[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mogę chodzić razem z tobą? - zapytał nagle Rost.- Możesz, ale pod warunkiem, że będziesz się mnie trzymał.Nie wolnoci odchodzić nigdzie na bok.Ze smutkiem pokręcił głową, po czym zobaczył coś zielonego na jednejz półek.- Wezmiemy pikle?- Tak - odpowiedziała.- Pikle są na liście zakupów.Zdjęła z półki dużysłoik.- Chcę je trzymać.LRT- Możesz je trzymać, ale nie możesz upuścić.Jeśli upuścisz, będziemymusieli za nie zapłacić i nie będzie pikli do jedzenia w domu.Skrzywiła się, wiedząc, co się teraz stanie.- Mogę zjeść teraz ogórka?- Nie, nie możesz zjeść ogórka, dopóki za niego nie zapłacimy.- Spróbowała zabrać mu słoik, ale że trzymał go z całej mocy, ustąpiła.- Dopóki nie zapłacimy, to nie są nasze pikle.- Ale przecież i tak zapłacimy.-To nieważne.- Ale przecież zawsze jem ogórka - upierał się.Jego oczy zaszły łzami.-Oni już ci nie ufają?- Zaufanie nie ma tu nic do rzeczy, Rost.- Ponownie spróbowała zabraćmu słoik z marynatą, tym razem jednak trzymał go obydwiema rękami, jakmarynarz obejmujący maszt podczas sztormu.- To nie jest restauracja.- Jestem bardzo głodny.Muszę zjeść jednego ogórka.- Nie - powiedziała, zdejmując z półki trzy opakowania bułek do hotdogów.- Będziesz musiał poczekać.- Ale ja jestem głodny!- Nie jesteś głodny, tylko marudny - skwitowała.Włożyła do koszykadwukilowe opakowanie mielonej wołowiny, pięć paczek hot dogów, trzypaczki cienkiej kiełbasy i trzy porcjowanego drobiu. Nie będzie to naj-wykwintniejszy posiłek".Rost zaczął płakać.- Na pewno się zagłodzę.Nie mogę głodować, mamo!- Przestań - zażądała, ściskając jego ramię.- Przestań natychmiast!- Mogę zjeść chociaż pół ogórka?- Nie.Wtedy spróbował otworzyć słoik.Gdyby Marylin nie była tak roz-wścieczona, uznałaby ten widok za komiczny: z całych sił obydwiema rę-kami starał się odkręcić pokrywkę słoika.Z zachowaniem proporcji dorosłyczłowiek wyglądałby tak, gdyby usiłował odkręcić beczkę wina.Kusiło ją,żeby mu pozwolić zjeść ogórka, jeśli zdoła się do niego dobrać, bo to za-jęłoby go na jakiś czas.Niemal w tej samej chwili Rost omal nie upuściłsłoika, wyrwała mu go więc z rąk i odstawiła do kosza.Wtedy zaczął wyć.- Rost - syknęła.- Przestań natychmiast albo resztę dnia spędzisz dziś wswoim pokoju, słyszysz?LRTTo tylko zwiększyło natężenie jego płaczu.Przechodzące obok kobietykręciły głowami; jedne ze współczuciem, inne nie.- Dość tego!- Ja.chcę.zjeść.pi.kle.- wykrztusił.Przystanęła obok alejki z mrożonkami, szerszej, jaśniejszej i chłod-niejszej od pozostałych.- Daję ci ostatnią szansę - oświadczyła.Z twarzą czerwoną od krzyku zaczął skandować teraz jedno słowo: Pikle".- Dobrze więc - rzuciła.Silnie pchnęła wózek, dokładnie tak, jakchłopcy, których obserwowała kiedyś na parkingu przed sklepem, celującnim w inne jak kulą w kręgle.Niespodziewana prędkość zaabsorbowałaRosta.Natychmiast przestał płakać.Szeroko otwartymi oczami patrzył, jakwraz ze zwiększającą się odległością matka robi się coraz mniejsza.On samwyglądał jak ptasie pisklę w gniezdzie utkanym z produktów spożywczych.Kobieta ciągnąca za sobą córeczkę odwróciła się, podążając wzrokiem zarozpędzonym wózkiem.s;- Muszę kiedyś tak zrobić - oświadczyła.Rost siedział zszokowany.-Mama?Pomachała mu ręką i zniknęła za rogiem.Idąc między regałami, słyszała, jak ją woła.Wzięła z półki najpierwkawę, potem owsiankę, próbując sobie przypomnieć, co jeszcze wpisała nalistę zakupów.Napawała się cierpieniem Rosta, odpłacając mu za wszystkiechwile, kiedy ona cierpiała przez niego; delektując się jego strachem, jakbybyła jego starszą siostrą.Jednocześnie jednak czuła, że cała krew spływa najej lewą stronę, jakby Rost był magnesem przyciągającym do siebie jejpomoc.Jego przerażenie aż przyprawiało ją o dreszcze.Obawiała się jed-nak, że biegnąc, by go utulić, zrobi z niego kopię ojca, ponieważ pokaże muwyraznie, że jest na każde jego