[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jaka rozkosz kryje się w nudzie i w monotonii, w uśpieniu myśli.Rozkosz utracona, za którą tęskniły nadszarpnięte nerwy.Nie był w stanie siedzieć nieruchomo, w samotności.Poruszając się z chorobliwąnerwowością wyszedł z domu, wsiadł do samochodu i pojechał do pracy w Holborn.Jednostąjność jazdy, znajome miejsca, poczucie normalności dookoła nieco gouspokoiły.Była to dziwna pora na pojawienie się w biurze, ale mógł to uzasadnić.Powiedział trzem strażnikom, że zapomniał portfela.Wartownicy, którzy Nanaznali i lubili, nie zadawali więcej pytań, przepuścili go.Gdy zniknął w windzie,wymienili podejrzliwe spojrzenia. Pijany? Może.Choć nie wyglądał.Ale jakiś dziwny. Damy mu pięć minut.Prawdopodobnie zaraz wyjdzie, ale jeśli nie. Ja pójdę powiedział Jack, najstarszy.Odczekali kilka minut i Jack poszedł sprawdzić, co robi Nan.Ruszył wolnymkrokiem do windy, wjechał na trzecie piętro, okrążył atrium i zajrzał do gabinetuNana.Zastał go siedzącego w ciszy i w półmroku.Lampa na biurku świeciłaNanowi w twarz.Zdawał się nieczuły na światło.Po chwili, z ociąganiem, odwróciłgłowę w stronę Jacka.Spojrzał mu w oczy i spuścił wzrok. No i co, znalazł pan portfel? Nie zgubiłem go. Tak też mi się wydawało. Jack usiadł na skraju biurka. Nie zajął się panrównież pracą. Nie. Więc, hmm, o co chodzi?Nan odwrócił się i spojrzał prosto na strażnika.Wzruszył ramionami, bezsilny inieporadny. Nie wiem.W ogóle nie powinienem tu być. Wstał._ Jużidę. Gwałtownie pomacał kieszeń marynarki. I nic przy sobie nie mam,żadnych dokumentów, nic.Może pan sprawdzić.Jack spojrzał na niego badawczo. W porządku, panie Xu.Wcale tak nie sądziłem. Wyrywkowe kontrolepracowników, szczególnie tych zatrudnionych w strategicznych działach, byłypowszechne.Ludzie, którzy zachowywali się podejrzanie, byli sprawdzaninatychmiast, ale w postawie Nana było coś, co sprawiło, że Jack mu uwierzył.Nanwyglądał jak ktoś, kto przegrał a nie ukradł.Gdy Nan znalazł się na zewnątrz, wsiadł do swojego samochodu, zapalił silnik iszybko odjechał.Prowadził z roztargnieniem, jak automat, niemal nie zwracającuwagi na ruch na drodze; nie słyszał wyjących klaksonów, nie widział unikówinnych kierowców.Jakimś cudem dojechał cało do domu.Poszedł prosto do kuchni.Napełnił konewkę i zaczął podlewać swoje rośliny.Stały wzdłuż półek pod oknamii wyglądały jak wygłodniałe dzieci.Podlał je obficie, gładząc przy okazji niektóreliście.Następnie odniósł konewkę do kuchni i wytarł miejsca, gdzie porozlewałwodę, aż wszystko było w należytym porządku.Wtedy chaos panujący w jegomyślach, który stłumił tą mechaniczną czynnościąwrócił, atakując zdrowy rozsądek.Nan czuł, że w tej chwili nie ma możliwościucieczki.Skradziono mu jego niezależność, odebrano wolność i nie miał już nic dostracenia.Podniósł słuchawkę i zadzwonił do Robiego Frazera.Frazer siedział w swoim gabinecie, z lampką armagnacu w dłoni.Miał wrażenie, żetrafił na łut szczęścia, na coś obiecującego.Ewa i diamenty; te błyskotki