[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na zimę przeniesiono je do środka - tłumaczyła Jane.Panna Scarlet cały czas szłatrochę z tyłu, spuszczając głowę.Jane uniosła brwi.- Scarlet, jeśli nie chcesz, to nie musimy.- Chcę, chcę - odpowiedziała szympansica.Patrzyła na niewielki, pozbawiony trawyobszar, gdzie na zrytej płowej ziemi leżały odchody i resztki zgniłych marchwi.- Nieczułabym się w porządku.Przeszłyśmy przez ciężkie, metalowe drzwi, pilnowane przez mężczyznę w starszymwieku, który ziewnął i skinął głową, gdy brama zamknęła się za nami ze szczękiem.- Cześć, Jane - zagadnął.- Co tam u ciebie, Panno Scarlet? Kiwnęła głową, wciąż nieunosząc wzroku.Mimo że budynek był równie porządnie utrzymany jak Dom Gadów, a przytym lepiej oświetlony, uniosła spódnice z grymasem, jakby obawiała się, że mogą dotknąćpodłogi.Zmarszczyłam nos, gdy poczułam ten odór.Ciężkie, duszne powietrze, chłodne, leczniezbyt świeże.Panował tu zgiełk, który narastał w miarę, jak podchodziłyśmy korytarzem donakrytego dachem, obszernego dziedzińca, gdzie trzymano naczelne.- O Magdaleno - wymamrotała Scarlet.Jane przygryzła wargę.- Naprawdę bardzo tu o nie dbamy - tłumaczyła mi.- Co można na to poradzić?Jesteśmy ich Opiekunami, bez nas już dawno temu by wyginęły.Ze wszystkich stron otaczały nas ogromne kraty od podłogi do sufitu.Za nimi, napochyłej betonowej podłodze, brudnej od wilgoci, pleśni i uryny, kucały stworzenia bardzopodobne do Panny Scarlet.Tyle że zwaliste, większe niż człowiek, o ociężałych twarzach imelancholijnych czołach, które nie zwracały się w naszą stronę.Jedna kołysała dziecko,miniaturkę wielkich potworów, które kucały lub bujały się na podłodze dokoła.Małewpatrywało się w nas czarnymi, zaciekawionymi oczyma, za to matka obdarzyła nas tylkoprzelotnym spojrzeniem, natychmiast pochylając się nad niemowlęciem.Olbrzymie ramionaotuliły dziecko, palce poruszały się przed jego pomarszczoną twarzą, wykonując szereggestów.Gdy się schyliła, zauważyłam, że z ogolonej części czaszki sterczą jakieś czarneprzewody.Stojąca obok Panna Scarlet cała się zatrzęsła.Włosy stanęły mi dęba, gdy stwór wklatce wymamrotał chrapliwie:- Ludzie, ludzie, ludzie.Idz.- Chodz, Scarlet, nie ma po co.- zaczęła Jane Alopex.- Ależ jest - ucięła tamta.- Jeśli mam kiedykolwiek zostać prawdziwym człowiekiem,muszę się sporo nauczyć od tych biedactw.- Po co się męczysz? - odparowała rozzłoszczona Jane.Stanęła przed klatką, gdziezwaliste zwierzę o masywnej piersi, długiej, zlepionej, kasztanowej sierści i rękachrozmiarów kiści bananów, kucało przed spłaszczonym kawałkiem polerowanego metalu.Oglądało obojętnie swoje zniekształcone odbicie, przebierało palcami w powietrzu,marszczyło czoło, jakby usilnie chciało sobie coś przypomnieć.- One się męczą - mówiła Panna Scarlet.yrenice jej się rozszerzyły, włosy zjeżyły sięna karku.-> To wy ich uwięziliście.