[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystek Zakon?! - dziękuję! Znaszli jego postronki i łańcuchy? Więzyformalizmu tępych mędrców żydowskich)).Będę się raczej modlił do stu bogów greckich,do wszystkich kamiennych bałwanów w krajach dzikusów, żeby się ten wszystek Zakonnigdy nie spełnił!I On tego nie mógł chcieć! Wszakże dlatego powiedział, iż przyszedł nie do obcych,nie do Samarytanów, lecz do zbłąkanych owiec swego Izraela, zbłąkanych na świętychmanowcach Zakonu!Ale jeżeli oni - swoi - nie mogli Go zrozumieć, jakże my, obcy, możemy Go wcielić?!Zbyt wiele wymagasz od nas, Ligio!Rozumiem: chodzi tu o Ideał.Ale czy ty, dziecko, oceniasz długość drogi do ideału?To wszakże jest czas nieskończony!A ileż głupstw i łotrostw można zrobić w ciągu takiej podróży, zanim się dojdzie? Ilerazy ukrzyżować można swój ideał? Chrestosa przybijać do krzyża ze słowem Chrestosa naustach?!Lękam się dla świata dwóch typów ludzkich: formalistów bez ideału oraz idealistówbez związanych rąk!Jestem bardzo ciemny, jasna Ligio?A jednak muszę wyznać, że.Na tym niedopowiedzeniu rękopis się kończył.Rozdział XXIIAresztDo uszu piszącego dochodzi zgiełk.Przerywa pracę, nasłuchuje.Krzyki wielu głosów.Brzęk mieczy.Klątwy, jęki.Zdumiony dochodzi do okna.Na tle gwiezdnej nocy wśród niejasnych zarysów drzewspostrzega mnogie pochodnie.Zdają się opasywać girlandą świateł cały ogród.Zgaduje, cozaszło.Spokojnie zwija rękopis, składa do srebrnej puszki.Zamierza wyjść.W komnacie zjawia się zadyszany Barnaba.Twarz jego zmieniona jest grozą.Z ranyciętej na czole płynie krew.- Domine! - woła.- Przyszli cię uwięzić.Uciekaj! Jest czas.Nasi zatrzymują ichkamieniami.Znam przekop od piwnicy, prowadzi za ogród do zatoki.Przeprowadzę cię.Zoe jest w pokoju z szatami niewolnika.- Domine! Przebierz się.Uciekaj.Zgiełk zbliża się - rośnie.Azjatyk kiwa głową przecząco:- Nie, moi mili.Jestem wdzięczny, widząc dobroć.Ale Azjatyk nie umie uciekać.Wtedy Barnaba skacze na łoże.Na ścianie wisi miecz.Chce go zdjąć.Azjatykzatrzymuje go gestem.- Co czynisz?- Nie dam cię, panie!Azjatyk uśmiecha się:- Zapominasz, co rzekł twój Bóg: Kto wojuje mieczem, ginie od miecza!Ręce Barnaby, muskularne ręce rolnika, prężą się w skurczu gniewu.- A więc ich zaduszę!- To wszystko jedno! Nie rozumiesz nauki, którą wykładasz.Nie walczy się siłąprzeciw sile, bo większa siła zwycięży słabszą, a nie będzie wygraną dla świata.Jeżeli słowonie zmoże nędzy brutalnej, ludzkość zostanie gromadą zwierząt, a wilk zawsze rozdzieraćbędzie jagnię.Na ustach Azjatyka igra gorzki uśmiech.- Ach, panie! Zaprzedałbym diabłu duszę, aby cię ratować.- To niedobrze, Barnabo! Zabijasz twoją wiarę.Barnaba płacząc odstępuje do kąta.Azjatyk wychodzi za próg.Gęsto leżą trupy niewolników.%7ływi miotają kamienie.%7łołnierze nacierają mieczami.Dom jest otoczony.Głos grzmiący pana wstrzymuje niewolników:- Nie walczcie próżno! Nic mi nie grozi.Dwaj żołnierze podnieśli pochodnie.Czerwień ognia pada na twarz Azjatyka iKrispinusa, wysuwającego się naprzód spoza muru pretorianów.Ma papirus w ręku.- Azjatyku! - woła.- Z rozkazu cezara aresztuję cię.- %7łal mi ciebie, prefekcie, że pełnisz rozkazy, które hańbią cezara.- Odpowiesz za te słowa przed sądem!- Który słów nie rozumie! - kończy Azjatyk.Tuż stoi żołdak, pobrzękując łańcuchami.Azjatyk wyciąga ręce.Księga trzeciaSPRAWA AZJATYKARozdział XXIIIW przededniu sprawyAzjatyk został przywieziony w kajdanach do Rzymu i wtrącony do więzieniamamertyńskiego.Znalazł się w lochu na zgniłej słomie, wśród robactwa, gdzie zamkniętychmorzono głodem, a jęk ich nie przenikał przez grube mury lub skąd wychodzili na światłodnia jeno po to, aby usłyszeć wyrok śmierci.Nie poczuwał się do winy, lecz wiedział, żestanął pod groznym oskarżeniem i nie ma dlań ratunku.Przygotowany był na śmierć iprzywołał wszystkie siły duszy, aby