[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poruszyła kilka razy stopą, po czym po raz pierwszy od kilku tygodnispojrzała na niego z czymś, co choćby odlegle mogło się kojarzyć z ciepłemi życzliwością.- Prosimy - powiedziała.Podniosła się i stanęła obok niego.Zdjął z ramion plecak.Zanim zdążyłsię zorientować, objęła go w pasie.Omal nie podskoczył, tak bardzo wy-straszył go jej dotyk.Delikatnie oparł ramię na jej potłuczonym ramieniu.LRT Wiele miesięcy pózniej uznał, że patrząc na tę fotografię, można dojśćdo wniosku, iż są na niej szczęśliwi.Opuścili punkt widokowy.Godzinę pózniej ścieżka zaczęła opadać.Odczasu do czasu migała im przed oczami plaża, ku której zmierzali, patrzeniena nią byłoby jednak jak wyglądanie z wysokiego tarasu poręczy: wysokośćodstraszała od krawędzi szlaku.Prowadzący na dół wąwóz był jak strzaławpuszczona między dwie wielkie skały, o grocie zdradziecko pędzącym wdół.Pomny dotychczasowych obserwacji David stąpa! wyjątkowo ostroż-nie.Mimo to się potknął: drobne kamienie usunęły się spod jego stóp, kiedyzbytnio przechylił się do tyłu.Musiał usiąść i zjeżdżać przez chwilę natyłku, zanim się zatrzymał.Upadł w sumie trzy razy, wciąż jednak masze-rował, skuszony perspektywą sjesty po tak wielkim wysiłku.Z radościąmyślał też o tym, że zjedzone produkty odciążą ich plecaki.Doszedł downiosku, że za nic nie dotrą do obozowiska.Zatrzymali się tylko raz, przypomalowanej na brązowo drewnianej tablicy zapisanej żółtymi literami.Nasamej górze namalowano białą farbą trupią czaszkę nad skrzyżowanymipiszczelami, na dole przekreślonego na czerwono kreskowego ludzikapływającego w czerwonym kółku.Pośrodku biegi napis: UWAGA! NAPLA%7łY HANAKAPI TONIE WICEJ LUDZI NI%7ł NA INNYCH PLA-%7łACH KAUAI.NIE PAYWA POD %7łADNYM POZOREM! Pod tablicąwydrapa- no kreski skreślane po dwie.Razem było ich dwadzieścia trzy.Ale plaża Hanakapi wcale nie wyglądała na śmiertelnie niebezpieczną.Na ostatnim odcinku ścieżkę przecinał potok kamieni szarych, owalnych igładkich - albo małych jak ptasie jajka, albo też wielkich jak samochód -biegnący do kolejnego tarasu wysokości mniej więcej dwóch metrów, którymusieli pokonać przed zejściem na piasek.Panował tu spory tłok, podobniejak na plaży Ke'e: kręcili się jednodniowi wycieczkowicze, poważniejsituryści, odpoczywający przed zakończeniem drogi powrotnej z ośmioki-lometrowej wędrówki do Hanakoa Valley oraz kilku prawdziwych wę-drowców wracających z ekspedycji do Kalalau.Plaża była znacznie szersza,niż się wydawała z góry.Miała jakieś trzysta metrów.Na przeciwległymkońcu znajdowała się olbrzymia pieczara, otwierająca się na ocean.Naskale niedaleko niej ludzie suszyli koszule i poukładali plecaki, sami zaśleżeli w cieniu albo siedzieli w miejscu, gdzie rozbijały się fale, chłodząc sięw mgiełce rozpryskiwanej wody.Przed nimi, równolegle do linii wody,rozciągała się gigantyczna kałuża utworzona przez przypływ, wyglądającaLRT jak boisko futbolowe.Mimo zakazu w oceanie za nią pławiło się mniejwięcej dwadzieścioro dzieci.- Jak się czujesz? - zapytał David.- Jestem zmęczona - odpowiedziała.- Boli mnie ramię.- Siedziała nakamieniu z plecakiem przy nogach i batonem zbożowym w ręku.Przezchwilę żuła go tak, jakby jedzenie wymagało od niej niemal nadludzkiegowysiłku, po czym spojrzała na butelkę z wodą i wypiła łyk.- I jest mi go-rąco.- Też mi gorąco - stwierdził.- Nie sądziłam, że będzie aż tak trudno.- Ja też nie - skłamał.Nie sprawiała już wrażenia rozwścieczonej, czuł się więc szczęśliwy.Nabrał też pewności siebie, przez co natychmiast przyszło mu do głowy, żepływał już w lagunach, nigdy jednak na falach o stromym czole.Teraz miałje przed sobą i być może była to jego ostatnia szansa.- Woda nie wygląda tak zle - powiedział.Spojrzał na żonę, potem na ocean.Alice podążyła spojrzeniem za jegowzrokiem.Z tego miejsca fale nie wydawały się większe od tych, w którychjuż pływał.- Wchodzę - zdecydował.- Na tablicach napisali, że nie powinieneś.Kąpiel jest tu niebezpieczna.- Możliwe, że jest.Ale popatrz na te dzieciaki.- Wyraznie słyszał ichśmiech.- Trochę się ochłodzę.Spojrzała tęsknie na wodę i dokończyła baton.- Idziesz ze mną? - Wyciągnął do niej rękę, ośmielony tym, że go do-tknęła, że się uspokoiła.- No, chodz ze mną.Tylko do brzegu.Zmięła opakowanie, patrząc na niego.- Zawołasz pomoc, jeśli zacznę się topić.Wzięła go za rękę i razem podeszli do linii wody.Tam zauważył jużpewne niebezpieczeństwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl