[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po trzeciejusłyszał na korytarzu kroki i wyjrzał przez drzwi.Toznajomy, gracz Miaskin, powracał z klubu.Szedł, posępnienasrożony i kaszlący. Biedny, nieszczęsny! pomyślałLewin i aż łzy mu się zakręciły w oczach z miłości iwspółczucia dla tego człowieka.Chciał z nim pogadać,pocieszyć go; ale spostrzegłszy się, że jest w jednej koszuli,rozmyślił się i znów usiadł przy lufciku, by się kąpać wzimnym powietrzu i spoglądać na ów milczący, pełen dlaniego znaczenia krzyż o cudownym kształcie i na wznoszącąsię coraz wyżej jaskrawo żółtą gwiazdę.Po godzinie szóstejpoczęli hałasować froterzy, rozległy się dzwony na jakieśnabożeństwo i Lewin poczuł, że marznie.Zamknął lufcik,umył się, ubrał i wyszedł na ulicę.XVNa ulicach było jeszcze pusto.Lewin poszedł ku domowiSzczerbackich.Drzwi frontowe były zamknięte i wszystko583spało.Wrócił do hotelu, wszedł do numeru i zażądał kawy.Przyniósł mu ją dzienny lokaj, już nie Jegor.Lewin chciał sięz nim wdać w rozmowę, lecz ktoś zadzwonił na lokaja i tenwyszedł.Lewin spróbował wypić trochę kawy i włożył do ustkawałek rogala, lecz usta jego stanowczo nie wiedziały, copocząć z tym rogalem.Wypluł go, włożył palto i znówwyszedł, aby się przejść.Było po dziewiątej, kiedy po razdrugi zjawił się pod gankiem Szczerbackich.W domu ledwozaczęto wstawać i kucharz szedł właśnie po zakupy.Trzebabyło przeżyć jeszcze co najmniej dwie godziny.Przez całą ową noc i ranek Lewin żył zupełnienieświadomie i czuł się całkowicie oderwany od warunkówmaterialnego bytu.Przez cały dzień nie jadł, dwie noce niespał, spędził rozebrany kilka godzin na mrozie, a czuł się nietylko wypoczęty i zdrów jak nigdy, lecz zupełnieuniezależniony od ciała: poruszał się bez wysiłku mięśni iczuł, że wszystkiego może dokazać.Był pewien, że mógłbyw razie potrzeby wznieść się i ulecieć albo zepchnąć zmiejsca węgieł domu.Resztę czasu przespacerował poulicach, wciąż patrząc na zegarek i rozglądając się nawszystkie strony.Nigdy już pózniej nie widział tego, co wówczas danym mubyło zobaczyć.Zwłaszcza wzruszyły go idące do szkołydzieci, siwe gołębie sfruwające z dachu na chodnik i pszennechlebki posypane mąką, które powystawiała niewidzialnaręka.Te chlebki, te gołębie i ci dwaj mali chłopcy to byłyistoty nieziemskie& Wszystko stało się jednocześnie:chłopczyk podbiegł do gołębia i z uśmiechem spojrzał naLewina; gołąb zafurkotał skrzydełkami i odfrunął świecąc wsłońcu wśród drżących w powietrzu śniegowych pyłków, a zokna wionęło zapachem pieczonego chleba i wysunęły się nazewnątrz małe bochenki.To wszystko było tak niezwykle584piękne, że Lewin roześmiał się i zapłakał z radości.Wykonawszy wielki krąg przez Gazietny Zaułek i Kisłówkęwrócił znów do hotelu, położył przed sobą zegarek i usiadł,by oczekiwać godziny dwunastej.W sąsiednim numerzemówiono coś o maszynach i oszustwie; rozległ się porannykaszel.Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że strzałka zegarazbliża się już do godziny dwunastej.Strzałka doszła do mety.Lewin wyszedł na ganek.Dorożkarze najwidoczniejwszystko już wiedzieli.Kłócąc się między sobą i ofiarowującswoje usługi otoczyli Lewina z uszczęśliwionymi minami.Starając się nie urazić innych dorożkarzy i obiecując im, że iz nimi także pojedzie, Lewin najął jednego z nich i kazałjechać do Szczerbackich.Dorożkarz był czarujący wwywiniętym spod kaftana obcisłym białym kołnierzu odkoszuli na grubej, czerwonej, mocnej szyi.Sanie miałwysokie, zgrabne, takie, jakimi Lewin już pózniej nigdy niejezdził, a i koń był dobry, i starał się wprawdzie biec, leczwłaściwie nie ruszał się z miejsca.Dorożkarz znał domSzczerbackich, na znak specjalnego szacunku dla pasażeraokrągłym gestem uniósł łokcie, powiedział: prr! , i osadziłkonia na dojezdzie.Szwajcar Szczerbackich na pewnowiedział o wszystkim: widać to było po jego uśmiechniętychoczach i po sposobie, w jaki przywitał Lewina. Ale dawno jaśnie pana nie było!Nie tylko, że wszystko wiedział, ale widać było, że nieposiada się z uciechy i robi wysiłki, by ukryć tę radość.Lewin, spojrzawszy w jego miłe starcze oczy, odkrył w swymszczęściu jeszcze coś