[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W głosie Marnibrzmiał nieskrywany gniew.- Nawet nie była uzbrojona.- Jego takie drobiazgi nie powstrzymają, zapieniądze zrobi wszystko, z mokrą robotą włącznie.Naszym zdaniem to jeden z płatnych zabójców Marsha,tylko dotąd nie mamy na to żadnych dowodów.- Wydaje mi się, że ja go już gdzieś widziałem.-Brannon zamyślił się.- Mogę ci powiedzieć, gdzie.Wczoraj na pogrzebieJenningsa.Pamiętasz pastora?Brannon głośno wciągnął powietrze.- Niech to szlag! Faktycznie! A ja myślałem, żepastor był świeżo upieczony i dlatego trochę niezdarny.Coon tam robił, do cholery?- Pewnie przyszedł przyjrzeć się następnej osobiedo odstrzału.Bóg jeden wie, kto to miał być.Brannon wsadził ręce w kieszenie i zamyślił sięgłęboko.Jeśli York rzeczywiście zabijał na zlecenie,oznaczało to, że morderca wybrał kolejną ofiarę.Kogo? I zjakiego powodu?Wciąż nie miał odpowiedzi na dręczące go pytania,gdy wsadzał Josette do dżipa, by zawiezć ją do siebie.Nawet nie mógł z nią porozmawiać, ponieważ była otępiała165i senna od środków przeciwbólowych.Leciała z nóg, więckiedy dojechali na miejsce, wziął ją na ręce, wszedł dobloku i zaniósł do windy, nie zważając na zaintrygowanespojrzenia innych lokatorów.Idąc korytarzem do swojego mieszkania, napotkałjednego z ochroniarzy.- Cześć, Bill.Czy mógłbyś wziąć ode mnie klucz iotworzyć mi drzwi?- Nie ma sprawy - odparł tamten, równieżprzyglądając im się z ciekawością.- Właśnie wracamy ze szpitala - wyjaśnił Marc.- Kiepskie miejsce, żeby zarwać dziewczynę, alejeśli inaczej nie dajesz rady.- Przymknij się, dobra? - rzucił z humoremBrannon, bynajmniej nie czując się dotknięty.- Zostałapostrzelona.Nie powinna być teraz sama, a nie ma żadnejrodziny.- Postrzelona? - Ochroniarz otworzy! mieszkanie.-To czemu nie leży w szpitalu?- To tylko zadraśnięcie.- wymamrotała Josette.Opierała głowę na piersi Brannona, odznaka Strażnikawbijała jej się w policzek.On wcale nie chciał.Bill zrobił wielkie oczy.- To ty strzelasz do dziewczyny, kiedy pragniesz jąupolować?- Nie ja do niej strzelałem, idioto, tylko podejrzany.Wpakowałem mu za to kulkę oznajmił z satysfakcją.-Właśnie próbują go załatać.- Współczuję ci, mała - powiedział Bill do Josette,która ledwie go widziała, gdyż z trudnością mogła podnieśćpowieki.- Mam nadzieję, że jak trochę dojdziesz do siebie,to dadzą ci pięć minut z tym draniem sam na sam.166- Ja też.I że włożą mi gnata do każdej ręki.Och,Brannon, jak mi się chce spać.- Nie ma sprawy, zaraz będziesz mogła się wyspać.Dzięki, Bill.- Zawsze do usług.- Bill włożył Marcowi klucz doręki.- Jak znowu będziesz w szpitalu, to następną przynieśdla mnie.Widać masz fart, bo mnie łapiduchy nigdy niedały takiej próbki reklamowej!Odszedł, nim Brannon zdołał wymyślić równie ciętąripostę.Marc zaniósł Josette do pokoju gościnnego iostrożnie położył ją na łóżku.Zdjął zaplamiony krwiążakiet, bluzkę, spódniczkę oraz pantofle, zostawiając jątylko w bieliznie i rajstopach, starał się przy tym zbytnionie przyglądać zgrabnej figurze.Przykrył potem Josettekołdrą po samą brodę, oparł się dłońmi o poduszkę po obustronach jej głowy i trwał tak przez chwilę w zapatrzeniu,wdychając delikatny różany zapach i przyglądając siępotarganym włosom, które częściowo wysunęły się z koka.Zdjął jej okulary, odłożył na nocną szatkę, przygładziłwłosy, a pózniej - pod wpływem impulsu - wyciągnął znich szpilki, dzięki czemu chwilę pózniej miał ręce pełnejedwabistych loków.- Zupełnie mi się popłaczą - zaoponowała sennymgłosem.- Niech się plączą.Masz najpiękniejsze włosy, jakiekiedykolwiek widziałem.- Z upodobaniem rozłożył je napoduszce wokół delikatnej twarzy Josette i przyjrzał sięswemu dziełu.- Zmęczona? - spytał z łagodnymuśmiechem.- Bardzo.Przepraszam, że sprawiam ci tyle kłopotu.- %7ładen kłopot.Muszę teraz wracać do pracy, ale167powinienem być koło wpół do szóstej.Prześpij się w tymczasie.Powinnaś odzyskać trochę sił, zanim jeszczebardziej zagłębimy się w to śledztwo.Przyjrzała mu się uważnie i z łatwością odgadła, cogo gnębiło.- To naprawdę nie twoja wina.Spochmurniał.- Mogłem przewidzieć, że zaczniesz zgrywaćbohatera.- Przestań się wreszcie obwiniać.- To ja powinienem zarobić kulkę, nie ty.Zmusiłasię do uśmiechu.- Ach, po prostu jesteś zazdrosny, bo ranąpostrzałową można się pochwalić, a ty nie masz czym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- W głosie Marnibrzmiał nieskrywany gniew.