[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czarnym mercedesem pomknęli przez zatłoczone ulice.Szofer byłjednym z tych cyrkowców, których zatrudnia się w wa\nych pań-stwowych instytucjach.Potrafił wcisnąć samochód tam, gdzie zdawa-ło się to fizycznie niemo\liwe.- Nie wiem, ile panu płacą - powiedział Michał wysiadając.- Alena pewno za mało.Kierowca uśmiechnął się w odpowiedzi.- Spróbuję znalezć miejsce gdzieś w pobli\u i przyjdę, \eby niemusiał pan mnie szukać.- Bez pośpiechu.Pewnie mi trochę zejdzie.Wszedł do chłodnej klatki schodowej.Mieszkanie numer siedemznajdowało się na drugim piętrze.Przed drzwiami stał młodziutkipolicjant o surowym wyrazie twarzy.Wroński machnął legitymacją.Chłopak najpierw odsunął się, zasalutował, ale zaraz przypomniał so-bie o obowiązkach.- Proszę okazać dokument jeszcze raz.- A idz w cholerę.- zaczął Michał, ale natychmiast przypomnia-ły mu się czasy, kiedy zaczynał słu\bę w policji.Teraz był kimś nie-porównanie wa\niejszym i bardziej wpływowym od tego funkcjona-riusza, ale przecie\ jeszcze nie tak dawno sam pracował jako zwykłyglina.Owszem, oficer, ale co z tego.- Dobra, masz synku, pooglądajsobie.85Policjant rzucił okiem na zdjęcie, nazwisko, pieczątkę Minister-stwa Spraw Wewnętrznych, znów zasalutował i otworzył drzwi przedporucznikiem.W mieszkaniu leniwie snuło się kilku techników.W powietrzuunosił się słodkawy odór.Jeden z ludzi w białym fartuchu podszedłdo Michała.- Cześć.- Czołem, Adaś.Wyciągnęli cię zza biurka? To znaczy zza stołulaboratoryjnego?To był Adam, który swego czasu zaryzykował karierę, \eby po-móc dawnemu koledze w prywatnym dochodzeniu dotyczącym seriimorderstw.Wroński z ogromną ulgą przyjął wiadomość, \e Bzow-skiemu udało się potem zatuszować udział pracownika CentralnegoLaboratorium Kryminalistyki w nielegalnym śledztwie.- Czasem i mnie ka\ą ruszyć tyłek.Szczególnie jeśli idzie ogrubszą sprawę.Tak jak tutaj - wskazał brodą sąsiedni pokój.- Oby-watel obcego państwa, powa\ny biznesmen.- I były agent.- To ju\ ty powiedziałeś.Nie ma tego wypisanego na czole.- Znalezliście coś?- Gdzie tam - Adam potrząsnął głową.- Fachowa robota.śad-nych wyraznych śladów, co najwy\ej jakieś smugi, plamy.Zebrali-śmy trochę materiału, ale nie liczyłbym na zbyt wiele.- Skończyliście? Mogę tam wejść?- Chłopcy jeszcze pracują, ale mo\esz iść.Jeśli lubisz takie wi-doki.Wroński skrzywił się.Podobno są ludzie, których bardzo kręciwidok zmasakrowanych zwłok.Trzeba mieć straszliwie robaczywąduszę, \eby coś podobnego sprawiało przyjemność.Ale człowiek toistota pod tym względem niezwykle skomplikowana.Nigdy nie wia-domo, co siedzi w kimś, kogo mijasz na ulicy.- Lubię nie lubię, muszę.Wszedł do niedu\ego pomieszczenia.Było urządzone wygodnie ielegancko, ze smakiem.Antyczna komoda, pewnie z osiemnastegowieku, pianino Buergel z końca lat dziewięćdziesiątych dziewiętna-86stego stulecia.Tego Wroński był pewien, gdy\ u jego krewnych stałidentyczny egzemplarz.Zwieczniki, obrazy, lampa w rogu - wszystkostylowe, pachnące ekskluzywną starością i dolarami.Jednak tym, co najbardziej uderzyło Michała były same zwłoki.Spodziewał się jatki, widoku podobnego do tego, jaki przedstawiałtrup Mirka.Powinny być bryzgi krwi, pocięte mięso, oznaki tortur.Sam nie wiedział do końca dlaczego, ale w jego umyśle te dwa mor-derstwa połączyły się w jedno.Tak, jakby podświadomie uwa\ał, \eobu dokonał ten sam sprawca.Tymczasem zobaczył w fotelu wzdęterozkładem zwłoki półnagiego mę\czyzny, ale poza paroma siniakamii rozcięciem na policzku nie mógł dostrzec niczego szczególnego.Noi jeszcze wyrazne ślady strzałów w klatkę piersiową.Wokół szyi de-nata luzno zwisał pas materiału, obok fotela le\ał skłębiony szmacia-ny gałgan.- Trzy kule - powiedział Adam.- Wszystkie śmiertelne, tak przy-najmniej twierdzi łapiduch.Patolog powie coś więcej.A knebel zało-\ony naprawdę fachowo.Tak, \eby odebrać głos, a nie zadusić.- Długo tu le\y?.Siedzi - Wroński poprawił się natychmiast.-Sądząc po smrodku, pewnie tydzień.Adam pokręcił przecząco głową.- Te\ tak myślałem na początku.Ale.zresztą wszystko opowieglina, który rozpytywał sąsiadów.W końcu to jego robota.- Rozejrzę się.