[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest zdania, że szkoły to nonsens.Ja chciałbym się uczyć,ale szkoła.I nie odeśle mnie do Chilcote; będzie z satysfakcją spiskował przeciwojcu.Dziwne, że dwaj ludzie, do których najbardziej się przywiązałem, obaj bylistarzy i w dodatku tacy różni.Krew obu płynie w żyłach mojej matki ajednak się nienawidzili.Obaj wspaniali staruszkowie, ale jakże niepodobni dosiebie!"Rozdział czwartyDwór w Binwood mało się w gruncie rzeczy zmienił od owych czasów przeddwudziestu laty, kiedy Oliwia opuściła jego mury, by pod opieką swego dziadkaoczekiwać wyjścia Filipa z więzienia.Kamienny, kwadratowy budynek postarzałsię jakby, ale okiennice, drzwi i rynny malowano co roku, utrzymywano wwielkim porządku i otaczano staraniem.Pnie drzew dookoła domu zgrubiałyjeszcze, zieleń stała się gęstsza, mchy sięgały wyżej.Ale wewnątrz panowałnieład i zaniedbanie: widać było brak troskliwej ręki kobiecej w warstwie-kurzuna kominku, brakujących kółkach od firanek, w pokapanych woskiemlichtarzach.Meble, od dawna nie odnawiane, straciły połysk; nie zmienianeobicia podarły się i spłowiały.Psy roztyły się i rozleniwiły, pozbawionenieustannej pracy polowania i aportowania.Około godziny jedenastej przed południem w sobotę tego samego dnia,kiedy Adam wagarując leżał na łące i rozmyślał nad swoją przeszłością iprzyszłością jego dziadka, Sir Aleksandra Patersona, dwaj lokaje znosili poschodach na dół, przy akompaniamencie okrzyków bólu i soczystych wymyślańpana.Unieruchomionego podagrą, przenoszono na fotel w jadalni, latemprzystawiony do okna, zimą do kominka.Usadowiony wreszcie, obłożonypoduszkami, z lekkim pledem narzuconym na obolałe nogi, Sir Aleksanderwskazał palcem na jedną ze strzelb, które zawsze stały po wszystkich kątachpokoi. Przynieś mi tę rzekł rozkazującym tonem do Jenkinsa, lokaja.Wyczyszczę ją. Ale jaśnie panie, przecież wczoraj. zaczął Jenkins.Był to drobnyczłowieczek z wiecznie wystraszoną miną, której nabył w ciągu wielu lat służbyu schorowanego, ale nadal despotycznego pana. Tak, czyściłem ją wczoraj przerwał mu Sir Aleksander. I czyściłemją przedwczoraj i będę znowu czyścił jutro! Rób, co każę, i nie gadaj, tumaniejeden! Auuu! Sir Aleksander poruszył w irytacji nogą i zaraz odpokutował tęnieostrożność.Sam w pokoju, ów niegdyś zawołany jezdziec, myśliwy, hulaka, kobieciarz,świetny również gospodarz i bynajmniej nie próżniak zabrał się doczyszczenia lśniącej od czystości strzelby.Nadal pił sporo wbrew zaleceniomlekarza zaleceniom wydawanym bardzo ostrożnie w obawie, by chory niecisnął czymś ciężkim co oczywiście pogarszało jego stan.O konnej jezdzieprzypominały mu jedynie opasłe psy.O podbojach miłosnych tylko marzył.Pracował teraz wydając rozkazy; nie mógł już, jak niegdyś, osobiście doglądaćcałego wielkiego gospodarstwa.A z myślistwa pozostało mu jedynie czyszczeniestrzelb.Położył strzelbę na kolanach i zapatrzył się na gazon przed domem, na łąki iłany zbóż w oddali.Było ciepło.Woń kwiatów z klombów dolatywała do okna iłagodziła rozdrażnienie starego człowieka.Brzęczenie pszczół usypiało.Zadrzemał i śnił niespokojnie, że znalazł się pośrodku stada zajęcy, któreuganiały wokół niego, a on nabijał i strzelał, nabijał i strzelał, ale nigdy nie trafiał.Obudził go lokaj przynosząc lunch, na który złożył się krwawy rostbef zkapustą, zielonym groszkiem i kartoflami wbrew wszelkim dietom, prze-pisywanym przez lekarza. Pokrój mi mięso rozkazał lokajowi. Robiłeś to już chyba dosyćczęsto.Zawsze mam ci przypominać? Ale wczoraj jaśnie pan powiedział, żeby. Dziś nie jest wczoraj warknął Sir Aleksander. Mówię ci, co maszrobić dzisiaj!Po lunchu kazał sobie podać drugą strzelbę, oczyścił ją i znowu zadrzemał.Tym razem śniły mu się nieskończone ilości bażantów lecących nisko nad jegogłową.I znowu pudłował za każdym razem, kiedy nacisnął cyngiel.Obudził się w gniewie. Ja im pokażę! powiedział na głos do siebie. Pokażę im, czy niepotrafię strzelać tak celnie, jak zawsze!Wychylił się i uderzył w gong, zawieszony na