[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwrócił się i wyjął z barku butelkę Johnny Walkera oraz cztery szklaneczki.Wilson wolno pociągał swoją whisky, jednym uchem słuchając paplaniny ka-pitana.Nagle doznał dziwnego uczucia nierealności.Przecież jeszcze nie tak daw-no siedział sobie jak zwykle w swym niewielkim domku w hrabstwie Wicklow,a teraz znalazł się nagle w samym centrum koszmarnych wydarzeń, które prak-tycznie zniszczyły Londyn i postawiły każdego człowieka na kuli ziemskiej w ob-liczu niewyobrażalnej grozby.I oto on, Barry Wilson, kiepski naukowiec i autorkiepskich kryminałów ma uratować świat.Musi odbyć długą podróż przez wro-gie terytorium by wraz z podobną dwójką straceńców odszukać własną żonę.Jeżeli jeszcze żyje może znajdować się gdziekolwiek w Londynie.Muszę się obudzić, postanowił w duchu.Zaraz się obudzę i znowu znajdęwe własnym, bezpiecznym świecie, gdzie jedynym problemem będzie szukaniesposobów, aby skutecznie unikać wierzycieli.Lecz nie mógł się obudzić.Wciąż tkwił w ciasnej kabinie niewielkiego sta-teczku, który trząsł się i chybotał, jak przepełniony autobus, zjeżdżający w dółwąską, krętą ścieżką.Po raz pierwszy przyjrzał się uważniej dwójce swych towarzyszy podróży.Slocock mu nie zaimponował.Przypominał typowego twardziela.Wyglądał jakktoś, kto mimo swego niepozornego wzrostu okazać się może niezwykle groznymprzeciwnikiem.Myśl, że przez dłuższy czas zmuszony zostanie do utrzymywaniabliższych kontaktów z takim typem, nie przypadła Wilsonowi do smaku.Lecz z drugiej strony, Kimberley Fairchild była niezwykle atrakcyjna.Wła-ściwie dopiero teraz dostrzegł, jak bardzo.Wspaniała cera, doskonałe rysy twarzyi interesujące ciało.Zastanawiał się, jak prezentowałaby się po zdjęciu tego nie-kształtnego ubrania.Podniósł wzrok i zorientował się, że dziewczyna patrzy prosto na niego. Spotkałam kiedyś pańską żonę mówiła właśnie. Naprawdę? Kiedy? Był pewny, że ona doskonale czuła, o czym przedchwilą myślał.84 Dwa lata temu.Na konferencji mikologicznej w Londynie.Ogromnie mizaimponowała.Z łatwością uwierzyłam w to, co ludzie o niej mówili że jestgeniuszem w swojej dziedzinie. Rzeczywiście parsknął Slocock.Wilson nie wiedział, co powiedzieć.Czuł wewnętrzną potrzebę, aby pomimowszystko bronić Jane, ale sam nie wiedział, jak to właściwie robić.Potwornośćtego, co się stało, ciążyła nad nim niczym potworna chmura.Grzybowa chmura,pomyślał gorzko.A co gorsza, w pewien sposób czuł się współwinny.Z pewnościąbyło to irracjonalne, lecz nic nie mógł poradzić. To musiało być dla niej straszne powiedziała Kimberley. Co pani ma na myśli? zapytał podejrzliwie Wilson. Gdy zdała sobie sprawę z tego, co właściwie zrobiła.Po latach pracy nadwynalezieniem czegoś, co miało być dobrodziejstwem dla całej ludzkości, odkry-wa, że stworzyła coś wręcz przeciwnego.To musiało ją zniszczyć. Słuchaj, wiem, że to twoja żona, chłopie wtrącił Slocock. Ale jeże-li chodzi o mnie. odwrócił się w stronę Kimberley. Niestety, nie czujędo niej żadnej sympatii.Jest typowym, cholernym naukowcem, który pieprzy sięz rzeczami, o których nie ma najmniejszego pojęcia.A w konsekwencji ładuje naswszystkich w takie szambo, jak to. Może ktoś chce jeszcze jednego drinka? zapytał dyplomatycznie Barc-lay.Slocock oczywiście gorąco przyklasnął tej propozycji.Wilson