zawołanie.Miała nadzieję, że zapamiętachwilę, w której go zostawiła, że jej zniknięcie pozytywnie wpłynie na jegozachowanie.Potem zwróciła się do dziecka, które nosiła w swoim łonie: Potrafiłam zostawić Rosta.Potrafiłabym zostawić ich obydwu - Rosta itwojego ojca.Ale ciebie nie, kochanie.Ciebie nie".LRTZ dłonią lekko przyciśniętą do brzucha dostrzegła przy swoim wózkupracownika sklepu, starszego mężczyznę ze ślepym okiem o zrenicy za-ciągniętej białą chmurą jaskry.Musiał być nowy, bo go nie rozpoznała.Roststał w koszu, a więc nie zdobył się na odwagę, żeby stamtąd zeskoczyć izacząć jej szukać.Mężczyzna z jaskrą trzymał go za kołnierz koszuli, alejego pobrużdżona twarz z okiem upiora przerażała Rosta jeszcze bardziej.Choć miał otwarte usta, nie wydobywał się z nich żaden dzwięk.- To pani chłopak? - zapytał ekspedient.Marylin założyła ręce i zerknęła na syna z ukosa.- Nie jestem pewna - stwierdziła.- Jak ma na imię?- Jak masz na imię, chłopczyku? - ponownie zapytał mężczyzna z jaskrą.Rost wziął głęboki oddech, podał swoje imię, po czym znów zamknąłoczy i kontynuował niemy krzyk ze łzami ściekającymi po policzkach.- Hm - mruknęła.- Mój syn tak właśnie ma na imię, ale on nie wyglądajak mój syn.A przynajmniej nie z taką miną.- Zerknęła na Rosta, którywyciągał do niej obydwie rączki.Ekspedient przytrzymywał go za spodnie,gdy tymczasem ona zachowała dystans.- Może bym go rozpoznała, gdybyprzestał płakać.- Ona mówi, żebyś przestał płakać, chłopcze - powtórzył mężczyzna,szarpiąc za spodnie Rosta.- Niech ci się dokładnie przyjrzy.Rost przestał płakać tak szybko, jakby ktoś zakręcił kran ze łzami.Od-dychał ciężko i jego małe ramiona falowały w górę i w dół.- Poznaje go pani teraz? - zapytał ekspedient.Przerażony Rost patrzył na nią, jak gdyby od tej odpowiedzi zależałojego życie.- Wyglądem przypomina Rosta, ale mój Rost inaczej się zachowuje -stwierdziła.- Jesteś grzecznym chłopcem?- Tak - odrzekł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Mogę chodzić razem z tobą? - zapytał nagle Rost.- Możesz, ale pod warunkiem, że będziesz się mnie trzymał.Nie wolnoci odchodzić nigdzie na bok.Ze smutkiem pokręcił głową, po czym zobaczył coś zielonego na jednejz półek.- Wezmiemy pikle?- Tak - odpowiedziała.- Pikle są na liście zakupów.Zdjęła z półki dużysłoik.- Chcę je trzymać.LRT- Możesz je trzymać, ale nie możesz upuścić.Jeśli upuścisz, będziemymusieli za nie zapłacić i nie będzie pikli do jedzenia w domu.Skrzywiła się, wiedząc, co się teraz stanie.- Mogę zjeść teraz ogórka?- Nie, nie możesz zjeść ogórka, dopóki za niego nie zapłacimy.- Spróbowała zabrać mu słoik, ale że trzymał go z całej mocy, ustąpiła.- Dopóki nie zapłacimy, to nie są nasze pikle.- Ale przecież i tak zapłacimy.-To nieważne.- Ale przecież zawsze jem ogórka - upierał się.Jego oczy zaszły łzami.-Oni już ci nie ufają?- Zaufanie nie ma tu nic do rzeczy, Rost.- Ponownie spróbowała zabraćmu słoik z marynatą, tym razem jednak trzymał go obydwiema rękami, jakmarynarz obejmujący maszt podczas sztormu.- To nie jest restauracja.- Jestem bardzo głodny.Muszę zjeść jednego ogórka.- Nie - powiedziała, zdejmując z półki trzy opakowania bułek do hotdogów.- Będziesz musiał poczekać.- Ale ja jestem głodny!- Nie jesteś głodny, tylko marudny - skwitowała.Włożyła do koszykadwukilowe opakowanie mielonej wołowiny, pięć paczek hot dogów, trzypaczki cienkiej kiełbasy i trzy porcjowanego drobiu. Nie będzie to naj-wykwintniejszy posiłek".Rost zaczął płakać.- Na pewno się zagłodzę.Nie mogę głodować, mamo!- Przestań - zażądała, ściskając jego ramię.- Przestań natychmiast!- Mogę zjeść chociaż pół ogórka?- Nie.Wtedy spróbował otworzyć słoik.Gdyby Marylin nie była tak roz-wścieczona, uznałaby ten widok za komiczny: z całych sił obydwiema rę-kami starał się odkręcić pokrywkę słoika.Z zachowaniem proporcji dorosłyczłowiek wyglądałby tak, gdyby usiłował odkręcić beczkę wina.Kusiło ją,żeby mu pozwolić zjeść ogórka, jeśli zdoła się do niego dobrać, bo to za-jęłoby go na jakiś czas.Niemal w tej samej chwili Rost omal nie upuściłsłoika, wyrwała mu go więc z rąk i odstawiła do kosza.Wtedy zaczął wyć.