[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.167- Jadł pan śniadanie, panie Shanahan? - zapytałGillespie i bardzo skrupulatnie pokazał mi swoją od-znakę.- Jasne.- Więc jeśli jest pan gotów.- Najwyrazniej niemógł się doczekać, aż zacznę składać raport.Jak by niebyło, przez ponad dekadę zbierałem informacje, któreuzupełnią bazę danych agencji.- Na lotnisku Hyannisczeka na nas samolot.- Chwileczkę! - zaprotestowałem.Nie było jeszczeósmej rano, udało mi się przespać dwie godziny w celi iczułem się jak odgrzany truposz.- Muszę się z kimśspotkać przed wyjazdem.Chciałbym skorzystać z te-lefonu, a potem wrócić do domu.- Jeśli potrzebuje pan maszynki do golenia lubszczoteczki.- Gillespie zaczął.- Muszę wykonać telefon - przerwałem mu - a po-tem pojechać do domu.Był wyraznie niezadowolony, ale nie wiedział, jakpowinien mnie traktować.Nie byłem więzniem, mimoże spędziłem noc w areszcie.Zdecydowanie byłemkimś egzotycznym.Mogłem sobie należeć do CIA, alewywodziłem się z nieznanego i mrocznego światkamiędzynarodowego terroryzmu, a to czyniło mnie ta-jemniczym.Być może uważali, że zostałem czymśzarażony przez pragnące zemsty istoty wywodzące sięze slumsów i obozów dla uchodzców na starym konty-nencie, które chciały sprowadzić na nasz świat najgorszekoszmary.Gillespie jako taki był porządnym człowie-kiem: wysokim mężczyzną, sprawnym fizycznie,168idealnie uprzejmym i profesjonalnym; wyraznie niechciał, żebym skorzystał z telefonu, ale chyba dostrzegłmoją determinację, ponieważ machnął ręką w stronębiurka.Musiałem pogadać ze starym przyjacielem.Wolał-bym porozmawiać z nim na osobności, ponieważ mojarozmowa z Johnnym Riordanem miała stricte prywatnycharakter, a wątpiłem w to, że CIA zgodzi się z takimpoglądem, niemniej pod obecność Gillespiego niemiałem wyboru.Musiałem zaryzykować i pozwolićCIA dowiedzieć się o Johnnym.Przyjazniliśmy się od dzieciństwa, odkąd jego ojciecopiekował się domem na Cape Cod.Stary EamonnRiordan był rybakiem, całkiem dobrym, ale jego synbył jeszcze lepszy.Johnny miał wrodzony talent dozajmowania się łodziami, morzem i życiem.Był wspa-niałym człowiekiem, surową siłą natury, świetnieumięśnioną, a przy tym chodzącą dobrocią i rozsąd-kiem, ale też kimś, kogo nie chciałem wciągać w ja-kiekolwiek kłopoty, bo był ojcem i mężem.Nie było wnim ani krztyny złośliwości, no może tylko względempolityków, którzy ciągle utrudniali mu wykonywaniepracy.Johnny starał się zarobić na życie, poławiająchomary i przegrzebki lub łowiąc ryby taklami w okolicyprzylądka, ale w chude miesiące, a w większości byłoich dwanaście w roku, był zmuszony utrzymywać ro-dzinę, podejmując się wszelkich zajęć, na przykładwykładania towaru na półki w sklepie spożywczym.Według Johnny'ego warto było się tak poświęcać, o ile169tylko mógł nadal łowić ryby, bo uwielbiał morze i byłchyba najlepszym żeglarzem, jakiego znam.Nie kon-taktowałem się z nim od siedmiu lat, ale wiedziałem, żejeśli tylko będzie w domu, nie mrugnie powieką, jeśliusłyszy mnie w telefonie.Rzeczywiście tak było.- Wróciłeś wreszcie? - zaśmiał się.- To znaczy, żebędziesz chciał coś zjeść.- Nie.Chcę się z tobą spotkać u mnie.Teraz.Mo-żesz przyjechać?- Jasne, że mogę.Politycy nie pozwalają nam wy-pływać w morze, na wypadek, gdybyśmy mieli cośjednak złowić.Mówię ci, Paulie, ci kongresmani niebyliby w stanie złapać własnych tyłków gołymi rękami,nawet gdyby je pomalować na czerwono.Słyszałeś onowych ograniczeniach połowów, które zawdzięczamyWaszyngtonowi?- Po prostu przyjedz! - przerwałem mu.- Proszę,Johnny.Teraz!Furgonetka Johnny'ego była już zaparkowana napodjezdzie, gdy Gillespie i Callaghan przywiezli mniedo domu.Dwa golden retrievery merdały ogonami ztyłu samochodu, bo przecież żadna furgonetka na CapeCod nie byłaby kompletna bez przynajmniej jednegopsa.Myślałem, że Johnny będzie na mnie czekał wkabinie, ale znalazłem go rozpartego przed kominkiem,gdzie zarzucał Sarę Sing Tennyson opowieściami zokresu prohibicji: o tym, jak mieszkańcy przylądkamieli przewagę nad agentami federalnymi i jak wśródżurawin i w wilczych dołach można nadal znalezć za-pomniane skrzynki z kanadyjską whisky.Sara Sing170Tennyson, jak wszyscy zresztą, była urzeczona John-nym, którego entuzjazm był naturalny i zarazliwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.167- Jadł pan śniadanie, panie Shanahan? - zapytałGillespie i bardzo skrupulatnie pokazał mi swoją od-znakę.