zapytał, kiedy dotrą do Holyhead. Biorąc pod uwagę czekające nas po drodze opóznienia, powinniśmy do-trzeć tam za dwie i pół godziny odparł kapitan. Jakiego rodzaju opóznienia? No cóż, sądzę, że prędzej czy pózniej natkniemy się na naszych francuskichprzyjaciół.Ci z góry, poinformowali ich o celu naszej misji, a więc teoretyczniepowinniśmy mieć wolną drogę.Ale wiecie, jak to jest z tymi Francuzami.Byćmoże krzywdzę ich, ale nie mogę pozbyć się podejrzenia, że z utęsknieniem cze-kali na taką właśnie chwilę od czasu bitwy pod Trafalgarem.* * *Pierwszy okręt napotkali już w godzinę po odbiciu od nabrzeża.Interkom, któ-rego Wilson do tej pory nawet nie zauważył, zagwizdał przerazliwie i w kabinierozległ się zaniepokojony głos: Kapitan pilnie proszony na mostek.Barclay pośpieszył na górę.Po chwili wahania Wilson postanowił pójść zanim.Kimberley i Slocock podnieśli się także.85Gdy weszli na mostek, wodolot właśnie zwalniał.Wilson był wstrząśniętywidokiem olbrzymiego gejzeru wody, eksplodującego z morza w odległości pięć-dziesięciu jardów przed ich dziobem.Z dreszczem przerażenia zdał sobie sprawę,że właśnie do nich strzelano.Po chwili dostrzegł przeciwnika.Płynął ćwierć mili po ich lewej burcie.Wy-glądem przypominał niszczyciela lub fregatę.Jeden z oficerów wręczył kapitanowi lornetkę.To Montcalm , sir.To już drugi ich wystrzał.Najprawdopodobniej dziobo-wa setka.Chciałem się z nimi porozumieć, ale te żabojady mówią wyłącznie pofrancusku.Barclay przez dłuższą chwilę przyglądał się okrętowi przez lornetkę, a potemsięgnął po słuchawki, leżące na obudowie radia i zaczął coś szybko mówić pofrancusku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Odwrócił się i wyjął z barku butelkę Johnny Walkera oraz cztery szklaneczki.Wilson wolno pociągał swoją whisky, jednym uchem słuchając paplaniny ka-pitana.Nagle doznał dziwnego uczucia nierealności.Przecież jeszcze nie tak daw-no siedział sobie jak zwykle w swym niewielkim domku w hrabstwie Wicklow,a teraz znalazł się nagle w samym centrum koszmarnych wydarzeń, które prak-tycznie zniszczyły Londyn i postawiły każdego człowieka na kuli ziemskiej w ob-liczu niewyobrażalnej grozby.I oto on, Barry Wilson, kiepski naukowiec i autorkiepskich kryminałów ma uratować świat.Musi odbyć długą podróż przez wro-gie terytorium by wraz z podobną dwójką straceńców odszukać własną żonę.Jeżeli jeszcze żyje może znajdować się gdziekolwiek w Londynie.Muszę się obudzić, postanowił w duchu.Zaraz się obudzę i znowu znajdęwe własnym, bezpiecznym świecie, gdzie jedynym problemem będzie szukaniesposobów, aby skutecznie unikać wierzycieli.Lecz nie mógł się obudzić.Wciąż tkwił w ciasnej kabinie niewielkiego sta-teczku, który trząsł się i chybotał, jak przepełniony autobus, zjeżdżający w dółwąską, krętą ścieżką.Po raz pierwszy przyjrzał się uważniej dwójce swych towarzyszy podróży.Slocock mu nie zaimponował.Przypominał typowego twardziela.Wyglądał jakktoś, kto mimo swego niepozornego wzrostu okazać się może niezwykle groznymprzeciwnikiem.Myśl, że przez dłuższy czas zmuszony zostanie do utrzymywaniabliższych kontaktów z takim typem, nie przypadła Wilsonowi do smaku.Lecz z drugiej strony, Kimberley Fairchild była niezwykle atrakcyjna.Wła-ściwie dopiero teraz dostrzegł, jak bardzo.Wspaniała cera, doskonałe rysy