[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostatecznie musieli jednak nieść ją oboje, bo ledwominęli kilka chałup, Rańczyk także ustał.Noc zapadła jużciemna, a nawałnica nie ustawała ani o jotę.Drobinyśniegu siekły po policzkach, zbijały się w szczelną ścianęi Rańczyk doprawdy nie wiedział, jak Jewka rozpoznajedrogę.Brnęli przez zaspy, mijali jakieś ploty, przechodziliprzez furtki, pomiędzy szopami, ledwo widocznymi spodnawisów śniegu, stertami drewna na opał, studziennymiżurawiami.Każdy krok wymagał coraz większegowysiłku.Kiedy wreszcie miał się poddać i zawołać oodpoczynek, ladacznica odemknęła przed nimi jakieśdrzwiczki i wepchnęła ich pospiesznie w cuchnącą,mroczną czeluść. Spocznijcie powiedziała jeszcze, amoże mu się zdawało, bo jej głos i wszystko innerozpłynęły się w ciemności.Zwinął się w kłębek obok siostry na czymś miękkim,śmierdzącym.Przez moment czuł wokół siebie jeszczewęszące oddechy i posapywania, lecz potem wszystkoumilkło.Przywarł do pleców Lili i usnął.* * * Budzta sie! W ciemnym pomieszczeniupobłyskiwały upiornie jasne białka.Rańczyk poderwał się, chciał za rapier zmacać, leczbroni przy pasie nie znalazł.Nie pamiętał, czy sam ją wgospodzie odpiął i zapomniał na ławie, czy mu pózniejdziewka odebrała.Lila uniosła się na łokciu, przecierając oczy.Gromadawieprzy przybliżyła się do niej i pokwikując, ciekawietrącała ich ryjami.Przy boku dziewczynki leżała wielkamaciora i jej brat już wiedział, co ich grzało tej nocy. Duchem! Zara tu będą. Jakieś drobne, kosmatestworzenie ciągnęło go za rękaw.Odsunął się odruchowo,wciąż odurzony snem, a zaraz pózniej przypomniał sobiewczorajszy dzień wiedzmę, gospodę i ladacznicę. Oberżysta? Zdumiony, patrzył na to nowe dziwo,mówiącego prosiaka, który objawił się nie wiadomo wjaki sposób.Stwór wydał z siebie serię ponaglających odgłosów.Nie, to nie prosiak, uświadomił sobie chłopak.Choć obcyowinął się niewyprawionymi skórami i łaził naczworakach, zamiast ryja miał niezaprzeczalnie ludzkieoblicze, chociaż pokryte grubą warstwą błotazmieszanego z gnojem i ledwo widoczne spod długich,pomierzwionych kudłów. Kiejby zaś oberżysta? zdziwił się obcy. ToćJewka.Lila już wyginała buzię do płaczu.Cała ta przygodaukładała się niezupełnie według jej wyobrażeń. Ona nam pomogła obruszył się Rańczyk.Tamten wydał jakiś pogardliwy dzwięk, ni to śmiech,ni chrumknięcie.Poruszał się szybko, nerwowo, ni chwiliw miejscu nie stał, więc chłopak wodził za nim wzrokiem,usiłując rozpoznać, z kim ma do czynienia.Zwiniarkowiew zamku jego ojca wyglądali zgoła inaczej.I starsi byli odtego, na ile umiał rozpoznać.Bo pod tymi skórami, cosmrodem przewyższały zwyczajną woń chlewika, krył sięzwyczajny maluch.Młodszy chyba od Lili ładnych paręzim, chudy przy tym niezmiernie i niewyrośnięty, jakczęsto między chłopstwem bywało. Jewka sobie jeno pomocna. Wieśniak mówiłchropawym, nienawykłym do rozmów głosem. Za paręmiedziaków matkę własną sprzeda.Na zewnątrz chlewika dały się słyszeć hałasy inawoływania, spośród których przebijał śmiechladacznicy.Ktoś