potrzebuje tracić na-wet słów; sam się usunę.Ale jeżeli go nie kocha, niech się strzeżeusuwać mnie od niej.Zdaje się, że zrobię w życiu jedno kapitalnegłupstwo, zapewne dla panny Izabeli.Bodajby nie padło na niego;szkoda chłopaka.W bramie rozległo się pośpieszne stąpanie; Wokulski odwrócił się izobaczył Ochockiego. Pan czekał?.przepraszam!. zawołał młody człowiek. Idziemy ku Aazienkom? spytał Wokulski. Owszem.Jakiś czas szli milcząc.Młody człowiek był zamyślony.Wokulskizirytowany.Postanowił od razu chwycić byka za rogi. Pan jest bliskim kuzynem państwa Aęckich? zapytał. Trochę odpowiedział młody człowiek. Matka moja była a żAęcka rzekł z ironią ale ojciec tylko Ochocki.To bardzo osłabiazwiązki rodzinne.Pana Tomasza, który jest dla mnie jakimś ciotecz-nym stryjem, nie znałbym do dziś dnia, gdyby nie stracił majątku. Panna Aęcka jest bardzo dystyngowaną osobą rzekł Wokulskipatrząc przed siebie. Dystyngowana?. powtórzył Ochocki. Powiedz pan: bogini!.Kiedy rozmawiam z nią, zdaje mi się, że potrafiłaby mi zapełnić całeżycie.Przy niej jednej czuję spokój i zapominam o trapiącej mnie tęsk-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG186nocie.Ale cóż!.Ja nie umiałbym siedzieć z nią cały dzień w salonieani ona ze mną w laboratorium.Wokulski stanął na ulicy. Pan zajmuje się fizyką czy chemią?. spytał zdziwiony. Ach, czym ja się nie zajmuję!. odparł Ochocki. Fizyką, che-mią i technologią.Przecież skończyłem wydział przyrodniczy w uni-wersytecie i mechaniczny w politechnice.Zajmuję się wszystkim;czytam i pracuję od rana do nocy, ale nie robię nic.Udało mi się tro-chę ulepszyć mikroskop, zbudować jakiś nowy stos elektryczny, jakąśtam lampę.Wokulski zdumiewał się coraz więcej. Więc to pan jest tym Ochockim, wynalazcą?. Ja odparł młody człowiek. No, ale i cóż to znaczy?.Razemnic.Kiedy pomyślę, że w dwudziestym ósmym roku tylko tyle zrobi-łem, ogarnia mnie desperacja.Mam ochotę albo porozbijać swoje labo-ratorium i utonąć w życiu salonowym, do którego mnie ciągną, albo trzasnąć sobie w łeb.Ogniwo Ochockiego albo lampa elektrycznaOchockiego.jakież to głupie!.Rwać się gdzieś od dzieciństwa iutknąć na lampie to okropne.Dobiegać środka życia i nie znalezćnawet śladu drogi, po której by się iść chciało cóż to za rozpacz!.Młody człowiek umilkł, a że byli w Ogrodzie Botanicznym, więczdjął kapelusz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nie znamzresztą tutejszego handlu zbożem. Będą specjaliści, szanowny panie Wokulski przerwał mu adwo-kat. Oni nam dostarczą szczegółów, które pan raczysz tylko uporząd-kować i rozjaśnić z właściwą mu genialnością. Prosimy.bardzo prosimy!. wołali hrabiowie, a za nimi jesz-cze głośniej szlachta nienawidząca magnatów.Była blisko pląta po południu i zgromadzeni poczęli się rozchodzić.W tej chwili Wokulski spostrzegł, że z dalszych pokojów zbliża się doniego pan Aęcki w towarzystwie młodzieńca, którego już widział obokpanny Izabeli podczas kwesty i na święconym u hrabiny.Obaj panowiezatrzymali się przy nim. Pozwolisz, panie Wokulski odezwał się Aęcki że przedstawięci pana Juliana Ochockiego.Nasz kuzyn.trochę oryginał, ale. Dawno już chciałem poznać się z panem i porozmawiać rzekłOchocki ściskając go za rękę.Wokulski w milczeniu przypatrywał się.Młody człowiek nie do-sięgnął jeszcze lat trzydziestu i rzeczywiście odznaczał się niezwykłąfizjognomią.Zdawało się, że ma rysy Napoleona Pierwszego, przysło-nięte jakimś obłokiem marzycielstwa. W którą stronę pan idzie? spytał młody człowiek Wokulskiego. Mogę pana podprowadzić. Będzie się pan fatygował. O, ja mam dosyć czasu odpowiedział młody człowiek. Czego on chce ode mnie? pomyślał Wokulski, a głośno rzekł:Możemy pójść w stronę Aazienek. Owszem odparł Ochocki. Wpadnę jeszcze