nowego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Po trzeciejusłyszał na korytarzu kroki i wyjrzał przez drzwi.Toznajomy, gracz Miaskin, powracał z klubu.Szedł, posępnienasrożony i kaszlący. Biedny, nieszczęsny! pomyślałLewin i aż łzy mu się zakręciły w oczach z miłości iwspółczucia dla tego człowieka.Chciał z nim pogadać,pocieszyć go; ale spostrzegłszy się, że jest w jednej koszuli,rozmyślił się i znów usiadł przy lufciku, by się kąpać wzimnym powietrzu i spoglądać na ów milczący, pełen dlaniego znaczenia krzyż o cudownym kształcie i na wznoszącąsię coraz wyżej jaskrawo żółtą gwiazdę.Po godzinie szóstejpoczęli hałasować froterzy, rozległy się dzwony na jakieśnabożeństwo i Lewin poczuł, że marznie.Zamknął lufcik,umył się, ubrał i wyszedł na ulicę.XVNa ulicach było jeszcze pusto.Lewin poszedł ku domowiSzczerbackich.Drzwi frontowe były zamknięte i wszystko583spało.Wrócił do hotelu, wszedł do numeru i zażądał kawy.Przyniósł mu ją dzienny lokaj, już nie Jegor.Lewin chciał sięz nim wdać w rozmowę, lecz ktoś zadzwonił na lokaja i tenwyszedł.Lewin spróbował wypić trochę kawy i włożył do ustkawałek rogala, lecz usta jego stanowczo nie wiedziały, copocząć z tym rogalem.Wypluł go, włożył palto i znówwyszedł, aby się przejść.Było po dziewiątej, kiedy po razdrugi zjawił się pod gankiem Szczerbackich.W domu ledwozaczęto wstawać i kucharz szedł właśnie po zakupy.Trzebabyło przeżyć jeszcze co najmniej dwie godziny.Przez całą ową noc i ranek Lewin żył zupełnienieświadomie i czuł się całkowicie oderwany od warunkówmaterialnego bytu.Przez cały dzień nie jadł, dwie noce niespał, spędził rozebrany kilka godzin na mrozie, a czuł się nietylko wypoczęty i zdrów jak nigdy, lecz zupełnieuniezależniony od ciała: poruszał się bez wysiłku mięśni iczuł, że wszystkiego może dokazać.Był pewien, że mógłbyw razie potrzeby wznieść się i ulecieć albo zepchnąć zmiejsca węgieł domu.Resztę czasu przespacerował poulicach, wciąż patrząc na zegarek i rozglądając się nawszystkie strony.Nigdy już pózniej nie widział tego, co wówczas danym mubyło zobaczyć.Zwłaszcza wzruszyły go idące do szkołydzieci, siwe gołębie sfruwające z dachu na chodnik i pszennechlebki posypane mąką, które powystawiała niewidzialnaręka.Te chlebki, te gołębie i ci dwaj mali chłopcy to byłyistoty nieziemskie& Wszystko stało się jednocześnie:chłopczyk podbiegł do gołębia i z uśmiechem spojrzał naLewina; gołąb zafurkotał skrzydełkami i odfrunął świecąc wsłońcu wśród drżących w powietrzu śniegowych pyłków, a zokna wionęło zapachem pieczonego chleba i wysunęły się nazewnątrz małe bochenki.To wszystko było tak niezwykle584piękne, że Lewin roześmiał się i zapłakał z radości.Wykonawszy wielki krąg przez Gazietny Zaułek i Kisłówkęwrócił znów do hotelu, położył przed sobą zegarek i usiadł,by oczekiwać godziny dwunastej.W sąsiednim numerzemówiono coś o maszynach i oszustwie; rozległ się porannykaszel.Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że strzałka zegarazbliża się już do godziny dwunastej.Strzałka doszła do mety.Lewin wyszedł na ganek.Dorożkarze najwidoczniejwszystko już wiedzieli.Kłócąc się między sobą i ofiarowującswoje usługi otoczyli Lewina z uszczęśliwionymi minami.Starając się nie urazić innych dorożkarzy i obiecując im, że iz nimi także pojedzie, Lewin najął jednego z nich i kazałjechać do Szczerbackich.Dorożkarz był czarujący wwywiniętym spod kaftana obcisłym białym kołnierzu odkoszuli na grubej, czerwonej, mocnej szyi.Sanie miałwysokie, zgrabne, takie, jakimi Lewin już pózniej nigdy niejezdził, a i koń był dobry, i starał się wprawdzie biec, leczwłaściwie nie ruszał się z miejsca.Dorożkarz znał domSzczerbackich, na znak specjalnego szacunku dla pasażeraokrągłym gestem uniósł łokcie, powiedział: prr! , i osadziłkonia na dojezdzie.Szwajcar Szczerbackich na pewnowiedział o wszystkim: widać to było po jego uśmiechniętychoczach i po sposobie, w jaki przywitał Lewina. Ale dawno jaśnie pana nie było!Nie tylko, że wszystko wiedział, ale widać było, że nieposiada się z uciechy i robi wysiłki, by ukryć tę radość.Lewin, spojrzawszy w jego miłe starcze oczy, odkrył w swymszczęściu jeszcze coś nowego [ Pobierz całość w formacie PDF ]