szedł ku nim poszumiście, śniegbuciorami tratował, wcale się nie kryjąc.W górze, przez dach chlewika, przeświecało światło,rozsiane przez kurz i drobiny słomy opadało smugami naich legowisko.Nastał ranek. To jakże będzie? Zwiniarczyk gapił się na nich zkpiną. Czekacie, aż was zarżną?Po policzkach Lili ciekły ciurkiem łzy, nie wydałajednak żadnego dzwięku. A tobie czemu mamy zaufać? zapytałpodejrzliwie chłopak.Zwiniarczyk uśmiechnął się, odsłaniajączdumiewająco równe i białe zęby. Bo ich nienawidzę.Co do jednego. Pójdę za nim odezwała się niespodziewanie Lila iprzez chwilę nie była w tym chlewiku zaryczanąsmarkulką, ale kobietą, którą stanie się w wiele zimpózniej.Maluch pociągnął ją ku pryzmie gnoju, którapiętrzyła się w kącie.Rańczyk z ociąganiem podążył zasiostrą, wciąż nieprzekonany, czy powinien ufać nowemuznajomemu.Ten tymczasem kopał zajadle w nawozie, pókitriumfalnie nie odsłonił niewielkiej, na wpół wpuszczonejw posadzkę klapy. Prędzej ponaglił, odmykając wieko.Z dołu bił zimny powiew.I ciemność. Ty pierwszy sprzeciwił się Rańczyk, bo niewiedział, co ich czeka na dole: szyb przepastny, z któregonikt nigdy nie wydobędzie ich kości, czy droga ucieczki.Zwiniarczyk znów się uśmiechnął z jakimśprzedziwnym szyderstwem.Zaświergotał przez zęby iświnie natychmiast otoczyły ich gromadką, zanurzyły ryjew nawozie. Zlady zadepczą. Chłopak opuścił się w dół.Przez moment zawisł na ramionach, widzieli jeszczejego rozczochraną czuprynę, suto przetkaną zdzbłamisłomy i gnojem, a potem skoczył.Z dołu rozległ się głuchy plask. Teraz ona.Złapię! zawołał z dołu, aczkolwieknieco na wyrost, bo wypasiona na białym pańskimChlebie panienka ważyła dobrze lepiej od niego.Rańczyk byłby się jeszcze wahał, lecz Lila podbiegłai zeskoczyła, zanim zdążył ją powstrzymać.Stęknięcie i odgłos upadku zlały się w jedno. Jest ciężka zaśmiał się w dziurze świniarczyk, apotem Rańczyk nie czekał już dłużej i opuścił się jaknajostrożniej.Wieko zatrzasnęło się za nimi: widać świńskie stadodobrze potrafiło chronić swego pana.W dole było ciasno, duszno i wilgotno.Musielipełznąć na kolanach, a czasami tunel obniżał się takbardzo, że szorowali brzuchami po ziemi.Podłoże zresztąrychło zmieniło się w bajoro, pełne lodowato zimnejwody. Stójta! nakazał świniarczyk, lecz i tak Lila wpadłana niego gwałtownie i przewrócili się oboje. Tupoczekamy wyszeptał jej prosto w twarz. Na co? zapytał Rańczyk. Zaraz tamci przyjdą odpowiedział wieśniak.Długo jednak nic nie słyszeli.Rańczyk nie zgadywałnawet, gdzie się znalezli, a bał się spytać świniarka, bokiedy Lila do niego szeptała, zatykał jej dłonią usta.Trwało to i rwało, burczało im w brzuchach i mięśniesztywniały z zimna.Potem znienacka coś załomotało w górze, posypałysię grudki ziemi. Gdzieś ich zaprowadziła, ścierwo? rozległ się głospiwowara, a tak blisko, że Lila odruchowo wczepiła się wbrata.Rańczyk poczuł, jak ze zgrozy podnoszą mu sięwłosy.Wieśniaczek zawiódł ich pod samiuśką gospodę iteraz od pościgu oddzielała ich zaledwie wątła klapapodsypana