- Nie ma problemu.Michał zaczął krą\yć po pokoju.Nie miał wielkiej nadziei, \eznajdzie jakikolwiek ślad.Po technikach, specjalistach od zbieraniamateriałów dowodowych, niewiele pozostaje do zrobienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Czarnym mercedesem pomknęli przez zatłoczone ulice.Szofer byłjednym z tych cyrkowców, których zatrudnia się w wa\nych pań-stwowych instytucjach.Potrafił wcisnąć samochód tam, gdzie zdawa-ło się to fizycznie niemo\liwe.- Nie wiem, ile panu płacą - powiedział Michał wysiadając.- Alena pewno za mało.Kierowca uśmiechnął się w odpowiedzi.- Spróbuję znalezć miejsce gdzieś w pobli\u i przyjdę, \eby niemusiał pan mnie szukać.- Bez pośpiechu.Pewnie mi trochę zejdzie.Wszedł do chłodnej klatki schodowej.Mieszkanie numer siedemznajdowało się na drugim piętrze.Przed drzwiami stał młodziutkipolicjant o surowym wyrazie twarzy.Wroński machnął legitymacją.Chłopak najpierw odsunął się, zasalutował, ale zaraz przypomniał so-bie o obowiązkach.- Proszę okazać dokument jeszcze raz.- A idz w cholerę.- zaczął Michał, ale natychmiast przypomnia-ły mu się czasy, kiedy zaczynał słu\bę w policji.Teraz był kimś nie-porównanie wa\niejszym i bardziej wpływowym od tego funkcjona-riusza, ale przecie\ jeszcze nie tak dawno sam pracował jako zwykłyglina.Owszem, oficer, ale co z tego.- Dobra, masz synku, pooglądajsobie.85Policjant rzucił okiem na zdjęcie, nazwisko, pieczątkę Minister-stwa Spraw Wewnętrznych, znów zasalutował i otworzył drzwi przedporucznikiem.W mieszkaniu leniwie snuło się kilku techników.W powietrzuunosił się słodkawy odór.Jeden z ludzi w białym fartuchu podszedłdo Michała.- Cześć.- Czołem, Adaś.Wyciągnęli cię zza biurka? To znaczy zza stołulaboratoryjnego?To był Adam, który swego czasu zaryzykował karierę, \eby po-móc dawnemu koledze w prywatnym dochodzeniu dotyczącym seriimorderstw.Wroński z ogromną ulgą przyjął wiadomość, \e Bzow-skiemu udało się potem zatuszować udział pracownika CentralnegoLaboratorium Kryminalistyki w nielegalnym śledztwie.- Czasem i mnie ka\ą ruszyć tyłek.Szczególnie jeśli idzie ogrubszą sprawę.Tak jak tutaj - wskazał brodą sąsiedni pokój.- Oby-watel obcego państwa, powa\ny biznesmen.- I były agent.- To ju\ ty powiedziałeś.Nie ma tego wypisanego na czole.- Znalezliście coś?- Gdzie tam - Adam potrząsnął głową.- Fachowa robota.śad-nych wyraznych śladów, co najwy\ej jakieś smugi, plamy.Zebrali-śmy trochę materiału, ale nie liczyłbym na zbyt wiele.- Skończyliście? Mogę tam wejść?- Chłopcy jeszcze pracują, ale mo\esz iść.Jeśli lubisz takie wi-doki.Wroński skrzywił się.Podobno są ludzie, których bardzo kręciwidok zmasakrowanych zwłok.Trzeba mieć straszliwie robaczywąduszę, \eby coś podobnego sprawiało przyjemność.Ale człowiek toistota pod tym względem niezwykle skomplikowana.Nigdy nie wia-domo, co siedzi w kimś, kogo mijasz na ulicy.- Lubię nie lubię, muszę.Wszedł do niedu\ego pomieszczenia.Było urządzone wygodnie ielegancko, ze smakiem.Antyczna komoda, pewnie z osiemnastegowieku, pianino Buergel z końca lat dziewięćdziesiątych dziewiętna-86stego stulecia.Tego Wroński był pewien, gdy\ u jego krewnych stałidentyczny egzemplarz.Zwieczniki, obrazy, lampa w rogu - wszystkostylowe, pachnące ekskluzywną starością i dolarami.Jednak tym, co najbardziej uderzyło Michała były same zwłoki.Spodziewał się jatki, widoku podobnego do tego, jaki przedstawiałtrup Mirka.Powinny być bryzgi krwi, pocięte mięso, oznaki tortur.Sam nie wiedział do końca dlaczego, ale w jego umyśle te dwa mor-derstwa połączyły się w jedno.Tak, jakby podświadomie uwa\ał, \eobu dokonał ten sam sprawca.Tymczasem zobaczył w fotelu wzdęterozkładem zwłoki półnagiego mę\czyzny, ale poza paroma siniakamii rozcięciem na policzku nie mógł dostrzec niczego szczególnego.Noi jeszcze wyrazne ślady strzałów w klatkę piersiową.Wokół szyi de-nata luzno zwisał pas materiału, obok fotela le\ał skłębiony szmacia-ny gałgan.- Trzy kule - powiedział Adam.- Wszystkie śmiertelne, tak przy-najmniej twierdzi łapiduch.Patolog powie coś więcej.A knebel zało-\ony naprawdę fachowo.Tak, \eby odebrać głos, a nie zadusić.- Długo tu le\y?.Siedzi - Wroński poprawił się natychmiast.-Sądząc po smrodku, pewnie tydzień.Adam pokręcił przecząco głową.- Te\ tak myślałem na początku.Ale.zresztą wszystko opowieglina, który rozpytywał sąsiadów.W końcu to jego robota.- Rozejrzę się.- Nie ma problemu.Michał zaczął krą\yć po pokoju.Nie miał wielkiej nadziei, \eznajdzie jakikolwiek ślad.Po technikach, specjalistach od zbieraniamateriałów dowodowych, niewiele pozostaje do zrobienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]