[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moim zdaniem Szamir rzeczywiście uważał, że Palestyń-czycy powinni zapomnieć o Zachodnim Brzegu, jednakzupełnie go nie obchodziło, czy Jordania zamieni się w Pales-tynę, czy nie.Spędziliśmy w Al-Aqabah dwa dni, a potem wróciliśmydo Ammanu.W hotelu czekał na mnie mój stary druh,Fadllal.Od razu przeszedł do sedna:- Co z siatką szpiegowską, którą nam obiecałeś?Jego usta układały się w uśmiech, ale w oczach nie byłośladu rozbawienia.Wyjąłem z teczki kartkę papieru i wrę-czyłem mu.- Masz tu listę izraelskich oficerów, przebywającychobecnie w Europie i Stanach Zjednoczonych, którzy chętniepodejmą pracę wywiadowczą dla każdego, kto najwięcejzapłaci.Musicie tylko wybrać ludzi znających hebrajski,najlepsi będą ci mówiący z amerykańskim akcentem.Wy-ślecie ich do Meksyku, skąd nawiążą kontakt z ludzmi zlisty.Sprowadzicie izraelskich oficerów do Meksyku, nawłasny koszt, oczywiście.Tam odbędzie się rozmowa w czteryoczy, coś w rodzaju normalnej rozmowy z przyszłym praco-dawcą.Zameldujcie ich w niezłym hotelu i dajcie trochękieszonkowego.- Dlaczego uważasz, że będą chcieli z nami rozmawiać?- Usta im się nie będą zamykać, jeżeli pozostaną w prze-konaniu, że rozmawiają z Izraelczykami, a zobaczyłem331już, że dacie sobie z tym radę.Musicie tylko pamiętać otym, żeby nie przedobrzyć.Jeśli któryś z nich w jakimśmomencie będzie chciał się wycofać, nie zatrzymujcie go nasiłę.I najważniejsza sprawa: nie wolno wam dopuścić dotego, żeby się spotkali.Wszelkie kontakty muszą byćindywidualne.Fadllal kiwnął głową.Opisałem jeszcze kilka szczegółówpostępowania z werbowanymi agentami, przywołałem kilkatechnik operacyjnych.Powinni przesiać kandydatów, wyło-wić tych, którzy mają do zaoferowania coś więcej niż tylkoinformacje, czyli tych, którzy posiadają określone umiejęt-ności z zakresu taktyki wojskowej.Właśnie tych należyzwerbować i umieścić w specjalnym obozie w Meksyku,gdzie mogliby szkolić żołnierzy" na użytek jordańskiegowywiadu.Ostatnie dni w Ammanie spędziliśmy na dopracowywaniuplanu.Jakiś czas pózniej, po obejrzeniu kilkunastu kaset zrozmów przeprowadzanych z werbowanymi agentami whotelu w Acapulco, Albert stwierdził, że w końcu zaczynająrozumieć Izraelczyków.Z początku robili wrażenie przeroś-niętych dzieci, ogromnie pewnych siebie i przesiąkniętychwrogością, lecz ciągle bardzo przyjaznych.Potem Jordańczycydoszli do wniosku, że Izraelczycy odnoszą się krańcowonieufnie do każdego, kto nie jest ich pobratymcem.Wizyta przebiegała bez zakłóceń i zbliżała się do końca,gdy nagle przydarzył się incydent, który mógł mnie kosz-tować życie.W przeddzień wyjazdu wychodząc z pokoju wkorytarzu natknąłem się na pokojówkę, zamykającą drzwi odsąsiedniego apartamentu i wracającą do pozostawionego wprzejściu służbowego wózka.Nie zdając sobie sprawy ztego, co robię, bezmyślnie pozdrowiłem ją w językuhebrajskim, słowami boker tov, które znaczą tyle, co dzieńdobry".Nie zwróciła uwagi, ale