ziemią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Ostatecznie musieli jednak nieść ją oboje, bo ledwominęli kilka chałup, Rańczyk także ustał.Noc zapadła jużciemna, a nawałnica nie ustawała ani o jotę.Drobinyśniegu siekły po policzkach, zbijały się w szczelną ścianęi Rańczyk doprawdy nie wiedział, jak Jewka rozpoznajedrogę.Brnęli przez zaspy, mijali jakieś ploty, przechodziliprzez furtki, pomiędzy szopami, ledwo widocznymi spodnawisów śniegu, stertami drewna na opał, studziennymiżurawiami.Każdy krok wymagał coraz większegowysiłku.Kiedy wreszcie miał się poddać i zawołać oodpoczynek, ladacznica odemknęła przed nimi jakieśdrzwiczki i wepchnęła ich pospiesznie w cuchnącą,mroczną czeluść. Spocznijcie powiedziała jeszcze, amoże mu się zdawało, bo jej głos i wszystko innerozpłynęły się w ciemności.Zwinął się w kłębek obok siostry na czymś miękkim,śmierdzącym.Przez moment czuł wokół siebie jeszczewęszące oddechy i posapywania, lecz potem wszystkoumilkło.Przywarł do pleców Lili i usnął.* * * Budzta sie! W ciemnym pomieszczeniupobłyskiwały upiornie jasne białka.Rańczyk poderwał się, chciał za rapier zmacać, leczbroni przy pasie nie znalazł.Nie pamiętał, czy sam ją wgospodzie odpiął i zapomniał na ławie, czy mu pózniejdziewka odebrała.Lila uniosła się na łokciu, przecierając oczy.Gromadawieprzy przybliżyła się do niej i pokwikując, ciekawietrącała ich ryjami.Przy boku dziewczynki leżała wielkamaciora i jej brat już wiedział, co ich grzało tej nocy. Duchem! Zara tu będą. Jakieś drobne, kosmatestworzenie ciągnęło go za rękaw.Odsunął się odruchowo,wciąż odurzony snem, a zaraz pózniej przypomniał sobiewczorajszy dzień wiedzmę, gospodę i ladacznicę. Oberżysta? Zdumiony, patrzył na to nowe dziwo,mówiącego prosiaka, który objawił się nie wiadomo wjaki sposób.Stwór wydał z siebie serię ponaglających odgłosów.Nie, to nie prosiak, uświadomił sobie chłopak.Choć obcyowinął się niewyprawionymi skórami i łaził naczworakach, zamiast ryja miał niezaprzeczalnie ludzkieoblicze, chociaż pokryte grubą warstwą błotazmieszanego z gnojem i ledwo widoczne spod długich,pomierzwionych kudłów. Kiejby zaś oberżysta? zdziwił się obcy. ToćJewka.Lila już wyginała buzię do płaczu.Cała ta przygodaukładała się niezupełnie według jej wyobrażeń. Ona nam pomogła obruszył się Rańczyk.Tamten wydał jakiś pogardliwy dzwięk, ni to śmiech,ni chrumknięcie.Poruszał się szybko, nerwowo, ni chwiliw miejscu nie stał, więc chłopak wodził za nim wzrokiem,usiłując rozpoznać, z kim ma do czynienia.Zwiniarkowiew zamku jego ojca wyglądali zgoła inaczej.I starsi byli odtego, na ile umiał rozpoznać.Bo pod tymi skórami, cosmrodem przewyższały zwyczajną woń chlewika, krył sięzwyczajny maluch.Młodszy chyba od Lili ładnych paręzim, chudy przy tym niezmiernie i niewyrośnięty, jakczęsto między chłopstwem bywało. Jewka sobie jeno pomocna. Wieśniak mówiłchropawym, nienawykłym do rozmów głosem. Za paręmiedziaków matkę własną sprzeda.Na zewnątrz chlewika dały się słyszeć hałasy inawoływania, spośród których przebijał śmiechladacznicy.Ktoś szedł ku nim