- Rost - syknęła.- Przestań natychmiast albo resztę dnia spędzisz dziś wswoim pokoju, słyszysz?LRTTo tylko zwiększyło natężenie jego płaczu.Przechodzące obok kobietykręciły głowami; jedne ze współczuciem, inne nie.- Dość tego!- Ja.chcę.zjeść.pi.kle.- wykrztusił.Przystanęła obok alejki z mrożonkami, szerszej, jaśniejszej i chłod-niejszej od pozostałych.- Daję ci ostatnią szansę - oświadczyła.Z twarzą czerwoną od krzyku zaczął skandować teraz jedno słowo: Pikle".- Dobrze więc - rzuciła.Silnie pchnęła wózek, dokładnie tak, jakchłopcy, których obserwowała kiedyś na parkingu przed sklepem, celującnim w inne jak kulą w kręgle.Niespodziewana prędkość zaabsorbowałaRosta.Natychmiast przestał płakać.Szeroko otwartymi oczami patrzył, jakwraz ze zwiększającą się odległością matka robi się coraz mniejsza.On samwyglądał jak ptasie pisklę w gniezdzie utkanym z produktów spożywczych.Kobieta ciągnąca za sobą córeczkę odwróciła się, podążając wzrokiem zarozpędzonym wózkiem.s;- Muszę kiedyś tak zrobić - oświadczyła.Rost siedział zszokowany.-Mama?Pomachała mu ręką i zniknęła za rogiem.Idąc między regałami, słyszała, jak ją woła.Wzięła z półki najpierwkawę, potem owsiankę, próbując sobie przypomnieć, co jeszcze wpisała nalistę zakupów.Napawała się cierpieniem Rosta, odpłacając mu za wszystkiechwile, kiedy ona cierpiała przez niego; delektując się jego strachem, jakbybyła jego starszą siostrą.Jednocześnie jednak czuła, że cała krew spływa najej lewą stronę, jakby Rost był magnesem przyciągającym do siebie jejpomoc.Jego przerażenie aż przyprawiało ją o dreszcze.Obawiała się jed-nak, że biegnąc, by go utulić, zrobi z niego kopię ojca, ponieważ pokaże muwyraznie, że jest na każde jego zawołanie.Miała nadzieję, że zapamiętachwilę, w której go zostawiła, że jej zniknięcie pozytywnie wpłynie na jegozachowanie.Potem zwróciła się do dziecka, które nosiła w swoim łonie: Potrafiłam zostawić Rosta.Potrafiłabym zostawić ich obydwu - Rosta itwojego ojca.Ale ciebie nie, kochanie.Ciebie nie".LRTZ dłonią lekko przyciśniętą do brzucha dostrzegła przy swoim wózkupracownika sklepu, starszego mężczyznę ze ślepym okiem o zrenicy za-ciągniętej białą chmurą jaskry.Musiał być nowy, bo go nie rozpoznała.Roststał w koszu, a więc nie zdobył się na odwagę, żeby stamtąd zeskoczyć izacząć jej szukać.Mężczyzna z jaskrą trzymał go za kołnierz koszuli, alejego pobrużdżona twarz z okiem upiora przerażała Rosta jeszcze bardziej.Choć miał otwarte usta, nie wydobywał się z nich żaden dzwięk.- To pani chłopak? - zapytał ekspedient.Marylin założyła ręce i zerknęła na syna z ukosa.- Nie jestem pewna - stwierdziła.- Jak ma na imię?- Jak masz na imię, chłopczyku? - ponownie zapytał mężczyzna z jaskrą.Rost wziął głęboki oddech, podał swoje imię, po czym znów zamknąłoczy i kontynuował niemy krzyk ze łzami ściekającymi po policzkach.- Hm - mruknęła.- Mój syn tak właśnie ma na imię, ale on nie wyglądajak mój syn.A przynajmniej nie z taką miną.- Zerknęła na Rosta, którywyciągał do niej obydwie rączki.Ekspedient przytrzymywał go za spodnie,gdy tymczasem ona zachowała dystans.- Może bym go rozpoznała, gdybyprzestał płakać.- Ona mówi, żebyś przestał płakać, chłopcze - powtórzył mężczyzna,szarpiąc za spodnie Rosta.- Niech ci się dokładnie przyjrzy.Rost przestał płakać tak szybko, jakby ktoś zakręcił kran ze łzami.Od-dychał ciężko i jego małe ramiona falowały w górę i w dół.- Poznaje go pani teraz? - zapytał ekspedient.Przerażony Rost patrzył na nią, jak gdyby od tej odpowiedzi zależałojego życie.- Wyglądem przypomina Rosta, ale mój Rost inaczej się zachowuje -stwierdziła.- Jesteś grzecznym chłopcem?- Tak - odrzekł [ Pobierz całość w formacie PDF ]