na chwilę poże-gnać się z księżną i dogonię pana.Ledwie odszedł, pochwycił Wokulskiego adwokat. Winszuję panu zupełnego triumfu rzekł półgłosem. Książęformalnie zakochany w panu, obaj hrabiowie i baron toż samo.Orygi-nały to są, jak pan widział, ale ludzie dobrych chęci.Chcieliby cośrobić, mają nawet rozum i ukształcenie, ale.energii brak!.Chorobawoli, panie: cała klasa jest nią dotknięta.Wszystko mają: pieniądze,tytuły, poważanie, nawet powodzenie u kobiet, więc niczego nie pra-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG185gną.Bez tej zaś sprężyny, panie Wokulski, muszą być narzędziem wręku ludzi nowych i ambitnych.My, panie, my jeszcze wielu rzeczypragniemy dodał ciszej. Ich szczęście, że trafili na nas.Ponieważ Wokulski nie odpowiedział nic, więc adwokat począłuważać go za bardzo przebiegłego dyplomatę i żałował w duszy, żesam był zanadto szczery. Zresztą myślał adwokat, patrząc na Wokulskiego spod oka choćby powtórzył księciu naszą rozmowę, cóż mi zrobi?.Powiem, żechciałem go wybadać. O jakie on mnie ambicje posądza?. zapytywał się w duchuWokulski.Pożegnał księcia, obiecał przychodzić odtąd na wszystkie sesje iwyszedłszy na ulicę odesłał powóz do domu. Czego chce ode mnie ten pan Ochocki? myślał podejrzliwie.Naturalnie, że idzie mu o pannę Izabelę.Może ma zamiar odstraszyćmnie od niej?.Głupi:.Jeżeli ona go kocha, nie potrzebuje tracić na-wet słów; sam się usunę.Ale jeżeli go nie kocha, niech się strzeżeusuwać mnie od niej.Zdaje się, że zrobię w życiu jedno kapitalnegłupstwo, zapewne dla panny Izabeli.Bodajby nie padło na niego;szkoda chłopaka.W bramie rozległo się pośpieszne stąpanie; Wokulski odwrócił się izobaczył Ochockiego. Pan czekał?.przepraszam!. zawołał młody człowiek. Idziemy ku Aazienkom? spytał Wokulski. Owszem.Jakiś czas szli milcząc.Młody człowiek był zamyślony.Wokulskizirytowany.Postanowił od razu chwycić byka za rogi. Pan jest bliskim kuzynem państwa Aęckich? zapytał. Trochę odpowiedział młody człowiek. Matka moja była a żAęcka rzekł z ironią ale ojciec tylko Ochocki.To bardzo osłabiazwiązki rodzinne.Pana Tomasza, który jest dla mnie jakimś ciotecz-nym stryjem, nie znałbym do dziś dnia, gdyby nie stracił majątku. Panna Aęcka jest bardzo dystyngowaną osobą rzekł Wokulskipatrząc przed siebie. Dystyngowana?. powtórzył Ochocki. Powiedz pan: bogini!.Kiedy rozmawiam z nią, zdaje mi się, że potrafiłaby mi zapełnić całeżycie.Przy niej jednej czuję spokój i zapominam o trapiącej mnie tęsk-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG186nocie.Ale cóż!.Ja nie umiałbym siedzieć z nią cały dzień w salonieani ona ze mną w laboratorium.Wokulski stanął na ulicy. Pan zajmuje się fizyką czy chemią?. spytał zdziwiony. Ach, czym ja się nie zajmuję!. odparł Ochocki. Fizyką, che-mią i technologią.Przecież skończyłem wydział przyrodniczy w uni-wersytecie i mechaniczny w politechnice.Zajmuję się wszystkim;czytam i pracuję od rana do nocy, ale nie robię nic.Udało mi się tro-chę ulepszyć mikroskop, zbudować jakiś nowy stos elektryczny, jakąśtam lampę.Wokulski zdumiewał się coraz więcej. Więc to pan jest tym Ochockim, wynalazcą?. Ja odparł młody człowiek. No, ale i cóż to znaczy?.Razemnic.Kiedy pomyślę, że w dwudziestym ósmym roku tylko tyle zrobi-łem, ogarnia mnie desperacja.Mam ochotę albo porozbijać swoje labo-ratorium i utonąć w życiu salonowym, do którego mnie ciągną, albo trzasnąć sobie w łeb.Ogniwo Ochockiego albo lampa elektrycznaOchockiego.jakież to głupie!.Rwać się gdzieś od dzieciństwa iutknąć na lampie to okropne.Dobiegać środka życia i nie znalezćnawet śladu drogi, po której by się iść chciało cóż to za rozpacz!.Młody człowiek umilkł, a że byli w Ogrodzie Botanicznym, więczdjął kapelusz [ Pobierz całość w formacie PDF ]