dwóch hotelowych gości,stojących przy windzie, odwróciło głowy.Szybko wróciłem332do swojego pokoju, aby nie jechać z nimi windą.Niemartwiłem się, ponieważ byłem gościem lokalnego wywiadu.Zszedłem na dół, do jadalni na drugim piętrze, ze ścianamiwyłożonymi drewnianą boazerią.Miałem zjeść śniadanie zAlbertem.Okrągłe stoły mogły pomieścić ośmiu gości, aleprzy naszym byliśmy tylko my dwaj.Fadllal miał przyłączyćsię pózniej.Przeszedłem do okrągłego bufetu w centrum sali i wróci-łem ze śniadaniem.Ledwie zdążyłem usiąść, gdy nagle,niemal w następnej sekundzie, zdrętwiałem.Słyszałem, jakdwóch siedzących za mną mężczyzn szepcze do siebie pohebrajsku.Instynktownie chciałem odwrócić się i zobaczyć,kim są.W porę się powstrzymałem.Nie chciałem mówić onich Albertowi.Nie miałem najmniejszego zamiaru wydaćIzraelczyków, obojętne, kim byli.Jedno wiedziałem napewno: nie byli tu z mojego powodu.W przeciwnym razienie usiedliby tuż obok mnie i z całą pewnością nie szeptalibypo hebrajsku.Przyjąłem założenie, że przybyli tu w oficjal-nych interesach i nie prowadzili ich z jordańskim wywiadem.Pewnie byli z ministerstwa spraw zagranicznych.Powtórzy-łem przechadzkę do bufetu i zerknąłem na nich.To był szok.Mało brakowało, a potknąłbym się o własne nogi iprzewrócił.Patrzyłem na twarz człowieka, którego znałem zMosadu.Nie miałem żadnych wątpliwości: ten mężczyznabył członkiem Mosadu, widywałem go z regularnościąszwajcarskiego zegarka.Nie wiedziałem, że ma tak dużezdolności aktorskie, nie drgnął mu nawet jeden mięsień.Odwrócił się do swego towarzysza i jak gdyby nigdy nic,kontynuował rozmowę w języku angielskim.- Zobaczyłeś ducha? - zapytał Albert, gdy wróciłem dostolika.- Nie.Chyba za dużo wczoraj wypiłem i nie czuję sięnajlepiej.Przepraszam.Jeśli nie masz nic przeciwko temu,wrócę do pokoju i tam na ciebie zaczekam.333- Oczywiście.Zaraz przyjdę - odparł, uprzejmie jakzwykle.Położyłem się na łóżku i próbowałem dojść do ładu z tym,co przed chwilą zobaczyłem.W końcu dotarło do mnie, że jago znam, ale on mnie nie.To Amnon P.vel Hombre.Byłoficerem łącznikowym na Danię i resztę Skandynawii.Kiedypracowałem w referacie duńskim, nie było dnia, żebym niepatrzył na jego fotografię.Była to jedna z zasad dotyczącychorganizacji pracy w Mosadzie.Na ścianach w biurze danegoreferatu wisiały zdjęcia agentów pracujących w terenie, nawypadek, gdyby oficer pracujący za biurkiem miał kiedykol-wiek zetknąć się z podległymi mu agentami.Znałem jegotwarz, ale on nie znal mojej.Nie miałem bladego pojęcia, coten człowiek robi w Ammanie, ani nie mogłem wyobrazićsobie powodu, dla którego zjawiło się tu dwóch innychIzraelczyków.Nie znalem sposobu na poznanie przyczynyich pobytu, bez spalenia ich jako agentów.Do końca pobytu w Jordanii starałem się nie opuszczaćpokoju bez wyraznej potrzeby.24Zroda, 29 pazdziernika 1986 r.Wróciłem do Stanów Zjednoczonych.Otrzymałem odJordańczyków następne dziesięć tysięcy dolarów, wypłaconew dolarach