- Bez nas by zginęły! - powtórzyła Jane.Podeszłam do klatki obok, serce waliło mi jakmłotem.Skakały tutaj, zmagały się z sobą i wyły mniejsze małpy.Kilka podbiegło dokrawędzi klatki i wbiło we mnie spojrzenia; wsadziły łapy między kraty i chciały poklepaćmnie po kolanach, piszcząc i szczebiocząc.Ale po chwili, gdy nie zwróciłam na nieszczególnej uwagi, zaczęły się jakby skarżyć, wystawiać w złości szpony.Odsunęłam się.W następnej klatce na kłodzie drewna leżała rodzina wysokich, rudowłosych małpczłekokształtnych.Najstarsza pielęgnowała jedno z młodszych, przeczesując mu futro, przezco mogłam dojrzeć blizny w miejscach, gdzie tej także robiono wenesekcję.Odeszłampośpiesznie i wsparłam się o krzywą metalową barierkę, oddychając tylko ustami, żeby nieczuć odoru strachu i otępiającej nudy, które sączyły się z tego miejsca.-.to dlaczego nigdy nie próbujecie z nimi porozmawiać, Jane, po co ta nie kończącasię gra w imię nauki?.Jane podeszła do mnie wielkimi krokami i wyrzuciła w górę ręce, a za nią podążałagłośno o czymś ją przekonująca Panna Scarlet.Przycisnęłam kciuki do oczu i zaczerpnęłamgłęboko powietrza.Przenikliwy głos Panny Scarlet jakby wzbudzał popłoch wśródmieszkańców klatek.Małe małpki zaczęły piszczeć, matka z dzieckiem stękała: gardłowymgłosem, który stawał się coraz donośniejszy.- Idz, idz.- Scarlet, przecież wiesz, że nie cierpię tego jeszcze bardziej niż ty.Otworzyłam oczy.Panna Scarlet z wściekłością podnosiła i opuszczała ręce, niezwracając uwagi, że za każdym razem rozdziera sobie sztywne ubrania.- Po co je w ogóle uczyliście, nie widzicie, że próbują sobie przypomnieć?.- Co przypomnieć? - włączyłam się, wypuszczając powietrze z płuc.- Mowę! - zawołała, zgrzytając zębami, Panna Scarlet.- To potomkowie niewolnikówgenetycznych, kiedyś oni nauczyli ich mówić rękami.- Setki lat temu! - wybuchła Jane.- Teraz same nie wiedzą, co robią, to.- To ich nauczcie! - krzyknęła Panna Scarlet.Wśród małp wybuchały okrzyki i piskiprzerażenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Na zimę przeniesiono je do środka - tłumaczyła Jane.Panna Scarlet cały czas szłatrochę z tyłu, spuszczając głowę.Jane uniosła brwi.- Scarlet, jeśli nie chcesz, to nie musimy.- Chcę, chcę - odpowiedziała szympansica.Patrzyła na niewielki, pozbawiony trawyobszar, gdzie na zrytej płowej ziemi leżały odchody i resztki zgniłych marchwi.- Nieczułabym się w porządku.Przeszłyśmy przez ciężkie, metalowe drzwi, pilnowane przez mężczyznę w starszymwieku, który ziewnął i skinął głową, gdy brama zamknęła się za nami ze szczękiem.- Cześć, Jane - zagadnął.- Co tam u ciebie, Panno Scarlet? Kiwnęła głową, wciąż nieunosząc wzroku.Mimo że budynek był równie porządnie utrzymany jak Dom Gadów, a przytym lepiej oświetlony, uniosła spódnice z grymasem, jakby obawiała się, że mogą dotknąćpodłogi.Zmarszczyłam nos, gdy poczułam ten odór.Ciężkie, duszne powietrze, chłodne, leczniezbyt świeże.Panował tu zgiełk, który narastał w miarę, jak podchodziłyśmy korytarzem donakrytego dachem, obszernego dziedzińca, gdzie trzymano naczelne.- O Magdaleno - wymamrotała Scarlet.Jane przygryzła wargę.- Naprawdę bardzo tu o nie dbamy - tłumaczyła mi.