podorędziu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Jest zdania, że szkoły to nonsens.Ja chciałbym się uczyć,ale szkoła.I nie odeśle mnie do Chilcote; będzie z satysfakcją spiskował przeciwojcu.Dziwne, że dwaj ludzie, do których najbardziej się przywiązałem, obaj bylistarzy i w dodatku tacy różni.Krew obu płynie w żyłach mojej matki ajednak się nienawidzili.Obaj wspaniali staruszkowie, ale jakże niepodobni dosiebie!"Rozdział czwartyDwór w Binwood mało się w gruncie rzeczy zmienił od owych czasów przeddwudziestu laty, kiedy Oliwia opuściła jego mury, by pod opieką swego dziadkaoczekiwać wyjścia Filipa z więzienia.Kamienny, kwadratowy budynek postarzałsię jakby, ale okiennice, drzwi i rynny malowano co roku, utrzymywano wwielkim porządku i otaczano staraniem.Pnie drzew dookoła domu zgrubiałyjeszcze, zieleń stała się gęstsza, mchy sięgały wyżej.Ale wewnątrz panowałnieład i zaniedbanie: widać było brak troskliwej ręki kobiecej w warstwie-kurzuna kominku, brakujących kółkach od firanek, w pokapanych woskiemlichtarzach.Meble, od dawna nie odnawiane, straciły połysk; nie zmienianeobicia podarły się i spłowiały.Psy roztyły się i rozleniwiły, pozbawionenieustannej pracy polowania i aportowania.Około godziny jedenastej przed południem w sobotę tego samego dnia,kiedy Adam wagarując leżał na łące i rozmyślał nad swoją przeszłością iprzyszłością jego dziadka, Sir Aleksandra Patersona, dwaj lokaje znosili poschodach na dół, przy akompaniamencie okrzyków bólu i soczystych wymyślańpana.Unieruchomionego podagrą, przenoszono na fotel w jadalni, latemprzystawiony do okna, zimą do kominka.Usadowiony wreszcie, obłożonypoduszkami, z lekkim pledem narzuconym na obolałe nogi, Sir Aleksanderwskazał palcem na jedną ze strzelb, które zawsze stały po wszystkich kątachpokoi. Przynieś mi tę rzekł rozkazującym tonem do Jenkinsa, lokaja.Wyczyszczę ją. Ale jaśnie panie, przecież wczoraj. zaczął Jenkins.Był to drobnyczłowieczek z wiecznie wystraszoną miną, której nabył w ciągu wielu lat służbyu schorowanego, ale nadal despotycznego pana. Tak, czyściłem ją wczoraj przerwał mu Sir Aleksander. I czyściłemją przedwczoraj i będę znowu czyścił jutro! Rób, co każę, i nie gadaj, tumaniejeden! Auuu! Sir Aleksander poruszył w irytacji nogą i zaraz odpokutował tęnieostrożność.Sam w pokoju, ów niegdyś zawołany jezdziec, myśliwy, hulaka, kobieciarz,świetny również gospodarz i bynajmniej nie próżniak zabrał się doczyszczenia lśniącej od czystości strzelby.Nadal pił sporo wbrew zaleceniomlekarza zaleceniom wydawanym bardzo ostrożnie w obawie, by chory niecisnął czymś ciężkim co oczywiście pogarszało jego stan.O konnej jezdzieprzypominały mu jedynie opasłe psy.O podbojach miłosnych tylko marzył.Pracował teraz wydając rozkazy; nie mógł już, jak niegdyś, osobiście doglądaćcałego wielkiego gospodarstwa.A z myślistwa pozostało mu jedynie czyszczeniestrzelb.Położył strzelbę na kolanach i zapatrzył się na gazon przed domem, na łąki iłany zbóż w oddali.Było ciepło.Woń kwiatów z klombów dolatywała do okna iłagodziła rozdrażnienie starego człowieka.Brzęczenie pszczół usypiało.Zadrzemał i śnił niespokojnie, że znalazł się pośrodku stada zajęcy, któreuganiały wokół niego, a on nabijał i strzelał, nabijał i strzelał, ale nigdy nie trafiał.Obudził go lokaj przynosząc lunch, na który złożył się krwawy rostbef zkapustą, zielonym groszkiem i kartoflami wbrew wszelkim dietom, prze-pisywanym przez lekarza. Pokrój mi mięso rozkazał lokajowi. Robiłeś to już chyba dosyćczęsto.Zawsze mam ci przypominać? Ale wczoraj jaśnie pan powiedział, żeby. Dziś nie jest wczoraj warknął Sir Aleksander. Mówię ci, co maszrobić dzisiaj!Po lunchu kazał sobie podać drugą strzelbę, oczyścił ją i znowu zadrzemał.Tym razem śniły mu się nieskończone ilości bażantów lecących nisko nad jegogłową.I znowu pudłował za każdym razem, kiedy nacisnął cyngiel.Obudził się w gniewie. Ja im pokażę! powiedział na głos do siebie. Pokażę im, czy niepotrafię strzelać tak celnie, jak zawsze!Wychylił się i uderzył w gong, zawieszony na podorędziu [ Pobierz całość w formacie PDF ]