twarzyi interesujące ciało.Zastanawiał się, jak prezentowałaby się po zdjęciu tego nie-kształtnego ubrania.Podniósł wzrok i zorientował się, że dziewczyna patrzy prosto na niego. Spotkałam kiedyś pańską żonę mówiła właśnie. Naprawdę? Kiedy? Był pewny, że ona doskonale czuła, o czym przedchwilą myślał.84 Dwa lata temu.Na konferencji mikologicznej w Londynie.Ogromnie mizaimponowała.Z łatwością uwierzyłam w to, co ludzie o niej mówili że jestgeniuszem w swojej dziedzinie. Rzeczywiście parsknął Slocock.Wilson nie wiedział, co powiedzieć.Czuł wewnętrzną potrzebę, aby pomimowszystko bronić Jane, ale sam nie wiedział, jak to właściwie robić.Potwornośćtego, co się stało, ciążyła nad nim niczym potworna chmura.Grzybowa chmura,pomyślał gorzko.A co gorsza, w pewien sposób czuł się współwinny.Z pewnościąbyło to irracjonalne, lecz nic nie mógł poradzić. To musiało być dla niej straszne powiedziała Kimberley. Co pani ma na myśli? zapytał podejrzliwie Wilson. Gdy zdała sobie sprawę z tego, co właściwie zrobiła.Po latach pracy nadwynalezieniem czegoś, co miało być dobrodziejstwem dla całej ludzkości, odkry-wa, że stworzyła coś wręcz przeciwnego.To musiało ją zniszczyć. Słuchaj, wiem, że to twoja żona, chłopie wtrącił Slocock. Ale jeże-li chodzi o mnie. odwrócił się w stronę Kimberley. Niestety, nie czujędo niej żadnej sympatii.Jest typowym, cholernym naukowcem, który pieprzy sięz rzeczami, o których nie ma najmniejszego pojęcia.A w konsekwencji ładuje naswszystkich w takie szambo, jak to. Może ktoś chce jeszcze jednego drinka? zapytał dyplomatycznie Barc-lay.Slocock oczywiście gorąco przyklasnął tej propozycji.Wilson zapytał, kiedy dotrą do Holyhead. Biorąc pod uwagę czekające nas po drodze opóznienia, powinniśmy do-trzeć tam za dwie i pół godziny odparł kapitan. Jakiego rodzaju opóznienia? No cóż, sądzę, że prędzej czy pózniej natkniemy się na naszych francuskichprzyjaciół.Ci z góry, poinformowali ich o celu naszej misji, a więc teoretyczniepowinniśmy mieć wolną drogę.Ale wiecie, jak to jest z tymi Francuzami.Byćmoże krzywdzę ich, ale nie mogę pozbyć się podejrzenia, że z utęsknieniem cze-kali na taką właśnie chwilę od czasu bitwy pod Trafalgarem.* * *Pierwszy okręt napotkali już w godzinę po odbiciu od nabrzeża.Interkom, któ-rego Wilson do tej pory nawet nie zauważył, zagwizdał przerazliwie i w kabinierozległ się zaniepokojony głos: Kapitan pilnie proszony na mostek.Barclay pośpieszył na górę.Po chwili wahania Wilson postanowił pójść zanim.Kimberley i Slocock podnieśli się także.85Gdy weszli na mostek, wodolot właśnie zwalniał.Wilson był wstrząśniętywidokiem olbrzymiego gejzeru wody, eksplodującego z morza w odległości pięć-dziesięciu jardów przed ich dziobem.Z dreszczem przerażenia zdał sobie sprawę,że właśnie do nich strzelano.Po chwili dostrzegł przeciwnika.Płynął ćwierć mili po ich lewej burcie.Wy-glądem przypominał niszczyciela lub fregatę.Jeden z oficerów wręczył kapitanowi lornetkę.To Montcalm , sir.To już drugi ich wystrzał.Najprawdopodobniej dziobo-wa setka.Chciałem się z nimi porozumieć, ale te żabojady mówią wyłącznie pofrancusku.Barclay przez dłuższą chwilę przyglądał się okrętowi przez lornetkę, a potemsięgnął po słuchawki, leżące na obudowie radia i zaczął coś szybko mówić pofrancusku [ Pobierz całość w formacie PDF ]