poszumiście, śniegbuciorami tratował, wcale się nie kryjąc.W górze, przez dach chlewika, przeświecało światło,rozsiane przez kurz i drobiny słomy opadało smugami naich legowisko.Nastał ranek. To jakże będzie? Zwiniarczyk gapił się na nich zkpiną. Czekacie, aż was zarżną?Po policzkach Lili ciekły ciurkiem łzy, nie wydałajednak żadnego dzwięku. A tobie czemu mamy zaufać? zapytałpodejrzliwie chłopak.Zwiniarczyk uśmiechnął się, odsłaniajączdumiewająco równe i białe zęby. Bo ich nienawidzę.Co do jednego. Pójdę za nim odezwała się niespodziewanie Lila iprzez chwilę nie była w tym chlewiku zaryczanąsmarkulką, ale kobietą, którą stanie się w wiele zimpózniej.Maluch pociągnął ją ku pryzmie gnoju, którapiętrzyła się w kącie.Rańczyk z ociąganiem podążył zasiostrą, wciąż nieprzekonany, czy powinien ufać nowemuznajomemu.Ten tymczasem kopał zajadle w nawozie, pókitriumfalnie nie odsłonił niewielkiej, na wpół wpuszczonejw posadzkę klapy. Prędzej ponaglił, odmykając wieko.Z dołu bił zimny powiew.I ciemność. Ty pierwszy sprzeciwił się Rańczyk, bo niewiedział, co ich czeka na dole: szyb przepastny, z któregonikt nigdy nie wydobędzie ich kości, czy droga ucieczki.Zwiniarczyk znów się uśmiechnął z jakimśprzedziwnym szyderstwem.Zaświergotał przez zęby iświnie natychmiast otoczyły ich gromadką, zanurzyły ryjew nawozie. Zlady zadepczą. Chłopak opuścił się w dół.Przez moment zawisł na ramionach, widzieli jeszczejego rozczochraną czuprynę, suto przetkaną zdzbłamisłomy i gnojem, a potem skoczył.Z dołu rozległ się głuchy plask. Teraz ona.Złapię! zawołał z dołu, aczkolwieknieco na wyrost, bo wypasiona na białym pańskimChlebie panienka ważyła dobrze lepiej od niego.Rańczyk byłby się jeszcze wahał, lecz Lila podbiegłai zeskoczyła, zanim zdążył ją powstrzymać.Stęknięcie i odgłos upadku zlały się w jedno. Jest ciężka zaśmiał się w dziurze świniarczyk, apotem Rańczyk nie czekał już dłużej i opuścił się jaknajostrożniej.Wieko zatrzasnęło się za nimi: widać świńskie stadodobrze potrafiło chronić swego pana.W dole było ciasno, duszno i wilgotno.Musielipełznąć na kolanach, a czasami tunel obniżał się takbardzo, że szorowali brzuchami po ziemi.Podłoże zresztąrychło zmieniło się w bajoro, pełne lodowato zimnejwody. Stójta! nakazał świniarczyk, lecz i tak Lila wpadłana niego gwałtownie i przewrócili się oboje. Tupoczekamy wyszeptał jej prosto w twarz. Na co? zapytał Rańczyk. Zaraz tamci przyjdą odpowiedział wieśniak.Długo jednak nic nie słyszeli.Rańczyk nie zgadywałnawet, gdzie się znalezli, a bał się spytać świniarka, bokiedy Lila do niego szeptała, zatykał jej dłonią usta.Trwało to i rwało, burczało im w brzuchach i mięśniesztywniały z zimna.Potem znienacka coś załomotało w górze, posypałysię grudki ziemi. Gdzieś ich zaprowadziła, ścierwo? rozległ się głospiwowara, a tak blisko, że Lila odruchowo wczepiła się wbrata.Rańczyk poczuł, jak ze zgrozy podnoszą mu sięwłosy.Wieśniaczek zawiódł ich pod samiuśką gospodę iteraz od pościgu oddzielała ich zaledwie wątła klapapodsypana ziemią [ Pobierz całość w formacie PDF ]