- Jasne.- Więc jeśli jest pan gotów.- Najwyrazniej niemógł się doczekać, aż zacznę składać raport.Jak by niebyło, przez ponad dekadę zbierałem informacje, któreuzupełnią bazę danych agencji.- Na lotnisku Hyannisczeka na nas samolot.- Chwileczkę! - zaprotestowałem.Nie było jeszczeósmej rano, udało mi się przespać dwie godziny w celi iczułem się jak odgrzany truposz.- Muszę się z kimśspotkać przed wyjazdem.Chciałbym skorzystać z te-lefonu, a potem wrócić do domu.- Jeśli potrzebuje pan maszynki do golenia lubszczoteczki.- Gillespie zaczął.- Muszę wykonać telefon - przerwałem mu - a po-tem pojechać do domu.Był wyraznie niezadowolony, ale nie wiedział, jakpowinien mnie traktować.Nie byłem więzniem, mimoże spędziłem noc w areszcie.Zdecydowanie byłemkimś egzotycznym.Mogłem sobie należeć do CIA, alewywodziłem się z nieznanego i mrocznego światkamiędzynarodowego terroryzmu, a to czyniło mnie ta-jemniczym.Być może uważali, że zostałem czymśzarażony przez pragnące zemsty istoty wywodzące sięze slumsów i obozów dla uchodzców na starym konty-nencie, które chciały sprowadzić na nasz świat najgorszekoszmary.Gillespie jako taki był porządnym człowie-kiem: wysokim mężczyzną, sprawnym fizycznie,168idealnie uprzejmym i profesjonalnym; wyraznie niechciał, żebym skorzystał z telefonu, ale chyba dostrzegłmoją determinację, ponieważ machnął ręką w stronębiurka.Musiałem pogadać ze starym przyjacielem.Wolał-bym porozmawiać z nim na osobności, ponieważ mojarozmowa z Johnnym Riordanem miała stricte prywatnycharakter, a wątpiłem w to, że CIA zgodzi się z takimpoglądem, niemniej pod obecność Gillespiego niemiałem wyboru.Musiałem zaryzykować i pozwolićCIA dowiedzieć się o Johnnym.Przyjazniliśmy się od dzieciństwa, odkąd jego ojciecopiekował się domem na Cape Cod.Stary EamonnRiordan był rybakiem, całkiem dobrym, ale jego synbył jeszcze lepszy.Johnny miał wrodzony talent dozajmowania się łodziami, morzem i życiem.Był wspa-niałym człowiekiem, surową siłą natury, świetnieumięśnioną, a przy tym chodzącą dobrocią i rozsąd-kiem, ale też kimś, kogo nie chciałem wciągać w ja-kiekolwiek kłopoty, bo był ojcem i mężem.Nie było wnim ani krztyny złośliwości, no może tylko względempolityków, którzy ciągle utrudniali mu wykonywaniepracy.Johnny starał się zarobić na życie, poławiająchomary i przegrzebki lub łowiąc ryby taklami w okolicyprzylądka, ale w chude miesiące, a w większości byłoich dwanaście w roku, był zmuszony utrzymywać ro-dzinę, podejmując się wszelkich zajęć, na przykładwykładania towaru na półki w sklepie spożywczym.Według Johnny'ego warto było się tak poświęcać, o ile169tylko mógł nadal łowić ryby, bo uwielbiał morze i byłchyba najlepszym żeglarzem, jakiego znam.Nie kon-taktowałem się z nim od siedmiu lat, ale wiedziałem, żejeśli tylko będzie w domu, nie mrugnie powieką, jeśliusłyszy mnie w telefonie.Rzeczywiście tak było.- Wróciłeś wreszcie? - zaśmiał się.- To znaczy, żebędziesz chciał coś zjeść.- Nie.Chcę się z tobą spotkać u mnie.Teraz.Mo-żesz przyjechać?- Jasne, że mogę.Politycy nie pozwalają nam wy-pływać w morze, na wypadek, gdybyśmy mieli cośjednak złowić.Mówię ci, Paulie, ci kongresmani niebyliby w stanie złapać własnych tyłków gołymi rękami,nawet gdyby je pomalować na czerwono.Słyszałeś onowych ograniczeniach połowów, które zawdzięczamyWaszyngtonowi?- Po prostu przyjedz! - przerwałem mu.- Proszę,Johnny.Teraz!Furgonetka Johnny'ego była już zaparkowana napodjezdzie, gdy Gillespie i Callaghan przywiezli mniedo domu.Dwa golden retrievery merdały ogonami ztyłu samochodu, bo przecież żadna furgonetka na CapeCod nie byłaby kompletna bez przynajmniej jednegopsa.Myślałem, że Johnny będzie na mnie czekał wkabinie, ale znalazłem go rozpartego przed kominkiem,gdzie zarzucał Sarę Sing Tennyson opowieściami zokresu prohibicji: o tym, jak mieszkańcy przylądkamieli przewagę nad agentami federalnymi i jak wśródżurawin i w wilczych dołach można nadal znalezć za-pomniane skrzynki z kanadyjską whisky.Sara Sing170Tennyson, jak wszyscy zresztą, była urzeczona John-nym, którego entuzjazm był naturalny i zarazliwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]