miały byćjego.Dzwonek telefonu wyrwał Frazera z rozmyślań.Podniósł słuchawkę.Jakiś głos zaczął bełkotać Frazerowi do ucha, zanim zdołałwyartykułować kilka zdań. To koniec.Nie mogę tego więcej robić.Okłamałeś mnie, zastawiłeś pułapkę,teraz grozisz mi, że. Nan, nie podchodz do tego zbyt emocjonalnie.Ja. Pieprz się z tym swoim zbyt emocjonalnie".Już tego więcej nie zrobię.Jutromam zamiar złożyć wymówienie. Głos Nana trząsł się z podniecenia.Teraz Nanucichł.Nie był zdolny po prostu odłożyć słuchawki.Oczekiwał jakiejś reakcji zestrony Frazera, sygnału, że przyjął to do wiadomości, jakiegoś wybuchu złości,znaku, że Nan trafił tym ciosem i że polała się krew.Przez chwilę panowała cisza.Gdy Frazer się odezwał, ton jego głosu byłzadziwiająco miły. Nałożyłem na ciebie zbyt wielki ciężar, Nan.Teraz to widzę.Przykro mi.Niezdawałem sobie sprawy.To zbyt wiele wymagać od ciebie, żebyś nadalwyświadczał mi przysługę.Masz rację.Nie powinieneś się tym więcej zajmować. Frazer przerwał, usłyszał wypuszczany oddech, zrozumiał, że jego słowaodniosły skutek. Jeśli lubisz swoją pracę, dlaczego w niej nie zostaniesz? Niemusisz rezygnować.Teraz będziesz mógł robić to, na co masz ochotę.Po chwili ciszy znów rozległ się niepewny głos Nana.W konfrontacji z zadziwiającąuległością Frazera gniew Chińczyka stracił cel. Nie wiem.Nie mogę logicznie myśleć.Czuję, że mam ochotę uciec, zniknąć bezśladu, wyjechać, choćby jutro. Tak.Rozumiem to. Frazer przerwał na chwilę. Po kilku dniach możeszjednak poczuć się inaczej.Może lepiej tak się nie spieszyć.Dlaczego nie wezmieszkilku dni urlopu, nie zastanowisz się przez jakiś czas?Spać.To było wszystko, na co Nan miał ochotę zasnąć na wiele dni.Frazerniemal słyszał, jak Xu dobiera słowa.Czekał spokojnie. Chyba masz rację.Zostanę przez kilka dni w domu. Tak będzie najlepiej.Odpocznij.Zostawię cię teraz, dam ci trochę spokoju, alenie zapominaj, że jeśli będziesz chciał porozmawiać, to ja tu jestem.Zapadła ponura cisza, grozniejsza w swej wymowie niż gniew sprzed kilku chwil.Frazer delikatnie odłożył słuchawkę.Wyjrzał przez okno.Jego zacięta twarzodbijała się w ciemnym szkle.Siedział w ciszy przez kilka minut, jakby zbierał siły.Następnie podniósł słuchawkęi zadzwonił do Le Maia w Hongkongu. Chciałbym, żebyś przyleciał tutaj pierwszym samolotem. Już jadę.Rozdział 13Ewa Cunningham tak rzucała się przez sen, że zaplątała się w prześcieradła.Marzenia i koszmary senne połączyły się w jedno, pieszcząc ją i torturując zarazem.Wybiła się ze snu i obudziła.Pot spływał po jej nagim ciele.Chwytała powietrzepełnymi płucami, po czym skoncentrowała na spowolnieniu oddechu, nauspokojeniu się.Zwiatło sączyło się poprzez zasłony.Ewa zerknęła na zegar na stoliku przy łóżku:8.00.Leżała przez chwilę bez ruchu, uspokojona, delektując się dotykiemprześcieradła na skórze.Przypomniały jej się nocne mary.Ten obraz zawładnął jejumysłem.Starała się myśleć rozsądnie, zapanować nad strachem.Automatycznie ponownie przeanalizowała wydarzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Jaka