ją godnie spotkać.Zwiat go mierził.Oczekiwał zgonu jakwyzwolenia.Przypomniał sobie zdanie Zenona: Mam skarb, którego nikt mi wydrzeć niezdoła - skarbem tym jest śmierć.Pieścił się tym jedynym skarbem, upatrując w nim spokójwieczny -.jedyną uczciwą nagrodę za bezsens życia , w jego gorzkim pojęciu.Zresztą i w tejciemni odnalazł gwiazdy; miał przed sobą odrywającą go od męki położenia wizję dwojgaoczu - Ligii Poppei.Wpatrywał się w nie mocą wyobrazni i dziwił się: skąd w bezsensie życiamogą tkwić dwa zjawiska tak piękne - czarowne gwiazdy nieba i upojne oczy kobiety?Chwilami targał nim dreszcz: jestli prawdą bezsens życia wobec możliwości takich cudów?Chwytał się niekiedy na myśli, że tkwi w nich jakowaś obietnica.Ale twardym uporemrozstrzygał: i to są złudy.Wszelako któż łudzi i dlaczego łudzi? Była taka udręka w tejmyśli, iż wobec niej niewygody ciała ustępowały.Był jak ten, co zasypia na torturach.Jeno żemarzenia jego miały kształt myśli.A tymczasem Klaudiusza otoczyła klika jego doradców i parła go do wyroku śmiercina nieszczęśliwego.Zastraszony widmami spisków, przypomnieniem losu Kaliguli, cezarmiotał się po komnatach pałacowych na swoich chwiejnych nogach, wyczekując, że ladachwila wkroczą żołnierze Azjatyka, żądając jego głowy.Wiadomość o uwięzieniu groznegowroga przyniosła mu ulgę, ale zarazem wstrząsnęła nim, rozżegła jego gniew.Dostałwówczas napadu epileptycznego - wprawdzie nie po raz pierwszy.Zdarzały mu się takie atakiw latach dziecinnych - potem minęły; przytrafiały się pózniej nocą, odpychając odeń żony, iznowu przeszły.Wreszcie wypadek podobny zaszedł znów w pierwszą noc ślubną w związkuz Mesaliną i obudził w niej przestrach i wstręt.Zresztą przeminął szybko i cezar nie wiedziałprawie o tym, że ulega chorobie, która dotąd nie poddaje się leczeniu, a tym bardziejuchodziła za nieuleczalną w owych czasach.Teraz choroba po długiej przerwie wróciła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Wszystek Zakon?! - dziękuję! Znaszli jego postronki i łańcuchy? Więzyformalizmu tępych mędrców żydowskich)).Będę się raczej modlił do stu bogów greckich,do wszystkich kamiennych bałwanów w krajach dzikusów, żeby się ten wszystek Zakonnigdy nie spełnił!I On tego nie mógł chcieć! Wszakże dlatego powiedział, iż przyszedł nie do obcych,nie do Samarytanów, lecz do zbłąkanych owiec swego Izraela, zbłąkanych na świętychmanowcach Zakonu!Ale jeżeli oni - swoi - nie mogli Go zrozumieć, jakże my, obcy, możemy Go wcielić?!Zbyt wiele wymagasz od nas, Ligio!Rozumiem: chodzi tu o Ideał.Ale czy ty, dziecko, oceniasz długość drogi do ideału?To wszakże jest czas nieskończony!A ileż głupstw i łotrostw można zrobić w ciągu takiej podróży, zanim się dojdzie? Ilerazy ukrzyżować można swój ideał? Chrestosa przybijać do krzyża ze słowem Chrestosa naustach?!Lękam się dla świata dwóch typów ludzkich: formalistów bez ideału oraz idealistówbez związanych rąk!Jestem bardzo ciemny, jasna Ligio?A jednak muszę wyznać, że.Na tym niedopowiedzeniu rękopis się kończył.Rozdział XXIIAresztDo uszu piszącego dochodzi zgiełk.Przerywa pracę, nasłuchuje.Krzyki wielu głosów.Brzęk mieczy.Klątwy, jęki.Zdumiony dochodzi do okna.Na tle gwiezdnej nocy wśród niejasnych zarysów drzewspostrzega mnogie pochodnie.Zdają się opasywać girlandą świateł cały ogród.Zgaduje, cozaszło.Spokojnie zwija rękopis, składa do srebrnej puszki.Zamierza wyjść.W komnacie zjawia się zadyszany Barnaba.Twarz jego zmieniona jest grozą.Z ranyciętej na czole płynie krew.- Domine! - woła.- Przyszli cię uwięzić.Uciekaj! Jest czas.Nasi zatrzymują ichkamieniami.Znam przekop od piwnicy, prowadzi za ogród do zatoki.Przeprowadzę cię.Zoe jest w pokoju z szatami niewolnika.- Domine! Przebierz się.Uciekaj.Zgiełk zbliża się - rośnie.Azjatyk kiwa głową przecząco:- Nie, moi mili.Jestem wdzięczny, widząc dobroć.Ale Azjatyk nie umie uciekać.Wtedy Barnaba skacze na łoże.Na ścianie wisi miecz.Chce go zdjąć.Azjatykzatrzymuje go gestem.