kanadyjskich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Moim zdaniem Szamir rzeczywiście uważał, że Palestyń-czycy powinni zapomnieć o Zachodnim Brzegu, jednakzupełnie go nie obchodziło, czy Jordania zamieni się w Pales-tynę, czy nie.Spędziliśmy w Al-Aqabah dwa dni, a potem wróciliśmydo Ammanu.W hotelu czekał na mnie mój stary druh,Fadllal.Od razu przeszedł do sedna:- Co z siatką szpiegowską, którą nam obiecałeś?Jego usta układały się w uśmiech, ale w oczach nie byłośladu rozbawienia.Wyjąłem z teczki kartkę papieru i wrę-czyłem mu.- Masz tu listę izraelskich oficerów, przebywającychobecnie w Europie i Stanach Zjednoczonych, którzy chętniepodejmą pracę wywiadowczą dla każdego, kto najwięcejzapłaci.Musicie tylko wybrać ludzi znających hebrajski,najlepsi będą ci mówiący z amerykańskim akcentem.Wy-ślecie ich do Meksyku, skąd nawiążą kontakt z ludzmi zlisty.Sprowadzicie izraelskich oficerów do Meksyku, nawłasny koszt, oczywiście.Tam odbędzie się rozmowa w czteryoczy, coś w rodzaju normalnej rozmowy z przyszłym praco-dawcą.Zameldujcie ich w niezłym hotelu i dajcie trochękieszonkowego.- Dlaczego uważasz, że będą chcieli z nami rozmawiać?- Usta im się nie będą zamykać, jeżeli pozostaną w prze-konaniu, że rozmawiają z Izraelczykami, a zobaczyłem331już, że dacie sobie z tym radę.Musicie tylko pamiętać otym, żeby nie przedobrzyć.Jeśli któryś z nich w jakimśmomencie będzie chciał się wycofać, nie zatrzymujcie go nasiłę.I najważniejsza sprawa: nie wolno wam dopuścić dotego, żeby się spotkali.Wszelkie kontakty muszą byćindywidualne.Fadllal kiwnął głową.Opisałem jeszcze kilka szczegółówpostępowania z werbowanymi agentami, przywołałem kilkatechnik operacyjnych.Powinni przesiać kandydatów, wyło-wić tych, którzy mają do zaoferowania coś więcej niż tylkoinformacje, czyli tych, którzy posiadają określone umiejęt-ności z zakresu taktyki wojskowej.Właśnie tych należyzwerbować i umieścić w specjalnym obozie w Meksyku,gdzie mogliby szkolić żołnierzy" na użytek jordańskiegowywiadu.Ostatnie dni w Ammanie spędziliśmy na dopracowywaniuplanu.Jakiś czas pózniej, po obejrzeniu kilkunastu kaset zrozmów przeprowadzanych z werbowanymi agentami whotelu w Acapulco, Albert stwierdził, że w końcu zaczynająrozumieć Izraelczyków.Z początku robili wrażenie przeroś-niętych dzieci, ogromnie pewnych siebie i przesiąkniętychwrogością, lecz ciągle bardzo przyjaznych.Potem Jordańczycydoszli do wniosku, że Izraelczycy odnoszą się krańcowonieufnie do każdego, kto nie jest ich pobratymcem.Wizyta przebiegała bez zakłóceń i zbliżała się do końca,gdy nagle przydarzył się incydent, który mógł mnie kosz-tować życie.W przeddzień wyjazdu wychodząc z pokoju wkorytarzu natknąłem się na pokojówkę, zamykającą drzwi odsąsiedniego apartamentu i wracającą do pozostawionego wprzejściu służbowego wózka.Nie zdając sobie sprawy ztego, co robię, bezmyślnie pozdrowiłem ją w językuhebrajskim, słowami boker tov, które znaczą tyle, co dzieńdobry".Nie zwróciła uwagi, ale dwóch hotelowych