[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielkim jednak widocznie jestem grzesznikiem.Niebo nie chce wysłuchać moichnajgorętszych próśb płynących z głębi serca.A pani wyszydza moją skromną ofiarę.Oh, quecela mefait mai! O, jak to mnie boli! Myli się pan, Monsieur, nie wyszydzam jej bynajmniej a w każdym razie nie jakopański dar.Proszę, niech pan usiądzie i wysłucha mnie.Nie jestem poganką, nie mamnieczułego serca, jestem chrześcijanką, nie stanowię niebezpieczeństwa dla nikogo wbrewzapewnieniom pańskich przyjaciół; nie zmąciłabym pana wiary: wierzy pan w Boga, wChrystusa, w Biblię, i w to samo wierzę ja także. Czy naprawdę wierzy pani w Biblię? Czy wierzy pani w Objawienie? Jakie są granicedzikich, nie liczących się z niczym zuchwalstw pani kraju i sekty? Ojciec Silas wspominał micoś o tym, w sposób ogólnikowy zresztą.Zmusiłam go perswazją do bliższego określenia tych napomknień.Sprowadzały się one dopodstępnych, typowo jezuickich297oszczerstw.Tego wieczoru rozmawialiśmy oboje, Monsieur Paul i ja, poważnie i serdecznie.Przekonywał mnie, argumentował.Co się mnie tyczy, nie potrafiłam argumentować.Szczęśliwa nieudolność: wystarczyłoby logiczne zwycięskie przeciwstawienie się, abyosiągnąć wszystko, co duchowy jego przewodnik pragnął osiągnąć.U-miałam jednakdowodzić na swój sposób do którego Monsieur był przyzwyczajony, którego okrężnymidrogami umiał chodzić.Moje okrężne sposoby wyrażania myśli potrafił wypełnić właściwymznaczeniem, wybaczając nawet obcy akcent w słowach dobieranych wciąż jeszcze z pewnątrudnością.Bez skrępowania umiałam przed nim bronić moich wierzeń i mojego wyznania:udało mi się nawet do pewnego stopnia rozwiać jego uprzedzenia.Mimo to nie byłzadowolony odchodząc; może nawet nie był w zupełności uspokojony.Bądz co bądz jednakwykazałam mu niezbicie, że protestanci nie są z natury rzeczy bezbożnymi poganami, jakchciał wmówić mu jego spowiednik.Zrozumiał dzięki mnie coś niecoś ze sposobu czczeniaprzez nich Zwiatła, %7łycia, Słowa.Umożliwiłam mu, po części przynajmniej, zdanie sobiesprawy z tego, że jakkolwiek ich wielbienie rzeczy godnych wielbienia nie jest zupełnie takiesamo, jak w jego Kościele, ma ono własną, głębszą bodaj siłę własną, bardziej uroczystąformę kultu.Przekonałam się, że ojciec Silas (który, powtarzam, nie był złym człowiekiem) bronił tylkozłej sprawy, potępiając w czambuł wszystkich protestantów, a tym samym i mnie także,przypisując nam najdziwaczniejsze izmy", przezywając nas najdzikszymi nazwami.Monsieur Emanuel ujawnił mi to wszystko ze zwykłą swoją szczerością, niezdolną doutrzymania czegokolwiek w tajemnicy, i przez cały czas przedstawiania mi tych rewelacjiwpatrywał się we mnie z poważnym lękiem, dygocąc nieledwie ze strachu, czy aby woskarżeniach tych nie ma pewnej dozy słuszności.Jak się okazało, ojciec Silas śledził mniewytrwale.Stwierdził, że chodzę do wszystkich trzech protestanckich kościołów, jakieznajdowały się w Vil-298lette: do francuskiego, niemieckiego i angielskiego to znaczy: prezbiteriańskiego,luterańskiego i episkopalnego.Taka dowolność i tolerancja były w oczach zacnego padredowodem głębokiego indyferentyzmu: kto toleruje wszystkie kościoły i wszystkie wyznania rozumował nie jest przywiązany do