- Co czynisz?- Nie dam cię, panie!Azjatyk uśmiecha się:- Zapominasz, co rzekł twój Bóg: Kto wojuje mieczem, ginie od miecza!Ręce Barnaby, muskularne ręce rolnika, prężą się w skurczu gniewu.- A więc ich zaduszę!- To wszystko jedno! Nie rozumiesz nauki, którą wykładasz.Nie walczy się siłąprzeciw sile, bo większa siła zwycięży słabszą, a nie będzie wygraną dla świata.Jeżeli słowonie zmoże nędzy brutalnej, ludzkość zostanie gromadą zwierząt, a wilk zawsze rozdzieraćbędzie jagnię.Na ustach Azjatyka igra gorzki uśmiech.- Ach, panie! Zaprzedałbym diabłu duszę, aby cię ratować.- To niedobrze, Barnabo! Zabijasz twoją wiarę.Barnaba płacząc odstępuje do kąta.Azjatyk wychodzi za próg.Gęsto leżą trupy niewolników.%7ływi miotają kamienie.%7łołnierze nacierają mieczami.Dom jest otoczony.Głos grzmiący pana wstrzymuje niewolników:- Nie walczcie próżno! Nic mi nie grozi.Dwaj żołnierze podnieśli pochodnie.Czerwień ognia pada na twarz Azjatyka iKrispinusa, wysuwającego się naprzód spoza muru pretorianów.Ma papirus w ręku.- Azjatyku! - woła.- Z rozkazu cezara aresztuję cię.- %7łal mi ciebie, prefekcie, że pełnisz rozkazy, które hańbią cezara.- Odpowiesz za te słowa przed sądem!- Który słów nie rozumie! - kończy Azjatyk.Tuż stoi żołdak, pobrzękując łańcuchami.Azjatyk wyciąga ręce.Księga trzeciaSPRAWA AZJATYKARozdział XXIIIW przededniu sprawyAzjatyk został przywieziony w kajdanach do Rzymu i wtrącony do więzieniamamertyńskiego.Znalazł się w lochu na zgniłej słomie, wśród robactwa, gdzie zamkniętychmorzono głodem, a jęk ich nie przenikał przez grube mury lub skąd wychodzili na światłodnia jeno po to, aby usłyszeć wyrok śmierci.Nie poczuwał się do winy, lecz wiedział, żestanął pod groznym oskarżeniem i nie ma dlań ratunku.Przygotowany był na śmierć iprzywołał wszystkie siły duszy, aby ją godnie spotkać.Zwiat go mierził.Oczekiwał zgonu jakwyzwolenia.Przypomniał sobie zdanie Zenona: Mam skarb, którego nikt mi wydrzeć niezdoła - skarbem tym jest śmierć.Pieścił się tym jedynym skarbem, upatrując w nim spokójwieczny -.jedyną uczciwą nagrodę za bezsens życia , w jego gorzkim pojęciu.Zresztą i w tejciemni odnalazł gwiazdy; miał przed sobą odrywającą go od męki położenia wizję dwojgaoczu - Ligii Poppei.Wpatrywał się w nie mocą wyobrazni i dziwił się: skąd w bezsensie życiamogą tkwić dwa zjawiska tak piękne - czarowne gwiazdy nieba i upojne oczy kobiety?Chwilami targał nim dreszcz: jestli prawdą bezsens życia wobec możliwości takich cudów?Chwytał się niekiedy na myśli, że tkwi w nich jakowaś obietnica.Ale twardym uporemrozstrzygał: i to są złudy.Wszelako któż łudzi i dlaczego łudzi? Była taka udręka w tejmyśli, iż wobec niej niewygody ciała ustępowały.Był jak ten, co zasypia na torturach.Jeno żemarzenia jego miały kształt myśli.A tymczasem Klaudiusza otoczyła klika jego doradców i parła go do wyroku śmiercina nieszczęśliwego.Zastraszony widmami spisków, przypomnieniem losu Kaliguli, cezarmiotał się po komnatach pałacowych na swoich chwiejnych nogach, wyczekując, że ladachwila wkroczą żołnierze Azjatyka, żądając jego głowy.Wiadomość o uwięzieniu groznegowroga przyniosła mu ulgę, ale zarazem wstrząsnęła nim, rozżegła jego gniew.Dostałwówczas napadu epileptycznego - wprawdzie nie po raz pierwszy.Zdarzały mu się takie atakiw latach dziecinnych - potem minęły; przytrafiały się pózniej nocą, odpychając odeń żony, iznowu przeszły.Wreszcie wypadek podobny zaszedł znów w pierwszą noc ślubną w związkuz Mesaliną i obudził w niej przestrach i wstręt.Zresztą przeminął szybko i cezar nie wiedziałprawie o tym, że ulega chorobie, która dotąd nie poddaje się leczeniu, a tym bardziejuchodziła za nieuleczalną w owych czasach.Teraz choroba po długiej przerwie wróciła [ Pobierz całość w formacie PDF ]