- Co można na to poradzić?Jesteśmy ich Opiekunami, bez nas już dawno temu by wyginęły.Ze wszystkich stron otaczały nas ogromne kraty od podłogi do sufitu.Za nimi, napochyłej betonowej podłodze, brudnej od wilgoci, pleśni i uryny, kucały stworzenia bardzopodobne do Panny Scarlet.Tyle że zwaliste, większe niż człowiek, o ociężałych twarzach imelancholijnych czołach, które nie zwracały się w naszą stronę.Jedna kołysała dziecko,miniaturkę wielkich potworów, które kucały lub bujały się na podłodze dokoła.Małewpatrywało się w nas czarnymi, zaciekawionymi oczyma, za to matka obdarzyła nas tylkoprzelotnym spojrzeniem, natychmiast pochylając się nad niemowlęciem.Olbrzymie ramionaotuliły dziecko, palce poruszały się przed jego pomarszczoną twarzą, wykonując szereggestów.Gdy się schyliła, zauważyłam, że z ogolonej części czaszki sterczą jakieś czarneprzewody.Stojąca obok Panna Scarlet cała się zatrzęsła.Włosy stanęły mi dęba, gdy stwór wklatce wymamrotał chrapliwie:- Ludzie, ludzie, ludzie.Idz.- Chodz, Scarlet, nie ma po co.- zaczęła Jane Alopex.- Ależ jest - ucięła tamta.- Jeśli mam kiedykolwiek zostać prawdziwym człowiekiem,muszę się sporo nauczyć od tych biedactw.- Po co się męczysz? - odparowała rozzłoszczona Jane.Stanęła przed klatką, gdziezwaliste zwierzę o masywnej piersi, długiej, zlepionej, kasztanowej sierści i rękachrozmiarów kiści bananów, kucało przed spłaszczonym kawałkiem polerowanego metalu.Oglądało obojętnie swoje zniekształcone odbicie, przebierało palcami w powietrzu,marszczyło czoło, jakby usilnie chciało sobie coś przypomnieć.- One się męczą - mówiła Panna Scarlet.yrenice jej się rozszerzyły, włosy zjeżyły sięna karku.-> To wy ich uwięziliście.- Bez nas by zginęły! - powtórzyła Jane.Podeszłam do klatki obok, serce waliło mi jakmłotem.Skakały tutaj, zmagały się z sobą i wyły mniejsze małpy.Kilka podbiegło dokrawędzi klatki i wbiło we mnie spojrzenia; wsadziły łapy między kraty i chciały poklepaćmnie po kolanach, piszcząc i szczebiocząc.Ale po chwili, gdy nie zwróciłam na nieszczególnej uwagi, zaczęły się jakby skarżyć, wystawiać w złości szpony.Odsunęłam się.W następnej klatce na kłodzie drewna leżała rodzina wysokich, rudowłosych małpczłekokształtnych.Najstarsza pielęgnowała jedno z młodszych, przeczesując mu futro, przezco mogłam dojrzeć blizny w miejscach, gdzie tej także robiono wenesekcję.Odeszłampośpiesznie i wsparłam się o krzywą metalową barierkę, oddychając tylko ustami, żeby nieczuć odoru strachu i otępiającej nudy, które sączyły się z tego miejsca.-.to dlaczego nigdy nie próbujecie z nimi porozmawiać, Jane, po co ta nie kończącasię gra w imię nauki?.Jane podeszła do mnie wielkimi krokami i wyrzuciła w górę ręce, a za nią podążałagłośno o czymś ją przekonująca Panna Scarlet.Przycisnęłam kciuki do oczu i zaczerpnęłamgłęboko powietrza.Przenikliwy głos Panny Scarlet jakby wzbudzał popłoch wśródmieszkańców klatek.Małe małpki zaczęły piszczeć, matka z dzieckiem stękała: gardłowymgłosem, który stawał się coraz donośniejszy.- Idz, idz.- Scarlet, przecież wiesz, że nie cierpię tego jeszcze bardziej niż ty.Otworzyłam oczy.Panna Scarlet z wściekłością podnosiła i opuszczała ręce, niezwracając uwagi, że za każdym razem rozdziera sobie sztywne ubrania.- Po co je w ogóle uczyliście, nie widzicie, że próbują sobie przypomnieć?.- Co przypomnieć? - włączyłam się, wypuszczając powietrze z płuc.- Mowę! - zawołała, zgrzytając zębami, Panna Scarlet.- To potomkowie niewolnikówgenetycznych, kiedyś oni nauczyli ich mówić rękami.- Setki lat temu! - wybuchła Jane.- Teraz same nie wiedzą, co robią, to.- To ich nauczcie! - krzyknęła Panna Scarlet.Wśród małp wybuchały okrzyki i piskiprzerażenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]