żadnego.Otóż mnie osobiście dziwiły nieraz wgłębi duszy drobne i mało ważne różnice, zachodzące pomiędzy tymi trzema odłamaniwyznaniowymi, które łączyła jednolitość i tożsamość ich podstawowych doktryn.Niewidziałam też żadnych przeszkód, jakie mogłyby stać na drodze zlania się ich kiedyś w jednowielkie Zwięte Przymierze.Szanowałam je wszystkie, mimo że dostrzegałam w każdym znich pewne błędy form zewnętrznych: braki i drobiazgi bez znaczenia.Tymi moimi uwagamii spostrzeżeniami podzieliłam się z Monsieur Paulem i wyjaśniłam mu, że moją ostatnią,najwyższą ucieczką, przewodnikiem i nauczycielem, do którego zwracam się zawsze iniezmiennie, jest, była i będzie Biblia raczej, aniżeli jakakolwiek sekta, nazwa czynarodowość.Opuścił mnie ukojony, wciąż jednak jeszcze poważnie zatroskany, zanoszący z głębi duszymodły najgorętsze, aby o ile nie mam słuszności Niebo zechciało oświecić mnie inaprowadzić na właściwą drogę.Usłyszałam szeptane przez niego na progu jeszcze słoważarliwych modłów do Marie, Reine du Ciel Marii, Królowej Niebios aby jego nadzieja iwiara mogły jednak stać się i moimi także.Dziwne! Ja sama nie pragnęłam wcale tak żarliwie odciągnąć go od wiary jego ojców.Dopatrywałam się w niej błędów, uważałam ją za wielki obraz zrobiony z mieszaniny złota igliny, wydawało mi się wszelako, że ten papista wyznaje w niewinności swojego sercanajczystsze zasady wiary, która musi podobać się Bogu.Opisana poprzednio rozmowa odbyła się pomiędzy ósmą a dziewiątą wieczorem na cichejRue Fossette w jednej z klas, której okna wychodziły na zamknięty ogród.O tej samejprawdopodobnie299 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Wielkim jednak widocznie jestem grzesznikiem.Niebo nie chce wysłuchać moichnajgorętszych próśb płynących z głębi serca.A pani wyszydza moją skromną ofiarę.Oh, quecela mefait mai! O, jak to mnie boli! Myli się pan, Monsieur, nie wyszydzam jej bynajmniej a w każdym razie nie jakopański dar.Proszę, niech pan usiądzie i wysłucha mnie.Nie jestem poganką, nie mamnieczułego serca, jestem chrześcijanką, nie stanowię niebezpieczeństwa dla nikogo wbrewzapewnieniom pańskich przyjaciół; nie zmąciłabym pana wiary: wierzy pan w Boga, wChrystusa, w Biblię, i w to samo wierzę ja także. Czy naprawdę wierzy pani w Biblię? Czy wierzy pani w Objawienie? Jakie są granicedzikich, nie liczących się z niczym zuchwalstw pani kraju i sekty? Ojciec Silas wspominał micoś o tym, w sposób ogólnikowy zresztą.Zmusiłam go perswazją do bliższego określenia tych napomknień.Sprowadzały się one dopodstępnych, typowo jezuickich297oszczerstw.Tego wieczoru rozmawialiśmy oboje, Monsieur Paul i ja, poważnie i serdecznie.Przekonywał mnie, argumentował.Co się mnie tyczy, nie potrafiłam argumentować.Szczęśliwa nieudolność: wystarczyłoby logiczne zwycięskie przeciwstawienie się, abyosiągnąć wszystko, co duchowy jego przewodnik pragnął osiągnąć.U-miałam jednakdowodzić na swój sposób do którego Monsieur był przyzwyczajony, którego okrężnymidrogami umiał chodzić.Moje okrężne sposoby wyrażania myśli potrafił wypełnić właściwymznaczeniem, wybaczając nawet obcy akcent w słowach dobieranych wciąż jeszcze z pewnątrudnością.Bez skrępowania umiałam przed nim bronić moich wierzeń i mojego wyznania:udało