rozkosz kryje się w nudzie i w monotonii, w uśpieniu myśli.Rozkosz utracona, za którą tęskniły nadszarpnięte nerwy.Nie był w stanie siedzieć nieruchomo, w samotności.Poruszając się z chorobliwąnerwowością wyszedł z domu, wsiadł do samochodu i pojechał do pracy w Holborn.Jednostąjność jazdy, znajome miejsca, poczucie normalności dookoła nieco gouspokoiły.Była to dziwna pora na pojawienie się w biurze, ale mógł to uzasadnić.Powiedział trzem strażnikom, że zapomniał portfela.Wartownicy, którzy Nanaznali i lubili, nie zadawali więcej pytań, przepuścili go.Gdy zniknął w windzie,wymienili podejrzliwe spojrzenia. Pijany? Może.Choć nie wyglądał.Ale jakiś dziwny. Damy mu pięć minut.Prawdopodobnie zaraz wyjdzie, ale jeśli nie. Ja pójdę powiedział Jack, najstarszy.Odczekali kilka minut i Jack poszedł sprawdzić, co robi Nan.Ruszył wolnymkrokiem do windy, wjechał na trzecie piętro, okrążył atrium i zajrzał do gabinetuNana.Zastał go siedzącego w ciszy i w półmroku.Lampa na biurku świeciłaNanowi w twarz.Zdawał się nieczuły na światło.Po chwili, z ociąganiem, odwróciłgłowę w stronę Jacka.Spojrzał mu w oczy i spuścił wzrok. No i co, znalazł pan portfel? Nie zgubiłem go. Tak też mi się wydawało. Jack usiadł na skraju biurka. Nie zajął się panrównież pracą. Nie. Więc, hmm, o co chodzi?Nan odwrócił się i spojrzał prosto na strażnika.Wzruszył ramionami, bezsilny inieporadny. Nie wiem.W ogóle nie powinienem tu być. Wstał._ Jużidę. Gwałtownie pomacał kieszeń marynarki. I nic przy sobie nie mam,żadnych dokumentów, nic.Może pan sprawdzić.Jack spojrzał na niego badawczo. W porządku, panie Xu.Wcale tak nie sądziłem. Wyrywkowe kontrolepracowników, szczególnie tych zatrudnionych w strategicznych działach, byłypowszechne.Ludzie, którzy zachowywali się podejrzanie, byli sprawdzaninatychmiast, ale w postawie Nana było coś, co sprawiło, że Jack mu uwierzył.Nanwyglądał jak ktoś, kto przegrał a nie ukradł.Gdy Nan znalazł się na zewnątrz, wsiadł do swojego samochodu, zapalił silnik iszybko odjechał.Prowadził z roztargnieniem, jak automat, niemal nie zwracającuwagi na ruch na drodze; nie słyszał wyjących klaksonów, nie widział unikówinnych kierowców.Jakimś cudem dojechał cało do domu.Poszedł prosto do kuchni.Napełnił konewkę i zaczął podlewać swoje rośliny.Stały wzdłuż półek pod oknamii wyglądały jak wygłodniałe dzieci.Podlał je obficie, gładząc przy okazji niektóreliście.Następnie odniósł konewkę do kuchni i wytarł miejsca, gdzie porozlewałwodę, aż wszystko było w należytym porządku.Wtedy chaos panujący w jegomyślach, który stłumił tą mechaniczną czynnościąwrócił, atakując zdrowy rozsądek.Nan czuł, że w tej chwili nie ma możliwościucieczki.Skradziono mu jego niezależność, odebrano wolność i nie miał już nic dostracenia.Podniósł słuchawkę i zadzwonił do Robiego Frazera.Frazer siedział w swoim gabinecie, z lampką armagnacu w dłoni.Miał wrażenie, żetrafił na łut szczęścia, na coś obiecującego.Ewa i diamenty; te błyskotki miały byćjego.Dzwonek