gości,stojących przy windzie, odwróciło głowy.Szybko wróciłem332do swojego pokoju, aby nie jechać z nimi windą.Niemartwiłem się, ponieważ byłem gościem lokalnego wywiadu.Zszedłem na dół, do jadalni na drugim piętrze, ze ścianamiwyłożonymi drewnianą boazerią.Miałem zjeść śniadanie zAlbertem.Okrągłe stoły mogły pomieścić ośmiu gości, aleprzy naszym byliśmy tylko my dwaj.Fadllal miał przyłączyćsię pózniej.Przeszedłem do okrągłego bufetu w centrum sali i wróci-łem ze śniadaniem.Ledwie zdążyłem usiąść, gdy nagle,niemal w następnej sekundzie, zdrętwiałem.Słyszałem, jakdwóch siedzących za mną mężczyzn szepcze do siebie pohebrajsku.Instynktownie chciałem odwrócić się i zobaczyć,kim są.W porę się powstrzymałem.Nie chciałem mówić onich Albertowi.Nie miałem najmniejszego zamiaru wydaćIzraelczyków, obojętne, kim byli.Jedno wiedziałem napewno: nie byli tu z mojego powodu.W przeciwnym razienie usiedliby tuż obok mnie i z całą pewnością nie szeptalibypo hebrajsku.Przyjąłem założenie, że przybyli tu w oficjal-nych interesach i nie prowadzili ich z jordańskim wywiadem.Pewnie byli z ministerstwa spraw zagranicznych.Powtórzy-łem przechadzkę do bufetu i zerknąłem na nich.To był szok.Mało brakowało, a potknąłbym się o własne nogi iprzewrócił.Patrzyłem na twarz człowieka, którego znałem zMosadu.Nie miałem żadnych wątpliwości: ten mężczyznabył członkiem Mosadu, widywałem go z regularnościąszwajcarskiego zegarka.Nie wiedziałem, że ma tak dużezdolności aktorskie, nie drgnął mu nawet jeden mięsień.Odwrócił się do swego towarzysza i jak gdyby nigdy nic,kontynuował rozmowę w języku angielskim.- Zobaczyłeś ducha? - zapytał Albert, gdy wróciłem dostolika.- Nie.Chyba za dużo wczoraj wypiłem i nie czuję sięnajlepiej.Przepraszam.Jeśli nie masz nic przeciwko temu,wrócę do pokoju i tam na ciebie zaczekam.333- Oczywiście.Zaraz przyjdę - odparł, uprzejmie jakzwykle.Położyłem się na łóżku i próbowałem dojść do ładu z tym,co przed chwilą zobaczyłem.W końcu dotarło do mnie, że jago znam, ale on mnie nie.To Amnon P.vel Hombre.Byłoficerem łącznikowym na Danię i resztę Skandynawii.Kiedypracowałem w referacie duńskim, nie było dnia, żebym niepatrzył na jego fotografię.Była to jedna z zasad dotyczącychorganizacji pracy w Mosadzie.Na ścianach w biurze danegoreferatu wisiały zdjęcia agentów pracujących w terenie, nawypadek, gdyby oficer pracujący za biurkiem miał kiedykol-wiek zetknąć się z podległymi mu agentami.Znałem jegotwarz, ale on nie znal mojej.Nie miałem bladego pojęcia, coten człowiek robi w Ammanie, ani nie mogłem wyobrazićsobie powodu, dla którego zjawiło się tu dwóch innychIzraelczyków.Nie znalem sposobu na poznanie przyczynyich pobytu, bez spalenia ich jako agentów.Do końca pobytu w Jordanii starałem się nie opuszczaćpokoju bez wyraznej potrzeby.24Zroda, 29 pazdziernika 1986 r.Wróciłem do Stanów Zjednoczonych.Otrzymałem odJordańczyków następne dziesięć tysięcy dolarów, wypłaconew dolarach kanadyjskich [ Pobierz całość w formacie PDF ]