mi się nawet do pewnego stopnia rozwiać jego uprzedzenia.Mimo to nie byłzadowolony odchodząc; może nawet nie był w zupełności uspokojony.Bądz co bądz jednakwykazałam mu niezbicie, że protestanci nie są z natury rzeczy bezbożnymi poganami, jakchciał wmówić mu jego spowiednik.Zrozumiał dzięki mnie coś niecoś ze sposobu czczeniaprzez nich Zwiatła, %7łycia, Słowa.Umożliwiłam mu, po części przynajmniej, zdanie sobiesprawy z tego, że jakkolwiek ich wielbienie rzeczy godnych wielbienia nie jest zupełnie takiesamo, jak w jego Kościele, ma ono własną, głębszą bodaj siłę własną, bardziej uroczystąformę kultu.Przekonałam się, że ojciec Silas (który, powtarzam, nie był złym człowiekiem) bronił tylkozłej sprawy, potępiając w czambuł wszystkich protestantów, a tym samym i mnie także,przypisując nam najdziwaczniejsze izmy", przezywając nas najdzikszymi nazwami.Monsieur Emanuel ujawnił mi to wszystko ze zwykłą swoją szczerością, niezdolną doutrzymania czegokolwiek w tajemnicy, i przez cały czas przedstawiania mi tych rewelacjiwpatrywał się we mnie z poważnym lękiem, dygocąc nieledwie ze strachu, czy aby woskarżeniach tych nie ma pewnej dozy słuszności.Jak się okazało, ojciec Silas śledził mniewytrwale.Stwierdził, że chodzę do wszystkich trzech protestanckich kościołów, jakieznajdowały się w Vil-298lette: do francuskiego, niemieckiego i angielskiego to znaczy: prezbiteriańskiego,luterańskiego i episkopalnego.Taka dowolność i tolerancja były w oczach zacnego padredowodem głębokiego indyferentyzmu: kto toleruje wszystkie kościoły i wszystkie wyznania rozumował nie jest przywiązany do żadnego.Otóż mnie osobiście dziwiły nieraz wgłębi duszy drobne i mało ważne różnice, zachodzące pomiędzy tymi trzema odłamaniwyznaniowymi, które łączyła jednolitość i tożsamość ich podstawowych doktryn.Niewidziałam też żadnych przeszkód, jakie mogłyby stać na drodze zlania się ich kiedyś w jednowielkie Zwięte Przymierze.Szanowałam je wszystkie, mimo że dostrzegałam w każdym znich pewne błędy form zewnętrznych: braki i drobiazgi bez znaczenia.Tymi moimi uwagamii spostrzeżeniami podzieliłam się z Monsieur Paulem i wyjaśniłam mu, że moją ostatnią,najwyższą ucieczką, przewodnikiem i nauczycielem, do którego zwracam się zawsze iniezmiennie, jest, była i będzie Biblia raczej, aniżeli jakakolwiek sekta, nazwa czynarodowość.Opuścił mnie ukojony, wciąż jednak jeszcze poważnie zatroskany, zanoszący z głębi duszymodły najgorętsze, aby o ile nie mam słuszności Niebo zechciało oświecić mnie inaprowadzić na właściwą drogę.Usłyszałam szeptane przez niego na progu jeszcze słoważarliwych modłów do Marie, Reine du Ciel Marii, Królowej Niebios aby jego nadzieja iwiara mogły jednak stać się i moimi także.Dziwne! Ja sama nie pragnęłam wcale tak żarliwie odciągnąć go od wiary jego ojców.Dopatrywałam się w niej błędów, uważałam ją za wielki obraz zrobiony z mieszaniny złota igliny, wydawało mi się wszelako, że ten papista wyznaje w niewinności swojego sercanajczystsze zasady wiary, która musi podobać się Bogu.Opisana poprzednio rozmowa odbyła się pomiędzy ósmą a dziewiątą wieczorem na cichejRue Fossette w jednej z klas, której okna wychodziły na zamknięty ogród.O tej samejprawdopodobnie299 [ Pobierz całość w formacie PDF ]