telefonu wyrwał Frazera z rozmyślań.Podniósł słuchawkę.Jakiś głos zaczął bełkotać Frazerowi do ucha, zanim zdołałwyartykułować kilka zdań. To koniec.Nie mogę tego więcej robić.Okłamałeś mnie, zastawiłeś pułapkę,teraz grozisz mi, że. Nan, nie podchodz do tego zbyt emocjonalnie.Ja. Pieprz się z tym swoim zbyt emocjonalnie".Już tego więcej nie zrobię.Jutromam zamiar złożyć wymówienie. Głos Nana trząsł się z podniecenia.Teraz Nanucichł.Nie był zdolny po prostu odłożyć słuchawki.Oczekiwał jakiejś reakcji zestrony Frazera, sygnału, że przyjął to do wiadomości, jakiegoś wybuchu złości,znaku, że Nan trafił tym ciosem i że polała się krew.Przez chwilę panowała cisza.Gdy Frazer się odezwał, ton jego głosu byłzadziwiająco miły. Nałożyłem na ciebie zbyt wielki ciężar, Nan.Teraz to widzę.Przykro mi.Niezdawałem sobie sprawy.To zbyt wiele wymagać od ciebie, żebyś nadalwyświadczał mi przysługę.Masz rację.Nie powinieneś się tym więcej zajmować. Frazer przerwał, usłyszał wypuszczany oddech, zrozumiał, że jego słowaodniosły skutek. Jeśli lubisz swoją pracę, dlaczego w niej nie zostaniesz? Niemusisz rezygnować.Teraz będziesz mógł robić to, na co masz ochotę.Po chwili ciszy znów rozległ się niepewny głos Nana.W konfrontacji z zadziwiającąuległością Frazera gniew Chińczyka stracił cel. Nie wiem.Nie mogę logicznie myśleć.Czuję, że mam ochotę uciec, zniknąć bezśladu, wyjechać, choćby jutro. Tak.Rozumiem to. Frazer przerwał na chwilę. Po kilku dniach możeszjednak poczuć się inaczej.Może lepiej tak się nie spieszyć.Dlaczego nie wezmieszkilku dni urlopu, nie zastanowisz się przez jakiś czas?Spać.To było wszystko, na co Nan miał ochotę zasnąć na wiele dni.Frazerniemal słyszał, jak Xu dobiera słowa.Czekał spokojnie. Chyba masz rację.Zostanę przez kilka dni w domu. Tak będzie najlepiej.Odpocznij.Zostawię cię teraz, dam ci trochę spokoju, alenie zapominaj, że jeśli będziesz chciał porozmawiać, to ja tu jestem.Zapadła ponura cisza, grozniejsza w swej wymowie niż gniew sprzed kilku chwil.Frazer delikatnie odłożył słuchawkę.Wyjrzał przez okno.Jego zacięta twarzodbijała się w ciemnym szkle.Siedział w ciszy przez kilka minut, jakby zbierał siły.Następnie podniósł słuchawkęi zadzwonił do Le Maia w Hongkongu. Chciałbym, żebyś przyleciał tutaj pierwszym samolotem. Już jadę.Rozdział 13Ewa Cunningham tak rzucała się przez sen, że zaplątała się w prześcieradła.Marzenia i koszmary senne połączyły się w jedno, pieszcząc ją i torturując zarazem.Wybiła się ze snu i obudziła.Pot spływał po jej nagim ciele.Chwytała powietrzepełnymi płucami, po czym skoncentrowała na spowolnieniu oddechu, nauspokojeniu się.Zwiatło sączyło się poprzez zasłony.Ewa zerknęła na zegar na stoliku przy łóżku:8.00.Leżała przez chwilę bez ruchu, uspokojona, delektując się dotykiemprześcieradła na skórze.Przypomniały jej się nocne mary.Ten obraz zawładnął jejumysłem.Starała się myśleć rozsądnie, zapanować nad strachem.Automatycznie ponownie przeanalizowała wydarzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]