- Nawet nie była uzbrojona.- Jego takie drobiazgi nie powstrzymają, zapieniądze zrobi wszystko, z mokrą robotą włącznie.Naszym zdaniem to jeden z płatnych zabójców Marsha,tylko dotąd nie mamy na to żadnych dowodów.- Wydaje mi się, że ja go już gdzieś widziałem.-Brannon zamyślił się.- Mogę ci powiedzieć, gdzie.Wczoraj na pogrzebieJenningsa.Pamiętasz pastora?Brannon głośno wciągnął powietrze.- Niech to szlag! Faktycznie! A ja myślałem, żepastor był świeżo upieczony i dlatego trochę niezdarny.Coon tam robił, do cholery?- Pewnie przyszedł przyjrzeć się następnej osobiedo odstrzału.Bóg jeden wie, kto to miał być.Brannon wsadził ręce w kieszenie i zamyślił sięgłęboko.Jeśli York rzeczywiście zabijał na zlecenie,oznaczało to, że morderca wybrał kolejną ofiarę.Kogo? I zjakiego powodu?Wciąż nie miał odpowiedzi na dręczące go pytania,gdy wsadzał Josette do dżipa, by zawiezć ją do siebie.Nawet nie mógł z nią porozmawiać, ponieważ była otępiała165i senna od środków przeciwbólowych.Leciała z nóg, więckiedy dojechali na miejsce, wziął ją na ręce, wszedł dobloku i zaniósł do windy, nie zważając na zaintrygowanespojrzenia innych lokatorów.Idąc korytarzem do swojego mieszkania, napotkałjednego z ochroniarzy.- Cześć, Bill.Czy mógłbyś wziąć ode mnie klucz iotworzyć mi drzwi?- Nie ma sprawy - odparł tamten, równieżprzyglądając im się z ciekawością.- Właśnie wracamy ze szpitala - wyjaśnił Marc.- Kiepskie miejsce, żeby zarwać dziewczynę, alejeśli inaczej nie dajesz rady.- Przymknij się, dobra? - rzucił z humoremBrannon, bynajmniej nie czując się dotknięty.- Zostałapostrzelona.Nie powinna być teraz sama, a nie ma żadnejrodziny.- Postrzelona? - Ochroniarz otworzy! mieszkanie.-To czemu nie leży w szpitalu?- To tylko zadraśnięcie.- wymamrotała Josette.Opierała głowę na piersi Brannona, odznaka Strażnikawbijała jej się w policzek.On wcale nie chciał.Bill zrobił wielkie oczy.- To ty strzelasz do dziewczyny, kiedy pragniesz jąupolować?- Nie ja do niej strzelałem, idioto, tylko podejrzany.Wpakowałem mu za to kulkę oznajmił z satysfakcją.-Właśnie próbują go załatać.- Współczuję ci, mała - powiedział Bill do Josette,która ledwie go widziała, gdyż z trudnością mogła podnieśćpowieki.- Mam nadzieję, że jak trochę dojdziesz do siebie,to dadzą ci pięć minut z tym draniem sam na sam.166- Ja też.I że włożą mi gnata do każdej ręki.Och,Brannon, jak mi się chce spać.- Nie ma sprawy, zaraz będziesz mogła się wyspać.Dzięki, Bill.- Zawsze do usług.- Bill włożył Marcowi klucz doręki.- Jak znowu będziesz w szpitalu, to następną przynieśdla mnie.Widać masz fart, bo mnie łapiduchy nigdy niedały takiej próbki reklamowej!Odszedł, nim Brannon zdołał wymyślić równie ciętąripostę.Marc zaniósł Josette do pokoju gościnnego iostrożnie położył ją na łóżku.Zdjął zaplamiony krwiążakiet, bluzkę, spódniczkę oraz pantofle, zostawiając jątylko w bieliznie i rajstopach, starał się przy tym zbytnionie przyglądać zgrabnej figurze.Przykrył potem Josettekołdrą po samą brodę, oparł się dłońmi o poduszkę po obustronach jej głowy i trwał tak przez chwilę w zapatrzeniu,wdychając delikatny różany zapach i przyglądając siępotarganym włosom, które częściowo wysunęły się z koka.Zdjął jej okulary, odłożył na nocną szatkę, przygładziłwłosy, a pózniej - pod wpływem impulsu - wyciągnął znich szpilki, dzięki czemu chwilę pózniej miał ręce pełnejedwabistych loków.- Zupełnie mi się popłaczą - zaoponowała sennymgłosem.- Niech się plączą.Masz najpiękniejsze włosy, jakiekiedykolwiek widziałem.- Z upodobaniem rozłożył je napoduszce wokół delikatnej twarzy Josette i przyjrzał sięswemu dziełu.- Zmęczona? - spytał z łagodnymuśmiechem.- Bardzo.Przepraszam, że sprawiam ci tyle kłopotu.- %7ładen kłopot.Muszę teraz wracać do pracy, ale167powinienem być koło wpół do szóstej.Prześpij się w tymczasie.Powinnaś odzyskać trochę sił, zanim jeszczebardziej zagłębimy się w to śledztwo.Przyjrzała mu się uważnie i z łatwością odgadła, cogo gnębiło.- To naprawdę nie twoja wina.Spochmurniał.- Mogłem przewidzieć, że zaczniesz zgrywaćbohatera.- Przestań się wreszcie obwiniać.- To ja powinienem zarobić kulkę, nie ty.Zmusiłasię do uśmiechu.- Ach, po prostu jesteś zazdrosny, bo ranąpostrzałową można się pochwalić, a ty nie masz czym [ Pobierz całość w formacie PDF ]